Kino moralnego niepokoju, które w ostatnich dwóch dekadach PRL królowało na polskich ekranach, przyniosło rodzimej kinematografii takie obrazy, jak "Kobieta samotna" Agnieszki Holland, "Barwy
Kino moralnego niepokoju, które w ostatnich dwóch dekadach PRL królowało na polskich ekranach, przyniosło rodzimej kinematografii takie obrazy, jak "Kobieta samotna" Agnieszki Holland, "Barwy ochronne" Zanussiego czy "Amator" Kieślowskiego. Nurt zajmował się uniwersalnymi wartościami i ich rozmyciem w dzisiejszym świecie. W ten prąd idealnie wpisuje się "Wodzirej" Feliksa Falka z 1977 roku ze świetną pierwszoplanową rolą Jerzego Stuhra.
Pan Jerzy wcielił się w Lutka Danielaka – wodzireja wojewódzkiego oddziału "Estrady", który zajmuje dość odległe miejsce w nieoficjalnym rankingu branżowym. I choć nie brak mu brawury czy talentu, obsługuje wciąż imprezy klasy B – dla rencistów czy młodzieży szkolnej. Gdy szykuje się otwarcie hotelu "Lux", Danielak stara się uzyskać posadę prowadzącego tę prestiżową imprezę. Choć początkowo próbuje załatwić to w sposób oficjalny, szybko uświadamia sobie, że może się wybić jedynie po trupach swoich starszych kolegów. Lutek stosuje wszelkie możliwe środki, nie wyłączając nawet "seksu w interesach" z wiele starszą kobietą i poświęcenia najlepszego (czytaj: jedynego) przyjaciela. Przywdziewa różne maski, by osiągnąć swój cel. Jego życie osobiste, którego tajniki poznamy w trakcie kilku bardzo pracowitych dni bohatera, także nie wygląda dobrze. Mężczyzna, który dobiega już trzydziestki, jest bliski rozwodu i mieszka u Romka (Michał Tarkowski) i jego żony. Danielak ma co prawda dziewczynę, ale pada ona ofiarą jego gierek.
W pierwszej scenie bohater grany przez Stuhra robi na nas niezłe, sympatyczne wrażenie, jest pewny siebie, ale to wszak podstawowa cecha dobrego konferansjera. Z każdą kolejną imprezą widz nabiera do niego obrzydzenia. Jest zawsze równie uśmiechnięty, lecz z czasem uśmiech ten zdaje się nam bezczelny i wstrętny. Pod blichtrem kolorowej marynarki i wszechobecnych świateł kryje się obłuda, krętactwo, donosicielstwo. Lutek nie cofnie się przed niczym, byle tylko "zdobyć ten bal". Danielak to wyjątkowa szuja, dodam wyjątkowo genialnie zagrana szuja. Jak rzadko widz czuje straszną niechęć, przynajmniej ja czułem, za co brawa dla roli pana Jerzego.
Bywają jednak momenty, kiedy Danielak zdaje sobie sprawę ze swoich czynów. Uświadamia sobie, że zawsze uśmiecha się do gęby, która jest mocniejsza tylko dlatego, że jest mocniejsza i jedyne, co może mu coś przynieść, to uśmiechanie się. Porównuje się do starszego przyjaciela Romka, który jest ostoją sprawiedliwości w tej historii, a który jest prezenterem dalekiej kategorii. Wynik porównania jasny, lecz nie przeszkadza to Lutkowi zdradzić przyjaciela.
Ale "Wodzirej" to nie historia jednego człowieka. Ogromnym atutem filmu jest jego wielowątkowość. Falk pokazuje świat artystyczny, świat kolorowych sreberek, w którym "ręka rękę myje" i tak naprawdę każdy ma coś za uszami. Lutek wykorzystuje wpadki starszych kolegów, przez co udowadnia, że historia kołem się toczy. Czołowi konferansjerzy mają koneksje z prominentami lub kręcą na boku drobne nielegalne interesy. A wszystko to pod eleganckim przykryciem złożonym z garnituru i wielobarwnych świateł estrady. Wrażenie niesamowite tym bardziej, że nawet mimo niechęci do głównej postaci, po zakończeniu projekcji wciąż nucimy sobie dominujące na imprezach "La la la la la la la la…"