Artykuł

Mali dorośli

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Mali+doro%C5%9Bli-81578
Dzieciństwo lubimy kojarzyć z niemal rajską bezgrzesznością. Naszkicowany mit niewinności traci jednak na sile, jeżeli zestawimy go z codzienną, nieustającą pracą przygotowującą dzieci do nieuchronnej dorosłości i stopniowego wkraczania w role społeczne. Do tego czasu dziecko pozostaje bacznym obserwatorem, naśladowcą i sceptykiem zarazem.

Słynna lacanowska faza lustra wskazuje na przełomowy moment w życiu dziecka, w którym dochodzi do identyfikacji z własnym, całościowym, odbitym obrazem, który do tej pory jawił się jako fragmentaryczna niewiadoma. Od tego momentu dziecko może być wdrażane w tajniki symbolicznej rzeczywistości. Zanim jednak stanie się dorosłym, musi zostać wprowadzone w ten skomplikowany, czasem wręcz surrealistyczny świat relacji, wartości i panujących norm zachowań.

 
"My, dzieci z dworca Zoo"

Budowanie narracji filmowych wokół dziecięcych bohaterów jest zjawiskiem dość ryzykownym. Łatwo jest bowiem popaść albo w "familijną" sztampę, albo emocjonalny szantaż. Wystarczy wspomnieć choćby zapadającą w pamięć ekranizację pamiętników pod tytułem "My, dzieci z dworca ZOO" w reżyserii Ulego Edela, zwieńczoną psychodeliczną muzyką Davida Bowiego, która doskonale podkreśla klimat całej opowieści. W filmie utrzymanym w stonowanych, ciemnych barwach, śledzimy historię czternastolatki popadającej w szpony narkotycznego nałogu, który ostatecznie doprowadza ją do prostytucji. W innym, kontrowersyjnym obrazie "Dzieciaki" Larry'ego Clarka poznajemy grupę dojrzewających nastolatków, nie stroniących od przypadkowego seksu, imprez i używek. Marginalizowani przez rodziców młodzi zostają w końcu ofiarami przedwczesnej dorosłości. Istotnym wątkiem w "poważnych" filmach o dzieciakach jest ich podatność na wpływ dorosłych. Jego gorzkie skutki możemy prześledzić w bardzo dobrym, brytyjskim obrazie dającym wgląd w subkulturę Skinheadów, "To właśnie Anglia" (zaś skutki kulturowo narzucanego, konsumpcjonistycznego przewartościowania – w polskich "Galeriankach").


"To właśnie Anglia"
 
Pomiędzy letnimi obrazkami "trudów rodzicielstwa" i dziecięcej beztroski a szokującymi opowieściami o dzieciakach na krawędzi, istnieje jeszcze złoty środek. Mowa o fabułach skupionych wokół motywów dzieciństwa i okresu dojrzewania, które unikają infantylizmu i banału.

Kultowy serial "Cudowne lata" za pomocą retrospekcji przedstawia pozornie zwykłą historię dorastającego na amerykańskich przedmieściach chłopca, którego poznajemy jako jedenastoletniego podrostka idącego do szkoły średniej, a następnie towarzyszymy mu w życiu rodzinnym, towarzyskim i miłosnym przez kolejne kilka lat okresu dojrzewania. Kevin Arnold jest naszym przewodnikiem po trudnych dla Ameryki czasach przełomu lat 60. i 70. – kraj ten oglądamy z perspektywy zestandaryzowanego, według zamysłu twórców, miejsca. Główny bohater jest do tego przewodnikiem niezwykłym. Pomimo że na ekranie widzimy małego chłopca, głos z offu obdarzony jest wnikliwością dorosłego, gdyż narrator jest już dojrzałym Kevinem, który skrupulatnie komentuje każde wydarzenie, myśl i rysującą się na twarzy dzieciaka emocję, nie stroniąc przy tym od kąśliwych i humorystycznych uwag. Ten specyficzny rodzaj subiektywnej narracji sprawia, że nasze współuczestnictwo w epizodach wiąże się aż z dwiema pracującymi na siebie perspektywami – dziecięcą i "dojrzałą".

 
"Cudowne lata"

Chociaż tytuł "Cudowne lata" sugeruje powrót do beztroskich lat dzieciństwa, to już w pilotażowym odcinku doświadczamy raczej słodko-gorzkiego, melancholijnego klimatu, który utrzymuje się w całej serii. Śmierć brata Winnie Cooper wieńcząca pierwszy odcinek serialu nie zdarza się przypadkowo, bowiem jak wskazuje odtwórczyni roli Normy Arnold ­– Alley Mills, serial opowiada tak naprawdę o końcu niewinności nas wszystkich. Cudowne lata nie mogą trwać wiecznie.

Śmierć bliskich jest zresztą rytuałem przejścia konfrontującym dzieci z wypieraną często wiedzą o przemijaniu. To śmierć jest właśnie motywem przewodnim filmu Howarda Zieffa "Moja dziewczyna". Główna bohaterka – Vada Sultenfuss – to mała hipochondryczka, obarczająca się winą za śmierć matki przy porodzie. Dziewczynka wychowywana jest w domu pogrzebowym przez swojego kochającego, ale zdystansowanego ojca oraz chorą babcię, a jej jedynym przyjacielem jest mieszkający w sąsiedztwie Thomas J, z którym bohaterka spędza większość czasu. Kiedy w życiu jej ojca pojawia się kobieta, Vada dostaje pierwszą miesiączkę, a ktoś jej bliski umiera, dziewczynka musi stawić czoło swoim emocjom, od których do tej pory uciekała. Jednak jak poradzić sobie z zazdrością i smutkiem, gdy ma się niespełna dwanaście lat? "Moja dziewczyna" nie jest wielkim kinem, ale prostą i zwyczajnie przedstawioną historią, do której chętnie wraca się po latach. Film ujmuje z jednej strony subtelnym wglądem w dziecięce postrzeganie rzeczywistości, a z drugiej podkreśleniem pewnej dojrzałości psychicznej bohaterki, bowiem okazuje się, że Vada radzi sobie z przeszkodami nie gorzej niż nie jeden dorosły, co zresztą nie dziwi – to właśnie dzieci przystosowują się do zmian najszybciej.


"Moja dziewczyna"

Akcja filmu Roba Reinera "Dziewczyna i chłopak – wszystko na opak" to z kolei powrót do cudownych lat na idyllicznych, amerykańskich przedmieściach z początków lat 60. Również i tutaj pojawia się wątek pierwszej, niewinnej miłości i trudnej lekcji nawiązywania międzyludzkich relacji. Obraz zwraca na siebie uwagę poprzez użycie dwóch subiektywnie relacjonujących wydarzenia narratorów – Juli i Bryce'a, dzięki czemu każdą sytuację śledzimy z nieprzystawalnych do siebie perspektyw. Historia naiwnych, miłosnych przepychanek podkreśla tę banalną, relatywistyczną postawę – "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Komunikacja nigdy nie jest "czysta", a osiągnięcie konsensusu, czy to w życiu prywatnym, czy społecznym, jest naszym najważniejszym i niezmiennym zadaniem. Oprócz połączenia dwóch linii narracyjnych w filmie widoczne jest również zestawienie dwóch światów: dzieciństwa na pierwszym planie i dorosłości w tle. Ten drugi wypełniony jest uprzedzeniami, nietolerancją, kompleksami i rozczarowaniem z powodu niespełnionych marzeń. Reiner nie prawi jednak morałów, nie krytykuje, ale w taktowny i ciepły sposób zwraca uwagę na czas kształtowania się naszych charakterów, kiedy dzieci zaczynają dostrzegać i internalizować panujące stratyfikacje.

"Zrozumienie rzeczywistości" staje się obsesją Olivera Tate’a, głównego bohatera znakomitego, pełnego brytyjskiego humoru debiutu Richarda Ayoade’a pt. "Moja łódź podwodna". Film jest niezwykle stylową historią nastoletniego idealisty, bacznie monitorującego otoczenie i ludzi. Obraz właściwie od początku do końca jest subiektywną, miejscami wręcz absurdalną projekcją Olivera, który z pragmatycznym zacięciem bada ludzkie relacje i szuka uniwersalnych wzorów. Gdzieś pomiędzy sporządzaniem notatek i antropologiczną obserwacją myśli bohatera zaprzątają pierwsza miłość, seks, szkoła i  problemy rodzinne. Oliver nawet za cenę swojego nastoletniego zobowiązania decyduje się ratować małżeństwo rodziców, kiedy w sąsiedztwie pojawia się dawna miłość matki, ekscentryczny new-age’owski guru rozprawiający o kolorach ludzkiej aury. Powtarzając za jednym z bohaterów: "przemierzamy świat nie wykryci przez radar i nikt nie może nic z tym zrobić". Nie tylko umysł Lloyda Tate’a, ojca Olivera, tkwi pod wodą, każdy z nas ma w sobie głęboki na dziewięć kilometrów ocean.

 
"Moja łódź podwodna"

Pedagogiczna wersja mitu "dobrego dzikusa" Jean-Jacques'a Rousseau mówi o tym, że dzieci rodzą się wewnętrznie dobre i bezkonfliktowe. Polemizuje z nią choćby znana ekranizacja "Władcy much" w reżyserii Harry'ego Hooka. Ocalała z katastrofy grupa nastoletnich chłopców trafia na bezludną wyspę. Tam kino familijne zamienia się w dystopię. Nastoletni chłopcy błyskawicznie ulegają presji jednostki – wychodzą z danego im Edenu i pokazują, że granica między niewinnością a "czasem wiążących decyzji" jest cieńsza, niż nam się wydaje. Chociaż spuentowanie "Mojej łodzi..." aluzją do obrazu Hooka może dziwić, w rzeczywistości obydwa filmy mają wspólny pierwiastek. We "Władcy much" chłopcy naiwnie próbują odtworzyć znaną im rzeczywistość. Ponoszą klęskę, lecz w ten sposób, na zasadzie rewersu, potwierdzają istotność procesu socjalizacji. Nie chodzi tylko o obalenie mitu niewinności, opowiadanie o trudach okresu dojrzewania, nabywaniu pierwszych doświadczeń, szukaniu siebie czy wchodzeniu w nieoczywisty świat społecznego teatru. Kluczem jest przede wszystkim wiara, że dzięki dociekliwości adepta oraz przywilejowi "dziwienia się" młode umysły dostrzegają więcej. Ów Oliver Tate – niedorosły, uniwersalny "ja", będąc jednocześnie "w" i "poza" społeczeństwem – skrupulatnie prowadzi dziennik o nas samych. Liczy na znalezienie odpowiedzi, której wszyscy szukamy.