"Bachelorette" stanowi sztandarowy przykład masowo wypuszczanych ostatnimi laty produktów komediopodobnych, które w zasadzie wcale nie śmieszą.
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
"Bridesmaids" to jedno z największych pozytywnych komediowych zaskoczeń roku 2011. Deszcz nagród, jakie zebrał obraz Paula Feiga, był jak najbardziej zasłużony. Amerykanin udowodnił, że żeńska perspektywa i kobiecy punkt widzenia jest równie zabawny, co ten reprezentowany przez brzydszą część społeczeństwa. "Druhny" skomplementował nawet sam Ricky Gervais (w swoim stylu rzecz jasna) podczas pamiętnej gali Złotych Globów w 2012 roku, w czasie której mocno dostało się przecież całej śmietance Fabryki Snów. Kwestią czasu było, kiedy zobaczymy następne produkcje utrzymane w podobnym klimacie.
Pierwsza przed szereg postanowiła wyjść Leslye Headland ze swoim debiutanckim "Wieczorem panieńskim". Niestety jej film sprawia wrażenie nakręconego naprędce tylko po to, aby ogrzać się trochę w blasku sukcesu (zapewne głównie finansowego), jaki odniosły Kristen Wiig i spółka. Choć oba obrazy koncentrują się na tematyce ślubnej, to trudno znaleźć pomiędzy nimi jakieś punkty wspólne poza Rebel Wilson i kategorią wiekową R.
Oto cztery kumpelki z czasów szkoły spotykają się na wieczorze panieńskim najbrzydszej z paczki, która o dziwo znalazła swoją miłość życia i na dniach zostanie szczęśliwą żoną. Według oklepanych prawideł komedii mamy sztywną i perfekcyjnie zorganizowaną Reagan (Kirsten Dunst) - jej przypadł zaszczyt organizacji wszystkich przygotowań. Jest egoistyczna i zapatrzona w siebie Gena (Lizzy Caplan), której żywot kręci się tylko wokół hurtowo zaliczanych facetów. W takim towarzystwie nie mogło oczywiście zabraknąć miejsca dla typowego głupka myślącego wyłącznie, gdzie by tu wciągnąć dodatkową porcję koki. Ta zaszczytna rola przypadła "małżonce Borata", czyli Islie Fisher - kolejna kreacja aktorki utrzymana w tej tonacji. Zero niespodzianek zatem.
Sam początek jest jednak nawet obiecujący. Oglądamy bowiem ciąg scen pokazujących zawiść i zazdrość, jaką to niby najlepsze koleżanki żywią do niezbyt urodziwej przyjaciółki. Fakt, że potrafiła ona przyciągnąć do siebie przystojnego mężczyznę przekracza ich horyzonty myślowe. One piękne, zgrabne i powabne trzydziestki, a same - wszak tak się nie godzi. Dalej jest już standardowo. Dziewczyny mocno nabroją i przez szereg przygód wiodących ku naprawie wpadki dojdą do jakże odkrywczej i szokującej konstatacji, że każda kobieta w głębi serca pragnie prawdziwej miłości.
"Bachelorette" stanowi sztandarowy przykład masowo wypuszczanych ostatnimi laty produktów komediopodobnych, które w zasadzie wcale nie śmieszą. Cały "humor" tego typu produkcji opiera się na upchnięciu w scenariuszu tylu ilu się tylko da wulgaryzmów i "żartów" o podtekście seksualnym na poziomie rynsztoku. Niesmak i zażenowanie gwarantowane.
Film broni się jednak wyborną Kirsten Dunst. O tym, że jej umiejętności aktorskie są na poziomie zdecydowanie wykraczającym poza trylogię Spidermana Sama Raimiego mogliśmy się przekonać, choćby w "Melancholii" von Triera. Tutaj też jest świetna, a w ostatnich 20 minutach podziwiamy jej prawdziwy popis. Dunst ciągnie całość od początku do samego końca. Jej rola to niestety trochę za mało, by poświęcić swój czas na wieczór panieński z dziewczynami.