"Wieczór panieński" to prawie "Druhny" i choć "prawie" jak zwykle robi kolosalną różnicę, podczas seansu raczej nie będziecie drzeć na sobie szat – najgorszego przedślubnego kaca w tym roku macie już za sobą. Obydwa filmy łączy nie tylko tematyka, ale i aktorka Rebel Wilson – u Paula Feiga była wredną współlokatorką głównej bohaterki i chłodziła sobie odparzone plecy zielonym groszkiem, w filmie Leslie Headland wciela się w rolę panny młodej, otoczonej wianuszkiem sfrustrowanych druhen na rauszu.
Organizująca ślub Reagan (Kirsten Dunst) jako jedyna nie ma problemów z utrzymaniem pionu – zapięta pod samą szyję, sztywna jak kij od szczotki, z zegarkiem w ręce rozstawia po kątach zarówno podstarzałych kwiaciarzy, jak i rodzinę przyszłej mężatki. Zupełnie inaczej mają się sprawy z jej postrzelonymi przyjaciółkami – głupawą Katie (Isla Fisher) i zblazowaną Geną (Lizzy Caplan), które mają tyle roboty z przygodnie poznanymi facetami, że nie starcza im czasu na poukładanie sobie życia. Razem tworzą skontrastowany w nieco zbyt oczywisty sposób, lecz nie pozbawiony uroku tercet. Zwłaszcza gdy reżyserka zderzy ich ze scharakteryzowanymi według mniej stereotypowego klucza facetami.
Fabuła to w zasadzie stara hollywoodzka baśń: najpierw jest ścieżka koki, potem droga do odkupienia – głupi żart, po którym wali się świat (kobiety przez przypadek drą suknię panny młodej), i nocna odyseja, która nauczy bohaterki tego i owego. Zestaw gagów, żartów sytuacyjnych i komediowych mikroscenek jest raczej klasyczny, ale za sprawą dobrych kobiecych ról łatwo przymknąć na to oko. Świetna jest zwłaszcza Caplan, która urodą i charyzmą mogłaby obdzielić kilkanaście produkowanych na taśmociągu Fabryki Snów gwiazdek. Doskonale wypada również Dunst, która opanowała do perfekcji role sarkastycznych, związanych gorsetem konwenansów kobiet. Finałowa scena, w której pałając gniewem i klnąc na czym świat stoi, stara się dopiąć na ostatni guzik ślubną ceremonię, to jej popisowa "solówka".
Film otrzymał kategorię R i choć zwykle pomstuję na hollywoodzką autocenzurę, akurat dla "Wieczoru panieńskiego" byłaby ona zbawieniem. Wszystko przez brak pomysłowości twórców, którzy idą po linii najmniejszego oporu i zalewają film naprawdę rynsztokowymi żartami o seksualnym podłożu. Nie dziwie się też, że w Ameryce utwór, mówiąc delikatnie, ma kiepską prasę. To apologia przyjaźni tożsamej z emocjonalnymi galerami, której trwałość mierzy się ilością załagodzonych konfliktów i wybaczonych świństw.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu