Recenzja filmu

Strażnik (2006)
Clark Johnson
Michael Douglas
Kiefer Sutherland

W pułapce absurdów

Producenci już dawno wymyślili przepis na murowany sukces. Jeden scenariusz - niezbyt skomplikowany, tak by widza zbytnio nie zniechęcić, wszakże widz nie jest od myślenia, lecz od robienia
Producenci już dawno wymyślili przepis na murowany sukces. Jeden scenariusz - niezbyt skomplikowany, tak by widza zbytnio nie zniechęcić, wszakże widz nie jest od myślenia, lecz od robienia frekwencji w salach kinowych. A skoro film dla ludu, to musi być o czymś, co lud zna i lubi. Dodajemy do tego paru aktorów, których publiczność kocha i szanuje, kilka dynamicznych scen, niezłe zdjęcia i już danie gotowe. I mało kto zauważa, że to niestety posiłek odgrzewany i mocno niestrawny. Nowy film Clarka Johnsona zapowiadał się ciekawie. Mimo że pomysł na historię nie jest oryginalny, a reżyser też do wybitnych nie należy, to jednak nazwiska aktorów dawały nadzieję na przyzwoity film. A aktorów zatrudniono nie byle jakich: Michael Douglas, Kiefer Sutherland, Kim Basinger i Eva Longoria. Ale jak dobitnie pokazał Real Madryt - Galacticos nie zawsze są gwarancją sukcesu. Prócz gwiazd potrzebni są też ludzie od czarnej roboty. W Hollywood o tym zapomnieli i dlatego w zespole zabrakło miejsca dla dobrego scenarzysty. Spleciono więc naprędce historyjkę prostą i banalną. Głównym bohaterem filmu jest Pete Garrison (Michael Douglas), agent Secret Service, który jednak swe najlepsze lata ma już chyba za sobą (co dziwić raczej nie może, bo już za czasów Reagana robił za żywą tarczę). Początkowo jesteśmy świadkami zwyczajnego dnia pracy agentów ochrony prezydenta. Robota do ciekawych nie należy, człowiek lata w kółko z słuchawką w uchu, a do mikrofonu co rusz zmuszony jest wypowiadać wyuczone regułki opisujące, co też dzieje się z chronionym obiektem. Względny spokój zostaje przerwany przez zabójstwo jednego z agentów. Sprawą zajmuje się David Breckinridge (Kiefer Sutherland) - prywatnie były przyjaciel Pete'a (poróżniła ich żona Davida, która jakoby pewnego razu zaprosiła do swego łoża jednego z tych panów - i nie trudno się domyśleć którego). Mimo że sytuacja między nimi jest napięta, to wyraźnie wyczuwa się obopólny szacunek dla ich osiągnięć zawodowych. Ponieważ Breckinridge jest prawdziwym specjalistą w swoim fachu, szybko wysnuwa teorię, że za zabójstwem agenta coś się kryje. Podejrzenia te potwierdza tajny informator Garrisona. Prawda jest zaskakująca: szykowany jest zamach na prezydenta, a umożliwić ma to ktoś z wewnątrz Secret Service. Agent Breckinridge ma niewiele czasu, by odszukać "kreta", a dodatkowym utrudnieniem może okazać się niańczenie żółtodzioba w osobie (bardzo uroczej) agentki Will Marin (Eva Longoria). Najprostszym sposobem na znalezienie zdrajcy jest przebadanie agentów na wariografie. Niestety, wyniki badań Pete'a nie są pomyślne, a to z powodu... romansu z Pierwszą Damą (Kim Basinger). Garrison, do niedawna autorytet agencji, staje się podejrzanym numer jeden. Nie pozostaje mu więc nic innego, jak uciec i udowodnić swą niewinność. Czytając choćby ten krótki opis, nie można uwolnić się od przeświadczenia, że to wszystko już było. Pół biedy gdyby chociaż intryga była sprawnie napisana, ale gdzie tam! Na końcu dowiadujemy się, że intrygi praktycznie nie ma. Jeśli ktoś liczy na wyjawienie mu przyczyn zamachu na prezydenta, może się srodze zawieść. Przez cały film jesteśmy świadkami działań Garrisona, które mają na celu przybliżyć go do rozwiązania zagadki, a w ostateczności okazuje się, że wszystkie te sceny można było sobie darować, bo klucz do wyjaśnienia sprawy jest tak oczywisty i prostacki, że aż można się zadławić popcornem kiedy bohaterowie triumfalnie odkrywają prawdę. Wygląda na to, że sami twórcy filmu nie mieli pomysłu na sensowne sfinalizowanie śledztwa prowadzonego przez Pete'a, więc zastosowali instrument genialny w swej prostocie - deus ex machina (od wieków stosowany w sztukach teatralnych). W roli Boga rozwiązującego wszelkie problemy obsadzono... wariograf. Można jednakże pokusić się o znalezienie kilku pozytywów w tej produkcji. Niewątpliwie największą zaletą są świetne zdjęcia Gabriela Beristaina - od prowadzenia kamery poczynając, na barwach kończąc. Także do gry aktorskiej nie można mieć zastrzeżeń. Michael Douglas to aktor wybitny i poniżej pewnego minimum nie schodzi. Niewątpliwie cieszy powrót do wielkiej formy Kiefera Sutherlanda. Wydawało się, że aktor ten po kilku latach pałętania się po planach filmów klasy B już nie zdoła się odrodzić. Jednak niespodziewany sukces serialu "24 Godziny" sprawił, że znów od pewnego czasu możemy cieszyć się jego obecnością na ekranach kin. Tak się niestety (dla aktorek) złożyło, że to męski film. Tak więc panie nie miały wiele do zagrania i ich obecność ograniczała się raczej do roli "upiększacza" krajobrazów. O ile nie można mieć o to pretensji do Longori, która statusu prawdziwej gwiazdy jeszcze nie ma (ani zbyt dużego dorobku), tak w przypadku Kim Basinger pozostaje pewien niesmak. Aktorka na takim poziomie nie powinna przyjmować ról, w których nie ma możliwości pokazania czegokolwiek z gry aktorskiej. Zresztą wszyscy oni zasługują na to, by pojawiać się w bardziej udanych produkcjach. Mnie osobiście trochę dziwi fakt, że tak szanujący się aktorzy przyjęli propozycje zagrania w filmie reżyserowanym przez człowieka, który specjalizuje się w kręceniu seriali telewizyjnych. Już poprzedni jego film ("S.W.A.T.") powinien być przestrogą dla każdego, kto chciałby zaangażować się w ten projekt. Wychodzi więc na to, że film nie jest specjalnie udaną produkcją. Nie zrozumcie mnie źle, są setki gorszych filmów, więc jeśli nie rażą was braki w logice fabuły (a producenci robią wszystko, aby nas na to uodpornić) i nie żal wam 18 zł na bilet do kina, to idźcie obejrzeć ten film. Ja jednak radzę usiąść i poczekać, aż przejdzie wam ochota.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Strażnik
Dawniej to telewizja korzystała z osiągnięć kina. W formie seriali rozwijano wątki wielu przebojów dużego... czytaj więcej