Recenzja wyd. DVD filmu

Pożegnanie z Marsem

Ruairi Robinson zadebiutował wreszcie pełnometrażowym filmem. Autor nominowanej do Oscara animacji "Pięćdziesiąt procent szarości" oraz kilku innych, trwających nie więcej niż kwadrans
Ruairi Robinson zadebiutował wreszcie pełnometrażowym filmem. Autor nominowanej do Oscara animacji "Pięćdziesiąt procent szarości" oraz kilku innych, trwających nie więcej niż kwadrans krótkometrażówek, zrealizował swój pełnoprawny produkt o intrygującym tytule "The Last Days on Mars". Jednak czy produkcja, która trwa trzy razy dłużej niż jego cała dotychczasowa filmografia, jest równie błyskotliwa i klimatyczna jak jego kilkuminutowe nowele?

Widzowie mają szczególnie duże wymagania jeśli chodzi o gatunek science-fiction. Zazwyczaj chcą zobaczyć coś nowego i oryginalnego, przeżyć zaskoczenie lub zachwycać się widowiskowymi efektami specjalnymi. Niestety nic powyższego nie uświadczymy w "The Last Days on Mars". Nie oznacza to jednak, ze film jest kiepski. Owszem, fabularnie nie zachwyca. Oto grupa naukowców bada czerwona planetę w poszukiwaniu życia. Znajdują je na kilkanaście godzin przez odlotem z Marsa. Okazuje się jednak, że odkryta bakteria po dostaniu się do organizmu człowieka zamienia go po pewnym czasie w istotę, która obiera sobie za cel zabicie pozostałych, nieskażonych członków misji. Sztampowe do bólu. A ból jest o tyle większy, że owa istota to po prostu znany doskonale każdemu widzowi wyeksploatowany twór popkultury.

Wizualnie film przedstawia się świetnie. Ruairi Robinson już we wcześniejszej produkcji "The Silent City" pokazał, że potrafi wykreować interesujący, wiarygodny i klimatyczny obraz. Także "The Last Days on Mars" prezentuje się pod tym względem bez zarzutu. Scenografia to największy atut filmu. Baza, kostiumy i pojazdy wykonane zostały z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Również krajobrazy (choć niekiedy przypominają te ziemskie) podkreślają na każdym kroku o miejscu akcji. Wylewający się z ekranu klimat uzupełnia rewelacyjna muzyka Maxa Richtera. Poza standardowymi dźwiękami budującymi niepokój i akcentującymi to, co się dzieje na ekranie, stworzył on ambient, który idealny jest dla otwartych przestrzeni, podkreślający atmosferę i potęgę nie tylko czerwonej planety, ale i i tej mrocznej, tajemniczej oraz niezmierzonej pustki, jaką jest wszechświat.

"The Last Days on Mars" to produkcja, która nie sili się na odkrywcze, ambitne kino. To przyzwoity survival horror/sci-fi, który można porównać do niektórych gier video, gdzie bohater nie ma broni i jedyne co może zrobić, to uciekać i próbować przetrwać. Nie ma tutaj filozoficznych dywagacji na temat życia pozaziemskiego, nie ma pytań; "co to jest?", "skąd się wzięło?" ani tym bardziej odpowiedzi. Nie ma patosu, jakim czasami przesiąknięte są podobne produkcje, bohaterowie nie podejmują głupich decyzji i nie zamieniają się ze zwykłych naukowców w Rambo. Cel jest tylko jeden - przetrwać kilkanaście godzin do odlotu.

Choć "The Last Days on Mars" można nazwać odgrzanym kotletem, to chciałbym więcej takowych. Pomimo łyżki dziegciu w postaci osobnika, w jakiego zmieniają się naukowcy, jest to nadal doskonała porcja solidnego kina. W końcu nie można za każdym razem wchodzić do kuchni i próbować wciąż nowych potraw...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Ostatnie dni na Marsie
...zobaczyć film w którym Najlepsi z Najlepszych Ziemian walczą z zarazą na obcej planecie i wszystkimi... czytaj więcej