Recenzja filmu

Obcy: Romulus (2024)
Fede Álvarez
Cailee Spaeny
David Jonsson

Moje Imperium Rzymskie

Reżyserska sprawność Fede Álvareza sprawia, że "Romulusa" ogląda się z krawędzi fotela. Jego film zapisze się w sercach fanów jako godny następca dzieł Ridleya Scotta i Jamesa Camerona. 
Moje Imperium Rzymskie
Pracodawca nie jest twoim przyjacielem. Tę ważną życiową lekcję odbiera w "Obcym: Romulusie" Rain (Cailee Spaeny) – młoda dziewczyna wciąż naiwna na tyle, by wierzyć, że dzięki ciężkiej pracy uda jej się wykupić z wyrobniczej gehenny. Korporacyjna logika uosobiona przez pozbawioną empatii urzędniczkę kilkoma kliknięciami kasuje jej marzenia. Kontrakt wykonany? Doskonale, można zatem zmienić warunki zatrudnienia, dokładając kolejne lata harówki. I tak ad mortem defecatam


Już Ridley Scott w "8. pasażerze »Nostromo«" i James Cameron w "Decydującym starciu" krytykowali pazerność każącą firmom stawiać wymierne zyski ponad ludzkie życie. Fede Álvarez, który akcję "Romulusa" osadza między wydarzeniami z przywołanych filmów, wysuwa jeszcze mocniejsze zarzuty. Zabiera nas na dystopijną planetę – górniczą kolonię, gdzie wyzyskiwani robotnicy umierają, nie zobaczywszy nigdy słońca. Nic dziwnego, że gdy na radarach przyjaciół Rain pojawia się szansa na wyrwanie się z tego piekła, nie wahają się długo. W końcu co mają do stracenia? 
  
Niestety jak to bywa z prostymi planami (tu: przejąć zapomnianą przez Weyland-Yutani stację badawczą, która przydryfowała na orbitę, i ustawić kurs na lepsze życie), ich realizacja okazuje się skomplikowana. Szybko orientujemy się, że na tytułowym Romulusie rozegrało się mniej więcej to, co niegdyś na Nostromo. Jak stwierdza przywrócony do życia android Rook, możemy im współczuć, ale nie powinniśmy mieć złudzeń co do ich szans w starciu z ksenomorfem. Dla Fede Álvareza, znanego z podkręcania poczucia zagrożenia dusznymi, klaustrofobicznymi przestrzeniami ("Martwe zło", "Nie oddychaj"), to wymarzona sytuacja. Reżyser dużo miejsca poświęca przy tym fizjologii Obcego, co z jednej strony współgra z perwersyjnym charakterem dzieł H.R. Gigera, a z drugiej jeszcze mocniej wybija strach przed kobiecą cielesnością i pozwala wyeksponować elementy body horroru. 


Chyba jeszcze nigdy groza "Obcego" nie była tak mocno nacechowana seksualnością. W ujęciu Fede Álvareza ksenomorf wygląda jak z wyjęty z Cronenbergowskich koszmarów – to pulsujące i produkujące wydzieliny ciało; żyjący poza moralnością drapieżnik bezwzględny w atawistycznym dążeniu do przedłużenia gatunku. Mamy okazję dobrze przyjrzeć się całemu cyklowi reprodukcyjnemu, u podstaw którego leży przemoc: od zapłodnienia będącego de facto gwałtem (tego, co wychodzi z gardła jednej z bohaterek, gdy przyjaciele uwalniają ją od przyssanego do twarzy parazytoida, nie widzieliście nawet w najbardziej hardkorowym porno) po unicestwiający organizm żywiciela "poród". 

Serce "Romulusa" to jednak relacja Rain z Andym (David Jonsson) – androidem starego typu, obdarzonym przez zmarłego ojca protagonistki dyrektywą kierowania się dobrem dziewczyny oraz zestawem sucharów. Pozwala ona spojrzeć na położenie bohaterów z transhumanistycznej perspektywy: jako ludzkość symbolicznie zostajemy uwięzieni między zabójczo doskonałym kosmicznym drapieżnikiem a nowoczesną technologią mogącą łatwo obrócić się przeciwko nam (w tej sytuacji kolonizacja kosmosu wydaje się pobożnym życzeniem). Wcielający się w chłopaka David Jonsson bez pudła przełącza się między dwoma wcieleniami swojej postaci – potrafi wzruszać w relacji z przybraną siostrą, dla której jest jak wymagający specjalnej opieki starszy brat, ale i budzi niepokój, gdy zmuszony do współpracy z Rookiem, podporządkowuje się nowym wytycznym: kierowaniu się interesem firmy. 


Niestety ich towarzysze w większości zostali zredukowani do roli mięsa armatniego lub raczej żywych inkubatorów dla kolonii ksenomorfów. Większość z nich można opisać jedną cechą, przez co kolejne śmierci niespecjalnie nas poruszają. O ile każda z czterech wcześniejszych odsłon cyklu charakteryzowała się też wyrazistym autorskim sznytem, o tyle film Álvareza wydaje się kompilacją elementów z dzieł poprzedników: to trochę "8. pasażer »Nostromo«", trochę "Decydujące starcie", trochę "Przebudzenie", trochę "Prometeusz". Sama Rain podąża dokładnie tą samą drogą co Ellen Ripley (Sigourney Weaver), przez co wydaje się, że Cailee Spaeny trudno rozwinąć skrzydła. 

Niemniej reżyserska sprawność Fede Álvareza sprawia, że "Romulusa" ogląda się z krawędzi fotela. Jego film zapisze się w sercach fanów jako godny następca dzieł Ridleya Scotta i Jamesa Camerona. Jeśli więc twórca "Martwego zła" zechce – a wyniki box office'u okażą się łaskawe – ma solidną podstawę, aby wybudować własne Imperium Rzymskie.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?