Po "Dwóch dniach w Paryżu", filmowym debiucie Julie Delpy, kolejna produkcja aktorki, nosi znamiona greckiej tragedii, której główną spiralą jest wielka samotność i głód miłości głównej
Julie Delpy jako reżyserka, autorka scenariusza i główna bohaterka. Jako kobieta ogarnięta obsesją na punkcie własnej urody i panicznym lękiem przed starzeniem. Jako pełna namiętności kochanka, ale także troskliwa matka oraz gospodarna i inteligentna zarządczyni majątku po zmarłym mężu. Oto Elżbieta Batory, jedna z najokrutniejszych kobiet, jakie znała historia.
"Krwawa hrabina" to przede wszystkim opowieść o śmiercionośnej (dosłownie i w przenośni) sile uczucia. XVII-wieczne Węgry – podobnie jak pozostałe państwa ówczesnej Europy – stoją pod znakiem procesów o herezję i czary. Szerzą się zabobony i gusła wraz z coraz bardziej wymyślnymi narzędziami tortur. Szlachta znęca się nad służbą, a w niewyjaśnionych okolicznościach ginie sześćset chłopskich dziewcząt… Elżbieta Batory, magnatka i jedna z najbardziej wpływowych kobiet w państwie, stanowi idealną kwintesencję tamtejszych zwyczajów. Owszem, wierzy w czarną magię, ale także, na jej nieszczęście, w odmładzającą siłę krwi młodych dziewic. A wszystko to po burzliwym rozstaniu z dwudziestoletnim kochankiem.
Hrabina przeszła do historii jako jedna z najbardziej wynaturzonych morderczyń: przez swą chorobliwą pogoń za młodością (której brak uznała za powód rozstania z przystojnym Istvanem), doprowadziła do bestialskiej śmierci setki wiejskich dziewcząt. Po "Dwóch dniach w Paryżu", filmowym debiucie Julie Delpy, kolejna produkcja aktorki, o zgoła odmiennym klimacie niż wcześniejsza komedia, nosi znamiona greckiej tragedii, której główną spiralą jest wielka samotność i głód miłości głównej bohaterki, zmagającej się z przeciwnościami losu.
Czy Elżbieta Batory była niespełna rozumu? Dziś trudno orzekać. Pewne jest, że za posągową twarzą i wyniosłym stylem bycia, kipiał wulkan namiętności i niespełnionych pragnień. Jak na swe czasy, hrabina była kobietą bardzo bystrą, dobrze wykształconą, o ekonomicznym zmyśle i emancypacyjnych, wręcz feministycznych poglądach (słynne stwierdzenie w obecności biskupa i węgierskiej arystokracji o równouprawnieniu płci). Jednak historia zapamiętała ją głównie jako kobietę-demona. Film oszczędza nam jednak scen rodem jak z horroru lub spod znaku gore. I dobrze, bo przecież nie okrucieństwo głównej bohaterki ma tu grać pierwsze skrzypce, a jej osobowość. Delpy postawiła bowiem na psychologiczne studium postaci wielowymiarowej, nie dającej się jednoznacznie zaszufladkować.
Wierne odtworzenie realiów epoki, wnętrz, strojów pozwala poczuć klimat tamtejszych czasów, niemal wtopić się w epokę. Dyskretna muzyka, stonowane zdjęcia tylko potęgują kinowe wrażenia. Ograniczona paleta barw świetnie współgra z czernią ubioru Elżbiety, jakby jego zadaniem było tylko dobitniejsze jeszcze podkreślenie charakteru swej właścicielki. Duma, ambicja, żądza władzy z jednej strony zaprowadziły hrabinę do tragicznego końca, niemniej Delpy nie stawia jednoznacznej diagnozy. Z drugiej bowiem strony ukazuje swą bohaterkę jako ofiarę spisku w związku z walką o polityczne wpływy. Jak było naprawdę? "Krwawa hrabina" na to nie odpowie, ale z pewnością pozostanie dobrze skrojonym studium nietuzinkowej osobowości. A takich przecież czas się nie ima.