Z pamiętników anonimowej kobiety dowiadujemy się o niej niewiele: ma trzydzieści lat, przed wojną bywała w świecie, zna języki, nie popiera narodowego socjalizmu. Jest koniec kwietnia 1945 roku, do kapitulującego Berlina wkraczają triumfalnie Rosjanie. Spóźnione "oko za oko": zaczynają się masowe gwałty na niemieckich kobietach. Te nieobrotne kończą marnie, inne, jak bohaterka, robią wszystko, żeby cierpieć na własnych warunkach. Wybierają protektorów, oddają swoje ciała oficerom w zamian za ochronę przed szeregowcami. Na styku wojny i pokoju, pośród apokaliptycznego krajobrazu, trzeba przecież zacząć żyć. I Berlin żyje. Tak jak potrafi, zawalony pijanymi w sztok sołdatami. Autorkę już w roku 1946 odnalazł znany niemiecki pisarz, Kurt W. Marek. To on przyczynił się do wydania jej wspomnień w 1954. Pierwsza fala oskarżeń (zdrada, odzieranie rodaczek z godności) ze strony niemieckich autorytetów podcięła Anonimie skrzydła. Wycofała pozycję z księgarń, pokornie przyjęła cięgi narodu. Niedawno, utwór wydano ponownie. Dziś wiemy już, że jego autorka nazywała się Martha Hillers, studiowała na Sorbonie, znamy okoliczności jej śmierci w 2001 roku. Mamy też polski przekład jej bolesnego świadectwa, a na ekranach film. Nieudany i przeszarżowany. To mogło Maksowi Färberböckowi wyjść. Odkłamanie historii, ocena bohaterki nie z pozycji zacietrzewionego moralizatora, lecz emocjonalnie stonowanego artysty. Niestety, reżyser- scenarzysta ugiął się pod ciężarem tematu (a może się przestraszył?) i zrobił rzecz niewybaczalną: zamiast przejmującego chłodu roztrzaskanej codzienności, dał nam żar uczuć. Zamiast dramatu, zaserwował melodramat. Beznamiętna narracja zmieniła się w ciąg chaotycznych zdarzeń i konwulsyjnych scen. Autor "Aimee i Jaguar" pomylił też anonimowość z brakiem charakteru. Nina Hoss jest piękna, ma wypisaną na twarzy determinację, jednak została wyzuta z jakiejkolwiek osobowości. I nie jest to podyktowane chęcią uczynienia z kobiety "statystycznej mieszczki". Przecież takową wykształcona bohaterka nigdy nie była. Odróżniał ją nie tylko jaskrawy niebieski płaszczyk, ale przede wszystkim romans z radzieckim majorem. No właśnie, romans. Ekranowy odpowiednik z gruntu pragmatycznej relacji. W oryginale równanie było proste: seks to bezpieczeństwo. Nic dodać, nic ująć. Abstrahując od czysto konstrukcyjnych problemów (początkowo chodziło o odcinkową produkcję telewizyjną, co niestety widać), w filmie Färberböcka brakuje istotnego w pamiętniku wątku powojennego kaca bohaterki. Ona czuła, że w jakimś stopniu cierpienie Niemek jest usprawiedliwione, traktowała gwałty jako wyrównywanie rachunków za wojnę. Tej myśli reżyser musiał się już przestraszyć nie na żarty. Dziś mogłaby wywołać podobną lawinę zarzutów, co "odzieranie z godności" w latach pięćdziesiątych.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu