Recenzja filmu

Jestem Femen (2014)
Alain Margot

Piersią zdobywać świat

Dokument Margota z jednej strony naświetla problemy, jakie poruszają członkinie organizacji Femen (wykluczenie, dyktatura, wpływ prawosławia na życie publiczne itp.), z drugiej przypomina
„Jeśli chcesz, żeby ludzie cię wysłuchali, nie wystarczy ich klepnąć w ramię. Musisz im przywalić młotem w głowę. Dopiero wtedy zwrócą na ciebie uwagę” – powiedział John Doe. Znane słowa Kevina Spacey z filmu „SiedemDavida Finchera stają się prorocze w kontekście współczesnej medialnej walki o widza. Od dziesięcioleci atakuje się odbiorców kanonadą informacji coraz bardziej ubogich w treść, a coraz mocniej przykuwających uwagę swoim ładunkiem emocjonalnym. Jeśli staniecie na deptaku i zaczniecie wygłaszać na głos poglądy polityczne, prędzej spotkacie się z falą drwin i szyderstw, aniżeli grzeczną atencją i merytoryczną interakcją. Bohaterki Jestem Femen” przekonały się o tym niejednokrotnie i dobrze wiedzą, że łatwiej im będzie zwrócić uwagę mediów (a co za tym idzie – zwykłych obywateli), jeśli pokażą nagie piersi i (często obrazoburcze) transparenty. Korzystając ze swych kobiecych wdzięków, mówią o ważnych problemach społeczno-politycznych. Jednak wykrzykiwane hasła to jedno, a przekazywanie treści i wpływanie na opinię publiczną to co innego, czego najlepszym dowodem jest debiutancki film dokumentalny Alaina Margota.



Jestem Femen” przypomina głośny news z podrzędnego tabloidu, z którego biją pstrokate kolory, górnolotne hasła i oczywiście kobiece piersi. Merytoryka, dialektyka czy po prostu bardziej obszerna informacja zatraca się pośród skrótowych haseł i medialnej opery mydlanej, grającej na najniższych instynktach. O grupie ukraińskich feministek – organizujących akcje protestacyjne, podczas których wykrzykują ideologiczne hasła i pokazują nagie piersi – słyszało pewnie wielu ludzi. Ze świecą jednak szukać kogoś, kto pamięta, w jakiej sprawie protestowały i co chciały ludziom powiedzieć (lub wykrzyczeć). Dokument Margota z jednej strony naświetla problemy, jakie poruszają członkinie organizacji Femen (wykluczenie, dyktatura, wpływ prawosławia na życie publiczne itp.), z drugiej przypomina sztampową „sprawę dla reportera” – chałturniczo posklejany materiał, ukazujący codzienne życie feministycznych rebeliantek, które dzięki kamerze chcą opowiedzieć światu o tym, co je boli i jak im się żyje.



Główną bohaterką „Jestem Femen” jest Oksana Shachko. Młoda, rezolutna, buntownicza, samowystarczalna, zagorzała zwolenniczka sekstremizmu z głową pełną pomysłów, która o mało co nie została zakonnicą. Przy całej swojej antypatii do reżyserskich decyzji, przyznaję, że skupienie uwagi widza na Oksanie było najlepszym z możliwych wyborów. Tak jak większość wątków w filmie, tak i życiowe zakręty Oksany są przedstawione raczej skrótowo, ale zdumiewa chociażby wątek jej nawrócenia ze świątobliwej artystki na bezpruderyjną rewolucjonistkę. Zaczynała jako głodna wiedzy studentka, zgłębiając grube księgi o żywotach świętych, w wolnych chwilach oddając się malowaniu sakralnych ikonografii. Porzuciła jednak życie mola książkowego na rzecz walki o równouprawnienie kobiet, uwydatniając nagą pierś podczas miejskich zbiorowisk i wykrzykując ideologiczne hasła. W filmie przewijają się również wypowiedzi matki Oksany, która stojąc całkowicie po stronie córki i wspierając ją w poczynaniach aktywistki, podkreśla, że bez przerwy się o nią boi, zarywając noce i czekając na jej wiadomość. Reżyser ujmuje relacje matka-córka jednostronnie, ale ani nie gloryfikuje, ani nie piętnuje poczynań swoich bohaterów.

Poza główną bohaterką w filmie przewijają się również postaci Anny Hutsol (założycielki Femen) czy sióstr Schevchenko. Widzowie dowiedzą się z jakich funduszy organizacja się utrzymuje, jakie akcje przeprowadzała, do czego dąży, co chce udowadniać i z kim (czym) walczyć. Kobiety twierdzą, że są jedyną organizacją feministyczną na świecie otwartą dla kobiet z każdego kręgu kulturowego. Nie ma tu grama ksenofobii, naturalnej selekcji czy ograniczeń. Każda kobieta może się tu odnaleźć. Patrząc jednak na pojawiający się w „Jestem Femen” skład osobowy (około siedmiu osób) trudno stwierdzić, czy grupa nie cieszy się zbytnią popularnością, szacunkiem w społeczeństwie, czy też po prostu brakuje odważnych kobiet, które dla idei pokażą nagą pierś. Reżyser bezpardonowo pominął jednak zdanie feministycznych adwersarzy czy reakcje opinii publicznej, przez co skazuje nas na swoją jednostronną relację.



Jak na dokumentalny debiut, Alain Margot zebrał sporo ciekawego materiału, choć ograniczył się tylko do śledzenia losów Oksany i jej koleżanek. Towarzysząc im z kamerą, prezentuje kolejne przeprowadzane akcje niczym odcinki kryminalnego serialu: bez zagłębiania się w wydźwięk poszczególnych protestów i pozostawiając pewien niedosyt informacji – zwłaszcza dotyczących tego, jak odebrane zostały poszczególne akcje. Jest zatem spora ilość przepychanek, łapanek, zakuwania w kajdany i towarzyszącego bohaterkom strachu (szczególnie, gdy feministki wyruszały na protest do Moskwy czy na Białoruś), ale zupełnie zabrakło wypowiedzi ludzi, do których adresują swoje obiekcje. Trudno zatem mówić o jakikolwiek obiektywizmie, a to jest już sporym zarzutem wobec filmu politycznie zaangażowanego. Jeśli w takim wypadku twórcy rezygnują z wejścia w polemikę z każdą ze stron, skazują reportaż na ideologiczną jednowymiarowość. Stąd już niedaleko do marginalizacji, szufladkowania i artystycznej porażki.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Jestem Femen
Oksana Szaczko ma wszelkie prawo, by powiedzieć o sobie "Jestem Femen". Jest jedną z założycielek... czytaj więcej