Recenzja filmu

Hrabia (2023)
Pablo Larraín
Jaime Vadell
Gloria Münchmeyer

Wywiad z wampirem

Larrain zamyka film w misternie wystylizowanych, czarno-białych ujęciach, czaruje upiorną, ekspresjonistyczną scenografią, a pośród najróżniejszych antyków i artefaktów umieszcza krwiożerczego
Wywiad z wampirem
Czy Augusto Pinochet jest wampirem, który przeżył 250 lat? Czy sfingował własną śmierć, by uniknąć kary za liczne zbrodnie? Czy mieszka na kompletnym odludziu z żoną Lucią i wiernym sługą Fiodorem? Najwyraźniej tak, o czym przekonuje Pablo Larrain w "Hrabim". Chilijski reżyser demaskował ostatnio mity amerykańskiej polityki ("Jackie") i karmił nas niestrawnymi metaforami na brytyjskim dworze ("Spencer"), ale nigdzie nie czuje się lepiej niż w domu. Dowód? Jego najnowszy i zarazem najodważniejszy film, który okazuje się tyleż czarną komedią i krwistą satyrą, co pojemnym studium władzy, jej obsesji i nieuleczalnej megalomanii. Jasne, że Larrain krytykował już dyktaturę Pinocheta, ujawniając moralną i psychiczną degenerację jednostek w latach 70. ("Tony Manero"), terror związany z zamachem stanu ("Post Mortem") czy totalną indoktrynację społeczeństwa i kontrolę mediów ("Nie"). Nigdy nie użył jednak do tego postmodernistycznej zabawy z pozornie sprzecznymi formami, gatunkami i motywami. Lista jego inspiracji robi wrażenie: od "Drakuli" Brama Stokera i całego legionu filmów wampirycznych, przez nastrojową powieść gotycką i eleganckie dramaty kostiumowe, aż po ikonografię religijną, polityczną i wojskową. Twórca podkrada ze skarbca historii i (pop)kultury wszystko, co potrzebne do złożenia i rozpędzania fabularnej karuzeli, a potem pozwala nam na szaloną przejażdżkę.

W "Hrabim" zastajemy Pinocheta jako starego i zmęczonego życiem właściciela rezydencji, do której dopłynąć można jedynie łodzią. Wampir pamięta czasy rewolucji francuskiej (nadal wielbi Ludwika XVI!), ale najcieplej wspomina okres swoich autorytarnych rządów zakończonych w 1990 roku. Teraz odczuwa gorzki smak porażki i niewdzięczności ze strony narodu, który, jak sam twierdzi, prowadził ku ekonomicznemu dobrobytowi. Na domiar złego piątka jego dzieci domaga się pieniędzy upchanych na zagranicznych kontach, płomień małżeńskiej miłość przygasł, a oddany sługa Fiodor ukrywa parę niewygodnych informacji. Były dyktator realnie myśli o zakończeniu żywota, ale nie spodziewa się, że jedna z córek chce mu pomóc. Zaprasza bowiem do ojcowskiej posiadłości młodą i atrakcyjną księgową o imieniu Carmen, która w rzeczywistości jest pobożną zakonnicą. Pod pozorem sprawdzania akt i dokumentów rodziny, służebnica boża planuje coś więcej niż zwykłe egzorcyzmy. A tajemnicza Narratorka, którą słyszymy od pierwszych ujęć, zapewnia, że jej przybycie zakończy harmonijną egzystencję Pinochetów. 

Larrain zamyka film w misternie wystylizowanych, czarno-białych ujęciach, czaruje upiorną, ekspresjonistyczną scenografią, a pośród najróżniejszych antyków i artefaktów umieszcza krwiożerczego dyktatora i jego pokręconą familię. Kiedy kamera przenosi nas gdzieś na odległe krańce Patagonii i powoli odsłania dworzyszcze Pinocheta, dobrze wiemy, że porzucamy świat realny. Twórca nie odżegnuje się jednak od faktów na temat politycznych przestępstw i finansowych machlojek bohatera. Posiłkuje się groteską, psychodramą i wampirycznym sztafażem, by uświadomić niewyobrażalną i wręcz absurdalną skalę jego działań, które do dziś wpływają na kształt Chile. W rozmowach Carmen z wszystkimi członkami rodziny i dwulicowym Fiodorem, poznajemy pełną listę grzechów dyktatora. Dzięki dynamicznemu, precyzyjnemu montażowi i mistrzowskiemu timingowi komediowemu, zeznania postaci układają się w farsową wersję spowiedzi – zło zostaje nazwane i skatalogowane, ale nie spodziewajcie się oczyszczenia lub kary. Larrain wyleczył się z chwilowej naiwności. Wie, że Pinochet nie leży pod gruzami historii, ale ciągle żeruje na chilijskiej duszy i skrzętnie zadbał o swoje dziedzictwo. Tym, co boli polityka najbardziej i w czym autor upatruje jego faktycznej i uniwersalnej porażki, okazuje się utrata dobrego imienia, szacunku i uwielbienia tłumu.

Chilijczyk uchodzi za specjalistę od kina politycznego (wzorem Costy Gavrasa), idealnie więc nadawał się do rozliczania władzy autorytarnej: zapatrzonej w siebie, konserwatywnej do bólu i niepogodzonej ze sromotna klęską. Wampir z "Hrabiego" jest przecież inkarnacją wszystkich XX-wiecznych przywódców, którzy siłą realizowali swoje chore fantazje i przesiąkli filozofią Machiavellego. W fantasmagorycznej i wielopoziomowej wizji jasnym staje się, że osobowość Pinocheta bezpowrotnie deformuje też jego otoczenie. Wystarczy spojrzeć na gromadkę dorosłych dzieci wodza, które pasożytują na rodzinnym majątku i nie potrafią funkcjonować w społeczeństwie. Podobnie żona Lucia, składająca ukochanemu propozycję wyjazdu z demokratycznego i dziwnie nieprzyjaznego Chile. Zgubny wpływ dyktatury najlepiej widać jednak po Fiodorze, fanatyku przemocy, który wykonywał kiedyś czarną robotą (czytaj: usuwał przeciwników politycznych). Demoniczny sługa wydaje się skarlałym odbiciem swego pana, bo pragnie władzy i poklasku tak samo jak on i usunie każdą, dosłownie każdą przeszkodę, by osiągnąć cel. Larrain wnikliwie i skutecznie analizuje, co tak naprawdę zapewnia długowieczność tyranii, ale przekracza oczywiste wnioski dopiero, gdy zderza Pinocheta z Carmen. On nosi ciemny, wojskowy płaszcz i straszy brzydką, pomarszczoną twarzą. Ona zakłada śnieżnobiały habit i wyróżnia się niebiańską urodą (przypominając bohaterkę "Męczeństwa Joanny D'Arc"). Krok po kroku reżyser zaciera jednak czarno-biały podział, bo od religijnego radykalizmu zakonnicy niebezpiecznie blisko do chorej mentalności dyktatora. Film zakrawa więc nie tylko na wypowiedź polityczną, ale i antysystemową. Jeśli "Nie" odkrywało zgniłe fundamenty chilijskiej demokracji, a "El Club" – tuszowanie ciężkich grzechów kościoła, "Hrabia" opowiada o władzy szerzej i bardziej alegorycznie – przez pryzmat jej najgłębszych lęków, wiecznego nienasycenia i paradoksalnej, nieuświadomionej śmieszności.

Teatr absurdu i wisielczego humoru odgrywają chilijscy aktorzy, którzy dobrze umościli się w niewygodnej konwencji. Na czele barwnego korowodu ścierającego się przy akompaniamencie klasyków (Straussa, Vivaldiego czy Purcella) stoją Jaime Vadell i Alfredo Castro, czyli ulubieńcy Larraina. Pierwszy akcentuje zarówno nieprzemijającą dumę, jak i narastające latami rozgoryczenie Pinocheta. Trudno powstrzymać rechot, gdy jego bohater udaje niewiniątko, tłumacząc kontrowersyjne decyzje albo z kamienną twarzą i drżącymi nogami zapowiada dziki seks z ukochaną. Tymczasem Castro raz przeraża zimnym, świdrującym spojrzeniem Fiodora, a raz bawi żałosnymi, desperackimi knowaniami sługi, któremu marzą się złote góry. Świętą trójcę uzupełnia Paula Luchsinger znana z "Emy". Aktorka wykorzystuje swoje szlachetne, dziewczęce rysy, by zbudować wokół Carmen aurę świątobliwości, ale w odpowiednim momencie zmienia ekspresję i ujawnia mroczną stronę duchownej. Larrain wiedział, że "Hrabia" może osunąć się w niezamierzoną parodię i festiwal tanich gagów, dlatego wybrał doświadczoną i zaprzyjaźnioną obsadę. Zespolenie brawurowej reżyserii, iście malarskiej inscenizacji (zasługa operatora Edwarda Lachmana) i kontrolowanych aktorskich szaleństw dało efekt, którego chyba nikt się nie spodziewał. Larrain zmył z siebie kicz i banał "Spencer", odradzając się w nowym, figlarnym wcieleniu. Długo myślałem, że jego powołaniem są realistyczne, niemal paradokumentalne relacje z historii. Jakże się myliłem. Nawet w straszno-śmiesznym uniwersum wampirów i ich pogromców, nieśmiertelnych dyktatorów i krwawej walki o spadek, Chilijczyk odnalazł własny język. Czyż nie tak zdobywa się miano prawdziwego mistrza?
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?