Według mnie, niedoścignionym ideałem męskiego kina akcji na zawsze pozostanie "
Commando" w reżyserii
Marka L. Lestera. Różnej nacji spin-offy – jak "
Dzień D" czy "
A One Man Army" – podkreślają nieśmiertelność obrazu, a zastęp aktorów-kulturystów (
Christian Boeving,
Ralf Möller) przypomina o prominentnej pozycji odtwórcy tytułowej roli,
Arnolda Schwarzeneggera, w kulturze masowej ostatnich trzech dekad. Bezdyskusyjnie, "
Commando" stanowi dla kinematografii twór wiekopomny.
Pułkownikowi Matriksowi nie dane jest cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem od służby militarnej. Gdy samotnemu ojcu odebrana zostaje ukochana córka, bitewny uniform żołnierza powraca do uprzedniego użytku. John Matrix – były dowodzący jednostkami Delta Force – nie oczekuje pomocy ze strony kolegów-żołdaków. Uzbrojony po czubek perfekcyjnie kwadratowej fryzury, John rusza na ratunek porwanej. Zamachowcy, pod nadzorem dawnego żołnierza Matriksa – Bennetta, staną do walki z jednoosobową armią.
"
Commando" nazywany bywa "grzeszną przyjemnością" lub filmem "tak złym, że aż dobrym". Niesłusznie. To obraz recytujący standardy kina lat osiemdziesiątych jednym tchem, od pierwszej do finalnej minuty. Przyglądanie (i przysłuchiwanie) się pięknej tandecie roku 1985 stanowi prawdziwą frajdę. Realia minionej już dawno ery wyrażają wielkie fryzury i syntezatorowa, praelektroniczna muzyka. Świat lat 80. oddany zostaje jeszcze w innej sferze: najpopularniejszy bodaj film
Schwarzeneggera to również projekt nieprzyzwoicie udany. Reżyseria
Lestera jest szczera, gra aktorów konsekwentna, a całość dynamiczna i wciągająca. "
Commando" nie pozwala nudzić się ani przez chwilę. W filmie nie zabrakło także odpowiedniej dozy humoru, przejawianego głównie poprzez charyzmatyczne, słynne dziś one-linery.
Na osobną recenzję zasługuje homoerotyczna membrana, okalająca film. Fenomen subtelnych aluzji, sugerujących homo- lub biseksualizm głównego bohatera, przewija się przez wiele pozycji z filmografii
Arnolda Schwarzeneggera. Wystarczy przywołać koncentrujący się wokół obnażonych pośladków pojedynek w saunie z "
Czerwonej gorączki" czy "
Predatora" – alegorię walki z własną seksualnością. W "
Commando" nie ma miejsca na metafory, a niuanse odchodzą na bok. Przeciwnik Matriksa to
Freddie Mercury na sterydach. Na korzyść gejowskiej teorii wpływa każdy aspekt filmu: fabuła, historia relacji łączących Johna i Bennetta, bezpłciowość partnerującej komandosowi w misji
Rae Dawn Chong, ubóstwiająca ciało
Arniego kamera, wreszcie monologi. "Nie odmawiaj sobie rozkoszy, zabawmy się", odnosi się do oponenta Matrix. Wtem następuje konfrontacja między bohaterami – pełna chuci i przepojona erotyką. Za jej sprawą "
Commando" urasta do rangi najbardziej prowokacyjnego filmu akcji wszech czasów.
Wśród wielu atutów filmu homoerotyzm może być jednym z najważniejszych. Postać domniemanie homoseksualnego komandosa skłoni co bardziej liberalnych widzów do refleksji nad polityką militarną i zasadą "don't ask, don't tell". Zachowawczy miłośnicy
Schwarzeneggera, nawet jeśli zbojkotują ostatnie akapity tej recenzji, również mają za co kochać "
Commando". To film, który po dziś dzień admirować można jako sztandarowe, ponadczasowe kino akcji.