Polskie kino w ciągu stu lat od 1918 roku szczególnie blisko towarzyszyło naszej narodowej historii. Trudno znaleźć drugą taką kinematografię, w której historia ma większe znaczenie niż w polskiej. W tym kontekście może zaskakiwać fakt, iż wydarzenia z listopada 1918 roku, z okresu, gdy po ponad stu latach przerwy odrodziło się niezawisłe państwo polskie, w zasadzie pozostają w dużej mierze "niesfilmowane". Z pewnością kinu nie udało się stworzyć jednego, powszechnie znanego obrazu, który organizowałby wyobrażenia Polaków na temat tego, jak - w chaosie, jaki w naszej części Europy zapanował po Wielkiej Wojnie - polskie elity podjęły dzieło odbudowy państwa.
Skomplikowana historia Z czego to może wynikać? Być może częściowo z tego, że polska droga do niepodległości miała bardzo skomplikowany przebieg i średnio nadawało się na epicką narrację w formacie trwającego około dwie godziny widowiska filmowego. Polska odradza się nie w wyniku wygranego przez Polaków powstania czy długofalowej polityki polskich elit, ale za sprawą szczęśliwego ułożenia się historycznej koniunktury. Polska nie odrodziłaby się, gdyby trzy panujące nad nią imperia – Habsburgów, Hohenzollernów i Romanowów – nie rozpadły się w wyniku klęsk w Wielkiej Wojnie i rewolucji społecznej.
Gdy 10.11. 1918 roku Józef Piłsudski przyjeżdża do Warszawy, ciągle stacjonuje tam niemieckie wojsko. Żołnierze są zrewoltowani, władzę nad oddziałami przejmują rewolucyjne rady żołnierskie. Niemcy nie chcą walczyć z Polakami, pragną wrócić do swojej ojczyzny, gdzie właśnie abdykował cesarz i ma miejsce rewolucja społeczna i polityczna. Piłsudski dogaduje się z przywództwem rad żołnierskich i negocjuje rozbrojenie warszawskiego garnizonu. Socjalista Piłsudski potrafi porozumieć się z niemieckimi żołnierzami o czerwonych sympatiach. Ta fascynująca historia nigdy nie doczekała się wielkiej, epickiej, filmowej narracji – być może dlatego, że za bardzo odstaje od heroiczno-romantycznych wzorców, w jakich zbyt często myślimy o polskiej historii.
Odrodzenie państwa trwało tak naprawdę dobrych kilka lat. Data 11.11. jako święto niepodległości – rocznica przejęcia przez Piłsudskiego władzy zwierzchniej nad tworzącym się polskim wojskiem – raczej przez nikogo w 1918 nie była traktowana jako punkt przełomowy, gdy odradza się państwo polskie. Pierwszy niezależny od zaborców polski rząd – popierany przez lewicę i ludowców gabinet Ignacego Daszyńskiego – ukonstytuował się już 7 listopada. Datę 11.11. jako rocznicę uzyskania niepodległości ustanowiono dopiero w 1937 roku – jako część propagowanego przez piłsudczyków oficjalnego kultu Marszałka.
Walka o ostateczne kształty granic odrodzonego państwa toczyła się aż do 1922 roku. W tym samym roku odbywają się wybory do Sejmu I Kadencji, pierwszego pod władzą konstytucji marcowej. W grudniu 1922 roku na podstawie przepisów nowej konstytucji Zgromadzenie Narodowe wybiera pierwszego w historii prezydenta Polski, Gabriela Narutowicza. Dopiero wtedy wolna Polska przyjmuje swój ostateczny kształt.
Z ducha powstań i rewolucji Całość wydarzeń z okresu 1918-22 nadaje się raczej dla wieloodcinkowego serialu niż widowiska filmowego. Kino za to chętnie sięgało po pojedyncze, szczególnie filmowo atrakcyjne wydarzenia z pierwszego czterolecia odrodzonej Niepodległej. I to już w okresie międzywojennym.
Kino międzywojnia bardzo wyraźnie usiłowało wpisać wydarzenia z najnowszej historii odbudowującego się państwa w polską tradycję romantyczno-powstańczą, w narracyjne schematy heroicznego czynu zbrojnego, który przynosi ojczyźnie ocalenie i upragnioną wolność. Do ujęcia w takie schematy szczególnie dobrze nadawała się wojna polsko-bolszewicka, na czele z bitwą warszawską 1920 roku.
Już w 1921 roku na zlecenie Wydziału Propagandy Ministerstwa Spraw Wojskowych
Ryszard Bolesławski kręci
"Cud nad Wisłą" – historię wojny z bolszewikami, zakończonej polskim zwycięstwem w sierpniu 1920 roku. Film okazał się pierwszym wielkim przebojem kina II RP, historycy kina uznają go za jedną z najbardziej spektakularnych produkcji naszego kina niemego.
Do czasów współczesnych zachował się tylko trwający niecałe 40 minut fragment filmu. Wiemy jednak, iż wątek narodowy łączył on z melodramatyczną konwencją. Historia zwycięstwa młodego państwa z zagrażającym mu śmiertelnie wrogiem przeplatała się z wątkiem spełnionej miłości kobiety i mężczyzny pochodzących z odmiennych stanów – ziemiańskiego i włościańskiego, ze wsi i z dworu. Zjednoczenie pary osób o różnym statusie społecznym staje się symbolem zjednoczenia narodu, jakie dokonuje się w obliczu bolszewickiej inwazji.
Podobne połączenie tematu narodzin narodu z melodramatem widać w serii filmów z początku lat 20., przedstawiających walki na granicach odradzającego się państwa.
"Nie damy, ziemi skąd nasz ród" (nie zachowała się żadna kopia) opowiada o walce o polski Górny Śląsk,
"Dla Ciebie, Polsko" (zachowało się około pół godziny filmu) o Wilnie na tle wojny polsko-bolszewickiej,
"Obrońcy Lwowa" o polsko-ukraińskich walkach o Lwów.
Po zamachu majowym i przejęciu władzy przez stronnictwo Piłsudskiego polskie kino tworzy szereg obrazów opiewających powstanie rewolucję 1905 roku, jako wydarzenie prowadzące do odrodzenia państwa polskiego trzynaście lat później. Wymienić można tu takie tytuły jak
"Na Sybir" (1930)
Henryka Szaro,
"Dziesięciu z Pawiaka" (1931)
Ryszarda Ordyńskiego,
"Córka generała Pankratowa" (1934)
Mieczysława Znamierowskiego, oraz
"Róża" (1936)
Józefa Lejtesa.
We wszystkich tych produkcjach mamy dość podobny schemat: dzielni bojowcy PPS prowadzą walkę z caratem, przy obojętności dużej części społeczeństwa, skłonnego do brudnych kompromisów z zaborcami. Ofiara bojowców rozbudza jednak narodową i społeczną świadomość. Z naciskiem na tę pierwszą – dzieła z tej serii dokonują unarodowienia rewolucji 1905, jest w nich ona bardziej ostatnim polskim powstaniem w romantycznej tradycji, niż walką o nowe, bardziej sprawiedliwe stosunki społeczne w duchu ideologii socjalistycznej lewicy.
Wszystko to zgadza się z polityką historyczną obozu piłsudczyków, który właśnie w swoim udziale w zbrojnej walce o Polską niepodległość poszukiwał mandatu do władzy w II RP. Do '39 roku nie powstaje żaden jeden, epicki, pamiętany do dziś film przedstawiający to, jak ta walka zaowocowała w 1918 roku odrodzeniem państwa.
Od nieobecności do propagandy
W okresie PRL 11.11. przestał być świętem narodowym. Komunistyczne państwo nie mogło oficjalnie świętować rocznicy wydarzenia, w którego centrum stał Józef Piłsudski – przynajmniej do lat 70. przedstawiany przez politykę historyczną PRL w zdecydowanie negatywnym świetle. Podobnie jak cały okres II RP – PRL miał być w myśl własnej propagandy nie kontynuacją, ale wręcz zaprzeczeniem międzywojennej Polski. Państwem wolnym od wszystkich jej patologii: nędzy, potwornych nierówności majątkowych, anachronicznej struktury społecznej, niedojrzałości elit.
Polityka historyczna PRL i twarde geopolityczne uwarunkowania, w jakich funkcjonowało to państwo uniemożliwiały także podejmowanie w kinie takich tematów jak wojna polsko-bolszewicka.
Do lat 70. temat odrodzenia państwa polskiego w latach 1918-22 praktycznie w ogóle nie pojawia się na ekranie. W latach 60.
Andrzej Wajda pracuje nad adaptacją "Przedwiośnia"
Stefana Żeromskiego, ale film ostatecznie nigdy nie powstaje. W '69 roku
Kazimierz Kutz kręci
"Sól ziemi czarnej" – historię nieudanego II powstania śląskiego, wpisującą się w wygodną dla PRL narrację o polskości Śląska.
Podejście do początków państwa polskiego zmienia się w epoce Gierka. Nowy pierwszy sekretarz budując legitymację społeczną dla swoich rządów w coraz mniejszym stopniu odwołuje się do tradycji rewolucyjnej lewicy i ruchu robotniczego. Coraz bardziej za to do polskiej tradycji narodowej. Państwo odbudowuje Zamek Królewski w Warszawie, pompuje wielkie pieniądze w wystawne filmowe adaptacje
Sienkiewicza, polityka historyczna łagodzi czarną legendę II RP.
W 1978 roku w 60. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości
Andrzej Wajda może wystawić w Starym Teatrze w Krakowie trwający siedem godzin spektakl-rzekę "Z biegiem lat, z biegiem dni". W 1980 roku
Wajda przerobił spektakl na ośmioodcinkowy
serial telewizyjny.
Opowiada on historię drogi do odrodzonej Polski na przykładzie pół wieku historii dwóch mieszczańskich, krakowskich rodzin w półwieczu 1874-1914. Scenarzystka
Joanna Olczak-Ronikier ułożyła fabułę łącząc w jeden świat przedstawiony motywy z twórczości różnych pisarzy i pisarek z epoki:
Gabrieli Zapolskiej,
Tadeusza Boya-Żeleńskiego,
Marii Dąbrowskiej,
Stanisława Przybyszewskiego i innych. Serial tworzy epicką opowieść o zmierzchu XIX wieku, o stabilnym i jakby się wydawało nieruchomym świecie konserwatywnego mieszczaństwa, wstrząsanym przez nowe umysłowe, artystyczne i polityczne prądy. Wśród nich zwłaszcza przez socjalizm i powracającą sprawę polską. Ostatni odcinek serialu toczy się w 1914 roku. Wybucha Wielka Wojna. Wbrew ostrożnemu konserwatyzmowi pokolenia swoich rodziców i dziadków młode pokolenie z własnej woli idzie walczyć – z nadzieją, że dzięki tej walce odrodzi się wolna Polska.
W 1977 roku
Jerzy Kawalerowicz kręci wybitny film
"Śmierć prezydenta" – drobiazgową, opartą na źródłach z epoki rekonstrukcję wydarzeń prowadzących w grudniu 1922 roku do śmierci pierwszego prezydenta II RP. Reżyser pokazuje jak polityczny konflikt między lewicą i prawicą wymyka się spod kontroli i o mały włos nie wywraca młodej polskiej demokracji. Winą za to obarczona zostaje głównie narodowa prawica, której nienawistna ideologia i odmowa uznania mniejszości za pełnoprawnych obywateli doprowadziła do tragedii, zatruwając życie polityczne II RP aż do jej końca.
Obok
Wajdy i
Kawalerowicza tematykę odrodzenia państwa brały też na warsztat mniej artystycznie udane produkcje – podporządkowane raczej rozrywkowej, lub propagandowej funkcji. W 1980 roku
Bohdan Poręba kręci (przerobiony dwa lata później na serial telewizyjny) film
"Polonia Restituta" – kronikę wydarzeń prowadzonych do odrodzenia Polski, od utworzenia w 1914 roku przez Piłsudskiego Legionów w Krakowie, do konferencji pokojowej w Wersalu. Poręba uchodził za reżysera bliskiego narodowej frakcji PZPR, po '89 związał się ze skrajną prawicą.
"Polonia..." jest więc pozbawionym niuansów, jednostronnym plakatem, zgodnym z linią patriotycznego skrzydła ówczesnego obozu władzy.
W narodowo-komunistyczny topos odwiecznego konfliktu polsko-niemieckiego wpisuje się także serial
"Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" (1979) – przedstawiający historię polsko-niemieckiej rywalizacji w Wielkopolsce, od końca Kongresu Wiedeńskiego do powstania wielkopolskiego, za sprawą którego Polacy przejmują władzę w Poznaniu w 1918 roku.
Tam, gdzie kończy się
"Najdłuższa wojna...", tam zaczyna się
"Pogranicze w ogniu" (1988), kręcony pod koniec PRL serial, który wychodząc od udanego powstania wielkopolskiego, przechodzi do historii rywalizacji polskiego i niemieckiego wywiadu w II RP.
Doceńmy Hiszpankę! Po przełomie '89 roku wahadło pamięci na temat II RP przechyla się w drugą stronę – od czarnej legendy z początków PRL polska pamięć przechodzi do bardzo polukrowanego obrazu epoki. Warunki społeczne i polityczne do tego, by powstała wielka epicka narracja z okresu 1918-22 były w ciągu ostatnich prawie 30 lat doskonałe – taki film jednak nie powstał. Choć kino i telewizja podejmowały próby.
Temat odrodzenia państwa stanowi jeden z centralnych wątków wyprodukowanego przez TVP serialu
"Marszałek Piłsudski" (2001). Mimo bardzo dobrych kreacji
Mariusza Bonaszewskego i
Zbigniewa Zapasiewicza w tytułowej roli (młodego i starego marszałka) serial bardzo źle się starzeje. Niskobudżetowa produkcja wygląda jak kiepski teatr telewizji.
Niemały jak na polskie warunki budżet w niczym nie pomógł
"1920 Bitwie Warszawskiej" (2011)
Jerzego Hoffmana. Film o bitwie warszawskie i wojnie polsko-bolszewickiej zmienił się w rewię najbardziej artystycznie wątpliwych motywów polskiego kina z epoki międzywojnia. W zderzeniu z fundamentalnym dla polskiej historii ostatnich stu lat momentem, film ponosi też zupełną myślową klęskę.
Podobnie jak
Filip Bajon w konfrontacji z
"Przedwiośniem" – trudno powiedzieć, po co reżyser sięga po ten materiał, co chce powiedzieć za jego pomocą o polskiej historii. Choć kilka scen, zwłaszcza te z Nawłoci ujmują plastyczną urodą i reżyserskim talentem. Rozczarowuje też nowy film reżysera,
"Kamerdyner", opowieść o przywiązaniu Kaszubów do polski, ciągnąca się od początku XX wieku do wkroczenia Armii Czerwonej na Pomorze.
Rocznica 2018 roku owocuje wysypem niepodległościowych produkcji – premierę będą miały w następnym roku. Przygotowana jest fabuła o Piłsudskim z
Borysem Szycem w roli Marszałka, serial o młodym Piłsudskim, wreszcie film o Legionach.
Jedynym udanym obrazem o początkach II RP nakręconym po roku '89 pozostaje
"Hiszpanka" Łukasza Barczyka. Barczyk dokonał tym filmem cudownie bezczelnego gestu, do jakiego zdolni są tylko wielcy artyści: wziął rocznicowy, koturnowy temat i towarzyszący mu wielki budżet od państwowego mecenasa i wykorzystał go, by zaprosić widzów do własnej, fantastycznej, głęboko idiosynkratycznej wizji. Film nie spotkał się z wielkim entuzjazmem widzów, ale po latach ma szansę na kultowy status i wybitne miejsce w historii polskiego kina.
Zamiast trzech produkcji o Piłsudskim chętnie zobaczyłbym jakąś kolejną
"Hiszpankę". Nie ma piękniejszego sposobu na uczczenie wolnej Polski, niż anarchiczny akt totalnej artystycznej wolności wobec najbardziej nawet szacownej historii.
(Zdjęcie na stronie głównej: Glinka Agency / Forum Film Poland)