Wyobraźmy sobie teraz sytuację, gdy epidemia tajemniczego wirusa wybucha w naszym pięknym kraju. Co byś zrobił zrobiła widząc na ulicach chodzących sztywniaków??
Załóżmy, że nasz główny bohater mieszka w bloku na piętrze i ogląda sobie spokojnie TV rano gdy nagle transmisja zostaje przerwana i zostaje nadany sygnał iż tajemniczy wirus albo diabli wiedzą co atakuje ludzi i zmienia ich w krwiożercze bestie. Zakładam, że tak jak w filmach, bohater nie zdaje sobie sprawy z tego, że zombie mogą istnieć naprawdę.
W telewizji proszą o pozostanie w domach i zabarykadowanie się do czasu aż sytuacja zostanie opanowana. Każdy z nas zapewne by podbiegł do okna z ciekawością zerkając czy coś dziwnego nie dzieje się na zewnątrz, załóżmy, że epidemia rozprzestrzenia się bardzo szybko i w ciągu nocy chodzących maszynek do mięsa namnożyło się już w okolicy dość sporo. Pierwsze, co byśmy uczynili to telefon do rodziny, znajomych, problem w tym, że tak myślących jak my byłoby więcej osób a tym samym sieci telefonii komórkowej byłaby za bardzo obciążona a tym samym nie mielibyśmy kontaktu ze światem zewnętrznym, oprócz wspomnianej telewizji oraz Internetu. Prawdopodobnie Internet mógłby paść drugi po telefonii komórkowej. Zbyt duże obciążenie jednocześnie a tym samym ciągłe wgrywanie się stron internetowych. Przynajmniej tak było podczas wypadku samolotu prezydenckiego. Zapewne każdy z nas po nieudanych próbach skontaktowania się ze światem zewnętrznym oglądał by telewizję aby zaczerpnąć jak najwięcej informacji o sytuacji. A teraz spójrzmy co mamy na dzień dzisiejszy w lodówkach, zapewne nikt z nas nie ma ogromnych zapasów żywności a zwłaszcza żywności długo zdatnej do spożycia, i nasz główny bohater nazwijmy go Marcin w lodówce ma żywność na kilka dni być może na tydzień. Lepiej zapewne jest w szafkach z żywnością (kasze, makarony, konserwy) Ale tak naprawdę na ile to może starczyć nam oraz wspomnianemu Marcinowi, na 10 -20 dni?? Prawdopodobnie tak zakładając, że od początku racjonujemy żywność. Jednak większość z nas nie bierze tego pod uwagę, że coś takiego może trwać dłużej niż kilka dni o zgrozo może tydzień??
Czy staramy się wyjść z bloku względnie domu?? Przypuszczam że tak i o ile mieszkańcy domów mają gorzej z zabarykadowaniem się gdyż okna są w zasięgu „rozpadliny” o tyle mają lepsze pole widzenia, gdyż z okien bokowisk nie wszystko dobrze można dostrzec w około.
Nasz Marcin stara się wydostać z bloku dociera do klatki schodowej obok głównego wyjścia jednak widząc na progu pożeraną przez byłych już sąsiadów biedną staruszkę szybko cofa się do domu. Biedak wpada w panikę i tak zapewne i my wpadlibyśmy w panikę nie mogąc złapać tchu oraz być może popuszczając co nieco w majtki. Może to się wydać śmieszne ale już nie jeden twardziel robił w majtki i to w mniej beznadziejnych jak i drastycznych sytuacjach. Mijają kolejne dni, niestety 4 dni po wybuchnięciu epidemii zostaje przerwany sygnał TV, pozostaje nam jedynie radio jak jedyne okno na świat. Tam dowiadujemy się że cały kraj został opanowany przez chodzące trupy. Policja oraz wojsko na rozkaz rządku stara się jedynie izolować grupy zombie nie zabijając ich gdyż opozycja by ostro skrytykowała taki ruch. Załóżmy też, że wojsko jak i policja ma ograniczone zasoby ludzkie biorąc pod uwagę, iż nie było mobilizacji na tyle wcześnie, aby opanować sytuację. Należy też założyć, że nie wiadomo jak zabić zombie gdyż strzały w korpus nie robią im większych krzywd a na pomysł strzału w głowę wpadnięto zbyć późno.
Podsumujmy więc pierwszy tydzień od rozpoczęcia epidemii.
Jako kraj katolicki spora część społeczeństwa udała się do kościołów, aby modlić się o wybaczenie win przez Boga. Niestety tam gdzie dużo świeżego mięska tam i dużo zombie a jak wiadomo w Polsce nie ma powszechnego dostępu do broni palnej, więc biedne owieczki w kościołach stają się kolejnymi chodzącymi maszynkami do mielenia mięsa.
Rząd ogranicza się do debat i prośby do społeczeństwa o pozostanie w domach, w pierwszym dniu pada siec telefonii komórkowej oraz Internet. Wojsko jak i policja stara się nie zabijać zombie, gdyż tak naprawdę nie wiadomo co się dzieje.
Wróćmy do naszego bohatera, który po 7 dniach zjadł połowę swoich zapasów, nie ma energii elektrycznej gdyż w siódmym dniu została ona odłączona. Siedzi w swoim azylu słysząc na korytarzu dziwne dzwięki oraz odchodzi od zmysłów. Potrzeby fizjologiczne załatwia jeszcze normalnie w toalecie, ale jak długo będzie dostęp do świeżej wody?
Wracając do tego co dzieje się na ulicach martwych przybywa w zastraszającym tempie co odważniejsi ludzie decydują się na wyprawę po pożywienie niestety przy marketach jak i osiedlowych sklepikach roi się od sinych zwłok przemieszczających się w kierunku tych którzy w swojej desperacji związanej z brakiem pożywienia starają się cokolwiek zdobyć.
Na podróż samochodem nie ma co liczyć, gdyż opuszczone samochody czasem spalone wraki tarasują większość ulic i uliczek. Widząc to Marcin pozostaje w domu ze strachu przed śmiercią, niestety zapasy pod koniec drugiego tygodnia się kończą a na domiar złego brakuje już wody w kranie. Na szczęście Marcin nie jest głupi i zrobił zapasy wody w wannie oraz wszelkich możliwych naczyniach. Ale ile tak można przetrwać ile wy byście przetrwali wiedząc, że nie ma dla was ratunku. Po dwóch tygodniach, gdy rządu już nie ma, bo zamiast się wspierac kłócili się do końca, resztki armii oraz służby mundurowych zdezerterowały zapewne w celu dotarcia do bliskich i pomocy im. Wzrosłą liczba samobójstw nawet wśród ludzi wydawałoby się silnych psychicznie, u wielu ludzi objawiają się pierwsze objawy psychozy, niektórzy wręcz poddają się i dają się pożreć z braku nadziei. Może to fantastyka, ale tak niewiele nam brakuje aby kraj pogrążyć w chaosie wcale to nie musi być zombie wystarczy kolejna powódź stulecia albo jakaś kolejna ptasia, świńska grypa tylko że bardziej uporczywa.
Nasz główny bohater po miesiącu bez bieżącej wody bez prądu oraz gazu jedynie o świeczce, co wieczór siedzi w swoim azylu i czeka na śmierć, bo cóż pocznie gdy wypije całą wodę zgromadzoną, cóż pocznie bez jedzenia. Zjadł już wszystko a kocia karma w jego obecnej sytuacji byłaby rarytasem, jakich mało. Niestety nie zostało mu już nic nawet nadzieja umarła wraz ze strachem przed wyjściem na zewnątrz i pożarciem. Jak wy byście się zachowali na miejscu Marcina, czy staralibyście się dostać za wszelką cenę do innych żywych, czy zaryzykowalibyście własne życie oddalając się z bezpiecznego domu właściwie niewiadomo dokąd??
Przeczytałam cały post...
Nie wiem jednak, co bym zrobiła na miejscu twojego bohatera, Marcina, bowiem ja mieszkam na wsi. Na wszelki wypadek mam wodę w studni, warzywniak w ogródku, sad i inne dobrobyty natury :P Jakoś bym przeżyła z rodzinką i musiałabym się pchać do miasta. A zombiaków na ''moim'' zadupiu raczej byłoby niewiele.
A ja mam już zaplanowane, że schronię się w jednym (dość sporym) magazynie z działką należącym do mojej najbliższej rodziny - jest tam sporo narzędzi, stare (ale działające) auto, staw(z rybami) troszkę dzikiego ptactwa i przede wszystkim - puszki z groszkiem, kukurydzą itp. Teren jest ogrodzony i zabudowany (jest gdzie się schować, można wejść na dach i wciągnąć drabinę, są beczki do zbierania deszczówki). Wszystko już teraz wygląda dość postapokaliptycznie.
Znajduje się w idealnej odległości od miasta (40 tyś.) 4km. Na tyle blisko, aby w kilka minut dotrzeć, na tyle daleko, żeby nie było tłoczno od zombie.
Zresztą myślę, że małe miasta 10-20 tyś. ludności były by najlepszym wyborem do zamieszkania.
Z jednej strony jest dużo zapasów, z drugiej nie ma aż tak dużo zombie.
Bałbym się tylko innych ludzi.
Wszystkim zainteresowanym polecam książkę "Zombie survival". Praktyczny poradnik jak przetrwać i radzić sobie z zagrożeniem ze strony zombie.
Jedno zastrzeżenie - Zombie Survival Maxa Brooksa dotyczy społeczeństwa amerykańskiego, więc trzeba wziąć niewielką poprawkę na to, co pisze (sprawa broni, sklepów, samochodów, dróg, itd.) :)
No tak, ale i tak polecam :)
P.S. Wydaje mi się, że epicentrum epidemii w Polsce byłby nasz Sejm. Jak wiadomo politycy często chorują na różne tajemnicze grypy i wirusy, a część z nich już zachowuje się jak zombie ;)
Nasz kochany rząd wprowadziłby stan wyjątkowy, uruchomił wojewodów i sztaby kryzysowe oraz centra koordynacji na zasadzie zwalczania epidemii. Tylko, że...
Każde duże skupisko ludzi, to wylęgarnia zombie. Każde miasto staje się potencjalnym siedliskiem zarazy. Trzeba by izolować miasta. Jak wprowadzić kwarantannę na obszarze Warszawy albo Trójmiasta? Kim to przeprowadzić?
Z drugiej strony ewakuacja całego miasta trwa za długo. Odizolowanie i ewakuacja "zakażonej" dzielnicy to operacja nie do wykonania w krótkim czasie potrzebnym do ograniczenia ogniska zarazy. A trzeba uruchomić wszystkie służby medyczne do identyfikacji zainfekowanych. Wyobrażacie sobie histerię i panikę w szpitalu, gdzie trafia człowiek w trakcie przemiany?
Blokady ulic, zamknięcie dworców kolejowych, autobusowych, lotnisk daje w efekcie masową panikę ludzi, którzy chcą znaleźć się jak najdalej od zagrożenia.. Grzeczne prośby o pozostanie w domu nie zdadzą się na nic. Masowy exodus z miast prowadzi do paraliżu komunikacyjnego i wywleczenia zarazy na prowincję poza wszelką kontrolą.
Chciał nie chciał trzeba wprowadzić stan wojenny. Skądś to znamy, ale tym razem zombie nie niosą transparentów solidarności. Wcześniej czy później wojsko zacznie strzelać do ludzi. Zaufanie do państwa, o ile takie jeszcze istniało, trafia szlag.
Poza wojskiem, policją, służbami porządkowymi, strażą graniczną, sokistami, ochroniarzami prawie nikt nie jest przygotowany do zwalczania zombich, nie ma czym oprócz środków improwizowanych.
Kwestia wiary, religii i kościoła tylko komplikuje sprawę, bo im większe skupisko ludzi, tym więcej potencjalnych zombie.
Każda instytucja państwowa, samorządowa, społeczna, każda jednostka organizacyjna przestaje istnieć. Przetrwają odizolowane grupki wegetujące do wyczerpania zapasów.
Gdzie nasi sąsiedzi i sojusznicy?
Natychmiast zamykają i uszczelniają granice patrolowane z lądu, wody i powietrza. Deklarują pomoc medyczną i humanitarną, wsparcie ratownicze i wojskowe, które... nadchodzi w znikomej ilości niesione tylko przez ochotników. Jakikolwiek przypadek opuszczenia przez kogoś Polski musi być potwierdzony badaniami, kwarantanną, pobytem w ośrodku przejściowym, przecież nie wiadomo co i jak wywołuje zombizm.
Jeśli jest jakiś rząd na uchodźstwie, jest zażarcie atakowany przez opozycję na uchodźstwie, która dopiero teraz ma czas na politykę, po okresie ratowania własnych czterech liter.
W kraju panuje zdrowa paranoja, żadnego zaufania do drugiego człowieka, wzajemna wrogość. Z trudem powstają małe wspólnoty ocalonych. Muszą szukać odizolowanych, samowystarczalnych miejsc z ograniczonymi drogami dostępu. I tak wracamy do plemiennego średniowiecza. Każda zdolna przetrwać grupa musi "oczyszczać" teren wokół siebie.
Stopniowo liczba zombich przestaje rosnąć. Z czasem maleje. Potem wkraczają "sojusznicy" z operacją "dezombifikacji". Napalm nagle bardzo się przydaje. Wypalanie miast i wsi odbywa się z powietrza. Rozpylane są środki chemiczne. Żadne "chirurgiczne" ataki nie gwarantują powodzenia. Grupy ocalonych zweryfikowane jako zdrowe lądują w obozach przejściowych.
Zostajemy z masą niezaludnionej ziemi od morza do Tatr, na którą nikt nie mógłby powrócić do zakończenia okresu przejściowego. Przecież, gdzieś tam mógł przetrwać jakiś zombie.
Zostajemy z rządem na uchodźstwie, parlamentem w połowie z wyboru w połowie z nadania jak dobrze poszło, polską diasporą rozsianą po obozach uchodźców. Trwa festiwal wzajemnego obwiniania każdego o wszystko.
A wspomniany w pierwszym poście Marcin?
Jak miał szczęście, został zainfekowany i jest już zombie na chodzie lub ostatecznie martwym i ma wszystko w d.... Jeśli miał pecha, to żyje ma się całkiem nieźle i musi sobie radzić z tym całym szajsem.
"Policja oraz wojsko na rozkaz rządku stara się jedynie izolować grupy zombie nie zabijając ich gdyż opozycja by ostro skrytykowała taki ruch"
To mi się nie trzyma kupy. Wydaje mi się, że znalazłby się ktoś, kto nie przejmowałby się opozycją...
A ja myślę, że w momencie gdyby populacja zombi sięgnęła co 10 polaka to nikt by się nie przejmował, nawet gdyby było to prawnie zakazane - wszyscy zaczęli by je mordować.
Policjant też człowiek, też filmy o zombie widział.
Musimy założyć że na początku nie byłoby pozwolenia na eksterminację gdyż kraj spotkałby się z takim czymś po raz pierwszy i naukowcy nie wiedzieliby jeszcze jak się z tym uporać i czy zombie są naprawdę martwi czy jedynie zainfekowani ale uleczalni. rząd w pierwsze dni nie wydałby jeszcze pozwolenie na odstrzał gdyż liczyłby na możliwość uleczenia niestety nieuleczalnych. No i uwierz mi polityka to bagno zaraz byłyby porównania do strajków w stoczni itp i że znów rząd jest be. A zanim by zorientowano się że zombie są nieuleczalni to zainfekowanych by było już tak dużo że nikt by się z nimi nie uporał. Wystarczy kilka dni zawahania władzy i już jest po kraju...
Wg. mnie pierw starano by się izolować zombie, traktowano by ich jeszcze jako istoty żywe bo przecież zakładamy że tak jak na filmach w pierwszej kolejności nikt nie wie że zombie to zombie.
Cała ta historia naciągana, poza tym w kryzysowych sytuacjach człowiek stara się przeżyć za wszelka cene, więc Marcinek poległ próbując zdobyć kocią karmę...
Najbardziej mnie sie podoba fragment że nie odkryto strzału w głowę. W końcu napewno wszyscy po nogach im strzelali. :]
Po kilku dniach być może szybciej zorientowano by się o co chodzi ale wystarczy tylko trochę zwłoki a liczba maszynek do mielenia mięsa by się potroiła. W pierwszej kolejności policja żołnierze jeśli by strzelali aby zabić to w korpus by celowali a gdyby było zombie na danym terenie dużo więcej niż policji wojska to mogli by sobie nie poradzić. Zresztą w polskiej policji ani w wojsku nikt nie dostanie stara amunicji. Najczęściej dostają po kilka magazynków a to na hordy zombie byłoby za mało w pierwszych dniach...
na miejscu Marcina z domu bym nie wyszła , wolałabym już umrzeć z głodu niż dać się pożreć jakiemuś zombie , ewentualnie gdyby była taka możliwość weszłabym na dach i zrobiła oczywiście napis i siedziałabym tam czekając aż coś będzie przelatywać.
Ja mieszkam na obrzeżach miasta w ogrodzonym 3 piętrowym domku z widokiem na autostradę , swoją drogą to by był ciekawy widok w tym czasie , widziałabym co się dzieje xD:) niedaleko są 2 lotniska ... codziennie jakieś samoloty i helikoptery mi nad domem latają więc ruszam na dach , dach jest płaski więc robię napis i czekamy aż mnie i rodzinkę ktoś ze sobą zabierze... jak nikt nie były taki łaskawy to cóż... zobaczyłoby się jak się sprawy potoczą.
Ja mieszkam na drugim piętrze w bloku w Centrum Warszawy, także przesrane, mówiąc obrazowo :P
Gdyby już było wiadomo o epidemii (załóżmy, że byłaby to epidemia światowa), natychmiast wzięłabym samochód, mamę i psa pod pachę (o ile drogi byłyby przejezdne, jak nie to piechotką) i leciałabym na obrzeża. Tam zabrałabym narzeczonego z rodziną (spotkanie w umówionym miejscu, bo pewnie komórki będą jeszcze działać) i spieprzała do miejsc gdzie jest mało ludzi np.: góry. Omijałabym duże skupiska ludzkie, szabrowała jedzonko ze sklepów małych miast. Mieszkalibyśmy w namiotach, lub opuszczonych domach/stodołach etc. Zawsze starałbym się mieć jakieś wyjście awaryjne. Nie chciałam bym też trafiać na zbyt wielu innych ludzi. Cholera wie z kim ma się do czynienia, czy nie kradną, pobiją/zabiją etc. Aczkolwiek w drodze na południe Polski starałabym się zebrać grupę ludzi, która miałaby szerokie spektrum wiedzy (np.: lekarza/pielęgniarkę, kogoś kto zna się na sztuce przetrwania etc.). Gdybyśmy już znaleźli bardzo odludne, trudno dostępne miejsce, zbudowalibyśmy jakąś kryjówkę, taką w której da się przeżyć zimę i odpierać grupy zombiaków.
Fajnie by było mnie broń z tłumikiem, ale w Polsce o broń wcale nie jest tak łatwo. Także na zombiaczki najlepsza siekierka strażacka, łom tudzież inne radosne przyrządy.
Uff dałam się ponieść fantazji :)
Gdybym był zombie (jak Marcin wcześniej czy później) włóczyłbym się po opuszczonych domach, leśniczówkach w głuszy, czaił się w prowincjonalnych sklepikach, szwendał po działkach i daczach żeby zawsze mieć świeże mięsko, bo to z bloków jak z puszki ;)
Ja był bym całkowicie spokojny, ponieważ kraju bronił by palikot. Gumowym penisem rozbijał by głowy zombiaków ratując Rzeczypospolitą i cały świat ;)
Ja bym nie kombinował i tak jak bohaterowie "Świtu żywych trupów" zamknął się o ile to możliwe w hipermarkecie - zapasów żywności i wody tam pod dostatkiem, są zamrażarki w których można składować mięso, największym pozytywem było by oczywiście stoisko monopolowe dzięki czemu zimne wieczory nie były by takie straszne ani nudne. Wszystkie wejścia można by było zabarykadować tak że żaden zombie by się nie przycisnął dzięki czemu kryjówka by była bezpieczna. Oczywiście z czasem zapasy by się skończyły (w zależności od ilości ludzi którzy są zamknięci w środku) ale może do tego czasu wojsko by się uporało z plagą. W końcu te zombiaki mają inteligencję jamochłonów więc dobrze uzbrojona armia bez problemów powinna sobie poradzić z truposzami. Jeżeli nie, cóż trzeba by było kombinować nad ewakuacją i znalezieniem kolejnego bezpiecznego miejsca pełnego żarcia i wody.
Jedynym problemem jest fakt że po inwazji trupów w takim hipermarkecie pewnie by się roiło od nieboszczyków więc albo trzeba było by ich wywabić albo pozabijać.
tylko że Killer83_2 zawsze się znajdzie paru takich co będą chcieli Ci odbić tę miejscówe :P swoją drogą ciekawe co by się stało z zwierzętami itp podczas takiej epidemii, ale wracając ja bym wziął Cb radio i akumulator z samochodu (auto i tak nigdzie nie pojedzie bo paliwo się skończy albo nie będzie przejazdu) , na szczęście mieszkam we Wrocławiu więc zabunkrowałbym się na jakimś moście o ile bym przeżył do tego czasu najlepiej wysadzając brzegi tak żęby most wisiał ale nie można by było nań wejśćw prosty sposób a zombi by szły i szły i by do rzeki wpadali i do morza :D albo na barce na środku rzeki mieć nocleg czy coś to taki był by mój pierwszy pomysł na schronienie bezpieczne, gorzej z jedzeniem bo nie wiadomo czy zwierzęta też nie są zarażone, jeśli by się udało zdobyć duużo konserw to na min 2 lata spokój ale pytanie co potem trzeba by znalźeć jakąś wyspę żeby coś hodować pszenicę czy coś i zwierzęta (o ile nie ulegałyby zarażeniu) we wrocłwiu jest kilka na tyle dużych wysp że by się dało taką apokalipsę przeżyć np biskupin opatowice.
"największym pozytywem było by oczywiście stoisko monopolowe dzięki czemu zimne wieczory nie były by takie straszne ani nudne"
Masz rację, nie ma to jak być nawalonym, kiedy w każdej chwili jakiś natrętny zombie może ci zapukać w sklepową szybę (nawet markety je mają, a im większy market tym więcej wejść, nie utrzymałbyś się tam zbyt długo, już pomijając zamroczenie alkoholowe) :)
a najlepsze byłoby to, że przesiedziałbyś tydzień w sklepie myśląc że zombie chcieli wejść do środka i Cie zjeść, a tak naprawdę....właściciel i policja próbowali dostać się do środa bo nie było zombie a Ty okupujesz bez powodu ich sklep...przypał troszke by byl ;p
Na początek muszę z przyjemnością przyznać że bardzo ciekawy wątek :)) Takie dyskusje na FW to rzadkość !!!
Punktem wyjścia do strategii przetrwania jest wiedza o źródle epidemii ....czy wirus jest obecny w wodzie pitnej ...czy przenosi się w powietrzu...we krwi czy droga kropelkową. Gdyby oficjalnie ogłoszono, iż wirus przenosi się w powietrzu to mamy nikłe szanse na przetrwanie :(( Przeczekuje kilka dni tak jak nasz Marcin .....po upływie tygodnia jestem albo zombi albo nadal normalnym Marcinem jesli nadal żyje to prawdopodobnie należę do niewielkiego odsetka osób genetycznie odpornych.... i postępuje wg wymienionych powyżej standardów.
Sprawa ma się inaczej kiedy wirus przenoszony jest przez ukąszenia ..ślinę i krew. Wtedy wasze cenne rady plus dogodne położenie w pobliżu Beskidów zwiększa szanse na dalszą egzystencje. Podstawa to obrona, czyli odpowiedni ubiór do wyjść po żywność ...oraz bezpośrednie narzędzie obrony...najlepiej broń biała niewyczerpalna .... broń palna raczej byłaby nieosiągalna, choć nie całkiem nie do zdobycia ( miejscowa jednostka specjalna) :)))
Następna kwestia to sprawy moralności i własnego sumienia .....:( niestety by przeżyć należałby sie ich wyzbyć całkowicie !! Trudne do wykonania i wielu przypadkach zapewne będące bezpośrednią przyczyną naszej porażki. Posiadacze rodziny chcą ochronić ją całą... przykładny tata musi starać sie walczyć i myśleć strategicznie za całą swoją rodzinę....:) żona dziecko itp, itd..... nie będę tu oceniał która osoba ma większe szanse na przetrwanie ....nasz samotny Marcin czy głowa 4 os rodziny :)))))
Samotny = trup, znaczy zombie.
Tylko małe grupy zapewniają szansę przetrwania. Kiedy jedni zdobywają żywność, inni organizują nocleg, dokonują napraw, przygotowują broń (tak siekiera się tępi i to jak cholera).
Rodzina ma większe szanse od samotnego Marcina.
Z bronią to u nas krucho.
Ile siekier znajdziesz w mieście? Łatwiej o kije, pałki, które jednak w starciu z zombie nie grzeszą skutecznością.
Pobranie broni i amunicji z jednostki, posterunku policji to praktycznie niewykonalna sprawa. W każdej jednostce bron kompani jest w zbrojowni okratowanej zabezpieczonej wzmocnionymi drzwiami zamkniętymi oprócz zwykłych zamków, na zamek szyfrowy. Broń długą przy sobie mają tylko wartownicy (od kilku do kilkunastu w zależności od wielkości jednostki) oraz broń krótką oficerowie na służbie (a tych jest tylko kilku). Jeżeli jednostka zostaje zainfekowana znienacka, to część broni pozostanie w magazynach, zbrojowniach czyli nie dostępna dla samotnego Marcina lub też grupy rodzinnej. Ci którzy mieli broń przy sobie, albo uciekli, albo polegli i w takim razie ktoś się ich bronią zaopiekował.
Załóżmy, że koszary, posterunek, komenda pada po oblężeniu, więc jest broń przy trupach. Kto umie strzelać? Kto potrafi konserwować broń, rozłożyć, przeczyścić, złożyć i naprawić? Nawet kałasz, który ma słuszną opinię niezawodnego zacina się często w warunkach "poligonowych" a zlikwidowanie zacięcia dla laika może być ryzykowną naprawą polową.
Powiedzmy, że Marcin umie/nauczył się strzelać, jak uzupełni amunicję?
Najlepszą strategią walki z zombie w Polsce jest UCIECZKA.
Najlepszą strategią walki z zombie w Polsce jest UCIECZKA.
Tylko gdzie uciekać, teoretycznie na wieś podpowiada zdrowy rozsądek gdyż tam zawsze znajdzie się jakieś zapasy jedzenia warzyw owoców. Problem w tym że jedno gospodarstwo w Polsce nawet jeśli pomoże to wyżywi maksymalnie 1-20 osób i to pozbywając się wielu swoich zapasów a jak wiadomo nikt raczej nie przekłada swojego dobra nad dobro innych zwłaszcza w takiej sytuacji. Brak broni w naszym kraju spowodował by w takiej sytuacji szybki wzrost zombie gdyz nogą od stołu trudno się obronić a i siekiera nie poradzi sobie z 10 zombiakami gdy są bardzo blisko ciebie. Ogólnie swoim tematem chciałem udowodnić że w naszym pięknym kraju byśmy mieli po prostu przesrane w takiej sytuacji. I albo sie zabarykadować i umrzeć z głodu albo starać się uciec z miasta i prawdopodobnie zostać zjedzonym.
Ryzykuję "wycieczką" do księgarni po książkę "Jak obsługiwać i konserwować broń palną" :P
Dobrą siekierę kupisz nawet w ogrodniku(nie musi być wielka a inne narzędzia ogrodnicze to też świetna broń) a "bejsbola" w sklepie sportowym ale prawdziwy problem to wielkie aglomeracje miejskie jak np.górny Śląsk gdzie mieszkam tam różnica między np.Katowicami a Chorzowem ,Rudą Sl. czy Siemianowicami jest tak skromna że praktycznie nie ma gdzie się schronić zostaje tylko ciężarówka sąsiada i modlitwa by go nie zmieniło i wypad poza zagrożony rejon najlepiej w góry ale znając nasze drogi to chyba zostają wiejskie bezdroża bo te "normalne" będą zbyt zakorkowane by dało się ich używać po drodze ukryć się w jakimś dobrze zaopatrzonym markecie uzupełnić zapasy ile się da wziąść jakiś najlepiej samochód dostawczy i do następnego marketu oczywiście odpowiednio oddalonego.Co do kwestii policji,wojska i rządu to najlepiej działać na własną rekę bo nim rządzący się połapią co należy robić to kraj padnie a my wszyscy razem z nim.Co do broni palnej wolę białą łatwiej dostępna i na dłużej starcza(no chyba że masz materiał i potrafisz sam tworzyć amunicję).
Coś jeszcze da się kupić, gdy wybuchnie plaga zombie?
Zakładając, że następuje niespodziewanie, lub w wersji "władze skrywają prawdę" wizyta zombiaków na twoim podwórku nastąpi zanim zdążysz zrobić zakupy.
Gdy już wiadomo, że nieumarli gryzą, masa ludzi wpada na te same pomysły żeby uciekać, żeby się uzbroić, żeby robić zapasy, żeby się barykadować. Trzeba wybierać, gnać po siekierę do ogrodniczego, gnać po puszki do spożywczaka, lub gnać przed siebie, bo na wszystko czasu nie starczy.
Na starcie najlepiej mają działkowicze, majsterkowicze, bejzboliści ;)
Pozostaje bron biała improwizowana i... modlitwa ;)
A kto powiedział że zakupy np.siekiery nie możesz zrobić np. jutro,podobnie jak innych narzędzi i mieć w domu butle gazową turystyczną,a regularnie co m-c robić duże zakupy kaszy,ryżu i konserw,moja babcia za życia regularnie co m-c kupowała 10 kg cukru,10 kg mąki,kaszy(różne rodzaje)i ryżu bo mówiła że jedzenie w domu musi być na wypadek wojny(to nie żart)czy innego nieszczęścia,mówiła że dom w którym nie ma zapasów żywności to nie dom tylko hotel.Zgadzam się na starcie najlepiej mają ludzie na wsiach,działkowicze,majsterkowicze,bejsboliści,;ale jakiś duży nóż do chleba czy tasak do mięsa w domu masz?
I to właśnie jest broń improwizowana!
Ciekawe, bo moja żona zawsze dba o zapas ryżu, kaszy, grochu lub fasoli ale nie na wypadek wojny, tylko gdyby rodzinka miała wpaść niespodziewanie i zaistniałaby potrzeba awaryjnego obiadu.
Moja babcia a twoja małżonka po prostu są z 2 różnych epok i dla nich zapasy w domu mają inny cel (co nie znaczy że moja babcia nie częstowała pokaźnej rodzinki daniami przyrządzanymi z tych właśnie zapasów,patrząc na daty na każdej paczce co najpierw trzeba zjeść a co na później)
W TVN powiedzieli by że to wina Kaczyńskiego i PIS-u po czym zawsze obiektywny Jarek Kużniar został by pożarty na wizji przez zombiaki które wdarły się do studia.
Patrząc po naszych stacjach telewizyjnych to można stwierdzić jedno:
ZOMBIAKI JUŻ SĄ W STUDIU!!!!
Pierwsze co robię to wsiadam w samochód i jadę do sklepu z bronią - mam taki 5 min. jazdy od miejsca zamieszkania.
A co zrobisz z tą bronią? To nie jest takie proste, że od razu dorwiesz w łapki pistolet i strzelasz niczym zawodowiec.
No właśnie, że dorwę i strzelam lepiej niż nie jeden zawodowiec z policji :-) Od 16 roku życia a mam 34 sobie strzelam na strzelnicach hobbystycznie moją ulubioną bronią jest Glock 17 chociaż na zombi wolałbym jakiś karabin szturmowy.
Oczywiście w Polsce są sklepy z bronią, w Tarnowie jest jeden.
ja mam szczęście w nieszczęściu bo mój tata umie strzelać (jest po szkole wojskowej)ale mieszkam w innym mieście więc nie mogłabym liczyć na jego pomoc.Gdybym nie włamała się do żadnego hipermarketu umarłabym z głodu bo w studenckiej lodówce mamy zapasy na kilka dni,mieszkam w Krakowie więc zombie pewnie bardzo szybko opanowałyby miasto (+ zombie turyści w pakiecie).jednym słowem -same minusy :p
ja mam szczęście w nieszczęściu bo mój tata umie strzelać (jest po szkole wojskowej)ale mieszkam w innym mieście więc nie mogłabym liczyć na jego pomoc.Gdybym nie włamała się do żadnego hipermarketu umarłabym z głodu bo w studenckiej lodówce mamy zapasy na kilka dni,mieszkam w Krakowie więc zombie pewnie bardzo szybko opanowałyby miasto (+ zombie turyści w pakiecie).jednym słowem -same minusy :p
A tam kolejka... taka "na noże" ;)
Albo... wszystko wybrali i zostały same wiatrówki ;)
Pod sklepem z bronią większe zagrożenie stanowić będą ludzie nie zombiaki o ile właściciel wszystkich nie odstrzeli ;)
Tak na serio, to pod każdym sklepem z bronią w każdym mieście będzie warowała policja czyli funkcjonariusze plus prewencja, bo spanikowany, wk****** i uzbrojony tłum stanowi dla władzy większy problem, niż zombiaki.
Jeżeli epidemia zaczęłaby się faktycznie na Wiejskiej w Warszawce i nasz wódź Jarosław K. zostałby przemieniony to mogłaby być makabra.Kto miałby sumienie takiego małego,słodkiego zombiaczka ustrzelić:) Kto by się Alikiem zaopiekował???Tytułowy Marcin by mu karmę zajumał i nastąpiłoby całkowite rozpasanie obyczajów!!!
Każdy prawdziwy fan zombie plan ma już od dawna :>
Mój dzieli się na dwie opcje, zależne od stopnia rozwinięcia epidemii. Może wydać się to szalone, ale chętnie zostałabym w mieście ]:> Już wyjaśniam czemu:
- bardzo dużo porzuconych zapasów
- żywi ludzie trzymają się z daleka, a to ich uznaję za główne zagrożenie
- duża ilość budynków = duża ilość drzwi, schodów, krótko mówiąc barier nie do przebicia dla zombiaków.
A mój plan? Niestety ryzykowny, dlatego do wykonania tylko w momencie, gdy zombiaków nie będzie zbyt gęsto.
Przebijam się do najbliższego falowca. Po balkonikach (nie klatce schodowej) dostaję się na najwyższe piętro. Należy założyć, że w przypadku epidemii nie możemy bać się starcia face-to-face one-on-one z zombiakami, trzeba będzie się przemóc i zlikwidować każdego napotkanego. W pojedynkę nie powinny stanowić problemu - w końcu są wolniejsze i mniej sprawne. Grunt to być czujnym, nie dać się otoczyć.
Na 10 piętrze oczyszczam losowe mieszkanie. I już mam moją bazę wypadową. Systematycznie i szybko oczyszczam pas połączony balkonikami - tylko tu nie ma żadnych barier dla ewentualnych zombiaków. Na 10 piętrze z resztą nie powinno ich być zbyt wielu, jedynie ci co umarli właśnie tam. Od dalszych częśc i piętra oddzielają nasz drzwi domofonowe, czyli takie cięższe trochę, od dolnych pięter schody, tu już bym się czuła całkiem bezpiecznie. W miarę możliwości oczyszczenie całego piętra + jednoczesne barykadowanie sie od niezabezpieczonych części. Zapasy? W falowcu zostanie tego duża, luda tam żyje co nie miara :D
W efekcie uzyskuję też dostęp do dachu. Niestety, w Polsce sobie dachami daleko nie zawędruję ;) Ale widok na okolicę i ogólną sytuację daje świetny.
Broń, niestety ręczna. Plan - systematyczne, skuteczne eliminowanie zombie.
A gdyby za gęsto było, to przebijam się do Victora_FW - widziałam ten jego magazyn, nie odda po dobroci to się siłą odbierze :>
Drań nawet zapasy żywności tam ma! (była przetwórnia owocowo-warzywna)
epidemia zombie już wybuchła. wystarczy rozejrzeć się po okolicy, po supermarketach i galeriach handlowych.
Ustalić trzeba jeszcze z jakim typem zombiaków mamy do czynienia: czy tymi wolnymi, niezdarnymi co ledwo powłóczą nogami, czy może takimi, co biegną za Toba sprintem ('Dawn Of The Dead' 2004). Jeśli z tymi drugimi, to powiedziałbym, że sytuacja LEKKO się komplikuje:) i nasze szanse na przetrwanie spadają o połowę. Bo wystarczy, że jakiś zombie Cię tylko zauważy i od razu biegnie w Twoja stronę, a Ty musisz uciekać (oczywiście zombie się nie męczą - Ty tak;). Natomiast jeśli zombie byłyby powolne i ślamazarne, sprawa byłaby dużo prostsza - nawet jeśli nieumarły Cie zobaczy to minie sporo czasu zanim się do Ciebie do wlecze, a w razie potrzeby (z zachowaniem szczególnej ostrożności) można biegać między nimi. Załóżmy, że w naszej polskiej epidemii szybkość zombie zależałaby od stopnia rozkładu - te nowe sprawniejsze, im starsze, tym wolniejsze.
Osobiście uważam, że hipermarket to najlepsze wyjście. Na pewno w środku spotkałoby się jeszcze wielu innych żywych, więc wiadomo - w grupie siła - gdybyśmy tylko doszli do porozumienia i ustalili zasady (np nikt nie chodzi nigdzie samemu) - na pewno łatwiej byłoby odpierać ataki ze strony zombie i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Zabarykadowanie sie w domu to chyba nie za dobra opcja mieszkając w wieżowcu ;)
Ludzie w przypadku epidemii zebraliby się wpierw w szpitalach oraz komisariatach - wynik wielu symulacji. Zresztą komisariat to dobre wyjście, są to budynki o solidnych fundamentach, dobrze zabezpieczone no i oczywiście jest masa broni. To samo więzienia, choćby i tysiące zombie parło to nic nie zrobią, a w zakładach karnych spokojnie można się zabunkrować(gdyby nawet przebiły bramę to są różne strefy, kolejne wzmocnione drzwi itd), przyjmować na spacerniaku helikoptery z zaopatrzeniem itd.
przede wszystkim dzialam wiedzac ze nadeszlo spelnienie moich marzen,epidemia zamieniajaca ludzi w zombie, wreszcie stala sie faktem ! coz lepszego mogloby sie wydarzyc,piekna sprawa. rozejrzlabym sie z balkonu po najblizszej okolicy,faktycznie widzac ze w letargu szweda sie paru umarlych. tak wiec zaopatrzylbym sie w noz,z pokoju zabralbym topor ktory zakupilem kilka lat temu,zalozyl na twarz maske chirurgiczna aby przypadkiem niczym sie nie zarazic i idziemy w boj,wybijajac jednego po drugim,znajac dodatkowo moja sprawnosc fizyczna bo trenuje kulturystyke i sztuki walki wymijalbym ich jednego po drugim uszkadzajac toporem badz poprostu tlukac tych bardziej natretnych,z racji tego ze miasto nie jest zbyt duze to udalbym sie do zapewne opuszczonego sklepu spozywczego nazbieral prowiantu tyle ile sie da. rzucil wszystko do samochodu,pojechal napelnic bak do stacji benzynowej ,korzystajac z okazji wzial kilka dodatkowych kanistrow o ile oczywiscie nie bylaby juz oprozniona. nalezaloby zaopatrzyc sie tez w jakas bron,takze nieodzownym byloby odwiedzenie komisariatu policji i o ile ktos by przetrwal byloby to znacznie latwiejsze,gorzej jezeli wszyscy zabarykadowali sie od wewnatrz,wracajac zahaczyc by tez trzeba bylo o jakas apteke i w razie czego wyposazyc w roznego rodzaju antybiotyki,witaminy itp. no a dalej czysty survival i podroz na spotkanie przygodzie.