Choć może jak się ma broń masowego rażenia w postaci smoków można sobie pozwolić na ten brak politycznego wyczucia... Do czasu zapewne. Chyba gorsi od nich byli pod tym względem honorowi i prostolinijni Starkowie, co by tłumaczyło, że miks tych dwóch rodów w postaci Johna Snow był największą łajzą w całym GoT.
Dwóch braci, a jeden z nich próbuje wszystkich zadowolić i każdy go ciągnie jak tylko chce w swoją stronę, chwała bogom, że trafił mu się czas pokoju i może się cieszyć turniejami. Drugi dla odmiany próbuje wszystkich wkurzyć i choć ma pretensje do tronu nie potrafi budować sojuszów i zaplecza innego niż może Gwardia Złotych Płaszczy (zawsze to coś). Następczyni tronu, choć wszyscy ostrzegają ją, że jej prawa będą podważane, polega wyłącznie na ochronie tatusia i arogancji "będziecie mnie słuchać, bo tak" i nawet jak ma możliwość samodzielnie wybrać sobie małżonka to do głowy jej nie przyjdzie by obczaić kogoś kto będzie jej silnym politycznym sojusznikiem tylko dziecinnie marudzi "będę sama" bo nikt jej nie rozpala tak jak demoniczny wujek. Wszyscy razem wzięci w sytuacji wyboru kierują się swoimi ognistymi smoczymi namiętnościami a nie zimną kalkulacją, nawet pozornie szlachetny Viserys woli śliczną Alicent niż sensowniejszy sojusz z rodem Velaryonów, albo zadowolenie obrażonej córki niż zapobiegający wojnie domowej mariaż młodszego syna i Rhaenery proponowany przez Otto, a wkurzony przez brata naraża swój autorytet i płynie przez morze by błagać o rękę syna swojego wasala byleby tylko wyswatać kapryśną córkę. Daemon wchodzi w sojusz z Corlysem ale tylko dlatego, że on sam go sprytnie podszedł, daje się też łatwo podpuścić do straceńczej szarży-wystarczy zagrać na jego obrażonej dumie. Niby cyniczny, ale nic go nie boli tak, jak ograniczenie jego wolności przez małżeństwo z niekochaną kobietą i miota się póki jej nie ukatrupi.
Na tym tle Velaryonowie (zaliczam do nich też Rhaenys) są wytrawnymi politykami. Sprytnie kalulują, tworza sojusze, stosują zarówno miękką dyplomację (miłe próby wyswatania Vaerysa z Laeną) jak i twardo bronią swoich interesów (obrona wybrzeża przed piratami, negocjacje o nazwisko dzieci Rhaenery). Obserwują, uwzględniają zmiany strategii (Laena z Viserysem była ok, ale już Laenor może oberwać więc się wahają). Dla dobra królestwa potrafią powściągnąć ambicje (Rhaenys), co nie przeszkadza im w długofalowym planowaniu odzyskania wpływów i władzy. Kochanek Laenora od razu szuka haków na księżniczkę. Nawet młoda Laena czujnie patrzy gdzie warto zainwestować swoje wdzięki.
Na tle Lannisterów czy Tyrellów z GoT to może subtelne zagrania, ale przynajmniej ktoś coś tutaj kombinuje, a nie tylko zionie ogniem (choć nie ukrywajmy, to właśnie iskrzenie Daemona i Rhaenery rozpala publiczność).
Otto kreowany na podłego mistrza intryg nie umywa się do Vaerysa, Littlefingera, Cercei czy Tyriona. Ale nie można mu odmówić politycznego realizmu i dzięki niemu naiwna Alicent w końcu się ogarnia i zaczyna myśleć czymś innym niż tylko czystym serduszkiem i przechodzi do konkretnych działań budując sobie zaplecze i robiąc polityczne demonstracje kolorem sukienki. W tym czasie księżniczka skupia się na swoich pierwszych doświadczeniach z mężczyznami (zakazana erotyczna fascynacja, romantyczny kochanek, strategiczny małżonek) i nie widzi co się wokół dzieje...
Tym bardziej czekam na przyszłe zderzenie :)
Ależ oczywiście, że tak. I dlatego Rada z 101 roku musiała wyciąć Rhaenys na rzecz Viserysa. Nie dlatego, że Rhaenys była kobietą, tylko po to, by osadzić marionetkę na tronie.
Najgorszą wadą Viserysa jest to, że nie potrafił wykorzystać swoich atutów. Wojnę na Stopniach można było zdusić w zarodku, tak, jak to proponował Corlys. Należało wysłać tam Daemona, z odpowiednim wsparciem na samym początku. Masz wojowniczego młodszego brata - gdzie lepiej go wykorzystać niż na zamorskiej wojnie?
Potem mógł pożenić Daemona z Rhaenyrą - i właściwie byłoby wszystko jedno, które zasiadałoby na tronie. Pewnie byłaby lepsza Rhaenyra, gdyż Cytadela uznałaby ją za mniej zagrażającą.
A Daemon na pewno zgodziłby się na takie rozwiązanie, tzn. zgodziłby się zostać księciem=małżonkiem, gdyby Viserys rozwiódł go z Rheą i dał mu Rhaenyrę za żonę.
Jemu na niej bardziej zależy niż na władzy.
HIghtowera powinien zostawić na stanowisku - był sprawnym admnistratorem - ale w żadnym razie nie należało się żenić z jego córką.
Natomiast Velaryonowie są niczym z Machiavellego:
"Trzeba, aby książe posiadał umysł zdolny chwytać wiatr w żagle i nie oddalał się od dobra, jesli może, lecz umiał wkroczyć w zło, jeśli zajdzie konieczność."
"A Daemon na pewno zgodziłby się na takie rozwiązanie, tzn. zgodziłby się zostać księciem=małżonkiem". To dokładnie jak inna postać grana przez Matta Smith, tj. książę Filip w "The Crown" ;)
Nie powiedziałabym, że głównym motywem odrzucenia Rhaenys przez Radę z 101 roku była chęć osadzenia marionetki. Podłoże było ściśle "patriarchalne". Do tego momentu nie było takiej sytuacji, żeby kobieta z rodu Targaryenów została pełnoprawną królową, gdy żyli męscy przedstawiciele rodu. Korona wg tradycji Westeros przechodziła na mężczyznę. Wyjątkiem było tylko Dorne, gdzie kobiety rzeczywiście dziedziczyły władzę i było to usankcjonowane wieloletnim prawem zwyczajowym. Martin to dość szczegółowo opisał w książce. Ponadto Viserys wydaje się marionetką, ale wbrew pozorom on umiał postawić na swoim. Nigdy nie odwołał Rhaenyry z pozycji dziedziczki tronu, a mógł, bo pozwalał mu na to przypadek Rady z 101 roku. W książce elegancko zmusił buntującą się Rhaenyrę do małżeństwa z Laenorem grożąc jej, że ją wydziedziczy na rzecz Aegona. Dopiero ta groźba poskutkowała. :D Szkoda, że nie było takiej dyskusji między ojcem a córką w serialu. :P
Ciekawe przemyślenia! Z częścią się zgadzam, a z częścią nie. Jakiekolwiek zarzuty odnośnie braku politycznego wyczucia Targaryenów należałoby kierować do George'a Martina, gdyż główna osnowa fabularna jest zgodna z książką. Faktem jest, że ślub Rhaenyry i Aegona załatwiłby sprawę sukcesji, tylko wtedy Martin nie miałby o czym pisać, a twórcy robić serialu. ;) Nie do końca przekonuje mnie serialowy Daemon i tutaj zgodziłabym się z Tobą, że na razie zachowuje się raczej jak rozkapryszony dzieciak. W książkach jest dojrzalszy i wbrew pozorom ma pewne wyczucie polityczne oraz umiejętności strategiczne (więcej nie piszę, żeby nie spoilerować). Rhaenyra serialowa to taka typowa nastolatka zbuntowana przeciw wszystkiemu, ale i tak jest znośniejsza niż w książce. Viserys... tutaj nie podzielam Twojego zdania. Chłopina wcale nie cieszy się turniejami i festynami, widać, że władza go męczy i chętnie by się pewnie pozbył korony, gdyby mógł. Jest miękki, ale niegłupi i czasem pokazuje pazury. Wg mnie to najciekawsza postać serialu. Zaś w kwestii Jona Snow masz ode mnie plusa, to jedna z najmniej lubianych przeze mnie postaci z GoT. ;)
"Otto kreowany na podłego mistrza intryg nie umywa się do Varysa, Littlefingera, Cercei czy Tyriona. Ale nie można mu odmówić politycznego realizmu i dzięki niemu naiwna Alicent w końcu się ogarnia i zaczyna myśleć czymś innym niż tylko czystym serduszkiem i przechodzi do konkretnych działań...""
Alicent przeszła do działania także/głównie z powodu subtelnej intrygi Larysa Stronga. To co powiedział jej ojciec było akurat dość absurdalne, bo jeśli nigdy nie rzuciłaby wyzwania Rheanyrze podważając jej prawa do objęciu tronu to byłaby pewnie bezpieczna wraz z Aegonem, ale nie takie są plany Otto. Chce, by to jego wnuk Aegon był królem.
Viserys wypadł w serialu właśnie rewelacyjnie. Jest dużo bardziej tragiczną, złożoną i ludzką postacią niż w książce. Jego władza męczy. Najchętniej byłby dobrym mężem i ojcem. Swoją drogą jako król wcale nie jest tak zły skoro zostawił królestwo w tak dużym dobrobycie, a za czasów Roberta Baratheona czy tym bardziej Joffreya za czasow wojny pięciu królów korona miała gigantyczne długi.