Po tym, jak w poprzedniej dekadzie Peter Jackson nie dostarczył wszystkim fanom tego, czego oczekiwali w swojej interpretacji wyprawy Bilbo Bagginsa, informacja o najdroższym w historii serialu
Po tym, jak w poprzedniej dekadzie Peter Jackson nie dostarczył wszystkim fanom tego, czego oczekiwali w jego interpretacji wyprawy Bilbo Bagginsa, informacja o najdroższym w historii serialu opartym na twórczości J.R.R. Tolkiena zasiała ziarno nadziei na powrót do ukochanego Śródziemia. Wielka premiera powinna wzbudzić więc nie tylko ogromną ciekawość, ale także radość wśród oglądających. W koncepcji "Pierścieni Władzy", zaprojektowanej przez niedoświadczonych twórców, showrunnerów i scenarzystów, zostawiono jednak zbyt dużo miejsca na kampanię marketingową, a za mało na przerobienie materiału źródłowego.
Amazon Studios
Na samym początku warto wspomnieć, że serial jest jedynie osadzony w świecie, który znamy z dwóch trylogii Jacksona. Nie jest to więc adaptacja któregokolwiek tekstu z dorobku Tolkiena. Dzięki temu twórcy mogli wprowadzić elementy budujące nową część uniwersum. Zaplanowanie pięciu sezonów z góry mogło jednak wprowadzić szereg problemów. Przede wszystkim wydaje się, że scenarzyści nie wzięli pod uwagę tego, co poprzedza cel podróży, czyli samej podróży.
Można zgodzić się z tym, że finał pierwszego sezonu "Pierścieni Władzy" był częściowo imponujący i emocjonalny, ale w kilku poprzednich odcinkach twórcy walczyli do ostatniego tchu o odpowiednie ustawienie obsady w lokacjach i czasie, aby rozrzucone po przedstawionym świecie historie zaczęły się magicznie spinać. Głównym winowajcą jest tutaj nadmiar wątków i postaci, które nie podporządkowują się tolkienowskiej, czarno-białej wizji świata fantasy. Przedstawienie antybohaterów i moralnie szarych jednostek wymaga jednak nałożenia warstw, których serial od początku nie jest w stanie naświetlić. Samo nakreślenie fabuły w pierwszym odcinku odbywa się w szybkim montażu przypominającym prolog "Drużyny Pierścienia". Później widz zostaje skazany na pustą, monotonną harówkę, składającą się z dialogów sztucznie wypełnianych patosem oraz scen niegodnych nawet telewizyjnego czasu reklamowego.
Przez większość serialu niewiele się dzieje. Odcinki (poza szóstym i finałowym) są wręcz apatyczne i pozbawione jakiegokolwiek entuzjazmu. W przeciwieństwie do negatywnie odebranego ostatniego sezonu innej wielko budżetowej produkcji, "Gry o tron", w "Pierścieniach Władzy" nie ma ani jednego pamiętnego epizodu, który można zdefiniować na podstawie tego, o czym opowiada. Po kilku godzinach oglądania można stwierdzić, że serial cały czas drepta w miejscu.
Amazon Studios
Oczywiście nie można nie zauważyć pieniędzy włożonych w stworzenie zjawiskowych obrazów. Pojawiają się tutaj jednak dwa główne problemy. Pierwszym jest to, że większość z tych kadrów można zobaczyć w materiałach promocyjnych. Widz nie dostaje więc praktycznie niczego, czego nie spodziewał się wcześniej. Drugim mankamentem jest to, że przywiązanie tak dużej wagi do wyglądu konkretnych lokacji sprawia, że powinny być one rozpoznawalne. Tymczasem potężne miasto Numenor nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle seriali takich jak "Wiedźmin", "Gra o tron" czy nawet "Przygody Merlina”" sprzed złotej ery streamingów. Przez brak kreatywności "Pierścienie Władzy" na tle najlepszych dzieł fantasy prezentują się jak widoczek z Krupówek na wystawie mistrzów malarstwa pejzażowego.
Ogromny cień na produkcję Amazonu rzuca wielokrotnie nagradzana trylogia Jacksona. Prawda, że serial jest własnym tworem niezwiązanym bezpośrednio z tym, co widzieliśmy wcześniej na wielkich ekranach, ale występują w nim znane, lubiane postacie. Twórcy zapomnieli jednak o utrzymaniu balansu między tym, co widz ma dopiero poznać, a tym, co może kojarzyć z innych źródeł. Bohaterowie serialu nie mają nic wspólnego z zakorzenionymi w popkulturze wyobrażeniami. Galadriela (Morfydd Clark), będąca mniej więcej protagonistką całej historii, nie przejawia żadnych cech, które charakteryzowały tę postać w innych dziełach. Każde nawiązanie do Tolkiena wydaje się bezsensowne, w momencie kiedy twórcy jednocześnie starają się odciąć od wszystkich jego założeń.
Nic jednak nie ujawnia chęci zarobku na znanej marce tak, jak ostateczny złoczyńca serialu – Sauron, który przez większość czasu jest nieobecny, a widz ma spekulować, kto może nim być. Występuje on jedynie w roli magicznego pudełka, które pokazywane jest widzowi z każdej strony przed "wielkim otwarciem". Traktowany jest wyłącznie jako narzędzie, umożliwiające wpisanie słów "Władca Pierścieni" na plakatach. Zgadywanie tożsamości kolejnych postaci to zresztą główny motor napędowy ślamazarnie zmierzającej do kulminacji fabuły. Kim jest człowiek, który spadł z nieba w meteorze? Kto składa się na tajemnicze trio w białych szatach? Odpowiedzi na te pytania pozostawiają jednak tylko uczucie niewykorzystanego potencjału, bo są ważne tylko dlatego, że kiedyś będą ważne.
Sama koncepcja "ujawnienia Saurona", którą tak promował Amazon, mogła oczywiście zadziałać. Zabrakło jednak elementów mogących zbudować ekscytujący finał — zabrakło podróży! W środku serialu nie dzieje się nic wartościowego. Mimo że większość postaci (Harfootowie, Galadriela, Halbrand, Isildur, Elrond) przemieszcza się między różnymi lokacjami, to w każdej z wycieczek liczy się jedynie początek i cel. Wątki przypominają codzienną drogę do pracy autobusem lub tramwajem. Mamy punkt A i mamy punkt B. Scenariusz w wielu momentach przeprowadza też mało subtelną teleportację bohaterów. Mamy do czynienia z końmi, którymi nagle dysponuje armia Numenoru, z Galadrielą pokonującą wpław ocean. Są to ciężkie do zignorowania kłopoty fabularne.
Zostając przy samej historii, nie pomagają jej aktorzy zaangażowani do głównych ról. Wspomniana wcześniej Morfydd Clark, Robert Aramayo, Cynthia Addai-Robinson i ogromna większość obsady niestety nie zagrali w sposób fascynujący i angażujący. We współpracy ze scenarzystami przedstawili oni zbiór antypatycznych, bezwyrazowych i płytkich postaci. Może Owain Arthur, Sophia Nomvete i parę innych wyjątków stworzyli wiarygodne kreacje. Nie wystarczają one jednak, aby uratować cały serial od dłużyzny, pospiesznego montażu i teledyskowego slow-motion.
Sezon pierwszy "Pierścieni Władzy" wpadł w podobną pułapkę co ostatnia trylogia Jacksona i zakończył swoją misję spektakularnym niepowodzeniem. Wydanie miliarda dolarów, tytuł "Władca Pierścieni" i rekordowa liczba widzów na premierę nie uczynią serialu lepszym. Nie dostali oni ani ucieczki do ciekawego świata, ani historii, która mogłaby uwrażliwić oglądających na kwestie, które w dziełach Tolkiena nie były poruszane. Amazon może być szczęśliwy, że udało mu się pozyskać wielu nowych członków, ale bez wprowadzenia poprawek najbardziej kasowy serial zostanie zdegradowany do roli mało interesującego dodatku do głównych dziejów Śródziemia.