Recenzja filmu

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014)
Bryan Singer
Jerzy Dominik
Hugh Jackman
James McAvoy

Nowe dobre czasy

Najnowsza część "X-Menów" to niesamowicie efektowna i bardzo dobrze napisana historia, która wciąga od samego początku. Zachowanie umiaru w dawkowaniu widzom scen akcji i przeplatanie momentów
"X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" zapowiadany był jako połączenie starej trylogii o mutantach z nową odsłoną w postaci "X-Men: Pierwsza klasa". Założenia te zostały zrealizowane tylko połowicznie, bo o ile rzeczywiście doszło do zjednoczenia obsady z obu "wcieleń", o tyle nowej produkcji Bryana Singera bliżej do kontynuacji tego drugiego filmu niż jakiejś scalającej, epickiej produkcji. Nie musi być to jednak zarzut, bo stara trylogia, choć znalazło się dla niej miejsce w sercach fanów, była produkcją charakterystyczną dla swoich czasów i się po prostu zestarzała. Singer wziął więc z niej bohaterów, którzy zawsze byli najmocniejszym ogniwem, i połączył ze współczesną narracją oraz interesującą fabułą.



Akcja filmu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy grupa mutantów zostaje zaatakowana przez Sentinele – potężne roboty, zbudowane specjalnie w celu odnajdywania i niszczenia nieludzi. Cele te realizują bardzo sprawnie, nie pozostawiając mutantom właściwie żadnych szans. Jedyną obroną niedobitków jest umiejętność Kitty Pryde (Ellen Page), która potrafi przenosić świadomość mutantów do ich młodszych ciał, dzięki czemu mogą zmieniać przyszłość, nie dopuszczając do kolejnych ataków. W obliczu nadchodzącej zagłady Profesor X (Patrick Stewart) i Magneto (Ian McKellen) postanawiają wysłać Wolverine'a (Hugh Jackman) do roku 1973 z zadaniem odnalezienia ich młodszych wcieleń (James McAvoy i Michael Fassbender). Razem mają powstrzymać Mystique (Jennifer Lawrence), której nieprzemyślane działania doprowadziły do wybuchu wojny z mutantami.

Najnowsza część "X-Menów" to niesamowicie efektowna i bardzo dobrze napisana historia, która wciąga od samego początku. Zachowanie umiaru w dawkowaniu widzom scen akcji i przeplatanie momentów dramatycznych elementami komediowymi sprawia, że nie sposób się nudzić. Duża w tym także zasługa aktorów, którzy potrafią urealnić i przekazać głębię psychologiczną odgrywanych postaci. Choć w filmowych adaptacjach komiksów staje się to w zasadzie standardem, a twórcy, którzy wciąż myślą, że ich bohaterowie są płascy i naiwni, nie mogą liczyć ani na komercyjny, ani artystyczny sukces, to w "X-Menach" jest to coś, co warto podkreślać. Może ze względu na pewną ewolucję, którą przeszli bohaterowie od swojego pierwszego pojawienia się na ekranie, a może ze względu na odtwórców głównych ról, których ogląda się z ogromną przyjemnością. Na osobną wzmiankę zasługuje postać Quicksilvera, w którą wcielił się Evan Peters. Choć jest to jedynie epizod, młody aktor wysoko stawia poprzeczkę, tworząc zapadającego w pamięć bohatera. To znamienne, zważając na fakt, że Quicksilver zostanie sportretowany także w "Avengers: Czas Ultrona" przez Aarona Taylora-Johnsona. Które z tych wcieleń okaże się lepsze? Czas pokaże.



Jako kolejne dzieło z serii "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" nie ustrzegło się kilku błędów, głównie natury logicznej. Przede wszystkim, nie sposób nie zauważyć, że Singer zdaje się świadomie zapominać o dwóch odsłonach serii, poświęconych wyłącznie Wolverine'owi. Trudno to przeoczyć, zważywszy na to, że jest to nie tylko główny bohater filmu, ale także ikona serii. Choć wątpliwości odnośnie spoistości historii pojawiają się dopiero przy zderzeniu ze sobą poszczególnych filmów z uniwersum, to fakt, że reżyser nobilituje dwie części swojego autorstwa kosztem innych pozostawia pewien niesmak, tym bardziej, że przerwa między ostatnim "Wolverine'em" a "Przeszłością..." to zaledwie rok. Inne wątpliwości wynikają bardziej z "komiksowości" bohaterów i historii niż lekkomyślności twórców i akceptując tę konwencję, godzimy się równocześnie na pewne niedociągnięcia natury naukowej. Dość powiedzieć, że fizycy będą mieli dodatkowe źródło rozrywki.

"X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" to dobre kino rozrywkowe, które cieszy oczy i raduje serce. Wiele rzeczy można by bowiem zepsuć, łącząc "stare" z "nowym". Bryan Singer wyszedł jednak z tego starcia obronną ręką, tworząc historię stanowiącą domknięcie trylogii, którego zabrakło kilka lat wcześniej. Wszyscy fani kinowych mutantów powinni być zadowoleni, szczególnie po obejrzeniu sceny po napisach, która zwiastuje ciekawą przyszłość dla kolejnych odsłon.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Dokładnie 8 lat temu, reżyser Brett Ratner stworzył film, którego chyba nikt się nie spodziewał. W... czytaj więcej
Recenzja X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Sezon blockbusterów rozkręcił się na dobre. Tydzień po tygodniu do kas kin wpływają ogromne ilości... czytaj więcej
Recenzja X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Filmy opowiadające o losach znanych z komiksowych kart X-Menów to jedna z najciekawszych i zarazem... czytaj więcej