Recenzja filmu

Wstrząsy (1990)
Ron Underwood
Kevin Bacon
Fred Ward

Wielkie larwy atakują!

"Wstrząsy" to film, który wyreżyserował początkujący wówczas Ron Underwood. Zetknąłem się już niegdyś z tym tytułem i pamiętam, że nie był najgorszy. Z tego też względu postanowiłem przypomnieć
"Wstrząsy" to film, który wyreżyserował początkujący wówczas Ron Underwood. Zetknąłem się już niegdyś z tym tytułem i pamiętam, że nie był najgorszy. Z tego też względu postanowiłem przypomnieć sobie tę produkcję jeszcze raz.   Akcja ma miejsce na pustyniach stanu Nevada. Miasteczko Perfection zamieszkiwane jest przez niewielką ilość mieszkańców. Główni bohaterowie filmu, Earl Bassett (Fred Ward) i Valentine McKee (Kevin Bacon), planują wyjechać ze swego ukochanego miasteczka w poszukiwaniu lepszych środków do życia. Zmieniają zdanie, gdy na pustyniach Nevady dochodzi do serii tajemniczych morderstw. Prawda okazuje się szokująca – pod ziemią żyją ogromne wężoidy, które za cel obrały sobie tutejszych mieszkańców!   Fabuła może i nie jest w żaden sposób odkrywcza, ale potrafi zaciekawić. Sam początek trochę się dłuży, choć wydaje mi się, że taki był też cel twórców, którzy chcieli widza trochę uśpić, aby w pewnym momencie zerwać nas z letargu i… rozbawić. Tak, tak. "Wstrząsy" to film, który mimo swojej tematyki z rasowym horrorem wspólnego ma niewiele. Posiada jedynie jego zalążki. Zawiera kilka (słabych niestety) efektów gore i klimat odosobnienia. Dobrze odwzorowano odrealnienie bohaterów. Lokalicja również przypadła mi do gustu. Gorąca pustynia ma swój klimat i na pewno rozwiązania zawarte w filmie znajdą swoich zwolenników. Zadowolone będą zwłaszcza osoby nastawione na dobrą rozrywkę, bo właśnie takim filmem są "Wstrząsy". Celem twórców było dostarczenie widzom relaksu i trzeba przyznać, że im się to udało. Osoby liczące na horror z prawdziwego zdarzenia srodze się zawiodą. Bliżej mu do filmu przygodowego z elementami grozy. Aktorstwo prezentuje naprawdę dobry poziom. Znany dziś szerszej publiczności Kevin Bacon zaczynał właśnie od takich produkcji. Wcześniej zagrał w pierwszej części słynnego "Piątku trzynastego", choć była to mniej znacząca rola niż tutaj. Na największą pochwałę zasłużył chyba Fred Ward, jego postać jest naprawdę sympatyczna i już od pierwszych minut zyskuje sympatię w oczach widzów. Muzyka jest miła dla ucha i na pewno nie będzie w stanie przestraszyć widza. Charakteryzacja oślizgłych robali nie stoi na najwyższym poziomie, momentami nawet może wzbudzić śmiech, ale z drugiej strony należy na to przymknąć oko, bo film swoje lata przecież ma. Przyczepić mógłbym się do sporej ilości niedociągnięć, ale nie ma to większego sensu, bo nie rzucają się one tak bardzo w oczy.   "Wstrząsy" to film niezły, dostarczy widzom spodziewanej rozrywki, jeśli odpowiednio się nastawimy do seansu. Największą jego wadą jest to, że zawiera zbyt wiele dłużyzn, które po pewnym czasie zaczynają denerwować. Do klasyki "Wstrząsom" sporo brakuje, ale też można było się tego spodziewać. Przyjemne kino w sam raz na letni wieczór. Nic więcej.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Wstrząsy
Horrory mają to do siebie, że zwykle trwają 90 minut i podzielone są na trzy części. Czasem dostajemy... czytaj więcej
Recenzja Wstrząsy
Odcięty od zgiełku i codziennego szumu miejskiego, mieszkasz w małym, "leniwym", skąpanym w słońcu... czytaj więcej