Recenzja filmu

Wstrząsy (1990)
Ron Underwood
Kevin Bacon
Fred Ward

Gdy się człowiek śpieszy, to się robal cieszy

Odcięty od zgiełku i codziennego szumu miejskiego, mieszkasz w małym, "leniwym", skąpanym w słońcu miasteczku, gdzieś pośrodku pustyni. Żyjesz w miejscu zapomnianym przez Boga, gdzie jedyny
Odcięty od zgiełku i codziennego szumu miejskiego, mieszkasz w małym, "leniwym", skąpanym w słońcu miasteczku, gdzieś pośrodku pustyni. Żyjesz w miejscu zapomnianym przez Boga, gdzie jedyny kontakt ze światem "zapewnia" telefon w sklepiku miejscowego staruszka. Każdy dzień mija tak samo, jest podobny do drugiego, praca oraz nieznośny upał dają ci się we znaki. Gdy w końcu miarka się przebrała i postanawiasz z tym wszystkim skończyć, rzucić wszystko w kąt i wyjechać jak najprędzej, napotykasz na niecodzienne przeszkody. W cichym i spokojnym miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Z początku wygląda to na zwykły zbieg okoliczności. Pijak umarł na słupie telefonicznym z pragnienia? Dziwne, ale przecież prawdopodobne. Dopiero odcięta głowa starego przyjaciela oraz dziwna kreatura przyczepiona do rury wydechowej Twojego samochodu, zaczynają wywoływać uzasadniony strach i niepokój...

Nie wiem jak Wy, drodzy kinomani, ale ja zacząłbym się bać. Opuszczony, pośrodku pustyni, pozbawiony kontaktu ze światem zewnętrznym, czułbym się bezradny, pozbawiony nadziei. Zupełnie jak bohaterowie "Wstrząsów", którym przyszło zmierzyć się z... może śmiesznie to zabrzmi, ale zapewniam Was, że fakt ten jest zarówno tak zabawny co przerażający, gigantycznymi robalami! Tak, dobrze przeczytaliście. Na dodatek potwory nękające Perfection niejednokrotnie wykażą się większą pomysłowością oraz inteligencją niż mieszkańcy miasteczka. Niedorzeczność? Być może, ale całkiem dobrze się ją "ogląda".

"Wstrząsy" to typowy horror z początku lat dziewięćdziesiątych. W ślad za dobrymi horrorami mistrza grozy Johna Carpentera Ron Underwood stawia przede wszystkim na klimat i napięcie. Mamy więc grupę ludzi, mieszkańców pewnego, odciętego od świata miasteczka, zmagającą z kłopotliwy napastnikiem, którym tym razem, dla odmiany, nie jest psychiczny morderca, lecz przerośnięty robal. Bohaterowie to prości ludzie, z których szczególną uwagę przyciąga dwóch cwaniaczków, Valentine McKee (w jego rolę wciela się Kevin Bacon) i Earl Bassett (Fred Ward), oraz trochę nie pasująca do całego grona, młoda pani naukowiec, Rhonda LeBeck (Finn Carter). Reżyser nie sili się na niepotrzebne dialogi bądź rozbudowane portrety psychologiczne swoich bohaterów. Po wstępnym przedstawieniu bohaterów i wprowadzeniu nas w klimat "uroczego miasteczka" Perfection przechodzi do właściwej część filmu, w której zaczynają w dziwnych okolicznościach znikać kolejni mieszkańcy. Następnie do punktu kulminacyjnego, kiedy to poznajemy zabójcę, by w końcu dojść do wielkiego finału. Jak nietrudno się domyślić, "Wstrząsy" to obraz przewidywalny, prosty i schematyczny, lecz również bardzo solidny, klimatyczny i co najważniejsze - porządnie wykonany.

"Tremors" to horror z "poczuciem humoru". Krótkie dialogi pomiędzy bohaterami nieraz nas rozśmieszą. Zdecydowanie najzabawniejsze są przekomarzania między głównymi bohaterami filmu, Valentinem i Earlem. Również "pogaduszki" McKeena z robalem potrafią zwalić z nóg. Twórcy doskonale łączą elementy horroru z komedią, przez co nie sposób się nudzić podczas seansu.

Było już o stronie merytorycznej filmu, teraz trochę o stronie audio-wizualnej "Wstrząsów". Niestety z upływem lat "Tremors" już nie straszy ani nie zachwyca efektami specjalnymi. Wykonanie robali, choć solidne jak na tamte czasy (film ma ponad 20 lat), może już jedynie śmieszyć i bawić widza, o przestraszeniu natomiast nie może być mowy. Jednak nie odbiera to przyjemności z oglądania. Sceny ataków robali są bardzo pomysłowe, np. wciągnięcie samochodu wraz z uwięzioną w nim kobietą pod ziemię. Pod tym względem nie ma co narzekać.

Scenografia to jeden z najważniejszych elementów "Wstrząsów". Składa się na klimat filmu i dzięki niej możemy poczuć to, co czują bohaterowie. Nie jestem zwolennikiem pustynnych krajobrazów, lecz trzeba przyznać, że twórcom idealnie udało się oddać klimat takiego miejsca. Na plus zaliczyłbym także udźwiękowianie, które dobrze współgra ze scenografią.

Pisząc o "Wstrząsach, trzeba wspomnieć o aktorstwie. Szczególne brawa należą się Kevinowi Baconowi, który wykreował świetną postać. Ironiczną z poczuciem humoru oraz inteligentną, którą z pewnością da się lubić. Również Fred Ward oraz Finn Carter zagrali z pasją, przez co wykreowane przez nich postacie nie są nam obojętne.

"Wstrząsy" to solidne kino, do którego warto wracać. Gorąco polecam!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Wstrząsy
Horrory mają to do siebie, że zwykle trwają 90 minut i podzielone są na trzy części. Czasem dostajemy... czytaj więcej
Recenzja Wstrząsy
"Wstrząsy" to film, który wyreżyserował początkujący wówczas Ron Underwood. Zetknąłem się już niegdyś z... czytaj więcej