"Wskrzeszenie" jest filmem, który nie boi się ryzyka. Niektóre reżyserskie i scenariuszowe wybory Andrew Semansa mogą być dyskusyjne. Ostatecznie jednak dowozi on fascynujące, mocne, wieloznaczne
Już pierwsze sceny "Wskrzeszenia" nie pozostawiają wątpliwości, że Margaret to doskonale zorganizowana kobieta. Łączy intelektualnie wymagającą pracę w firmie farmaceutycznej z wychowaniem osiemnastoletniej córki, którą urodziła zapewne jako dwudziestolatka. Wczesne – jak na współczesny świat – i przy tym samotne macierzyństwo (ojca nastolatki nigdzie nie widać) nie przeszkodziło jej w karierze w niełatwej branży. Margaret znajduje w dodatku czas, by między zawodowe i matczyne obowiązki wcisnąć romans z kolegą z pracy, udzielać emocjonalnego wsparcia pracującej w jej firmie młodej stażystce, o codziennym bieganiu nawet nie wspominając.
Cała organizacja, dyscyplina, pewność siebie i energia Margaret zaczynają się jednak sypać, gdy kobieta wpada pewnego dnia na starszego od siebie o jakąś dekadę mężczyznę. Bohaterowie nie zamieniają ze sobą ani słowa, ale tyle wystarcza, by przerazić kobietę. Gdy ta spotyka go później w parku, zażąda, by zniknął z jej życia. Mężczyzna początkowo zaprzecza, by kiedykolwiek wcześniej poznał Margaret. Stopniowo jednak przechodzi do agresji, czym potwierdza, że jest dokładnie tym, kim Margaret myśli, że jest, i zaczyna jej grozić.
Jak się wkrótce dowiemy, ów mężczyzna ma na imię David, a Margaret była z nim związana jako nastolatka. David był już wtedy dorosłym mężczyzną u progu wspaniałej kariery naukowej. Ich związek był jednak daleki od ideału – mężczyzna odciął Margaret od wszelkich kontaktów z innymi ludźmi i uwięził w głęboko przemocowej relacji.
"Wskrzeszenie" jest filmem o tym, jak trwała potrafi być trauma oparta na przemocy intymnej, o tym jak trudno odciąć się od tego, co wydawało się już dawno przepracowane i przezwyciężone. Margaret wkłada mnóstwo wysiłku w to, by mieć pełną kontrolę nad swoim życiem, by pilnować swoich granic. Wystarczy jednak, by w jej życiu pojawił się agresor, a wszystkie psychiczne mury obronne, wznoszone przez nią przez ostatnie 20 lat, zostały zburzone. Choć autentycznie silna, w towarzystwie Davida zmienia się w przestraszoną nastolatkę. Mechanizmy psychicznej manipulacji, stosowane przez niego tak dawno temu, wciąż wydają się na nią oddziaływać.
Rebecca Hall jako Margaret i Tim Roth jako David doskonale oddają na ekranie całą złożoną dynamikę tej połączonej niezdrową, toksyczną relacją pary. Oboje tworzą wybitne role, które miałyby szanse zapewnić im nominacje do kluczowych aktorskich nagród, gdyby tylko "Wskrzeszenie" było większą, bardziej głównonurtową produkcją. Aktorskie zadanie Hall i Rotha jest tym trudniejsze, że "Wskrzeszenie" nie jest realistycznym dramatem psychologicznym. Ponowne pojawianie się Davida w życiu Margaret nie tylko rozbija psychicznie kobietę, ale także podważa realistyczną konwencję filmu. Wraz z każdą sceną, w której pojawia się dawny partner kobiety, "Wskrzeszenie" zyskuje coraz bardziej wymiar halucynacyjnego koszmaru, narracja staje się coraz bardziej odrealniona i przypomina logikę snu.
Główna trauma, jaka została Margaret po związku z partnerem, dotyczy ich dziecka, które David miał zamordować i… pożreć. Dziś mężczyzna przekonuje byłą partnerkę, że ich syn nie zginął, że ciągle żyje w jego brzuchu, że Margaret zobaczy go, jeśli tylko będzie spełniać wszystkie polecenia. Motyw martwego dziecka pojawia się już zresztą w koszmarze, jaki Margaret śni, zanim jeszcze w jej życiu ponownie pojawia się David. Skłania to do pytań, czy powracający po latach oprawca jest w ogóle realny, czy nie jest wyłącznie produktem rozgorączkowanego umysłu Margaret, lękową halucynacją spowodowaną przepracowaniem albo stresującym faktem, że jej córka właśnie wchodzi w dorosłość, za chwilę pójdzie do college'u i wyprowadzi się z domu.
"Wskrzeszenie" nigdy nie przywraca naruszonej wraz z pojawieniem się na ekranie postaci Davida zasady rzeczywistości. Zakończenie całkowicie się od niej odrywa, w pełni zanurza nas w czymś, co najpewniej jest urojeniem Margaret. To coś, co często krytykowane jest w recenzjach. Moim zdaniem niezasłużenie, bowiem to właśnie ono ostatecznie dopełnia jakości dzieła. Wchodzimy do mrocznego, gęstego koszmaru Margaret i właśnie w jego odrealnieniu, absurdzie, groteskowej deformacji rzeczywistości odnajdujemy psychologiczną prawdę.
"Wskrzeszenie" jest filmem, który nie boi się ryzyka. Niektóre reżyserskie i scenariuszowe wybory Andrew Semansa mogą być dyskusyjne. Ostatecznie jednak dowozi on fascynujące, mocne, wieloznaczne dzieło, posługujące się konwencjami kina grozy, by opowiedzieć o jak najbardziej realnym problemie.
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu