Rok 1994. "Pulp Fiction" zdobywa Złotą Palmę w Cannes, a potem jeszcze Oscara za scenariusz. Tytuł błyskawicznie zyskuje sobie uznanie krytyki, publiczności, a także status dzieła kultowego.
Rok 1994. "Pulp Fiction" zdobywa Złotą Palmę w Cannes, a potem jeszcze Oscara za scenariusz. Tytuł błyskawicznie zyskuje sobie uznanie krytyki, publiczności, a także status dzieła kultowego. "Pulp Fiction" to wielki triumf Quentina Tarantino i film, po którym kino lat 90-tych nie było już takie samo - to fakty niezaprzeczalne. Ale wystarczy cofnąć się o zaledwie dwa lata, by zobaczyć, że taki obrót spraw wcale nie był oczywisty. Przecież jeszcze do niedawna nazwisko Tarantino nie było właściwie nikomu bliżej znane. Przynajmniej do czasu jego wystrzałowego debiutu pod tytułem "Wściekłe psy"...
"Wściekłe psy" to historia błahego napadu na jubilera, który kończy się katastrofalnie dla jego uczestników. Napad błahy i sama historia jakże błaha. Ale za to jak opowiedziana! Czy to mógł być przypadek - nieznany szerzej młody zapaleniec tworzy za śmieszne pieniądze film, który zachwyca recenzentów, ściąga do kin rzesze widzów i błyskawicznie zadomawia się w masowej wyobraźni? Nie, tak musiało być. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, obecność na firmamencie X muzy kogoś takiego jak Tarantino wydaje się czymś naturalnym. Po latach "Wściekłe psy" są już jedną z tych pozycji, które każdy szanujący się kinoman widział już co najmniej kilka razy i odświeża sobie co pewien czas, po to tylko, aby wraz z ekranowymi bohaterami wypowiadać znane już na pamięć kwestie.
A przecież nie zawsze tak było. Dziś wiemy już wszyscy, co zapoczątkował jego sławetny debiut, na swój czas był to jednak szok. Nieskomplikowana akcja napędzana przede wszystkim dialogami, a nie pościgami, strzelaninami, eksplozjami. Akcja, dodajmy, wielce statyczna, osadzona praktycznie przez cały czas w jednym miejscu (z wyłączeniem sceny otwierającej i retrospekcji). Tak, Mr. Quentin miał opracowaną koncepcję w każdym szczególe i potrafił postawić na swoim. Potrafił też zachęcić do udziału w swym skromnym przedsięwzięciu nie lada nazwiska. Harvey Keitel, Michael Madsen, Tim Roth, Steve Buscemi - każdy z tych panów daje na ekranie prawdziwy popis aktorskiej klasy. A rozmowy o Madonnie, "Like a Virgin", "True Blue" i napiwkach - to tylko jeden z dowodów na elokwencję scenarzysty i reżysera w jednej osobie, na jego wyczucie kina, które można wręcz nazwać intuicyjnym. Niektórzy nazwaliby to "darem od Boga"...
Nie ulega wątpliwości, że "Wściekłe psy" to debiut perfekcyjny.