Recenzja filmu

Tarzan: Legenda (2016)
David Yates
Dariusz Błażejewski
Alexander Skarsgård
Samuel L. Jackson

Pseudodżungla

Twórcom nie chciało się ani dopracować scenariusza, ani zadbać w odpowiedni sposób o postacie i relacje między nimi. Nie pomyśleli też o ewentualnym dopracowaniu scen akcji do tego stopnia, by
Tarzan to postać, którą zna prawdopodobnie każdy, jeśli nie dzięki oryginalnym książkom Edgara Rice Burroughsa sprzed ponad stu lat, to dzięki klasycznej już animacji Chrisa Bucka i Kevina Lima z 1999 roku. Czy można opowiedzieć o nim coś nowego, po tylu latach jego egzystencji w kulturze popularnej? Warner Bros. nie mogło przecież zaserwować nam znanej już historii, jak robi to obecnie Disney, wypuszczając do kin kolejne aktorskie wersje swych starych animacji! To byłoby przecież zbyt proste!



Scenarzyści nie chcieli  w znaczny sposób zmieniać wizji opowieści o Tarzanie, jaką wszyscy pamiętamy. Osadzili więc akcję aż osiem lat później, kiedy główny bohater (Alexander Skarsgård) powrócił już do rodzinnej Anglii, by u boku swej żony (Margot Robbie) wieść zasłużone życie celebryty; człowieka owianego sławą, będącego jednocześnie spadkobiercą ogromnego majątku, który powrócił z dziczy. Na skutek zagrywek politycznych na najwyższym szczeblu (a dokładniej, pomiędzy wodzem afrykańskiego plemienia i najemnikiem) zostaje jednak podstępem sprowadzony na tereny, na których przyszło mu się niegdyś wychować. Co go tam czeka? Oczywiście pełna przygód i niebezpieczeństw wyprawa w celu uratowania Jane, przetrzymywanej przez najmniej oryginalne i interesujące wcielenie Christopha Waltza jakie do tej pory dane nam było zobaczyć! Wspomniałem, że będzie mu towarzyszyć niejaki George Washington Williams w wykonaniu Samuela L. Jacksona? Nie? Może dlatego, że nie ma on tu praktycznie nic do roboty, poza wygłoszeniem kolejnych tandetnych moralizmów i oddaniem kilku celnych strzałów.



Film Davida Yatesa, człowieka odpowiedzialnego za aż cztery tytuły z serii Harry Potter, nie zawodzi jednakże przez fabułę. Jest ona co prawda niespójna, a brak jakiejkolwiek logiki nasila się z każdą kolejną sceną, ale znamy przecież wiele dobrych blockbusterów, w których sama historia została umieszczona na ostatnim miejscu listy priorytetów.  Twórcy powinni więc byli przede wszystkim postawić na rozwój postaci, tak byśmy byli w stanie pamiętać o nich choć przez kilka godzin po zakończeniu seansu. Powinni, ale tego nie zrobili. Już od pierwszych minut filmu widać, że "Tarzan: Legenda" ma być filmem poważnym, wolnym od komizmu i jakiegokolwiek luzu. Tacy też są jego bohaterowie. Skarsgård jako tytułowy Król Małp, niczym Batman, gołymi rękoma rozprawia się z całym wagonem żołnierzy, walczy z dwumetrowym gorylem i obłaskawia lwy, ale zmiana wyrazu twarzy okazuje się dla niego zbyt trudna. Momentami można odnieść wrażenie, że pomylił castingi Warnera, chcąc tak naprawdę dostać się do któregoś z filmów DC, gdzie rzeczywiście mógłby cały czas paradować ze swoim grymasem i okładać wrogów pięściami. Jest największą bolączką całej produkcji, nie wykorzystuje olbrzymiego potencjału swojej postaci choćby w najmniejszym stopniu. Nawet kultowy krzyk Tarzana jest w jego wykonaniu żałosny...



Pozostała część obsady nie pozostaje jednak w tyle i również z całych sił stara się nas zachęcić do opuszczenia sali kinowej. Samuel L. Jackson i Christoph Waltz odtwarzają role, w które przyszło im się już wiele razy wcielić. Odtwórczość ich postaci wykracza poza jakąkolwiek skalę przyzwoitości. Gdyby ten drugi zamienił swój biały garnitur i niezniszczalny różaniec (kim trzeba być, by wymyślić taką "broń" dla czarnego charakteru) na mundur niemiecki i pistolet PO8 Parabellum, mógłby bez jakichkolwiek pozostałych zmian ponownie wejść na plan "Bękartów Wojny". Jedynie Margot Robbie stara się coś wykrzesać ze swojej roli damy w opałach. Widać, że jej jednej zależy by wyjść z tego z podniesionym czołem.



A akcja? Kiedy historia i jej bohaterowie zawodzą, trzeba dostarczyć widzom rozrywki przynajmniej w postaci efektownych i widowiskowych scen (a'la Michael Bay). David Yates nie zadbał jednak nawet o to, by pościgi, walki i strzelaniny były interesujące. Z ekranu wieje nudą niemal przez cały seans. Nawet flora i fauna są nieprzekonujące! Zapomnijcie o poziomie, który pod tym względem zaprezentowała nam tegoroczna "Księga Dżungli" Jona Favreau. Efekty komputerowe w "Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp (1984)Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp (1984)Tarzan: Legenda" są wyraźnie sztuczne, toporne, a momentami wręcz brzydkie.



Warner Bros. chciało nam dać nowego Tarzana, jakiego jeszcze nie dane nam było zobaczyć. Mrocznego, wolnego od jakiegokolwiek komizmu, z nową, nieopowiedzianą historią. Trzeba przyznać, że zamysł był dobry. Wykonanie - przeciwnie. Twórcom nie chciało się ani dopracować scenariusza, ani zadbać w odpowiedni sposób o postacie i relacje między nimi. Nie pomyśleli też o ewentualnym dopracowaniu scen akcji do tego stopnia, by nie były one nużące i do bólu przewidywalne. A wystarczyłoby poprawić choć jeden z tych trzech elementów, by to "dzieło" dało się oglądać.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Tarzan: Legenda
Postać Tarzana, sieroty wychowanej przez człekokształtne małpy, swego czasu była w Hollywood prawdziwą... czytaj więcej
Recenzja Tarzan: Legenda
Muszę przyznać, że nie wierzyłem w powodzenie filmu "Tarzan: Legenda". Po licznych rozczarowaniach... czytaj więcej
Recenzja Tarzan: Legenda
Zrealizowana z rozmachem, spektakularna produkcja po raz kolejny prezentuje widzom postać wykreowaną... czytaj więcej