Recenzja wyd. DVD filmu

Synu, synu, cóżeś ty uczynił? (2009)
Werner Herzog
Michael Shannon
Willem Dafoe

Ile Lyncha jest w Herzogu?

Cały film jest jak pejzaże, w których się rozgrywa. Niepokojący i pociągający jednocześnie. To Kalifornia, która mocno kojarzy się z "Mulholland Drive" - trochę nierzeczywista, tyle fascynująca,
Cały film jest jak pejzaże, w których się rozgrywa. Niepokojący i pociągający jednocześnie. To Kalifornia, która mocno kojarzy się z "Mulholland Drive" - trochę nierzeczywista, tyle fascynująca, co odpychająca.

Po porośniętym kaktusami ogródku obmierźle różowego domu przechadzają się tej samej barwy flamingi. Czuć małomieszczaństwo i pretensjonalność. Jednak cały ten kicz ma w sobie coś budzącego trwogę. W tej dziwacznej przestrzeni opowiadana jest historia Brada McCulluma (sugestywnie "odklejony" Michael Shannon), który doznawszy boskiego objawienia podczas podróży po Peru, wciela w życie Orestesowski mit, mordując własną matkę (jedna z ulubionych aktorek Lyncha, komiksowo demoniczna Grace Zabriskie).
 
Brad przechodzi swoistą metamorfozę, w efekcie której każe nazywać się Faroukiem i oddaje się poszukiwaniom Boga. Odnajduje go dosyć szybko. W kuchni. W pudełku owsianki.

Dużo tu takich absurdów, sytuacji mrocznych i zabawnych jednocześnie. Wszystko to mocno pachnie Lynchem, od przestrzeni i krajobrazów począwszy,  poprzez całe spektrum dziwacznych sytuacji (farma strusi, karzeł w lesie, czy scena z galaretką ), na typowym dla tego reżysera doborze aktorów skończywszy.  

Herzog tkwi w szczegółach i we wszechobecnym szaleństwie. Obłęd sączy się powoli. Stopniowo zatacza coraz szersze kręgi, równolegle z kolejnymi retrospekcjami odkrywającymi motywy postępowania Brada. Te zaś są zagmatwane niczym umysł szaleńca, a może raczej - wybrańca, namaszczonego boską łaską, proroka. Trudno odróżnić jednego od drugiego.

Tempo i rytm filmu, długie statyczne kadry i elektryzujące dźwięki rozdzierającego  fado Chaveli Vargas są perfekcyjną ilustracją wędrówki po zawiłych ostępach niespokojnego umysłu. Powaga i patos zamieniają się w absurdalną drwinę. Surrealne fragmenty przeplatają się z trywialnymi dialogami. Prozaiczne sytuacje i rozmowy, z niewiadomych przyczyn, wchodzą nagle na zupełnie abstrakcyjne tory. To pozwala na oddech i wyjście poza ramy oczywistości, normalności i moralności. Po seansie zostałam z jedną, mało zresztą odkrywczą, refleksją. Rzeczywistość skrzeczy.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?