Antonio Banderas – to hiszpańsko brzmiące nazwisko zna chyba każdy fan kina na świecie. Ciekawe, że aktor, który zaczynał swoją karierę filmową w rodzimej Hiszpanii i zagrał tam naprawdę w
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
Facebook
X
Udostępnij
Skopiuj link
Bądź na bieżąco
Antonio Banderas – to hiszpańsko brzmiące nazwisko zna chyba każdy fan kina na świecie. Ciekawe, że aktor, który zaczynał swoją karierę filmową w rodzimej Hiszpanii i zagrał tam naprawdę w wielu znakomitych filmach, po jakimś czasie zdecydował się zamieszkać w Hollywood, co w mojej opinii zaważyło na jakości granych przez niego ról. Zamerykanizował swój kunszt aktorski, biorąc udział w niezbyt udanych, mocno komercyjnych produkcjach. Oczywiście nie twierdzę, że było tak ze wszystkim. Ma również na koncie i kilka amerykańskich powodzeń.
Doskonale wiemy, że Almodovar to kontrowersyjny, ale jakże znakomity reżyser. Jego filmy to nietuzinkowe opowieści o życiu, raz bardziej dziwnym, raz mniej. Bawią, wzruszają, szokują. Taki jest Pedro Almodovar. I tym razem nie mogło być inaczej. "Skóra, w której żyję" to kolejny szokujący obraz tego artysty kina współczesnego. To thriller z najwyższej półki i nie mówię tego przez pryzmat mojego uwielbienia do aktora odgrywającego w tym filmie główną rolę. To po prostu znakomite, europejskie kino. Jednak nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, bo całe zaskoczenie w scenariuszu, także o tym słów niewiele i kilka słów o samym aktorstwie, reżyserii i muzyce.
Opowieść zaczyna się trochę od końca. Już w pierwszej scenie dostajemy tak zwany stan faktyczny, czyli teraźniejszość. Robert (Antonio Banderas) właśnie ukończył badania i doświadczenia na ludzką skórą, które miałby być przełomem w leczeniu oparzeń. Dodajmy, że pan doktor jest chirurgiem plastycznym. Nasz główny bohater mieszka w Toledo ze służbą w pięknej i rozległej posiadłości, która jest jednocześnie kliniką i miejscem prowadzenia badań. Od czasu śmierci żony Roberta – Gal – jedynym jego celem jest wynalezienie takiej tkanki skórnej do przeszczepów, która byłaby wręcz niezniszczalna. Gal doznała bowiem rozległych oparzeń ciała w wypadku samochodowym, a po długiej rekonwalescencji, nie mogąc znieść własnego wyglądu, popełniła samobójstwo. Los nie był dla Roberta łaskawy. Również i jego córka zginęła. Po ataku gwałciciela, trafiła do szpitala psychiatrycznego. Dziewczyna nie mogąc znieść obecności mężczyzn… skoczyła z okna. Po śmierci bliskich mu osób, Robert poświęca się już tylko nauce, spędzając każdą minutę na badaniach w swoim laboratorium domowym. Zagadkowe badania doktora będą jednak dla widza zaskoczeniem.
W wielkim domu, razem z Robertem i służbą, mieszka tajemnicza, nikomu nieznana… Vera (Elena Anaya). Piękna dziewczyna, delikatna, przyodziana w obcisłe body. Mieszka w zamkniętym pokoju, czyta, ćwiczy jogę. Jedynym kontaktem ze światem jest dla niej Robert i kilka kanałów TV. Od początku wiemy, że to na niej Robert przeprowadza swoje doświadczenia skórne. Pewnego dnia lekarz i pacjentka zbliżają się do siebie. Ich sny retrospekcyjne pokażą nam od czego to wszystko tak naprawdę się zaczęło... i co jest prawdą, a co wydawało nam się, że nią jest.
"Skóra, w której żyję" to film tajemniczy, który zaskakuje i trzyma w niesamowitym napięciu. Nastroju lekkiej grozy dodaje przenikająca muzyka. Dzieło Almodovara nie jest w żadnym stopniu obrzydliwe, na co wskazywać by mogły zwiastuny zmontowane przez Gutek Film, nie jest też drastyczne. Może być jednak dla niektórych trochę niesmaczne, może i makabryczne, a nawet perwersyjne. To tak naprawdę doskonale zobrazowany dramat, thriller i film psychologiczny w jednym, jedna znakomita całość. Almodovar, wykorzystując narzędzie suspensu i znakomitą grę Banderasa, pokazuje nam, do czego zdolny jest człowiek, który w głębi udręczonej duszy pragnie… zemsty. Scenariusz "Skóry…" powstał w oparciu o powieść Thierry'ego Jonqueta – "Tarantula". Gorąco polecam.