Mało ludzi wie, co tak naprawdę znaczy sam tytuł, co ciekawe nieprzetłumaczony na język polski (co wyszło tylko na dobre, bo polscy dystrybutorzy potrafią zaskakiwać), ale prawie każdy kinoman
Mało ludzi wie, co tak naprawdę znaczy sam tytuł, co ciekawe nieprzetłumaczony na język polski (co wyszło tylko na dobre, bo polscy dystrybutorzy potrafią zaskakiwać), ale prawie każdy kinoman samą nazwę filmu kojarzy. I nie tylko, bo gdyby tak popytać, to lwia część ma olbrzymi szacunek do tego filmu. Nieważne, czy są fanami sensacji, dramatów czy komedii – dzieło Tarantino po prostu do nich przemawia. A dlaczego? Bo sam reżyser w "Pulp Fiction" umieścił dla każdego coś miłego. I dlatego jest to jeden z filmów, który jednoczy i fanów pościgów, i fanów nieszablonowych dialogów, a także miłośników dobrego humoru. Zacząłem recenzję trochę nietypowo, ale to celowe, bo samo "Pulp Fiction" jest produkcją niesamowicie oryginalną. Trudno streszczać w tym przypadku fabułę. Oglądamy bowiem 3 epizody, które z biegiem czasu harmonijnie się ze sobą łączą. Tarantino pozbawił film chronologii, jednak pod koniec wszystko jest dla nas jasne i klarowne. Sam sposób narracji jest niezwykle łatwy i przystępny, charakterystyczne dla reżysera niezwykle barwne i rozbudowane dialogi słucha się z przyjemnością i to one są siłą tego filmu (choć nie w takim stopniu jak we "Wściekłych psach"). Kiedy oglądałem "Pulp Fiction", nasunęła mi się analogia do pewnych reality show. Można odczuć wrażenie, że bohaterowie są przez nas podglądani, a my dzięki temu sami czujemy się uczestnikami zdarzeń. Podsłuchujemy ich rozmowy, często o zwykłych, przyziemnych sprawach, poznajemy ich problemy. Zwykłe picie shake'a przez Mię (graną przez Umę Thurman), czy też konsumpcja cheeseburgera oraz Sprite'a przez Julesa (Samuel L. Jackson) są tak realistyczne, że niejeden z nas poczuje się przez to głodny i spragniony. Jaki inny reżyser pozwoliłby w swoich filmach na takie rzeczy, kosztem np. efektów specjalnych? W naszych czasach - mało który. Dużą zaletą "Pulp Fiction" jest także cała galeria postaci, jakie wykreował Quentin Tarantino. Każda z nich jest niesamowicie różnorodna, oryginalna i – co najważniejsze – ludzka, posiadająca swoje zalety, ale także wady. I właśnie dzięki temu możemy się z bohaterami "Pulp Fiction" identyfikować, są nam w pewien sposób bliscy, wzbudzają naszą sympatię. A to wszystko przez perfekcyjnie dobraną obsadę – każdy z aktorów wykonał wspaniałą robotę i chyba żaden fan kina nie wyobraża sobie, by jakakolwiek inna ekipa mogła brać udział przy odtwarzaniu ról. Słówko jeszcze o wulgaryzmach, których w filmie nie brakuje, a które mają dość spore znaczenie. Niejeden raz produkcja Tarantino pojawiała się w telewizji publicznej i niejeden raz była okradana przez cenzurę. Jednak przez to film wydaje się mniej barwny i w pewien sposób traci prawdziwość. Bo przecież bohaterowie nie mają nic wspólnego z postaciami o dobrych manierach i wyszukanym słownictwie z "M jak miłość", to gangsterzy i mordercy, którzy są prości i naturalni. Jeśli polskie filmy, wcale nie takie dobre, opierają się na brzydkich słowach, to czemu takie arcydzieło jak "Pulp Fiction" ma być ocenzurowane? Jest to jeden z niewielu filmów, który potwierdził, że kicz i prostota mogą być uznane za arcydzieło. A czemu by nie, jeśli dodatkowo aktorstwo, muzyka, zdjęcia i reżyseria stoją na wysokim poziomie, to nawet wysoki budżet czy efekty specjalne nie są potrzebne. Wystarczą chęci, zaangażowanie i pasja, a tego twórcom "Pulp Fiction" odmówić nie można.