Recenzja filmu

Kształt wody (2017)
Guillermo del Toro
Sally Hawkins
Michael Shannon

Magia kina w najczystszej postaci

Do domowego seansu z filmem "Kształt wody" podszedłem ze sporą rezerwą, jak się jednak okazało, zupełnie niepotrzebnie. Niezwykle plastyczne dzieło Pana Guillermo del Toro to bowiem istna esencja
Należę do widzów, którzy na wszelkie oscarowe nominacje patrzą sceptycznym okiem. Ileż to razy w historii wręczenia złotych statuetek dochodziło do kuriozalnych sytuacji, kiedy to wyraźnie lepszy film pozostawał w cieniu innej, bardziej nagłaśnianej produkcji? Pierwszy z brzegu przykład to pojedynek "Zakochanego Szekspira" z "Szeregowcem Ryanem", z którego to starcia ten drugi kandydat wyszedł niestety na tarczy. Osobiście nic nie mam do naprawdę dobrego kostiumowego filmu Johna Maddena, ale stawianie go ponad kultowe dzieło Spielberga to chyba lekka przesada. Jak pokazał upływ czasu, o oscarowym faworycie mało kto już pamięta, o wojennym arcydziele z kolei krytycy rozpływają się po dziś dzień. Z tym większą rezerwą podszedłem w końcu do domowego seansu z obrazem "Kształt wody", wielkiego wygranego ostatniej ceremonii. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, bowiem niezwykle plastyczne dzieło Pana Guillermo del Toro to istna esencja kina uchwycona na cyfrowej kliszy.




Stany Zjednoczone, lata 60., czasy zimnej wojny. Amerykańskie mocarstwo bierze udział w wyścigu zbrojeń z nieustępliwym Związkiem Radzieckim. "Czerwoni" po wysłaniu pierwszego człowieka w kosmos mają chrapkę na kolejne odkrycia definiujące przyszłość ludzkości. Zdesperowani Amerykanie chwytają się wszelkich metod, by przechytrzyć wroga. Do czeluści tajnego laboratorium jankeskim naukowcom udaje się sprowadzić przedziwną ziemnowodną istotę, która skrywa biologiczne tajemnice mogące wspomóc Stany Zjednoczone w dalszym rozwoju technologicznym. Pieczę nad kreaturą sprawuje okrutny Richard Strickland (Michael Shannon). Zadaniem służbisty jest zmiękczenie potwora na wszelkie możliwe sposoby, wliczając w to fizyczne środki perswazji. Pewnego dnia zwykła sprzątaczka Eliza (Sally Hawkins) przypadkiem trafia do sektora w którym przetrzymywany jest stwór. Wbrew wszelkim prawom logiki, kobieta nawiązuje nić porozumienia z jakoby okrutną istotą. Na próżno zafascynowanej cudem natury pracownicy próbują przemówić do rozsądku zarówno Zelda Fuller (Octavia Spencer), rezolutna koleżanka, jak i Giles (Richard Jenkins), znajomy malarz. Eliza z każdym dniem coraz bardziej przekonuje się do błękitnego monstrum, zaczynając jednocześnie dostrzegać tragiczne położenie dziwnej kreatury…




Nie każdy film Guillermo del Toro jest udany, aczkolwiek w przypadku wspomnianego wizjonera kina widz może niemalże zawsze liczyć na jeden aspekt. Gros dzieł reżysera jeśli nie zachwyca scenariuszem, to pewnikiem oferuje nietuzinkową oprawę, czy to w formie niezwykłej scenografii i kostiumów, czy wspaniałej pracy kamery… lub obu naraz. Obraz "Kształt wody" nie stanowi wyjątku od ww. reguły, gdyż już pierwsze kadry produkcji czarują publiczność pięknymi podwodnymi zdjęciami szybko przechodzącymi w najazdy kamery po starym, klimatycznym domu. Takich wizualnych cukiereczków jest z kolei w fabule całe zatrzęsienie, począwszy od fantazyjnych rajdów obiektywu przez zatęchłe wnętrza laboratorium, skończywszy na niemal pocztówkowych ujęciach perfekcyjnego domu żywcem wyjętego z idyllicznych lat 50. ubiegłego wieku. Choćby sam kontrast między rdzawymi kolorami symbolizującymi niewolę i pastelowymi barwami sugerującymi perfekcję sprawdza się w narracji idealnie, a tak pozornie błahych zabiegów film oferuje bez liku.




Abstrahując jednak od samej formy, recenzowana produkcja zachwyciła mnie także i treścią. Osobiście mam ogromną słabość do baśni dla dorosłych, w których bajkowe klimaty mieszają się z poważniejszymi, nierzadko brutalnymi, wstawkami na modłę oryginalnych dzieł braci Grimm. Wprost uwielbiam też zabieg narratora z offu nienachlanie komentującego wydarzenia prezentowane tak na jak i poza ekranem, niczym w opowiadaniach dla najmłodszych. Kinowy tytuł zatem już na wstępie kupił mnie taką a nie inną konwencją, z automatu dostając u mnie fory. Co ciekawe, podobna kompozycja nie przemówiła do mnie w kultowym wszak "Delicatessen", który z dziełem Guillermo del Toro łączy wiele wspólnych mianowników. Oprawa muzyczna niczym wyjęta z "Amelii", podobne zabiegi stylistyczne i ekscentryczna postać głównej bohaterki jak żyw przypominają malownicze filmy Pana Jeuneta. Tym niemniej mimo oczywistych podobieństw, potraktowałbym "Kształt wody" jako kinomański hołd złożony barwnym prekursorom, nie zaś jako próbę bezczelnego plagiatu jak to twierdzą niektórzy.




Rozwój nietypowej relacji między ułomną istotą ludzką a równie niedoskonałym stworem jest prosty, lecz i piękny zarazem. Nieśmiała próba przełamania pierwszych lodów uskuteczniona przez Elizę dzięki życzliwemu gestowi wprawia w ruch karuzelę zdarzeń, która prowadzi do nietypowej zmiany konwencji filmu. Dość napisać, iż z międzygatunkowego "love story" dla starszych odbiorców ton produkcji przechodzi niemalże w kryminał, którego zwieńczenie chwyci za serce niejednego kinomana. Podobnie jak i tytułowa Bestia z bajki Disneya, tak i wodny stwór udowadnia, iż pod względem uczuć bliżej mu do człowieka bardziej niż niejednemu prawowitemu przedstawicielowi gatunku homo sapiens.



Guillermo del Toro powplatał w fabułę liczne przesłania dotyczące równouprawnienia we wszelakich sferach życiowych. Na szczęście lekcja moralności nie jest tak łopatologicznie podana jak w powszechnie chwalonym "Uciekaj!" sprzed roku. W "Kształcie wody" wątki homoseksualne i rasowe w naturalny sposób przebijają się tu i ówdzie w narracji, czy to w postaci zdawkowego komentarza wystosowanego przez jednego z protagonistów czy w osobie głównych bohaterów dramatu. Nawet motyw dyskryminacji kobiet i jej przezwyciężenia ujęty został w zaledwie jednej krótkiej, ale wymownej, scence. Do tak podanej poprawności politycznej nie mam żadnych zastrzeżeń, gdyż bynajmniej nie jest to kurs etyki dla opornych wciśnięty na siłę w przekombinowaną historię.




Główna kreacja żeńska słusznie zbiera liczne pochwały od publiczności. Angielka Sally Hawkins, znana szerszemu gronu m.in. z uroczej kreacji w sympatycznym filmie "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia", otrzymała do zagrania rolę z mocno ograniczonymi środkami przekazu. Aktorka zmuszona była wyrażać większość uczuć mimiką i gestami, co jednak nie przeszkodziło jej w oddaniu całego spektrum emocji targających jej postacią. Mimo wszystko w opinii wielu krytyków show artystce kradnie drugoplanowy występ Michaela Shannona ucieleśniającego najgorsze cechy zapatrzonego w aparat władzy mundurowego. Parę scen z udziałem ekranowego Richarka Stricklanda mrozi krew w żyłach, nie tylko ze względu na same wydarzenia, ale i na wyrachowane postępowanie bohatera. Bardzo ciekawy i wyrazisty epizod zalicza także i Richard Jenkins portretując, nomen omen, malarza walczącego o powrót do ukochanego zawodu. Chemia między postaciami, tak zaprzyjaźnionymi jak i wrogimi, zdecydowanie działa na korzyść magicznej opowieści.




Gwoli ścisłości, nie miałem okazji zapoznać się ze wszystkimi pozycjami nominowanymi do Oscara, tym niemniej z obejrzanych przeze mnie tytułów "Kształt wody" jest bezsprzecznie najlepszym obrazem z całego peletonu. Panu Guillermo del Toro należą się gromkie brawa za upakowanie w zachwycającą wizualnie formę wzruszającej historii przeznaczonej dla dojrzałych widzów. Widzów, którzy mimo wszystko mają w sobie coś z dziecka i dzięki temu właśnie są w stanie dostrzec urok niezbyt skomplikowanej, momentami wręcz banalnej, opowieści. Jak to ciekawie stwierdził mój dobry znajomy, "Trzy billboardy za Ebbing…" to takie gorsze "Fargo". Dla mnie natomiast "Kształt wody" to taki ociupinkę lepszy "Labirynt Fauna". I ta drobna różnica sprawiła, iż to właśnie magnum opus reżysera rodem z Meksyku zgarnęło złotą statuetkę dla najlepszego filmu ubiegłego roku. Dla tak wspaniałych produkcji warto być kinomanem.

PS: Gorąco polecam wydanie filmu w wersji Blu-ray, gdyż jakość obrazu jest nieziemska. Jak oglądać recenzowany tytuł na małym ekranie, to wyłącznie w takim wydaniu, by w pełni docenić wizualną maestrię twórcy.

Ogółem: 8/10

W telegraficznym skrócie: Pan Guillermo del Toro sięga gwiazd; utalentowanemu twórcy udało się wysmażyć pełen wizualnych fajerwerków obraz, który po mistrzowsku scala różne wyrazy politycznej poprawności z ujmującą historią na modłę starych baśni braci Grimm; świetnie oddane czasy zimnej wojny - atmosfera politycznego niepokoju aż wisi w powietrzu; opowieść o zduszonym w zarodku człowieczeństwie kryjącym się każdej rozumnej istocie; świetny kontrast między obskurnymi zakamarkami spowitego mrokiem laboratorium a pstrokato kolorowymi domkami na przedmieściach daje jasno do zrozumienia, iż "najciemniej pod latarnią…"; oby więcej takich kinematograficznych perełek, które pozwalają przenieść się do innego, oderwanego od rzeczywistości, świata.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Kształt wody
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o "Kształcie wody" to spodziewałem się kolejnego "Labiryntu fauna",... czytaj więcej
Recenzja Kształt wody
Ponoć nie można dwa razy wejść do tej samej wody. Del Toro udowodnił, że nie tylko można, ale nawet... czytaj więcej
Recenzja Kształt wody
"Kształt wody" opowiada bardzo prostą historię, powielaną już w kinie i literaturze od lat. Różnica... czytaj więcej