Oglądając, już chyba po raz setny film pt. "Książę w Nowym Jorku", w mojej głowie zaczyna pojawiać się pewne bardzo ciekawe pytanie, które chciałbym abyście również i wy sobie zadali. Brzmi ono
Oglądając, już chyba po raz setny film pt. "Książę w Nowym Jorku", w mojej głowie zaczyna pojawiać się pewne bardzo ciekawe pytanie, które chciałbym abyście również i wy sobie zadali. Brzmi ono następująco: Czy istnieje komedia idealna, która pomimo upływu czasu, nadal będzie sprawiała, że na naszych twarzach pojawi się szczery uśmiech?
Na pewno większość z was chwili namysłu odpowie stanowczo, że nie. No bo w końcu, nawet jeżeli coś nas rozbawi do łez, to przecież, gdy zobaczymy to po raz drugi, a potem po raz kolejny z rzędu, siłą rzeczy w końcu nam się znudzi. Efekt będzie całkiem inny niż za pierwszym razem, kiedy jakiś przezabawny dialog lub mistrzowsko wykonany gag wcisnął nas w fotel odbierając nam dech w piersiach. Jednak są komedie, które w moim odczuciu takiej idealności są bardzo blisko, bo choć nie zawsze zdołają nas rozbawić w tym samym stopniu co podczas pierwszego seansu, to jednak za sprawą wyjątkowej magii sprawiają, że lubimy do nich wracać. Tak w moim przypadku dzieje się, gdy włączam kultową komedię pt "Książę w Nowym Jorku".
Głównym bohaterem filmu jest książę Akeem (Eddie Murphy), któremu rodzice, zgodnie z tradycją panującą w ich państwie, jakby z urzędu wybrali już przyszłą małżonkę. Młodzieniec przerywa jednak ceremonie zaślubin i prosi ojca o kilkumiesięczny wyjazd do Ameryki. Jednak pod przykrywką wyprawy, która ma polegać na "rozsiewaniu królewskiego nasienia", kryje się całkiem inny cel. Polega on na samodzielnym znalezieniu tej jedynej, która wraz z nim pewnego dnia zasiądzie na tronie. Akeemowi towarzyszy Semmi (Arsenio Hall), jego wierny sługa. Los sprawia, że obaj trafiają do Nowego Jorku, a dokładniej do Queens, dzielnicy, która ze swoją nazwą nie ma jednak zbyt wiele wspólnego.
Gra aktorska stoi na najwyższym poziomie. Zarówno Eddie Murphy, jak i Arsenio Hall wcielają się w kilka postaci i robią to w niesamowity sposób. Na przykład, podczas jednego z dni zdjęciowych ucharakteryzowany Eddie rozbawiał całą ekipę do łez, udając postać starszego białego mężczyzny, w którego także na parę chwil wcielił się na planie filmowym w czasie sceny odbywającej się w salonie fryzjerskim. Dopiero pod koniec dnia zdradził wszystkim przyjaciołom tworzącym wraz z nim film, kim naprawdę jest.
Film posiada mnóstwo wspaniałych scen i dialogów, które są po prostu przezabawne i na długi czas zapisują się w pamięci widza. Co chwila mamy okazje obserwować niezwykle zabawne sytuacje, które w połączeniu z niesamowitą mimiką i uśmiechem głównego bohatera tworzą mieszankę wybuchową.
Sceny u fryzjera, w restauracji fast food oraz podczas meczu koszykówki na stałe zapisały się do historii kina. Nie wierzę, że na waszych twarzach nie pojawił się uśmiech, gdy Akeem próbuje myć podłogę, nie wyciągając mopa z wiadra.
Oprócz wspaniałej gry aktorskiej, film ma także całkiem przyjemną muzykę, oraz wiele ciekawych lokalizacji, znajdujących się w jednej z ubogich nowojorskich dzielnic. Wszystko jest świetnie zmontowane i wspaniale podane widzowi.
Uważam, że wszystkim tym, którzy już kiedyś widzieli ten film, nie muszę go zachwalać, bo idealnie wiedzą, jak dobra to produkcja. Zwracam się raczej do młodszego pokolenia, które jeszcze nie miało okazji go zobaczyć. Obejrzyjcie koniecznie "Księcia w Nowym Jorku". Naprawdę warto!