Recenzja filmu

Joker (2019)
Todd Phillips
Joaquin Phoenix
Robert De Niro

Niczego nie będzie żal

"Joker" to już teraz film-symbol. Produkcja, która udowadnia, że nic nie trzeba, a wszystko można. Tytuł pokazujący, że sprzedanie sztuki zorientowanemu na rozrywkę odbiorcy docelowemu jest
Opowiem wam dowcip.

- Puk, puk!
- Kto tam?
Todd Phillips. Za ułamek budżetu standardowej ekranizacji DC nakręcę origin story Jokera w formie dramatu psychologicznego, czerpiącego z wczesnego Scorsesego. Film zostanie okrzyknięty arcydziełem i okaże się wielkim sukcesem kasowym.
- Jakie ma pan kwalifikacje?
- Zrobiłem "Kac Vegas". 

"Joker" to już teraz film-symbol. Produkcja, która udowadnia, że nic nie trzeba, a wszystko można. Tytuł pokazujący, że sprzedanie sztuki zorientowanemu na rozrywkę odbiorcy docelowemu jest realne, wywracający do góry nogami budowany przez pół wieku porządek, odważny, kontrowersyjny, niebezpieczny. Wzmiankowany wcześniej komediowy reżyser miał śmiałą, artystyczną wizję. Warner Bros. zapalili zielone światło dla jego ambicji. Branżowe asekuranctwo ustąpiło twórczemu szaleństwu. Chaos został posiany w wielkim stylu. 

A jeśli już personifikować w obiektywie kamery anarchię, to tylko z twarzą aktora wybitnego. Przypadek Joaquina Phoenixa jest dosadnym potwierdzeniem tezy, że najlepsi często pozostają w cieniu szczęściarzy. Pierwszoligową robotą na planie zdjęciowym filmowy Kommodus z "Gladiatora" popisał się już wielokrotnie (dość wspomnieć "Spacer po linie", "Mistrza", "", "Wadę ukrytą" czy "Nigdy cię tu nie było"), a mimo to jego nazwisko rzadko pada jako jedno z pierwszych. Występ Phoenixa w "Jokerze" może to zmienić. Nie dlatego, że jego wcześniejsze role znacząco odstają poziomem od tej ostatniej, bo tak nie jest, ale dlatego, że jako Joker zwyczajnie skupia na sobie światła wszystkich reflektorów. Ciężko o rolę, która stwarzałaby lepszą platformę dla przykuwającej uwagę, brawurowej ekspresji, podczas gdy wcielając się w bardziej prozaiczną postać aktor rzadko kiedy ma możliwość odpalania tego typu fajerwerków i może zabłysnąć głównie w niuansach.


Grany tutaj przez Phoenixa Arthur Fleck nie jest przysłowiowym Janem Kowalskim, choć w głębi duszy z pewnością wolałby nim być. Ten wywodzący się z nizin społecznych, powszechnie pogardzany, mentalny degenerat najchętniej spożytkowałby w życiu zawodowym uprzykrzający mu życie codzienne patologiczny śmiech. Marząc o karierze komika, zarabia więc grosze jako clown i opiekuje się chorą matką (Frances Conroy), z którą dzieli skromne mieszkanie w biednej dzielnicy Gotham City. 

Skłonny okupić choćby namiastkę endorfin wiecznym potępieniem rozpaczliwie próbuje zmieniać grobową minę w promienny uśmiech, depresję w szczęście, a niedolę w sukces, po który wyciąga rękę, występując w małych klubach podczas wieczornych przeglądów. Jak na ironię, los sprawia, że paktowanie z Diabłem nie jest konieczne. Ekscentryczna maniera stand-upu "Wesołka" skutecznie, choć w niepożądany przez niego sposób, przykuwa bowiem uwagę Murraya Franklina (Robert De Niro) – gospodarza cieszącego się sporą oglądalnością telewizyjnego talk-show. Arthur Fleck trafi na ekrany w domach milionów widzów. Pytanie tylko, czy będzie im do śmiechu. 


Po tej historii nikt nie spodziewa się happy endu. Wszyscy dobrze wiemy, w jakim kierunku podąży stojący na rozdrożu parias, a i tak z wypiekami na twarzy śledzimy jego moralny upadek. Todd Phillips nie rozgrzesza jednak przemocy, a zamiast tego apeluje do ludu. Twórca proponuje widzowi poznanie mechanizmu fatalnego, osobowościowego przepoczwarzenia tytułowej postaci z perspektywy jej samej. Bez przepuszczenia obrazu świata przedstawionego przez pryzmat subiektywnej percepcji Flecka nie byłoby możliwe dotarcie do rdzenia jego obłędu. Na Gotham City patrzymy oczyma clowna z rewolwerem, lecz nie zostaje ono odkoloryzowane na jego własne życzenie. 


Trudno zarzucić pesymizm komuś próbującemu wymusić na sobie radość. Były pacjent Szpitala Stanowego Arkham staje przed szansą odmienienia swojego losu, ale asymilując lata poniżania, wytykania palcami, opluwania i przeskakiwania rzucanych pod nogi kłód jest człowiekiem niemal zupełnie niezdolnym ją chwycić. Społeczeństwo wykarmia własną piersią monstrum i – parafrazując protagonistę w naszej wersji językowej – ukręca na siebie bat. Brak empatii ze strony otoczenia przygotowuje perfekcyjny grunt pod skrajny cynizm. Arthur Fleck staje się Jokerem, a jego dusza zostaje spieniężona na poczet skarbca piekieł. 


Ta perfekcyjnie wystawiona na ulicach Gotham City lat 70. tragedia to mimo wybornie wystylizowanej formy gorzka pigułka do przełknięcia. Atmosfera posępnego studium psychologicznego raczkującego nihilisty gęstnieje z każdą sekundą aż do chwili krzepnięcia, w której pojedyncze spojrzenie czy słowo ma moc bomby nuklearnej, i w której spektakularny finał rozsadza ten niemal zastygły, mroczny monolit na tysiąc kawałeczków. Wbrew obawom o rujnowanie aury tajemniczości "Joker" zostawia po sobie równie wiele pytań co odpowiedzi. Te dramatyczne zajścia, o których jedynie się tu mówi, rozgrzewają wyobraźnię do czerwoności, a przecież sporo pokazanych bezpośrednio wydarzeń ma miejsce wyłącznie w głowie autora makabrycznych żartów. Gdzie biegnie jednak granica między rzeczywistością a wytworem jego chorego umysłu? 


Nieprawdopodobne aktorstwo Phoenixa, precyzyjnie oddające poszczególne stadia przeobrażenia clowna z rewolwerem, jest jednym z największych atutów filmu. Bez umiejętnej identyfikacji poszczególnych rodzajów śmiechu Żartownisia ciężko w pełni zrozumieć to niekłamane dzieło skończone, którego najdrobniejsze szczegóły zostały dopracowane do perfekcji i które z całą pewnością nadaje się do wielokrotnego oglądania. Twórcy widowiska fetyszyzują ponadto za jego sprawą klasykę kina. Phillips i jego ekipa kłaniają się w pas głównie Martinowi Scorsesemu (któremu słusznie dostała się fucha współproducenta), ale potrafią również posłać niewymuszony uśmiech Charliemu Chaplinowi czy... Walterowi Hillowi. Przecież gęsto wysprejowana, betonowa dżungla z jego "Wojowników" mogła stanowić źródło inspiracji dla twórców dystopicznej scenografii "Jokera". 


Być może poddam teraz w wątpliwość swoją własną opinię, ale czy bezdyskusyjne magnum opus Todda Phillipsa rzeczywiście jest dziełem aż tak wywrotowym? Generalnie tak, choć z drugiej strony patrząc, reprezentując realistyczny nurt w szeroko pojętej superbohaterskiej konwencji filmowej gładko osiada w sąsiedztwie trylogii Christophera Nolana, trylogii M. Nighta Shyamalana i "Taksówkarza" Martina Scorsesego – umownie klasyfikowanego origin story herosa z ulicy, które dostarczyło owym tendencjom zewnętrznej, aczkolwiek niezaprzeczalnej inspiracji. Niewybaczalnym błędem byłoby pominięcie nazwiska Scotta Silvera, wraz z którym reżyser filmu napisał scenariusz doskonale równoważący teatralność chwytliwością narracyjną i sprawiający, że elegia o zbrodniarzu z karmazynowym uśmiechem jest nowym probierzem artystycznej bezkompromisowości w dziedzinie zadłużającego się w komiksowych publikacjach kina.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jakiś czas temu wytwórnia Warner Bros odpowiedzialna za uniwersum DC zorientowała się, że pod względem... czytaj więcej
Postać Jokera to istny fenomen popkultury. Pojawiała się już w niezliczonej ilości komiksów, gier,... czytaj więcej
Jak wyrazić swoje zdanie na temat obejrzanego filmu i przy okazji obyć się bez spoilerów? Być może się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones