Przetrwają najsilniejsi

Jeśli jakaś seria przynosi nam rozgłos, a za nią pieniądze, to naiwnością byłoby z niej zrezygnować. Dobrym przykładem jest chociażby J.K. Rowling i jej "Chłopiec, Który Przeżył". Nie inaczej
Jeśli jakaś seria przynosi nam rozgłos, a za nią pieniądze, to naiwnością byłoby z niej zrezygnować. Dobrym przykładem jest chociażby J.K. Rowling i jej "Chłopiec, Który Przeżył". Nie inaczej jest z Suzanne Collins, twórczyni dystopijnego świata Panem i Francis Lawrence, który odpowiadał za ekranizację jej dwóch ostatnich części, czyli "Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia" i obu części "Kosogłosa". Teraz ta dwójka zabiera nas ponownie do Kapitolu i Dystryktów w swoim nowym projekcie "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży". 



Nastoletni Corilanus Snow (Tom Blyth, "Robin Hood"), liczy na stypendium, które wyciągnie jego i jego rodzinę z nędzy, w którą popadła podczas wojny, wywołanej przez Dystrykty. Niestety, władze płatają mu nieprzyjemnego figla i zapowiadają, iż pieniądze trafią do tego, kto ocali 10 Głodowe Igrzyska od zapomnienia, promując przy tym swojego trybuta. Podopieczną Snowa staje się tajemnicza Lucy Grey (Rachel Zegler, "West Side Story") z 12, której szanse na przeżycie są zerowe. Mimo to Coriolanus podejmie walkę, nie tylko z systemem, ale i własnym sumieniem, byle tylko wygrać. Jaką jednak ostatecznie przyjdzie mu za to zapłacić cenę?



W pierwszych scenach filmu widzimy dwoje dzieci, przeszukujących ruiny wielkiego pogrążonego w wojnie domowej miasta, w poszukiwaniu jedzenia. Na swej drodze zobaczą rzeczy, które na długo pozostaną w ich pamięci: głód, śmierć oraz upadek człowieczeństwa. Jednym z tych dzieci jest kilkuletni Snow (Dexter Sol Ansell). Kilkanaście lat później, będącym głową rodziny Coriolanus, za wszelką cenę stara się przetrwać w powojennym świecie. Przed światem zgrywa pewnego siebie cwaniaka i bogacza, ale w środku pozostał przestraszonym dzieckiem, którego jedynym celem jest przetrwanie. 


Zadziwiające, że na głównego bohatera zostaje wybrana postać, którą widz jednoznacznie określa jako negatywną. Ale czy na pewno? Blyth wspaniale pokazuje nam drogę jaką jego Snow przebędzie. Na początku widzimy młodego i mimo wszystko naiwnego chłopaka, mającego nadzieję, że nawet w takim świecie jak Panem, można zachować czyste sumienie. Jednak Igrzyska Głodowe i to co po nich następuje, sprawia, że Coriolanus musi iść na kolejne ustępstwa. Brutalna rzeczywistość co i rusz ukazuje mu jak kończą naiwni idealiści, wierzący, że ich dobra wola wystarczy, aby coś zmienić, czego doświadcza jego przyjaciel (Josh Andrés Rivera). Pod koniec z idealisty już nic nie pozostanie, za to pojawi się cyniczny wyjadacz, gotowy dla przetrwania i władzy usunąć wszystko i wszystkich. 



I właśnie za to Bluthowi należą się ogromne wyrazy uznania, zwłaszcza, że przecież mierzył się z niedoścignionym Donaldem Sutherlandem. Ale nie tylko jemu. Również pozostali członkowie obsady zasługują na brawa. Viola Davis ("Legion samobójców"), grająca rolę szalonej naukowiec, niedbającej o nikogo i o nic, oraz Peter Dinklage ("Gra o tron"), odgrywającego postać borykającego się z wyrzutami sumienia twórcę Irgrzysk, doskonale zaznaczają swoją tu obecność i nie po raz pierwszy w swoich karierach udowadniają, że oni już nic nie muszą, ale jeszcze sporo mogą.


 

Nieco gorzej wypada młodsza obsada, która zwyczajnie jest tłem. Rachel Zegler co prawda nieco wybija się, ale pary starczy jej jedynie na połowę filmu. Dopóki jej bohaterka walczy na arenie, jeszcze można uznać ją za godną Blytha partnerkę, później jednak komuś zwyczajnie zabrakło pomysłu na to, co z nią dalej robić. Ale i tu, pomimo niedociągnięć, widz zadaje sobie pytanie kim jest Lucy Grey? Niewinną ofiarą chorego systemu i zazdrosnej o nią rywalki? Dobrą aktorką, grającą na sumieniach mas? A może sprytną manipulatorką i oportunistką, która jak Snow, pragnie po prostu przeżyć? 




"Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" zabierają nas do czasów, gdy Igrzyska Głodowe dopiero się kształtowały, powoli zbliżając się do formuły, jaką przybrały ostatecznie po ponad 50 latach, a którą znamy z poprzedniej serii. Film wspaniale pokazuje nam jakie było wówczas społeczeństwo Panem, które zaczynało podnosić  się po niedawnej wojnie. Cieszę się, że Francis Lawrence nie poszedł na łatwiznę, ale pokazał nam szarość dnia codziennego tych ludzi, a nawet nieco z siebie żartuje w postaci szwankującej technologii Igrzysk. Zaś ich ostateczny finał to prawdziwa perełka.




Czy jest to już nasze ostateczne pożegnanie z Panem i jego Igrzyskami trudno określić. Ale bez wątpienia "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży", nie będzie najgorszą częścią serii. Na koniec warto zwrócić uwagę na słowa jednego z bohaterów o tym, że cały świat to wielka arena, a życie to ciągłe Igrzyska Głodowe - przetrwają nie najbrutalniejsi, ale najsilniejsi i najsprytniejsi. Może za dużo już we mnie cynizmu, ale mimo wszystko ciężko się z tym nie zgodzić. Polecam.


1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży
To nie zabawa – ostrzega już w pierwszych scenach filmu Francis Lawrence, reżyser "Igrzysk śmierci:... czytaj więcej