Jackson wciąż jest mistrzem w kręceniu filmowych eposów o lojalności, honorze i odwadze. Nadal potrafi zgrabnie połączyć ze sobą baśń, wystawne widowisko oraz intymne sceny dialogowe. Od czasu
Gdy na napisach początkowych rozbrzmiewa charakterystyczna melodia z "Władcy Pierścieni", widz może poczuć się jak wędrowiec wracający do domu po długiej wędrówce. Ów dom, Śródziemie, niewiele zmienił się od naszej ostatniej wizyty w nim. W Shire Bilbo Baggins wciąż pyka fajeczkę i delektuje się bezchmurnym niebem. W Rivendell elfy ślęczą nad starożytnymi runami, szukając w nich zwiastunów przyszłości. W jaskiniach możecie spotkać zafiksowanego na punkcie biżuterii Golluma, zaś przy stoisku z fajerwerkami czarodzieja Gandalfa – pozornie apodyktycznego gbura, w rzeczywistości wiernego druha i zawołanego wojownika.
W "Hobbicie" jak we "Władcy Pierścieni" fabularną oś wyznacza wyprawa garstki śmiałków. Inna jest jednak stawka podróży. W trylogii chodziło o uratowanie całego Śródziemia przed siłami ciemności. W nowym filmie bohaterowie walczą o odzyskanie Samotnej Góry, która kiedyś należała do krasnoludów, a teraz służy jako ośrodek wypoczynkowy dla smoka Smauga. Gad niczym Sknerus McKwacz wyleguje się na złocie, a nieproszonych gości wita ognistym oddechem.
Nie obraziłbym się, gdyby do biletu na "Hobbita" dołączano ciepły koc, kubek herbaty z cytryną, a w sali kinowej czekał rozpalony kominek. Reżyser Peter Jackson opowiada nam tę historię tak, jak opowiada się bajki na dobranoc. Nie śpieszy się. Daje widzom czas na zapoznanie się z bohaterami i pozwala rozsmakować się w ekranowej wizji magicznego świata. Choć film trwa prawie trzy godziny, a w finale ekspedycja znajduje się dopiero w połowie drogi do celu, nikt tu nie rozcieńcza na siłę fabuły. Akcji jest dużo, a krwawe ognisko z trollami, wizyta w podziemnym królestwie goblinów i wielka potyczka z hordą wargów to najbardziej emocjonujące etapy "Niezwykłej podróży".
Jackson wciąż jest mistrzem w kręceniu filmowych eposów o lojalności, honorze i odwadze. Nadal potrafi zgrabnie połączyć ze sobą baśń, wystawne widowisko oraz intymne sceny dialogowe. Od czasu "Powrotu króla" Nowozelandczyka nie dotknęła również martwica mózgu, jeśli chodzi o dobór aktorów. Grający Bilbo Martin Freeman idealnie nadaje się na prowincjonalnego poczciwinę, który zdobywa się na czyny godne herosów kina akcji. Jeszcze lepszy jest Richard Armitage jako Thorin Dębowa Tarcza – naznaczony traumą dumny przywódca braci krasnoludów. Obstawiam, że pomimo mikrej postury Thorin stanie się ulubieńcem żeńskiej części publiczności.
Na pokazie prasowym "Hobbit" wyświetlany był w 48 klatkach na sekundę. Ów rewolucyjny – jak twierdzi Jackson – standard obrazu sprawia, że film przypomina trochę teatr telewizji, a trochę grę wideo z obłędną grafiką. Reakcje publiczności mogą być skrajne. Podczas gdy jedni zachwycą się odrealnioną ekranową rzeczywistością, drudzy skrytykują sztuczną, sterylną estetykę. Od siebie dodam, że pod względem klimatu w 48 klatkach "Hobbit" skojarzył mi się z "Kronikami Narnii", które dawno temu puszczała w zimowe ferie Jedynka. Jeśli nie lubicie eksperymentów, wybierzcie się na seans z tradycyjną kopią. Nie powinniście się zawieść.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu