Jak trudno czasem być "cool"

Nazwisko Owena Wilsona w obsadzie filmu to gwarancja dobrej zabawy. I tak było też tym razem. Tym bardziej, że jest to film o amerykańskich nastolatkach i ich licealnych przygodach, który nie
Nazwisko Owena Wilsona w obsadzie filmu to gwarancja dobrej zabawy. I tak było też tym razem. Tym bardziej, że jest to film o amerykańskich nastolatkach i ich licealnych przygodach, który nie ocieka prymitywnymi żartami na temat seksu, a jego fabuła nie opiera się na szukaniu odpowiedzi na pytanie "Jak zdobyć i przelecieć dziewczyną w czasie imprezy?". I chociaż mamy tu do czynienia z bohaterami podobnymi do tych w "Supersamcu", to jednak jest to całkiem inna kategoria filmu. Produkcja Stevena Brilla opowiada historię trójki przyjaciół Wade'a (Nate Hartley), Ryana (Troy Gentile) i Emmita (David Dorfman), którzy właśnie rozpoczynają naukę w liceum i od pierwszego dnia chcą zrobić jak najlepsze wrażenie i zyskać jak najwięcej znajomych. Niestety już pierwszy poranek obfituje w niespodzianki. Wade i Ryan zakładają takie same koszule, co od razu zwraca na nich uwagę rozrabiaków ze starszych klas. Od tej pory pierwszy dzień szkoły powtarza się codziennie, a bohaterowie nie zaznają spokoju nawet w drodze do domu. Ratunek jest tylko jeden: wynajęcie prywatnego ochroniarza. Co jednak jeśli ten ochroniarz to bezdomny, który ma zamiar ich okraść, aby uzbierać na bilet do Kanady? Trzej główni bohaterowie to fenomenalne osobowości, a nie nieudolne fajtłapy. Poza tym ich przygody nie mogą nie śmieszyć, a ich marzenia i ambicje są nam skądś znajome. Aktorzy zostali dobrani znakomicie. Wczuli się oni w grane przez siebie role i trudniej byłoby o bardziej wiarygodne przedstawienie postaci. Poza tym ich życie nie jest sielskie i różowe, Ryana wychowuje samotna matka, a Wade ma ojczyma, który interesuje się tylko swoimi dwoma synami, nie jest tu więc za słodko. Co się tyczy Owena Wilsona, to jak zawsze spisał się znakomicie. Potrafił on nadać swojej postaci charakterek, czego inni aktorzy, grający bezbarwnych idiotów, mogą mu tylko pozazdrościć. Jednak jest jedno małe "ale", Wilson jako nauczyciel, nawet z przypadku – tak, jednak Wilson jako bezdomny myjący się na plaży i żebrzący na ulicach – nie. Zagrał tą rolę dobrze i przekonująco, jednak jego twarz nie pasowała za żadne skarby do obdartusa z kartką „Zbieram na jedzenie”. Gdyby udawał bezdomnego z braku lepszego zajęcia, to już byłoby bardziej wiarygodne. Film ma dobrą obsadę, ciekawą fabułę, która nie powiela dziesiątek innych, i co najważniejsze śmieszy, i to w wielu miejscach. Czasami jest nierealny, a czasami widz tylko czeka na moment, kiedy wszystko się popsuje, ale mimo tego "Drillbit Taylor" to świetna komedia, którą warto obejrzeć.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?