Recenzja filmu

Carrington (1995)
Christopher Hampton
Emma Thompson
Jonathan Pryce

Czy można "tak" kochać?

Czy może być coś bardziej patetycznego niż niespełniona miłość? Czy istnieje rzecz mniej strawna od filmu o niespełnionej miłości? Tak, źle zrealizowany film o miłości. Na szczęście znany
Czy może być coś bardziej patetycznego niż niespełniona miłość? Czy istnieje rzecz mniej strawna od filmu o niespełnionej miłości? Tak, źle zrealizowany film o miłości. Na szczęście znany głównie jako dramaturg Christopher Hampton (autor scenicznej adaptacji "Niebezpiecznych związków") nie postawił na delektowanie się "ranami na duszy i ciele" w sposób niesmaczny i wtórny. Pokusił się o bardziej subtelną obserwację czegoś tak ulotnego, jak ludzkie uczucia. Widz pozwala się wciągnąć w świat artystycznej śmietanki ubiegłego stulecia bez szemrania, a wielka w tym zasługa wyśmienitej pary aktorów, którzy odtwarzają główne role. Emma Thompson jako androgyniczna Dora świetnie się czuje, odtwarzając tego typu postać, obdarza bohaterkę łobuzerskim wdziękiem i gra ją bez szarży i czułostkowości. Jonathan Pryce walczy z sentymentalizmem i chłodem Lyttona Stracheya przy pomocy ironii, trudno więc zarzucić mu sztampowość i "pójście na skróty" w odgrywaniu osoby o homoseksualnych skłonnościach. Razem z Hamptonem zadajemy sobie pytanie: czy istnieje jakiś biologiczny pewnik podziału na płcie, czy może jest kwestia pewnej umowy społecznej, ról odgrywanych z przyzwyczajenia? "Carrington" raczej zaprzecza tej drugiej (kuszącej) opcji. Nie jest możliwy związek homoseksualisty z kobietą. Nie pasują do siebie. Biologizm i kulturowość od początku istnienia ludzkości splatają się w ścisły węzeł, a dostrzeganie prześwitów pomiędzy tymi dwiema warunkującymi, nie jest równoznaczne z zainicjowaniem serii zmian. Jednak dzięki obserwacjom na temat ludzkiej seksualności, jakie w kinie oprócz Hamptona pokazuje się np. w "Victor, Victorii" Edwardsa, "Nie czas na łzy" Peirce'a lub arcydziele Viscontiego "Śmierć w Wenecji", nasze pole widzenia meandrów ludzkiej tożsamości rozszerza się, powoli modyfikuje i rozszerza się ludzka wrażliwość. Podsumowując, można ten film odczytać na dwóch płaszczyznach: 1) jako historię niespełnionej i nieszczęśliwej miłości; 2) traktat o genderowej interpretacji płci. W obu przypadkach jest skonstruowany bez zarzutu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?