Niektóre filmy powstają w sposób całkowicie spontaniczny - ot, kilku znajomych jedzie na wakacje i bierze ze sobą kamerę. Efektem jest zmontowany naprędce materiał, składający się głównie z serii
Niektóre filmy powstają w sposób całkowicie spontaniczny - ot, kilku znajomych jedzie na wakacje i bierze ze sobą kamerę. Efektem jest zmontowany naprędce materiał, składający się głównie z serii gagów, zrozumiałych jedynie dla autorów i ich najbliższych znajomych. Budżet takiej "produkcji" z reguły nie przekracza 20 złotych i kilku piw. Co jednak się stanie, gdy mamy trochę więcej gotówki? Dajmy na to 2 miliony? Cóż, wtedy wychodzą właśnie takie dziwne twory, jak "Beksa", przy których widz z uporem maniaka zadaje sobie jedno pytanie: "ciekawe, ile oni wypili, jak to kręcili?" Nie zamierzam wnikać, czy John Waters (scenariusz i reżyseria) kręcił swój film właśnie w przedstawiony powyżej sposób, czy też wszystko było jego jak najbardziej zamierzonym i przemyślanym działaniem. Grunt, że efekt jest bardzo specyficzny. Tytułowy bohater, Wade "Beksa" Walker (Johnny Depp), jest głową lokalnego gangu quasi-kryminalistów, którym bliżej do warszawskich punków, niż ludzi pokroju Ala Capone. Wieczorami śpiewa również w pobliskiej melinie dla odrzutów społeczeństwa, dzięki czemu zyskał sporą popularność. Podczas wizyty u szkolnego lekarza, zakochuje się w dziewczynie, którą postanawia zdobyć. Problem w tym, że Allison (Amy Locane) jest z dobrego domu, co w panujących warunkach stanowi dużą przeszkodę. Cała opowieść, usiana absurdami, zmierza tanecznym krokiem do happy endu, zaliczając po drodze kilka większych, bądź mniejszych zwrotów akcji, które raczej nikogo nie zdziwią. Co istotne Johnny Depp nie tylko śpiewa, ale również tańczy, co zapewne będzie niezłą gratką dla jego wielbicielek. Trzeba również przyznać, że jego wyczyny są co najmniej tak dobre, jak jego umiejętności aktorskie. Duet, jaki stworzył z Amy Locane, sprawdził się w "Beksie" wprost idealnie! Największe wrażenie zrobiły na mnie ich wspólne występy sceniczne, podczas których w bardzo wyraźny sposób nawiązywali do czasów króla rock 'n' rolla - Elvisa Presley'a. Jak można się zapewne domyślić, produkcja Johna Watersa ma w sobie bardzo dużo z musicalu. Przypuszczam, że wiele osób będzie miało skojarzenia (skądinąd słuszne) z hitem sprzed lat - "Grease". Rzeczywiście, zarówno tematyka, jak i muzyczne klimaty są bardzo podobne. To, co różni te dwa obrazy, to zdecydowanie poczucie humoru, które w "Beksie", jak przypuszczam, może wielu osobom nie przypaść do gustu. Większość gagów jest surrealistyczna - można odnieść wrażenie, że osobą, która najlepiej się bawi przy tym filmie, jest sam reżyser. Natomiast niektórzy widzowie mogą mieć dosyć już po paru minutach seansu. Mnie osobiście urzekła specyficzna prostota tego filmu. Dużą zasługę ma w tym na pewno muzyka, która nie dość, że trafiła w moje gusta, to jeszcze była naprawdę solidnie wykonana. Ponadto, lubię czasem obejrzeć coś ściekającego absurdem - w szczególności, gdy w takiej roli mam okazję zobaczyć Johnny’ego Deppa. Jeśli i Wy macie podobne zainteresowania, to śmiało polecam seans, gdyż "Beksa" jest bezproblemowo dostępna w Polsce na DVD. W przeciwnym wypadku, polecam chociaż spróbować, by zobaczyć Deppa w nowym wcieleniu.