Recenzja filmu

Bękarty wojny (2009)
Quentin Tarantino
Eli Roth
Brad Pitt
Mélanie Laurent

Zabawne arcydzieło

Najnowszy film Quentina Tarantino "Bękarty wojny" już teraz, zaledwie kilka tygodni po premierze światowej może świętować sukces i cieszyć się najwyższymi miejscami w box-offisie. A jeszcze tak
Najnowszy film Quentina Tarantino "Bękarty wojny" już teraz, zaledwie kilka tygodni po premierze światowej może świętować sukces i cieszyć się najwyższymi miejscami w box-offisie. A jeszcze tak niedawno, bo w maju, kiedy to film zadebiutował w Cannes, pewnie tylko nieliczni wróżyli mu tak świetlaną przyszłość. "Bękarty" bowiem nie zachwyciły krytyków, a reżyserowi zalecono przemontowanie filmu. Ale jak widać, Tarantino przemyślał sprawę, wyciągnął wnioski i trzy miesiące później zaserwował widzom prawdziwe arcydzieło. Podobnie jak kilka innych swoich filmów, Tarantino podzielił "Bękarty" na rozdziały (1. Once a time... Nazi Occupied France, 2. Inglorious Bastards, 3. German Night in Paris, 4. Operation Kino, 5. Revangeof the Giant Face). Akcja filmu zaczyna się w okupowanej przez nazistów Francji, gdzie pułkownik SS Hans Landa dokonuje egzekucji na pewnej rodzinie. Uciec udaje się jedynie Shosannie Dreyfus, która wyjeżdża do Paryża i pod nowym nazwiskiem zostaje właścicielką niewielkiego kina. Tymczasem po drugiej stronie kanału La Manche elitarna grupa amerykańskich żołnierzy żydowskiego pochodzenia nazywana "Bękartami", na czele z porucznikiem Aldo Raine'em, planuje krwawą zemstę na okupantach. Po pewnym czasie do swoich niecnych planów angażują również niemiecką aktorkę Bridget Von Hammersmark. Wkrótce los sprowadzi wszystkich do kina Shosanny, która planuje swój własny odwet. Jak widać, twórca "Pulp Fiction" tym razem wybrał sobie dość nietypowy jak na niego temat (przynajmniej według mnie), którym jest II wojna światowa. Pojawiały się pytania w stylu: Jak ten facet może nakręcić film przedstawiający losy okupantów bez jakiejkolwiek nutki ironii? Wszystkich zaniepokojonych tych faktem od razu uspokajam. Nie martwcie się, nie idziecie do kina na kolejną nieciekawą lekcję historii, a w gruncie rzeczy na nietuzinkową rozrywkę. Bowiem tło historyczne pozostaje tylko i wyłącznie tłem, gdyż reżyser w filmie kreuje własną rzeczywistość, którą się zwyczajnie bawi. Tak więc ci wszyscy, którzy uważali na lekcjach historii, mogą na czas trwania filmu wymazać wszystkie wiadomości, ponieważ "Bękarty" wyraźnie odbiegają od autentycznych wydarzeń, co było oczywiście zabiegiem celowym. W swoim nowym dziele Tarantino wyraźnie podtrzymuje swój styl. Najważniejszą zaletą "Bękartów" jest prawdziwy miszmasz gatunkowy. Bez wątpienia przez większą część to film wojenny, w który jednak wplecione zostały sekwencje komediowe, rozbawiające czasem do łez. Nie zabraknie też tego, za co wszyscy kochamy Tarantino: nigdy nie wiadomo, kiedy rozpocznie się krwawa jatka. Pod tym względem zdecydowanie najlepiej prezentuje się strzelanina w barze, za którą należą się gromkie brawa. Na uwagę zasługują również, a może przede wszystkim, wspaniale napisane postaci. Szczególnie spodobał mi się pułkownik Hans Landa i porucznik Aldo "Apacz" Raine. Pierwszy jest z pozoru niezwykle miły i opanowany, a w rzeczywistości okrutny i bezwzględny. Na wielkie oklaski zasługuje wcielający się w niego Christoph Waltz, który jednocześnie jest objawieniem całego filmu. Jego mimika twarzy i sposób mówienia  po prostu zwalają z nóg. Jak dotąd chyba najlepsza kreacja roku, jaką widziałem i mam nadzieję, że tak jak i w Cannes (Złota Palma) docenią go również podczas przyszłorocznej Gali Oscarowej. Aldo Raine'a zagrał Brad Pitt, który tą rolą całkowicie zrekompensował mi jedynie przeciętną grę w "Ciekawym przypadku Benjamina Buttona". Jego postać jest najbardziej komicznym elementem całego filmu, a "arrivederci" w jego wykonaniu przejdzie do historii. Genialną rolę zaliczył również Eli Roth jako Donny Donowitz z przydomkiem "Niedźwiedź". Tym razem nie przyglądał się jedynie jak inni torturują innych (tak było w "Hostelu"), a sam przejął pałeczkę dręczyciela. Tak więc zaopatrzony w kij baseballowy ze stoickim spokojem roztrzaskiwał głowy nieposłusznym żołnierzom. Pozostali aktorzy również zagrali znakomicie, ale nie sposób wymienić całej obsady. Długo by można się jeszcze rozpisywać o rewelacyjnych dialogach (na miarę "Grindhouse: Death Proof") i równie dobrej muzyce, ale na podsumowanie filmu wystarczy przytoczyć końcowe słowa porucznika Aldo Raine'a: "Chyba wyszło mi arcydzieło". Ja na miejscu Tarantino wyrzuciłbym słowo "chyba".
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Bękarty wojny
Kiedy do mediów przedostały się pierwsze informacje o planowanym najnowszym projekcie Quentina Tarantino,... czytaj więcej
Recenzja Bękarty wojny
Quentin Tarantino - to nazwisko przebrzmiewające głośnym echem przez branżę filmową, budzące tyle samo... czytaj więcej
Recenzja Bękarty wojny
Quentin Tarantino wraca w mistrzowskiej formie, z najlepszym od czasów "Pulp Fiction" filmem w swojej... czytaj więcej