Pierwszy raz spotykam się z filmem, który wygrał konkurs filmowy w Cannes. Wiele znakomitych recenzji zachęciło mnie do obejrzenia tego filmu. Wielu z uznanych krytyków ochrzciło dzieło Mungiu
Pierwszy raz spotykam się z filmem, który wygrał konkurs filmowy w Cannes. Wiele znakomitych recenzji zachęciło mnie do obejrzenia tego filmu. Wielu z uznanych krytyków ochrzciło dzieło Mungiu arcydziełem. Teraz, kiedy jestem świeżo po seansie, mogę zgodzić się z tymi wszystkimi pochwałami.
"4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" to kino niezwykle surowe, ale za jednym razem mocno sugestywne. Realia świata przedstawionego tak mocno oddziałuje na widza, że ten zatapia się w nim od pierwszych minut. Choć fabularnie film ten nie odkrywa nowych horyzontów, pokazuje jednak prostą historię w sposób niezwykły.
Co składa się na tak niezwykły odbiór tego filmu? Przede wszystkim styl reżyserii Cristiana Mungiu. Reżyser nie bawi się filmowymi zabawkami. Nie używa "żurawia", zdjęć z helikoptera czy chociażby zdjęć z wózka filmowego. Kamera stoi na statywie, czasem podąża za bohaterami, trzymana w ręku operatora. Zdjęcia nie są wyszukane. Ich kompozycja nie zapiera dech w piersiach. Zdjęcie po prostu są tam, gdzie być powinny. Wrażenia są jednak niezatarte, gdyż całość tak bardzo mocno obnaża bohaterów, że staje się niemal zdjęciem rentgenowskim. Aktorzy nie mogą sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd, aby nie zburzyć często niezwykle długich ujęć. Każdy gest, każdy wyraz twarzy jest naturalny, ale przemyślany. Niezwykłe wyzwanie aktorskie, z którym przeważnie aktorki radzą sobie znakomicie. Taki styl jest wymagający, ale sugestywny aż do bólu. Dzięki temu przed widzem nic nie umknie, co pozwoli mu jeszcze bardziej docenić i podziwiać ten obraz.
W filmie jest kilka naprawdę świetnych, ale ich przerażających scen. Życie bohaterów w tym filmie nie jest usłane różami. Nie dość, że żyją w bardzo ciężkich czasach, to na dodatek mierzą się z problemami, które często przerastają ich samych. Są to jednak problemy bolesne, ale nam zwykłym ludziom znane najlepiej. Wiele tutaj nierozwiązanych czy niedomówionych sekwencji. Odbiorca sam musi dotrzeć do ich głębi, a do tego potrzeba niezwykle dobrze rozwiniętej wrażliwości.
Po seansie zostaje wiele pytań, na które każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Czy postąpiłbym tak samo jak bohaterki filmu? Ile jestem w stanie poświęcić? Jak wiele wycierpieć, by naprawić błędy przeszłości?
"4 miesiące..." to kino mocne i wymagające. Inne niż wszystkie. Nie bawiące się w komediowe aspekty, jak ma to miejsce w filmie "Juno", które ma podobną fabułę, ale nie przemawia do widza w żadnym wypadku. Długie sceny, "mroźny" i surowy klimat pozostaje w pamięci na długo.