Podczas gdy świat śmieciowej literatury zalewany jest romansami i soft-erotykami z wattpadowym rodowodem, na ekranach kin wciąż dominują rom-comy oraz ckliwe melodramaty, w których trzecim do trójkąta staje się nowotwór.
Tadeusz Śliwa, autor zaskakująco udanego – mówiąc wprost: przewyższającego oryginał pod każdym względem – remake'u "
Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie", wraz ze zgrają młodych i nieopatrzonych twarzy, wziął sobie za cel przypomnienie X muzie o czystym gatunkowo romansie. Ich "
Światłoczuła", wbrew rynkowemu pejzażowi, okazuje się gigantycznym triumfem artystycznym – mam nadzieję, że będzie także komercyjnym.
On, Robert (
Ignacy Liss) jest wziętym fotografem, którego stać na wynajęcie gigantycznego mieszkania na Mokotowie, nie stać jednak na poradzenie sobie z traumą po śmierci najbliższej osoby. Ona, Agata (
Matylda Giegżno), przykuwa swoim niewzruszonym spojrzeniem jego uwagę podczas reklamowej chałtury. Jest i ten trzeci, zakochany w niej dresik (
Bartłomiej Deklewa), dzielący z Igorem z "
Anory" nie tylko imię i podobieństwo fizyczne, ale także pewną chaotyczną stoickość, świadomość fatalnych kart wylosowanych na starcie życia, która owocuje specyficznym rodzajem bierności, jakby w strachu. Dziewczyna pracuje w ośrodku poprawczym, jest zabójczo charyzmatyczna, przezabawna, piękna, zawsze ma na podorędziu jointa i ciętą ripostę; idealna
manic pixie dream girl, jest tylko jeden haczyk – nie widzi. Od tego okropnego i celnie obśmianego przez "
500 dni miłości" tropu film ucieka, czyniąc z Agaty współprotagonistkę. Jej dylematy i uczucia są tu równie istotne jak te Roberta. Dodatkowo to ona jest tą niewątpliwie bystrzejszą i bardziej zaradną w duecie, niezależnie od stanu wzroku czy portfela.
O ile
Deklewa przedstawił nam już swój talent w "
Absolutnych debiutantach", a
Giegżno kradła absolutnie każdą scenę w "
Kosie"
Maślony, o tyle dla reszty ekipy, zwłaszcza
Lissa ("
Idź pod prąd", "
Znachor") oraz scenarzystów,
Tomasza Klimali ("
365 dni", "
Furioza", "
Lokatorka") oraz
Hanny Węsierskiej (tuzin nieoglądalnych komedii romantycznych), "
Światłoczuła" stanowi absolutny przełom. Twórcy opierają się pokusie, by zrobić z braku wzroku główny temat opowieści. Tutaj to tylko jedna z cech Agaty i przyczynek do – przywodzącego na myśl "
Sound of Metal" – pobocznego wątku rozważań na temat sensu uporczywej walki w celu "naprawienia" niepełnosprawności.
Liss z kolei gra tu, wbrew dotychczasowemu
emploi, swoiste połączenie
Milesa Tellera z "
Whiplash" i
Adama Drivera z "
Megalopolis". Jego bohater jest ambitny, świadomy własnego talentu i siły, a przy tym przygnieciony przez zewnętrzne czynniki; niespecjalnie charyzmatyczny czy intrygujący poza swoją pozycją społeczną. To nie postać zwycięzcy, ale raczej istoty uwięzionej w wiecznej aspiracji i wątpliwościach. Najpiękniej prezentuje to scena kłótni z Agatą w klinice wzroku, która – jak rzadko się w kinie udaje – materializuje bezsilność i dobre intencje upośledzone ograniczeniami spojrzenia z boku na życie drugiej osoby.
Tym, co w "
Światłoczułej" przykuwa szczególną uwagę, są zdjęcia
Michała Englerta. Operator
Małgorzaty Szumowskiej wspólnie ze swoją ekipą wspaniale podkreśla głębie czerni, kontrasty i mnogość miejskich barw, co przywodzi na myśl "
Emilię Perez"
Jacques'a Audiarda. W sukurs przychodzi mu zwłaszcza
Małgorzata Karpiuk, główna kostiumografka. Stroje noszone przez bohaterów wpisują się w kolorystyczne kody scen, budują charakter postaci bez jednoczesnego rywalizowania o uwagę widza. Jako osoba mieszkająca na warszawskim Mokotowie, nie mogę też nie docenić osadzenia lwiej części akcji właśnie w tej pięknej dzielnicy.
Scenografia staje się siłą przewodnią narracji – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę mieszkania bohaterów. Robert noce spędza w eleganckich i drogich, lecz absolutnie pustych apartamentach, sypiając na gołym materacu położonym gdzieś w rogu pięćdziesięciometrowego salonu. Kawalerka Agaty zdominowana jest przez porządek i użytkowość; jej ograniczenie w percepcji zmysłowej wymusza ergonomiczne zagospodarowanie przestrzeni, co w warstwie wizualnej przywodzi na myśl wręcz wczesne kino
Wesa Andersona i jego słynne symetrie. Najciekawiej prezentuje się jednak studencka klitka Igora, zabałaganiona jak jego życie, myśli i uczucia. Nie musi jej nawet sprzątać przed wizytą Agaty, wszak ona i tak nie zauważy różnicy. Dziewczyna nie widzi co prawda brudnych naczyń i starych skarpetek na szafce, ale, gdy w trakcie tańca do "Patolove" Zdechłego Osy (gdzie była ta piosenka we "
Wrooklyn Zoo", ja się pytam) zaczyna opowiadać o swojej miłości do Roberta, nie dostrzega także zranionych uczuć Igora.
Ignacy Liss - Wonder Films
- Telewizja Polska
- Polski Instytut Sztuki Filmowej
"
Światłoczułą" otwiera dialog godny "
Wszystkich nieprzespanych nocy": "Co teraz będzie"? – "Coś". – "No kurwa, stary, mam nadzieję". I taki to też jest filmy, prosty, żeby nie powiedzieć prostacki. Podporządkowany prostym emocjom, traumom i wątpliwościom. A co najważniejsze niebojący się tego, niechowający się za warstwą ironii czy szantażem emocjonalnym. Tu nawet próba samobójcza pobocznej postaci nie dotyka szczególnie mocno: to zaledwie wytrącenie z codzienności, powód do wątpliwości, który ostatecznie szybko zbijamy myślą, że to nie o nas. Jako że romans stanowi fundament kultury, literatury, religii czy sztuki, trudno nie odczuwać radości z tak ciekawej i udanej próby wskrzeszania gatunku w stanie czystym. Czerpiąc z doświadczeń i scen z niezliczonych filmów (z przemilczanych w tym tekście warto wspomnieć zwłaszcza "
Inniych ludzi"
Aleksandry Terpińskiej)
Śliwa stworzył mainstreamowe kino inne od wszystkiego, co kręci się w naszym kraju. I takiej produkcji nie można nie kibicować.