Pierwsze chwile z grą są piękniejsze od snu. Przez kilka godzin można tułać się po Columbii tylko po to, żeby oglądać niesamowicie klimatyczne widoki, automaty z filmami, podsłuchiwać konwersacje przechodniów. To jest to czego w dzisiejszych grach brakuje. Bioshock Infinite to przede wszystkim przepiękna OPOWIEŚĆ, a nie tylko sieczka.
Z drugiej strony w grze jest za dużo walki i po jakimś czasie staje się ona monotonna. Twórcy mogliby po prostu nie pchać do każdego pokoju wrogów, ale rozumiem, że gdyby tego nie zrobili to z kolei niewyżyci fani strzelanek by im tego nie wybaczyli.
Inną sprawą jest to, że bardzo mozolne jest przeszukiwanie lokacji. Po jakimś czasie chce się wymiotować od podchodzenia do każdego biurka i podnoszenia z niego 3 pieniążków i pomarańczy. Doprowadza to do tego, że ostatnie chwile gry wolisz biec przed siebie i olewać wszystko, żeby dowiedzieć się co jest dalej. (szczerze mówiąc grę można przejść bez nawet jednej monety. Ulepszenia broni i mocy są zbędne, a nowe bronie zazwyczaj po prostu gdzieś sobie leżą.)
Zakończenie miażdży, mieli, tnie, ściera i wypluwa tak, że chce się siąść i płakać, że to koniec. Bardzo udane zakończenie i bardzo ciężkie do zrozumienia. Nareszcie musimy pomyśleć i nareszcie mamy tajemnice, na które nie ma odpowiedzi.
W rezultacie uznaje grę Bioshock Infinite za grę niesamowicie dobrą. Od pierwszych chwil ma się to uczucie, że właśnie rozpoczyna się nowa, niezapomniana przygoda...
Lepiej bym tego nie napisał, chociaż dopiero zaczynam tą niesamowitą przygodę, w każdym szczególe widać, że gra jest warta poświęcenia jej czasu :)
pierwsze minuty gry.... jak pisałeś/aś powalają na kolana !
Masterpiece ! ;)
pozdrawiam i zachęcam
Zakończenie jest bardzo dobre - ale gdy zaczniemy się w nie zgłębiać przestaje trzymać się konwencji całej gry; nie chcę tu spoilować, ale po porostu jest trochę skopane w odniesieniu do idei całej gry, przynajmniej w moim odczuciu.