Takie trochę inne opko. Postanowiłam wprowadzić ich w świat, który dobrze znam:P
Mam nadzieję, ze przypadnie wam do gustu.
Pozwoliłam sobie umieścić w treści kilka fragmentów znanych dramatów „3 siostry” Antoniego Czechowa i „Szklana menażeria” Tennessee Williams w scenach w teatrze.
1.
-Agencie Booth, czy coś jest nie tak?- spytał Sweets. Bones i Booth siedzieli teraz w jego gabinecie na kolejnej terapii. Booth widocznie był zniecierpliwiony. Cały czas stukał palcami o brzeg kanapy.
-Nic. A co ma być Sweets?- powiedział poirytowany.
-Od początku naszego spotkania nie odezwał się pan ani słowem…
-Jemu chodzi o to, że ciągle pukasz tymi swoimi palcami o kanapę. To jest naprawdę irytujące.- wtrąciła się Bren.
- To też chciałem powiedzieć. Dziękuję Dr Brennan.- powiedział psycholog.- Więc Agencie Booth…?
-Co?- spytał Seeley.
-Co pana tak denerwuje?
-Na pewno chcesz wiedzieć chłopcze?
-Mówiłem, że mam 22 lata. Nie jestem dzieckiem, mam doktorat…
-Wiem, mówiłeś to już chyba setki razy. Co nie zmienia faktu, że i tak ci nie wierzę.
-Ok. pozostawmy ten temat. Co pana gryzie?
-Ale przecież nic nie może go gryźć, Sweets- wtrąciła się Bren.
-To przenośnia Dr Brennan.
-Aha. No tak…
-Wkurza mnie to, ze znowu musimy tu siedzieć. Już myślałem, że dasz nam wreszcie spokój.
-Nie mogę przerwać terapii w momencie, kiedy widzę, że między wami są jakieś skrywane emocje i widoczne dla każdego gołym okiem niesamowite napięcie seksualne.
-Jesteśmy tylko partnerami. Ile razy mamy ci to powtarzać Sweets- powiedział ty razem podenerwowany Booth.
-Tak, powtarzacie to cały czas, tylko, ze ja niestety wam nie wierzę. Jestem psychologiem i widzę, jak na siebie patrzycie, jak…
-Nienawidzę psychologii- powiedziała Bren.- I nie wierzę, że należy ona do nauk takich jak np. antropologia. Jest zupełnie bezużyteczna.
-Znam pani opinię Dr Brennan na temat psychologii, ale to nie zmusi mnie do przerwania terapii- odparł łagodnie Lance.- Dobrze. Pamiętacie jedno z naszych spotkań, kiedy graliśmy w skojarzenia?- nie odpowiedzieli- Chciałbym je powtórzyć.
-O na pewno nie Sweets!- powiedział gniewnie Booth- Nie pamiętasz jak to się skończyło? Proszeniem o moją spermę. Wymyśl coś innego.
-Doskonale pamiętam co się wtedy wydarzyło. To było kolejnym sygnałem dla mnie o czym oboje myślicie i że, nie wiem czy nieświadomie… ale próbujecie stworzyć razem rodzinę.
-To jakiś żart- powiedziała Bren.- Jak mówił Booth jesteśmy tylko partnerami. Każdy z nas ma własne życie.
-Właśnie.- przytaknął Booth.
-Tak, tak, jasne. A ja jestem królową Anglii.- zaśmiał się pod nosem Sweets.
-Wasza wysokość- Booth wstał i ukłonił się.
-Booth, ale on nie jest przecież królową Anglii…- powiedziała zdezorientowana Bones- czemu mu się kłaniasz?
-Oj, Bones…- Booth opadł zrezygnowany na kanapę.- Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
-Uczę się. Mam najlepszego nauczyciela- uśmiechnęła się do Bootha. Ich wzrok się spotkał- Ale nadal nie rozumiem…- Seeley położył palec na jej ustach. Sweets obserwował wszystko z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Bones, wytłumaczę ci to później. To taki żart.- mówił i wpatrywał się w jej piękne niebieskie oczy. Trwali w takiej pozycji przez dłuższą chwilę.
-O tym właśnie mówię- powiedział do siebie Sweets. Nie powiedział tego tak cicho jakby mu się wydawało. Na dźwięk jego głosu, partnerzy oderwali się od siebie, jak oparzeni.
-I z czego się tak cieszysz Sweets?- spytał Booth.
-Z niczego, Agencie Booth. Ja…- przerwał im telefon Bootha.- Wolałbym, żeby pan…
-Booth?- rzucił do słuchawki.
-… nie odbierał telefonu…- dokończył Lance.
-Tak? Oczywiście. Już jedziemy. Mamy sprawę- zwrócił się do Bones.
-Ok.- oboje wstali z kanapy.
-Nasz czas jeszcze się nie skończył…- Sweets chciał ich zatrzymać, ale oni już byli przy drzwiach.
-Sorry, Sweets. Nowa sprawa. Pogadamy innym razem- rzucił Agent.
-Kolejne spotkanie w środę o 18. nie zapomnijcie…
-Jasne.- odpowiedzieli i już byli za drzwiami.
-Jak ja mam im uświadomić co do siebie czują? Przecież to widać na kilometr, że tą dwójkę łączy miłość. Czemu się tak opierają?- pytał sam siebie.
-Widać, ze bardzo kochała balet…- szepnęła Bones do Bootha.
-Tak… Jej pokój wygląda jak profesjonalna sala do tańca…- Booth również szepnął. Bren zbliżyła się do biurka.
-Nie będzie miała pani nic przeciwko, jak zajrzę do szuflad?- spytała kobiety, która stała w drzwiach i ze smutnymi, nieobecnymi oczami wpatrywała się w pokój utraconej córki.
-Nie. Bardzo proszę…- odpowiedziała cicho. Bren otworzyła szufladę. W środku nie było nic nadzwyczajnego, ołówki, kartki, gumki do mazania, temperówki. W drugiej szufladzie również nic specjalnego. Na półce znalazła kilka rysunków przedstawiających baletnice. Bones wstała i spojrzała na mały regał niedaleko biurka. Same książki o tańcu, album ze zdjęciami, kilka pluszaków. Booth podszedł do szafy, na dole znalazł niewielkie pudełko po butach. Otworzył je. W środku znalazł pamiętnik dziewczyny.
-Pani Letz…- zwrócił się do kobiety- Czy moglibyśmy pożyczyć pamiętnik Amandy? Może zawierać ważne dla nas informację. Może napisała coś o czym nie chciała z nikim rozmawiać. Nasz psycholog by się tym zajął. Kto wie, może naprowadzi nas to na jakiś ślad.
-Jeśli to może pomóc w schwytaniu mordercy… to nie mam nic przeciwko…
-Dziękuję. Dobrze by też było, żeby specjalista obejrzał pokój. Możemy podesłać go do pani?
-Tak…
Bones podeszła do zdjęcia na ścianie, na którym była cała rodzina. Uśmiechnięta Amanda z mamą i tatą.
-Pani Letz…- zaczęła Bren- A gdzie jest pani mąż?
-Wyjechał na delegację i szkolenie. Trzy tygodnie…
-Nie było go w mieście, jak pani córka zaginęła?- spytał Booth.
-Nie. Dzwonił kilka dni temu, jest w Egipcie. Badają tam jakąś kulturę i mają jakieś spotkania… nie wiem dokładnie o co w nich chodzi, ale ja nigdy nie wiedziałam czym dokładnie zajmował się mój mąż. Rzadko bywał w domu, często gdzieś wyjeżdża.
-Rozumiem. Dziękujemy pani.- powiedział Booth i oboje z Bones skierowali się do drzwi- Jeśli będziemy mieli jakieś informacje, damy pani znać.
-Dziękuję…
Wszyscy troje zeszli na dół. Kobieta odprowadziła ich do drzwi.
-Agencie Booth…- zatrzymała Seeley’ego- Proszę znaleźć osobę, która zamordowała moją córkę…
-Znajdziemy, pani Letz. Obiecuję- powiedział Booth.
Chwilę potem siedzieli w SUVie i jechali odwiedzić przyjaciółkę Amandy.
i dobrze Ci to wychodzi... :) nawet bardzo i to opoko dzieki temu jest cale takie Bonesowate xD ;) w jednej chwili potrafisz rozweselisz (sytuacja w samochodzie Bootha xD ) a z drugiej wprowadzic w smutek ( w domu Amandy - takieto bylo przykre... ) pieknie bardzo mi sie podoba i wiesz chyba sie uzaleznie od Twoich opowiadan... ;) czekam na cd :)
Pozdrawiam :)
Cieszę się, że uważasz, ze mi się to udaje:) Staram się:)
Dorzucam jeszcze jedną część z serdecznymi pozdrowieniami:):):)
62.
-Będziemy musieli wysłać tam Sweetsa- powiedział Booth.- Musi przyjrzeć się temu pokojowi. Może w czymś nam to pomoże.
-Mam nadzieję. Booth czemu nie powiedziałeś jej wszystkiego?
-Masz na myśli tego, że jej córka przed śmiercią została zgwałcona?
-Tak. Wiem, że to straszne, ale czy nie powinna wiedzieć?
-Myślę, że nie chciałaby tego wiedzieć, Bones.
-Domyślam się…
-Czasem lepiej nie mówić takich rzeczy. W jej życiu i tak już jest dużo bólu.
-To prawda. Może dobrze, ze tego nie wie. Ale…Booth, ona… Ona tak strasznie cierpi. Widziałeś, jak wygląda jej dom… jak wygląda ona…
-Tak Bones… Nie ma nic gorszego na świecie, jak stracić ukochane dziecko. Jedyne dziecko…
-A jej mąż? Zamiast do niej wrócić, woli pracować… Zamiast być przy żonie i ją wspierać to… ech… a ludzie mi się dziwią, że nie wierzę w małżeństwo.
-Nie wszystkie małżeństwa takie są, Bones. Są szczęśliwe rodziny, które wzajemnie się wspierają, a miłość, która łączyła ich na początku nigdy nie znika, tylko z każdym dniem jest coraz silniejsza.
-Nie możesz być pewny, że do końca życia będziesz kochał tylko tą jedną osobę. Gusta i potrzeby się zmieniają. Nie jesteśmy stworzeni do monogamicznych związków. Człowiek potrzebuje zmian. Nie potrafi się wiązać.
-Jeśli jakieś małżeństwo się rozpada, jeśli pojawia się zdrada, to znaczy jedno: ci ludzie nie byli dla siebie stworzeni. Czasem się zdarza, że ludzie mylą miłość z pożądaniem, fascynacją, biorą ślub, a po kilku latach dociera do nich, że to jednak nie to. Ale istnieje miłość czysta, piękna, tak silna, że nie ważne ile mija lat, ona jest i będzie.
-Ciężko mi w to uwierzyć.
-Powinnaś spróbować. Dla każdego z nas jest gdzieś na świecie ta druga połówka. Trzeba tylko dać sobie szansę i nie bać się.
-Ja chyba jednak jestem osobą, która nie ma tej drugiej połówki, Booth. Kiedyś, jak byłam mała nawet w to wierzyłam, ale teraz już wiem, że dla mnie nikogo nie ma.
-Nie masz racji Bones. Jestem pewien, że ktoś jest. Musisz tylko otworzyć oczy.
-Przecież mam otwarte.
-Bones, Bones, miałem na myśli, że nie możesz z góry zakładać, że nikogo nie masz i od razu się zamykać. Po prostu patrz, obserwuj, a jestem pewien, że w końcu to w sobie odkryjesz.
-Może…
Dojechali na miejsce. Awest Street 55- mieszkanie przyjaciółki ofiary.
Wysiedli z samochodu i podeszli do drzwi. Zadzwonili i po chwili otworzyła im młoda dziewczyna.
-Tak?
-Witam. Agent Specjalny Seeley Booth z FBI, to moja partnerka Dr Temperance Brennan- zaczął Booth- z Instytutu Jeffersona…
-A, Dr Brennan, oczywiście, poznaję. Czytałam wszystkie pani książki, są niesamowite. Widziałam nawet panią w teatrze, kilka dni temu. Ma pani niezwykły talent.- przerwała mu dziewczyna.
-Dziękuję.- odpowiedziała Bones.
-Masza to najwspanialsza postać. Każda marzy, żeby ją zagrać, ale myślę, że teraz każda będzie się bała podjąć grania tej roli. Po tym, jak pani się w nią wcieliła… Aktorki będą bały się krytyki i porównań.
-Czy ty jesteś Anika Subs?- wtrącił się Booth.
-Tak- odwróciła wzrok w stronę agenta.
-Przyjaciółka Amandy Letz, tak?
-Tak. O co chodzi?
-Możemy chwilę porozmawiać o Amandzie?
-Jasne. Chodźmy do ogrodu- poszli na tył domu, gdzie znajdował się piękny mały ogródek. Usiedli na tarasie- Zaraz wracam- dziewczyna weszła do domku.
-Ładny ogród, co Bones?- spytał Booth z uśmiechem.
-Jak każdy inny. Nie widzę w nim nic nadzwyczajnego- powiedziała Bones rozglądając się dookoła
-Oj, Bones…
-Ładny jest- uśmiechnęła się Bren- Naprawdę ładny.
Anika wróciła z dzbankiem soku pomarańczowego i trzema szklankami. Postawiła na stole i nalazła.
-Proszę- podała szklanki Bren i Boothowi.
-Dziękujemy, nie trzeba było- powiedział Seeley.
-Świeży sok z pomarańczy jeszcze nikomu nie zaszkodził- uśmiechnęła się dziewczyna, upiła łyk i siadła na krzesełku.- O czym chcieli państwo ze mną porozmawiać?
-O twojej przyjaciółce.- Booth odstawił szklankę i przybrał poważną minę- Kiedy ostatnio się z nią widziałaś?
-Ponad tydzień temu. Niedawno wróciłam z wycieczki i jeszcze nie miałyśmy okazji się spotkać. Ale czemu o nią pytacie?
-Prowadzimy śledztwo… Przykro nam to mówić, ale znaleźliśmy Amandę…
-Znaleźliście? Zgubiła się, czy co?
-Zaginęła tydzień temu- kontynuował Booth.
-Nic o tym nie wiedziałam. Ale znaleźliście ją, więc…- przerwała.
-Tak, znaleźliśmy… Niestety, Aniko, twoja przyjaciółka, została zamordowana.
-Co?! Żartujecie sobie ze mnie?- spytała spanikowana.
-Nie. Nie mamy w zwyczaju żartować z morderstwa.
-Zamordowana?- Anika wstała- Ale, jak to się stało? Przecież… Ona była taka, taka normalna, niewinna, grzeczna, nigdy nikomu nic nie zrobiła, nie powiedziała nic przykrego… kto mógłby chcieć jej śmierci?- spojrzała na Bootha ze łzami w oczach.
-Właśnie nad tym pracujemy. Próbujemy ustalić, kto jest sprawcą. Dlatego musimy zadać ci kilka pytań.
-Boże… Amanda…- dziewczyna płakała, opadła na krzesło i schowała twarz w dłoniach.
-Aniko…- tym razem odezwała się Bones. Położyła rękę na ramieniu dziewczyny- Wiesz coś o jej problemach? Miała jakieś kłopoty, coś o czym nie powiedziałaby matce, ale z czego zwierzyłaby się najlepszej przyjaciółce?
-Nie… Od czasu zerwania z tym chłopakiem nic się nie działo…- mówiła przez łzy.
-A kiedy była z Mikem? Mieli jakieś kłopoty?
-Oprócz tego, ze przestali się dogadywać… nie… po rozstaniu była trochę przybita… mówiła, że naprawdę go pokochała, ale nie była w stanie się zaangażować… Za bardzo kochała taniec. Tu ją rozumiem.. ja kocham teatr i jest dla mnie najważniejszy. Rozumiałyśmy się. Ja też nie mogłam utrzymać żadnego związku… wie pani, próby… dużo prób… brak czasu.
-Powiedz mi, czy Amanda współżyła z tym chłopakiem?
-Tak. Opowiadała mi o pierwszym razie… Oboje tego chcieli. Byli wtedy bardzo szczęśliwi. Była taka podekscytowana… Ale matce nic nie powiedziała. Bała się. Tylko ze mną o tym rozmawiała. Potem bała się, że może być w ciąży, bo źle się czuła, ale okazało się, ze to przez jej tryb życia. Złe odżywianie, ciągłe próby… Baletnice tak mają… Ścisła dieta..
-To prawda. Tryb życia baletnic powoduje nawet zanikanie okresu.
-Tak. To był też jeden czynnik, który spowodował, że bała się, że jest w ciąży. Opowiadała mi, że dwa miesiące nie miała okresu, ale lekarz jej wszystko wyjaśnił. Dał jakieś lekarstwo i wszystko się ustabilizowało.
-Czy Amanda mówiła ci kiedyś o jakichś zatargach w jej grupie baletowej?- tym razem spytał Booth.
-Z tego co wiem tworzyli bardzo zgraną grupę. Wszyscy się przyjaźnili. W tańcu to jest ważne. Wszyscy muszą sobie ufać i dobrze się czuć razem. Wspominała coś kiedyś o jakimś chłopaku, który… podejrzewała, ze się w niej zakochał.
-Wiesz o kim mówiła?
-Niestety. Tego mi nie powiedziała. Nie chciała… Mówiła, że go lubi, ale nic poza tym… że nie chce o nim myśleć…
-Rozumiem. Aniko, jeśli byś sobie coś przypomniała, jakiś szczegół, który wyda ci się ważny, proszę zadzwoń do nas- Booth podał jej wizytówkę.
-Oczywiście… Znajdziecie tego człowieka, prawda?
-Tak, Aniko. Znajdziemy.
Na ganek wyszli rodzice Aniki.
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna. Anika rzuciła się na szyję ojca
-Tato! Amanda nie żyje. Została zamordowana!- płakała w ramiona taty.
-Co? Mój Boże…
-Ci państwo są z FBI…
-Agent Specjalny Seeley Booth- Booth wstał i podał rękę mężczyźnie.
-Dr…- zaczęła Bones,
-Dr Temperance Brennan, miło mi. Wiem, słynna antropolog, czytałem pani książki. Byliśmy niedawno całą rodziną na pani spektaklu.
-Anika wspominała…- powiedziała Bren podając rękę mężczyźnie.
-Co się stało Amandzie?- wtrąciła się matka Aniki.
-Prowadzimy śledztwo.- powiedział Booth.
-Kto mógł to zrobić?
-Na razie tego nie wiemy. Musimy zebrać wszystkie możliwe informacje…
-Znajdźcie go… To była taka kochana dziewczyna. Traktowaliśmy ja jak drugą córkę. Była dla nas jak rodzina.
-zrobimy wszystko, żeby dopaść tego, kto jej to zrobił. Teraz już musimy iść. Jeśli mieliby państwo jakieś informacje mogące nam pomóc, dałem Anice moją wizytówkę. Proszę dzwonić.
-Oczywiście.
-Do widzenia, państwu- powiedzieli Booth i Bones.
- Do widzenia- odpowiedzieli.
Partnerzy wrócili do samochodu i udali się do Mike’a. Okazało się jednak, że nie ma go w domu. Wraca jutro.
Ponownie w samochodzie:
-Zgłodniałem- powiedział Booth.
-Ja też.
-Royal Dinner?
-Tak.
Ruszyli do ulubionej jadłodajni.
:) super Bonesowato :) tak uwazam wiec tak pisze :) wiesz troszke sie boje.. gdyz ja tez mam 15 lat i ... zartuje tylko :) ekstra czekam na cd :)
Hej, nie strasz mnie tak:P Wiesz co?:P Ładnie, ładnie:)
Jest cedek:)
63.
Royal Dinner.
Usiedli jak zawsze przy swoim stoliku, zamówili jedzenie i chwilę potem pochłaniali podane dania.
-Jutro musimy odwiedzić szkołę Amandy. Dziś już za późno. O tej godzinie nie ma lekcji, więc raczej nikogo nie spotkamy- zaczął Booth.
-Pewnie nie. Angela sprawdzała kiedy mają próby w szkółce baletowej…- mówiła Bones- Kolejna jest dopiero jutro wieczorem, dziś mają wolne.
-Czyli jutro musimy sprawdzić obie szkoły. Mam nadzieję, ze czegoś się tam dowiemy.
-Ja też. Chciałabym żeby ta sprawa skończyła się jak najszybciej.
-Ja też, Bones. Obyśmy nie mieli do czynienia z seryjnym gwałcicielem.
-Mam nadzieję, że nie będzie kolejnych ofiar.
-Nie dopuścimy do tego.- nastała chwila ciszy, oboje myśleli nad sprawą. Po kilku minutach odezwał się Booth- Jak myślisz, Bones… Czy ktoś mógłby ją zabić z zazdrości o ten konkurs?
-Nie wiem. Szczerze mówiąc nie bardzo mi to pasuje. To nie jest zwykłe morderstwo. Nie zapominajmy, że ma podłoże seksualne. To był brutalny gwałt. Czemu ktoś zazdrosny o konkurs miałaby ją wykorzystać przed śmiercią? Poza tym, raczej zazdrosna byłaby kobieta… a nie mężczyzna… to nie pasuje do siebie, Booth.
-Tak… Chyba, że była ich dwójka…
-Nie znaleźliśmy na razie żadnych śladów, które wskazywałaby na to, że napastników było dwóch. Nawet jeśli brałaby udział w tym jakaś dziewczyna, to myślisz, że jej chłopak czy kolega, zgwałciłby ją na jej oczach?
-Ludzie są różni…
-Na razie nie mamy na to dowodów, Booth. Nie możemy sobie gdybać. Musimy znaleźć wszystkie informacje, jakie tylko są… Opracować dokładny scenariusz… Pogadać z ludźmi, wyciągnąć od nich, co tylko się da i… rozwiązać tą sprawę.
-Racja, Bones. Po prostu staram się znaleźć jakiś motyw… Ale… tak, to nie pasuje… Jutro pogadamy z dzieciakami ze szkół, może ktoś coś wie…
-Mam nadzieję.
Skończyli jeść.
-Booth podrzucisz mnie do Jeffersonian?
-Jasne, Bones i przyjadę po ciebie wieczorem.
-Nie trzeba… Znam drogę do domu…
-W to nie wątpię, ale znając ciebie, jak zaczniesz pracować to do niego nie dojdziesz i rano dowiem się, że spałaś na kanapie w Instytucie. Nie pozwolę ci na to. Człowiek musi normalnie spać.
-Booth, dam sobie radę. Przez całe życie tak pracowałam i jak widzisz nic mi nie jest.
-Jasne, ale przez całe życie nie było nikogo, kto by cię przypilnował. Teraz masz mnie, więc… nie pozwolę ci siedzieć po nocach. Wszystkim nam zależy na rozwiązaniu tej sprawy, ale jutro też jest dzień.
-Ok.
-Ok.? i bez żadnych więcej protestów?
-I tak wiem, że przyjedziesz, nawet gdy mówię ci, ze tego nie potrzebuję- uśmiechnęła się do agenta- I wiem, że jak nie pójdę z tobą po dobroci, możesz posunąć się do rękoczynów i… wynieść mnie z Jeffersonian, a na to ci nie pozwolę, więc… ok.
-Wow, Bones. Zaskoczyłaś mnie- patrzył na nią ze zdumieniem.
-Czemu?
-Zawsze najpierw się ze mną kłócisz…
-Nigdy się z tobą nie kłócę, my tylko wymieniamy poglądy… No dobra… raz się kłóciliśmy, z mojej winy… i wcale mi się to nie podobało i nigdy nie chcę tego powtarzać.
-To nie była tylko twoja wina, Bones. To ja dałem ciała.
-Co, proszę? Jakiego ciała? O czym ty mówisz- popatrzyła na partnera z miną „nie wiem co to znaczy”
-Oj, Bones… to znaczy, że spaprałem robotę. Za bardzo emocjonalnie do tego podszedłem, ale wiesz… jestem twoim przyjacielem i muszę cię chronić, nawet jeśli tego nie chcesz.
-Nie możesz mnie przed wszystkim chronić Booth.
-Owszem mogę- posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów- I będę to robił, czy tego chcesz, czy nie. Jesteśmy partnerami, przyjaciółmi i nie pozwolę, żeby kiedykolwiek coś ci się stało. Nigdy, Bones. Pamiętaj o tym. I zrobię to nawet, gdyby miał… zaryzykować spotkanie z twoją pięścią. Oj… tak twój cios, wtedy na tym pogrzebie… to było coś. Jak o tym pomyślę to mi się gwiazdki przed oczami pokazują. To bolało- ponownie się uśmiechnął
-Należało ci się, Booth.
-Wiem… Dobra- wstał- To co do Jeffersonian?
-Tak- również wstała, zebrali swoje rzeczy i wyszli z Royal Dinner.
64.
Podjechali pod Instytut.
-Do wieczora, Bones- powiedział z uśmiechem Seeley.
-Do zobaczenia… samcze-alfa- uśmiechnęła się szeroko i wysiadła z samochodu. Booth czekał aż wejdzie do Jeffersonian.
-Twój samcze-alfa, kochanie- powiedział do siebie- Tylko twój, na zawsze- odjechał do siedziby FBI.
-Hej sweety!- Angela od razu zaatakowała przyjaciółkę.
-Cześć, Ange- odpowiedziała- Wiecie coś nowego?
-Chyba tak. Zrobiłam rekonstrukcję wydarzeń na Angelatorze, chodź…- pociągnęła Bren za rękę. Weszli do gabinetu artystki, tam już czekali Cam, Hodgins i Wendell. Angela włączyła wizualizację. Pojawiły się dwie postaci, młodej kobiety, wzrost ok. 160 centymetrów i mężczyzny, silnie zbudowanego, wyższego od ofiary, około 180 centymetrów.- Bazując na wszystkich zebranych dowodach, wprowadzając wszystkie informacje dotyczące uszkodzeń tkanki i kości, odtworzyłam przebieg zdarzeń- mówiła artystka.
-Na pozostałych tkankach ofiary znalazłem różne cząsteczki- zaczął Hodgins- ofiara już przed śmiercią na pewno była w parku. Znalazłem pyłki trawy i środki odżywcze, którymi ją spryskują w tamtym parku. Dodatkowo z tkanek, ze szczęki pobrałem cząsteczki, zbadałem i okazało się, ze to zwykłe drewno…
-Drewno skąd?- spytała Cam.
-Z kory jednego z drzew.
-Ofiara musiała zostać uderzona o to drzewo…- wtrąciła Bren- stąd to wgłębienie na szczęce. Kształt pasuje…
-Tak.- potwierdziła Ange- Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, plus sposób rozdarcia ubrań… mamy dokładny obraz wypadku z tamtego dnia. Rosa, którą znalazł Hodgins mówi nam o porze dnia… późny wieczór.
-To by pasowało do dnia, w którym zniknęła. Droga do jej domu ze szkoły baletu prowadzi przez park. Tam musiał ja dopaść.
-Tak… Ok., wyglądało to tak..- Ange uruchomiła Angelator… Młoda dziewczyna idzie alejką, za nią podąża mężczyzna. Dopada ją, zatyka ręką usta, wykręca jej rękę do tyłu. Dziewczyna próbuje się uwolnić, mocniej wykręca rękę…
-Tu.. Moment, w którym kość łokciowa zostaje złamana i zmiażdżona…- powiedziała Bren wskazując obraz.
-Tak. Tak mocno wykręcił jej rękę, że kości nie wytrzymały i… pękły- powiedziała Ange.
-Ten ktoś musi mieć dużo siły- dodała Bones w zamyśleniu i dalej obserwowali.
Napastnik pchnął dziewczynę na pobliskie drzewo, mocno, ofiara uderza o nie brodą. W ten sposób powstał ślad na kości. Cały czas trzyma ją przypartą do pnia. Bije, by ją osłabić. Powala na ziemię i zrywa część odzieży.
-Tą część pominiemy…- powiedziała cicho Angela- Każdy wie, co się stało…
-W porządku, Ange?- spytała Cam spoglądając na artystkę.
-Tak, tylko… no wiecie… Przejdźmy do momentu po…- obraz przeskoczył, ofiara nadal się szarpie, napastnik zaciska ręce na jej szyi… chwila i dziewczyna leży nieruchomo. Nerwowo wkłada na nią część ubrań…
-To tyle…- powiedziała Angela- wnioskując z niedbałego sposobu w jaki ją ubierał…
-Wygląda na to, ze nasz napastnik przestraszył się tego, co zrobił…- dodała Cam- Jakby nie planował morderstwa…
-To go nie usprawiedliwia- Ange spojrzała na Saroyan.
-Wiem, Ange.- odpowiedziała- Ale ta informacja też jest dla nas ważna. Być może usłyszał kogoś, dziewczyna zaczęła krzyczeć, przestraszył się i… udusił ją. Nic nie usprawiedliwia jego czynów, nic… Za sam gwałt powinien być wykastrowany i zamknięty!- Cam była wyraźnie poruszona.
-Czy ofiara została zabita dokładnie w tym samym miejscu, w którym ja odnaleziono?- spytała Brennan- To trochę dziwne, ze przez tydzień nikt nie widział ciała… Hodgins?
-Nie. Na pewno zamordowano ją w tym parku, ale nie dokładnie w tym miejscu. ciało zostało przeniesione- odpowiedział- Na miejscu znalezienia ciała byłby dodatkowe cząsteczki.. kwiaty, dokładniej chwasty, koniczyna pospolita, na jej ciele niczego takiego nie znalazłem.
-Możesz określić miejsce, z którego pochodzą te cząsteczki?
-Tak. Są tylko w jednym miejscu w całym parku. Ogrodnicy co jakiś czas pielęgnują zieleń, ale sprawdziłem i do tego miejsca nie dotarli.
-Będzie trzeba tam pojechać. Może znajdziemy jakieś dodatkowe ślady…- wtrącił Wendell.
-Tak i to jak najszybciej. Nie możemy pozwolić, żeby ludzie zatarli ślady.- powiedziała Bones zdecydowanym tonem- Dr Saroyan?
-Tak, Dr Brennan- kiwnęła głową Cam.
-Hodgins, będę cię potrzebować- Bren zwróciła się do Jacka.
-Praca w terenie? Dla mnie bomba- uśmiechnął się.
-Zawiadomię Bootha… Niech zabezpieczą teren- powiedziała wyciągając telefon, odeszła na bok.
-Cam, myślę, że powinniśmy ściągnąć Sweets- powiedziała Ange.
-Tak. Masz rację. Może twoja rekonstrukcja wydarzeń pomoże mu w ustaleniu profilu mordercy… zadzwonię do niego. Świetna robota, Ang- Cam wyszła z gabinetu.
W tym samym czasie w siedzibie FBI. Agent przeszukuje sieć w poszukiwaniu informacji na temat szkoły baletowej i ofiary. Dzwoni telefon. Podnosi i uśmiecha się.
-Siemka Bones.
-Booth, znamy miejsce zbrodni- odzywa się Brennan.
-To już coś.
-Musicie zabezpieczyć teren. Zaraz wyślę ci mapkę, na której Hodgins zaznaczył miejsce. Jedziemy tam…
-Ok. wpadnę po ciebie…
-Nie, nie ma na to czasu Booth. Jedź na miejsca i dopilnuj by nie zadeptali dowodów. Poradzimy sobie. Jadę z Hodginsem.
-Ok., ok. to wysyłaj mapkę, ja zbiorę ekipę i ruszamy. Spotkamy się na miejscu.
-Jasne. To pa.
-Pa- rozłączyli się. Booth chwycił marynarkę i wyszedł z biura, zawiadomić Cullena i zebrać ekipę.
Jeffersonian
-Jack, wyślij Boothowi mapę z zaznaczonym miejscem zbrodni- powiedziała Bren- Idę po rzeczy. Za 10 minut spotykamy się przy wyjściu.
-Robi się, Dr Brennan- powiedział i od razu pognał do swojego gabinetu. Bones poszła do siebie po rzeczy. 10 minut później już byli w samochodzie Jacka…
A jeszcze jedną:)
65.
Dojechali na miejsce. Tam już roiło się od agentów i tłumu gapiów. Niby zbliżał się wieczór, a ludzie i tak sobie nie odpuszczą…. Wszystko oddzielone było żółtą taśmą. Bren i Hodgins wysiedli z samochodu już w kombinezonach, zabrali potrzebne rzeczy i ruszyli w kierunku Bootha, który nad wszystkim czuwał.
-Bones!- krzyknął widząc zbliżającą się antropolog.
-Już jesteśmy. Dzięki Booth- powiedziała z uśmiechem.
Zaczęło się przeszukiwanie terenu. Robiło się szarawo, więc Bones, Jack i Seeley chodzili z latarkami dokładnie przeszukując każdy skrawek ziemi, drzew, krzaków, wszystkiego co było.
Minęło pół godziny i wreszcie trafili na jakiś ślad.
-Dr Brennan!- krzyknął nagle Hodgins- Chyba znalazłem!- Bones i Booth ruszyli w jego kierunku. Jack stał przy pniu jednego z drzew. Podnieśli latarki i świecili w miejscu mniej więcej na wysokości ramion. Bren wyjęła z torby aparat
-Booth? Możesz też tu poświecić?
-Jasne, Bones- skierował promień światła w wyznaczone miejsce. Bones zrobiła kilka zdjęć.
-Wygląda na to, że tutaj napastnik zaatakował dziewczynę…
-Na to wygląda Dr Brennan- powiedziała Jack- Kora jest uszkodzona, akurat na poziomie osoby o jej wzroście… pobiorę próbki- wyjął z torby potrzebne przyrządy i zabrał się za zbieranie dowodów. Bones oddaliła się od tego miejsca i przeszukiwała krzewy biegnące wzdłuż alejki… Coś małego, błyszczącego przyciągnęło nagle jej uwagę, podeszła bliżej, poświeciła latarką… Znalazła, wyjęła rękawiczki i torbę na dowody, schyliła się…
-Bones! Znalazłaś coś?- krzyknął nagle Booth widząc, że jego partnerka kuca przy krzakach.
-Tak!- podszedł do niej. Bren uniosła znaleziony przedmiot do góry i pokazała partnerowi- Telefon komórkowy. Możliwe że należał do ofiary…- włożyła do torebki na dowody- Może Angela będzie w stanie coś z niego wyciągnąć.
-Dr Brennan!- tym razem krzyknął Hodgins- Tu jest coś jeszcze!- Partnerzy wrócili do Jacka. Podał Bren znalezioną rzecz…
-To kieł…- powiedziała przyglądając się maleńskiej kości
-Ząb?- spytał Booth.
-Tak, z pewnością ludzki…
-Mógł należeć do ofiary?
-Nie. W jej szczęce nie brakowało żadnego zęba. Była nienaruszona…
-Więc… to może być ząb mordercy?
-Tak…- wpatrywali się w kieł.
-Może wreszcie trafiliśmy na jego ślad… Trzeba to jak najszybciej sprawdzić.
-Zawieziemy go Dr Saroyan, nawet jeśli dziś zrobi test DNA, dopiero jutro wieczorem możemy mieć wyniki…
-Nie da się tego przyspieszyć?
-Nie. Chociaż… mogę spróbować zidentyfikować właściciela tego zęba… Jeśli oczywiście ma jakieś charakterystyczne zmiany, jakieś ślady leczenia, znaki…
-Świetnie.
-Ale to może okazać się bezużyteczne. Test DNA i tak będzie niezbędny.
-Musimy próbować wszystkiego.
-Zawsze też jutro możemy szukać w szkołach kogoś bez zęba- uśmiechnęła się- Ciężko jest ukryć brak kła.
-Tylko pozostanie nam jeszcze udowodnić temu osobnikowi, że popełnił morderstwo…
-Dostarczymy ci dowodów Booth. Czy kiedykolwiek cię zawiedliśmy?- spojrzała w jego czekoladowe oczy i uśmiechnęła się.
-Nie. Wiem, ze możecie to zrobić, Bones- nagle atmosfera dziwnie się zagęściła… Hodgins zbierał jakieś próbki niedaleko, a Bren i Booth ciągle stali obok drzewa, blisko siebie, patrzyli sobie w oczy i nagle wszystko wokół straciło sens… Oboje czuli, że w środku nich coś się dzieje. To ten wzrok sprawiał, że czuli się inaczej… czuli, że coś niebezpiecznie ciągnie ich do siebie. Ale nic nie zrobili, tylko stali i wpatrywali się w siebie. Tą chwilę przerwał głos Hodgins:
-Ekhm… Przeszkadzam wam w czymś?- spytał z uśmieszkiem. Reakcja partnerów była natychmiastowa. Od razu oderwali od siebie wzrok i spojrzeli na Jacka.
-Znalazłeś coś?- spytała zmieszana Bren.
-Tak- Hodgins nadal się uśmiechał- Kawałki ubrania, jakieś niezidentyfikowane cząsteczki, pobrałem też próbki ziemi, roślinności, kory i wszystkiego, co jest dookoła.
-Dobrze.- powiedział Booth.
„Czemu zachowujecie się, jakby ktoś was na czymś przyłapał?” myślał Jack i patrzył podejrzliwie na przyjaciół
-Czemu się tak nam przyglądasz?- spytał agent.
-Nie… nie przyglądam się- uśmiechnął się i odszedł. Partnerzy też się rozdzielili. Coś się w tej krótkiej chwili między nimi zmieniło… Taka krótka chwila, ale oboje czuli… oboje? Na pewno, tylko jedno z nich nie chciało dowiedzieć się, co to było… to dziwne uczucie ciepła w sercu… Drugie z nich doskonale wiedziało, co oznacza to uczucie…
Kontynuowali poszukiwanie. Jednak już nic więcej nie znaleźli.
Po godzinie wrócili z powrotem do Jeffersonian.
Cam od razu pobrała próbkę do zbadania DNA. Jak tylko skończyła oddała kieł Brennan.
Bones siedziała i dokładnie przyglądała się znalezionemu zębowi. Booth stał nad nią i czekał na wyniki.
-Booth… nie mogę się skupić, jak tak stoisz nade mną…- powiedziała w końcu- rozpraszasz mnie. Może pójdziesz po kawę, czy coś…?
-Przepraszam Bones, po prostu… mam nadzieję, że coś znajdziesz i chciałem być przy tym…- odpowiedział.
-Jak coś znajdę dam ci znać.
-Ok., to może… zaczekam u ciebie w gabinecie?
-Ok. gdziekolwiek, tylko nie stój nade mną…
Booth poszedł do gabinetu pani antropolog.
Tymczasem u Angeli.
-Ange- do jej gabinetu wszedł Jack.
-Jack? Coś się dzieje?- spytała- Masz dziwną minę.
-Miałaś jak zawsze rację…
-Z czym?
-Jak to z czym? Chodzi mi o Bootha i Brennan.
-Nadal nie rozumiem…
-Ich ciągnie do siebie.
-To wiem. Ale czemu mi to mówisz?- nagle zmieniła ton na bardziej podekscytowany- Coś się wydarzyło?
-Tak myślę.
-Mów mi zaraz, co widziałeś!
-Ciszej, Ang.
-Mów…- dodała ciszej.
-Na miejscu zbrodni… kiedy szukałem różnych cząsteczek… dużo tego tam było…
-Przejdź do sedna, Jack. Nie mów mi o robakach.
-Ok… Odwróciłem się w ich kierunku i… widziałem dokładnie.
-Co?
-Tą chemię między nimi. Wiesz… wpatrywali się sobie w oczy i dokładnie widziałem w nich ten błysk i pożądanie. To bije od nich na kilometr.
-Mówiłam ci!
-Tak. Ale najlepsze były ich miny i zachowanie jak do nich podszedłem. Zupełnie, jakbym ich przyłapał na czymś nieprzyzwoitym.
-Jestem pewna, że ich wyobraźnia i myśli były daleko od miejsca zbrodni. Nawet wiem dokładnie gdzie. Jakieś ustronne, romantyczne miejsce…
-Tak.
-Jestem przekonana, że przed ich oczami pojawił się jeden piękny obraz. Wiesz… Ona i on, razem… pokój… duże łóżko… i taniec miłości. Jak oni mogą tego nie widzieć. Nie! Jak Brennan może tego nie widzieć?
-No właśnie.
-Trzeba będzie im w końcu pomóc. Brennan nigdy się nie odważy na żaden krok… Musimy coś wymyślić.- w oku artystki pojawił się błysk.
-Ty na pewno znajdziesz sposób, żeby ich ze sobą wyswatać.
-Oj tak, już ja im pokażę…
W innej części Instytutu… Bones nadal szukała jakiś śladów… ale niestety. Nie było nic niezwykłego dzięki czemu mogliby zidentyfikować właściciela zęba. Odłożyła dowód i poszła do partnera.
-I co, Bones?- spytał jak tylko weszła do swojego gabinetu.
-Niestety… Nic nie ma. Nie pomoże nam to. Musimy czekać na wyniki DNA…
-Kurcze!
-Przykro mi Booth…
-Przecież to nie twoja wina, Bones. Próbowałaś- znowu robiło się niezręcznie… Chwilę stali jak zaklęci…
-Nic więcej nie da się zrobić, sprawdziłam wszystko. Musimy jutro przesłuchać tych ludzi i czekać na wyniki…- powiedziała w końcu.
-Ok… To co? Zbieraj się Bones.
-Co?
-Mówiłem, że odwiozę cię do domu. Już późno. Cam już poszła, Jack i Ange pewnie zaraz też wyjdą…
-Cześć wam! Do jutra- krzyknęli nagle Jack i Ange, którzy właśnie zmierzali do wyjścia.
-Cześć!- odpowiedzieli.
-Mówiłem. Zostaliśmy sami. Chodź- podszedł do Bren i zdjął z niej fartuch. Jak tylko dotknął jej ramion, przez ciało Bones przeszedł przyjemny dreszcz „Co się ze mną dzieje?” pomyślała. „Nigdy tak na niego nie reagowałam…”- Jedziemy do domu.
-Ok…
Zebrali rzeczy i chwilę potem już byli w SUVie w drodze do domu. Milczeli…
ja Cie nie strasze tylko stwierdzam fakt... i jeszcze bardziej chyba Cie wystrasze jak Ci powiem ze moja droga do domu tez wiedzie przez park... ale teraz z innej beczki :) ekstra to wszystko opisujesz a te dialogi poprostu cud miód malina :) a ta chemie to az nawet ja poczulam xD :) ... ale przeciez oni rozumieja się bez słów ;) z niecierpliwoscia czekam na cd :)
Ojoj ale się złożyło. Ale to zupełnie inny park, wiesz?:) Taki inny:P
Oj B&B zawsze rozumieli się bez słów, tylko czy to im pomogło, teraz? (Mam na myśłi 100tny odcinek). Nic nie zmieniło się... Oprócz tego, ze wiedzą...
Next:)
66.
Booth zatrzymał się pod mieszkaniem Brennan… Nadal nie rozmawiali… Siedzieli chwilę w ciszy w samochodzie… W końcu odezwał się Seeley…
-Bones…
-Booth… proszę cię. Nie rozmawiajmy o tym.
-Bones, przecież dobrze wiesz, że coś się między nami stało… Niby to było nic, ale myślę, że przestraszyłaś się, jak Jack do nas podszedł… Nie musimy o tym teraz rozmawiać jeśli nie masz ochoty, ale proszę cię o jedną rzecz. Możesz coś dla mnie zrobić?
-Mogę…- powiedziała cicho.
-Nie oddalaj się teraz ode mnie. Jeśli tak wolisz, zapomnijmy o… o tym, ale nie buduj wokół siebie tego muru.
-jakiego muru? Ja nie buduję…
-Przenośnia- powiedział z lekkim uśmiechem.- Proszę cię, żebyś nie odcinała się od świata. Jeśli się czegoś boisz… nie uciekaj… wiedz, ze ja zawsze jestem obok ciebie i będę cię chronił. Obiecałem ci i nie złamię danego słowa. Nie uciekaj i nie oddalaj się ode mnie…
-Nie chcę się od ciebie oddalać, Booth. Jesteś moim najlepszym przyjacielem… Nie wyobrażam sobie ż…- zamilkła, o mały włos tego nie powiedziała „Co ty robisz Brennan” skarciła się w myślach „Nie możesz mu tego powiedzieć, nie kiedy nie jesteś pewna… Nie teraz… nie wiem czy kiedykolwiek…- Nie wyobrażam sobie współpracy z kimś innym.- dodała po chwili- Nie chcę…
-Dziękuję Bones- Booth i tak wiedział, co chciała powiedzieć, to dało mu nadzieję. Teraz tylko delikatnie i powoli musi jej jeszcze pomóc się otworzyć i… musi jej udowodnić, ze jemu może zaufać w każdym względzie. On nigdy jej nie opuści.- To co? Rano przyjeżdżam po ciebie i jedziemy do tej szkoły, tak?
-Jasne.
-Kupię po drodze kawę… będzie nam potrzebna.
-Ok. Dziękuję Seeley…- kolejna niespodzianka, kolejny sygnał… Nigdy nie mów do niego po imieniu. Coś się w niej zmienia. Toczy jakąś wewnętrzną walkę i Booth musi jej w niej pomóc. Może wreszcie się uda? Bren wysiadła z samochodu
-Dobranoc, Booth- powiedziała z uśmiechem na twarzy.
-Dobranoc, Bones- odpowiedział jej również z uśmiechem- I pamiętaj o…
-Zamknięciu drzwi- dokończyła za niego- Pamiętam.
-Dobrze.
-Pa..
-Pa, Bones…
Bren poszła do swojego mieszkania. Booth oczywiście poczekał, aż zapali się światło. Kiedy już był pewien, ze bezpieczna jest w domu, mógł w spokoju odjechać.
Na górze…
-Co się ze mną dzieje?- pytała sama siebie- Czemu tak reaguję na jego dotyk, obecność… Kiedy na mnie patrzy czuję, że moje ciało ogarnia fala gorąca… Jeszcze nigdy się tak nie czułam.- poszła do łazienki. Zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Nie przestawała o nim myśleć…
-Czy to pożądanie? Booth jest idealny… Ale to mój przyjaciel, nie mogę tak o nim myśleć. Ale jeśli to pożądanie… to zupełnie inne od tego, które zawsze czułam, spoglądając na jakiegoś mężczyznę… To uczucie jest dziwne… Muszę się opanować. Przecież nie mogę zrobić nic głupiego… Skrzywdzę go. nawet jeśli powiedziałabym mu co się ze mną dzieje, kiedy jest w pobliżu, nawet jeśli wylądowalibyśmy razem w łóżku.. to nie może się dobrze skończyć. Ja zawsze ranię ludzi, na których mi zależy… Nie chcę go stracić. Przecież tak dzieje się zawsze, kiedy mi na kimś zależy, zaangażuję się, otworzę… zaufam, a potem… znowu zostanę sama… Znowu będzie bolało. Nie zniosę tego po raz kolejny. Muszę o tym zapomnieć i znów patrzeć na niego, jak na przyjaciela… Tak będzie dla nas lepiej…- z tą myślą wyszła spod prysznica i udała się do sypialni. Długo nie mogła zasnąć… Przed jej oczami ciągle był obraz uśmiechniętego Seeley’a. W końcu sen przyszedł… Kolejny sen, w którym był on.
Piękny gwieździsty wieczór, siedzą razem na balkonie. W rękach trzymają lampkę wina, uśmiechają się, rozmawiają. Bones jest wtulona w Bootha… Czuje się szczęśliwa. Na niebie pojawia się spadająca gwiazda… Długo patrzą sobie w oczy… w końcu ich spragnione bliskości usta, spotykają się. Nie mogą się od siebie oderwać. Smakują ich zachłannie, jakby zaraz ta chwila miała się skończyć i już nigdy więcej nie będą mieli okazji na zbliżenie… Wstają i złączeni kierują swoje kroki do sypialni… Szybko zdejmują ubrania i… lądują na łóżku. Kochają się bardzo namiętnie, kochają się do utraty tchu… Nagle jednak ten cudowny sen znika. Bones stoi na ulicy przed swoim domem, pada deszcz… Ona jest w szlafroku, Booth jest ubrany… nie wie co się dzieje… Coś mówi, ale ona go nie słyszy… Po chwili widzi, jak Booth odwraca się i odchodzi… Przed oczami pojawiają się obrazy z przeszłości… Rodzice, Russ, Michael, Sully… wszyscy odwracają się od niej i odchodzą… Serce pęka… Zostaje sama na środku pustej ulicy, krople deszczu spływają po jej ciele… Nic nie czuje… Po prostu stoi… Jej serca już nie ma… Jej życie odeszło… pozostała wegetacja… nie może się ruszyć, patrzy na odjeżdżającego SUVa…
Nie mogę mu tego zrobić… nie przeżyję tego… Słyszy jakiś dziwny dźwięk i krzyk „Bones!”
-Booth?- próbuje krzyknąć, ale głos więźnie jej w gardle… Otwiera usta, ale żadne słowa nie wychodzą… Płacze…
„Bones!... Bones!!!”
Budzi się i znowu to słyszy… „Bones!” Otwiera oczy, siada na łóżku, patrzy na zegarek… Już 8…
-Bones! Jesteś tam!? Hej, pobudka!- słyszy głos Bootha zza drzwi.
-No tak..- mówi do siebie. Narzuca szlafrok i idzie otworzyć.
-No nareszcie Bones.- powiedział Seeley.- Ale ty masz sen, od pięciu minut się dobijam. Już myślałem, ze sąsiedzi mnie pogonią.
-Cześć Booth
-Co się stało?- spytał widząc jej smutną minę.
-Nie wiem… Miałam jakiś koszmar…
-Koszmary się zdarzają. To tylko sen Bones- wszedł do mieszkania- Kawa, proszę bardzo.- podał jej kubek z gorącym napojem.
-Dziękuję.
-Ubieraj się, Bones. Czeka nas ciężki dzień.
-Już idę…- poszła do sypialni po jakieś rzeczy. Booth ulokował się w kuchni. Dobrze, że przywiózł ze sobą bułki i serek, bo w lodówce Bones jak zwykle nic nie było. Zrobił śniadanie. Bren w tym czasie umyła się i przebrała. Weszła do kuchni.
-Możemy jechać.- powiedziała.
-Ok. Zrobiłem kanapki. Oczywiście znowu nic nie masz w lodówce, a śniadanie trzeba jeść. Proszę- podał jej zapakowaną kanapkę- Chodźmy, zjesz w samochodzie.
-Ok.
Wyszli z mieszkania i ruszyli do szkoły ofiary.
67.
Dojechali na miejsce, weszli do szkoły i od razu skierowali się do gabinetu dyrektora.
-Dzień dobry- weszli do środka.
-Dzień dobry, słucham?- spytał dyrektor.
-Agent Specjalny Seeley Booth, FBI, to moja partnerka Dr Temperance Brennan z Instytutu Jeffersona. Przyszliśmy w sprawie Amandy Letz.
-Amandy? Coś się stało?
-Tak. Została zamordowana, musimy porozmawiać z osobami z jej klasy.- powiedział spokojnie Booth.
-Zamordowana? Jak to?- spytał zszokowany mężczyzna.
-Tak. Znaleźliśmy ją w parku- odezwała się Bren- Może nas pan zaprowadzić do jej klasy?
-O… oczywiście już…- wstał zdenerwowany- proszę za mną…- wyszli z gabinetu i poszli długim korytarzem.
-To tutaj..- powiedział naciskając klamkę- dzień dobry profesorze- przywitał się z jednym z nauczycieli- Muszę państwu przeszkodzić.
-Dzień dobry dyrektorze, coś się stało?- spytał młody profesor.
-Tak… Ci państwo są z FBI- do klasy weszli Bren i Booth.
-Agent Specjalny Seeley Booth- wyjął odznakę- moja partnerka Dr Temperance Brennan
-Ta słynna pani antropolog?- odezwał się jeden z uczniów.
-Tak. Dokładnie ta sama- powiedział Booth.
-Zostawię państwa…- powiedział cicho do partnerów, a do klasy- Powiedzcie im wszystko co wiecie. Nie chcę dowiedzieć się, że ktoś coś ukrywał i utrudniał śledztwo.- wyszedł.
-Śledztwo?- spytał uczeń.
-Oni są z FBI…
-Musieli kogoś zamordować…
-Zamordować?
-Myślisz, ze dlaczego przyszła antropolog sądowa?
-Nie wiem…
-Zajmuje się identyfikacją ludzkich szczątek, to znaczy, ze kogoś zamordowali
-Ale czego chcą od nas?- rozległy się szepty.
-Proszę o spokój- powiedział Booth. W klasie zapanowała cisza.- Chcielibyśmy porozmawiać z wami o waszej koleżance, Amandzie Letz.
-Amandzie?
-Tak. Kiedy ostatnio ja widzieliście?
-Kilka dni temu. Ostatni nie przychodziła do szkoły, bo miała więcej prób w szkole baletu. Szykuje się jakiś konkurs- odpowiedziała jedna z dziewczyn siedząca w pierwszej ławce.- Dlaczego o nią pytacie?
-Amanda Letz została zamordowana- powiedziała Brennan- Znaleźliśmy jej ciało w parku.
-Boże!
-Co?
-Amanda?
-Ale jak?- ponownie w klasie zapanował chaos.
-Spokój- tym razem powiedział profesor.
-Czy ktoś z was był bliżej z Amandą?- pytał dalej Booth.
-Bliżej, to znaczy?
-Kto się z nią przyjaźnił, z kim przebywała najczęściej?
-Ze mną…- odezwała się drobna blondynka.
-Miała jakieś kłopoty ostatnio? Może z którymś z kolegów w klasie?
-Nie.
-To bardzo zgrana klasa, Agencie Booth- wtrącił się nauczyciel- wszyscy się szanują, pomagają… nigdy nie widziałem, tak zaprzyjaźnionej klasy…
-Pan profesor ma rację- potwierdził jakiś chłopiec- Amanda była naszą przyjaciółką. Wszyscy bardzo ją lubiliśmy. Zawsze wszystkim chętnie pomagała… uczyła…
-Najlepsza koleżanka- dodał inny.
-Jak to możliwe, że ktoś ją zamordował?
-Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć. Nikt z was nie widział czegoś podejrzanego?
-Nie… Była tylko lekko zestresowana pokazem, ale… wszystko było normalnie…
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, ale niczego więcej się nie dowiedzieli. Zadzwonił dzwonek na przerwę.
-Jeśli któreś z was sobie coś przypomni, proszę o skontaktowanie się z nami. Przyjedźcie do siedziby FBI, albo zadzwońcie, a ja do was przyjadę.
-Oczywiście, Agencie Booth.- odpowiedzieli.
-Chodźmy Bones, nic tu po nas- powiedział ciszej do partnerki. Opuścili szkołę.
Kiedy wsiedli do samochodu, podbiegła do nich jedna z uczennic…
-Agencie Booth, Dr Brennan- powiedziała.
-Tak?- spytał Seeley.
-Ja chyba coś wiem, ale… Nie mogę tutaj powiedzieć… Mogę?- spytała wskazując na klamkę SUVa.
-Wsiadaj- dziewczyna szybko wskoczyła do samochodu, zniżyła się, żeby nikt jej nie widział- Niech pan jedzie, proszę…
Ruszyli.
-Co chciałaś nam powiedzieć?- spytała Brennan.
-Ostatnio… wydaje mi się, że były jakieś zgrzyty między Amandą a jednym z profesorów…- zaczęła nieśmiało.
-To znaczy?- dopytywał Booth.
-Widziałam kilka razy, jak profesor Gand… nasz nauczyciel w-fu… widziałam, jak się do niej dostawiał… Nikt tego nie zauważał, ale kiedy byli sami… widziałam jak ją dotyka, jak stara się ją pocałować.. przyciąga do siebie. Kiedyś nawet słyszałam ich rozmowę..
-Jaką?
-Mówił coś w stylu: „Jak dalej będziesz mi się opierać… to nie zdasz do następnej klasy. Ostrzegam cię… Ja nie odpuszczę. Jeszcze będziesz moja… Jesteś taka piękna…” nie wiem, czy mógłby ją zamordować, ale… może to wam w czymś pomoże…
-Pomoże. Dziękuje- powiedział Booth.
-Możecie mnie gdzieś tutaj wysadzić?
-Jasne.
-Proszę… nie mówcie, ze ja wam to powiedziałam… Doczepi się mnie, jak się dowie…
-Oczywiście. Nic nie powiemy.
-Dziękuję.
Wysadzili dziewczynę
-Bones, chyba mamy głównego podejrzanego…- powiedział, jak ponownie ruszyli.
-Tak. Jeśli to co mówi ta dziewczyna jest prawdą… byłby zdolny do tak brutalnego gwałtu…- odpowiedziała.
-Podrzucę cię do Instytutu i ściągnę go na przesłuchanie.
-Chcę tam pójść z tobą, Booth.
-Ok. Zadzwonię tylko do FBI, by mi go ściągnęli… my pojedziemy do Jeffersonian, sprawdzimy czy Cam już coś wie…- wyciągnął telefon- potem wrócimy do FBI i przyciśniemy gościa.
-Ok.
Zadzwonił do FBI. Zajmą się wszystkim. Booth i Bones dojechali do Instytutu.
-Cam?- zaczęła Bren wchodząc do gabinetu Dr Saroyan- Masz wyniki?
-Tak.- odpowiedziała- Sprawdzili szybciej, powiedziałam że to bardzo ważne i są…- podała kartkę Bren.
-Ale to jest… co?- powiedziała Tempe spoglądając na druk.
-Co tam jest Bones?- spytał Booth zaglądając jej przez ramię.
-Ząb należał do starszego mężczyzny…- zaczęła Cam- Na pewno nie do mordercy.
-Skąd to wiesz?- dopytywał.
-Tu jest napisane Booth, ze ten człowiek od dawna nie mieszka już w DC, przeprowadził się do Europy kilka lat temu… I od tamtego czasu ani razu tu nie był…
-Zbieg okoliczności. Po prostu stracił ząb w bójce ze swoim kolegą.- mówiła Cam- Musiał się gdzieś zapodziać i przeleżał sobie kilka lat…
-Czyli nadal nic…- powiedział smutny Booth.
-Chyba jednak coś mamy- powiedział Hodgins wchodząc do gabinetu.
-Znalazłeś coś?- spytała Bren odwracając się do niego.
-Tak. Kolejna próbka do zbadania DNA- podszedł do komputera, wcisnął kilka klawiszy i wyświetlił się obraz- To znalazłem na miejscu zbrodni, tuż przy drzewie, które trzeba zaznaczyć, jest z pewnością drzewem, o które została uderzona ofiara. Zbadałem cząsteczki, idealnie pasują do tych, które znalazłem na jej ciele. Poza tym, były ślady krwi, na pewno jej.
-To jest nasienie…- powiedziała Cam patrząc na ekran.
-Tak. Musiał je tam zostawić sprawca- dodał Jack z uśmiechem. Coś już wiemy. Trzeba tylko zbadać DNA i znaleźć sprawcę.
-I my chyba już wiemy z czym to porównać- powiedział Booth- Bones musimy szybko przesłuchać tego gościa.
-Tak.- odpowiedziała Bren.
-Macie podejrzanego?- spytała Saroyan.
-Tak.
-Kto to?
-Jej nauczyciel w-fu. Podobno się do niej dostawiał. Musimy pobrać próbkę jego DNA, Bones.
-Zdobądź nakaz, Booth- powiedziała.
-Robi się. Dzwonię do Julian- odszedł na bok.
-Dr Saroyan, uda się szybko zrobić test?- spytała Bones.
-Tak. Powiem im, że to priorytet.
-Dzięki.
-Ok. Julian załatwi nakaz, będzie na nas czekał w FBI. Jedziemy Bones!- powiedział Booth chowając telefon.
-Ok.- powiedziała i wyszli.
-Król Laboratorium- krzyknął za nimi Jack.
-Ale ma zabawę- powiedział pod nosem Booth.
Kilka minut później już byli w FBI. Nakaz jak mówiła Julian był na biurku Bootha. Wzięli go i poszli do pokoju przesłuchań, gdzie już czekał na nich podejrzany.
alez oczywiscie ze inny park :PP u mnie nie ma trawnikow xD :) nie pomoglo... faktycznie... tylko tyle że teraz wiedza. Booth zaryzykował i... troszke smutne to było :( bardzo podobala mi sie rozmowa w samochodzie B&B :) wrescie maja jakiegoś podejrzanego... bardzo bardzo a to bardzo ciekawie piszesz... ;) czekam na relacje z przesłuchania :)
Nom musiało być trochę smutniej, powoli Bones musi zrozumieć o co chodzi:P i co się z nią dzieje:) Dziękuję Ci:*
Czas na przesłuchanie:)
68.
Weszli do środka.
-Czego ode mnie chcecie?- spytał spanikowany nauczyciel.
-Panie Gand..- zaczął Booth i razem z Bones usiedli naprzeciwko- Myślę, że wie pan, dlaczego został pan wezwany.
-Nie mam pojęcia!- odpowiedział.
-Jest zdenerwowany- szepnęła Bren.
-Widzę Bones, wiem dlaczego…- odszepnął.- Zamordował pan i zgwałcił Amandę Letz- powiedział wprost Booth, był pewien, ze mają odpowiedniego człowieka.
-Słucham? Żartujecie sobie ze mnie?
-Nie. Mamy dowody i zeznania świadka.
-Tak, jasne i ja mam wam w to uwierzyć? Nikogo nie zbiłem. Dlaczego miałbym to zrobić?
-Bo dostawiał się pan do Amandy, a ona pana odrzucała. Bo chciał ją pan zmusić do stosunku, a jak po raz kolejny odmówiła, dopadł ja pan w parku i brutalnie zgwałcił- tym razem odezwała się Brennan. Czuła jak wzbiera w niej złość.
-Nie udowodnicie mi tego.
-Tu się pan myli.
-Chcę adwokata
-Jasne- powiedział Booth z ironią w głosie.
-Mamy tu nakaz na próbkę pana DNA. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy spermę mordercy. Założę się, ze będzie pasować- powiedziała Bones przesuwając kartkę z nakazem w jego kierunku- Proszę otworzyć buzię.
-Mowy nie ma.
-Dr Brennan była jedynie miła. Mamy nakaz i jeśli się pan nie zgodzi zmuszę pana do tego- zagroził Seeley.
-I co mi zrobisz? Pobijesz podejrzanego?
-Jeśli będzie trzeba, zmuszę cię do tego siłą.
-Boję się…- Gand zaśmiał się ironicznie.
-Nie będę się powtarzał, otwieraj buzie i daj Dr Brennan pobrać próbkę twojej śliny- podejrzany nie zareagował. Wściekły Booth wstał, podszedł do mężczyzny, złapał go za głowę i na siłę otworzył mu buzię- A tylko spróbuj gryźć, to nie ręczę za siebie- dodał. Bones wyciągnęła patyczek i pobrała próbkę.
-Jesteście nienormalni! Zaskarżę was!
-Proszę bardzo. Już dziś będziemy znać wyniki, chcesz nam coś powiedzieć, zanim będzie za późno?
-Walcie się!
-To chyba znaczy nie- powiedziała Bren chowając próbkę.
-Chyba tak, Bones.
-Hej, laluniu- mężczyzna zwrócił się do Bren- Może się umówimy, co? Jesteś piękna. Bardzo chętnie bym cię sprawdził.
-Ty! Uważaj jak do niej mówisz!- wściekły Booth wstał, gotowy pobić podejrzanego. Bren go powstrzymała.
-Dam sobie radę Booth.- Seeley usiadł, a Bren zwróciła się do Ganda’a- Słuchaj mnie! Wywołujesz u mnie mdłości. Nie mogę na ciebie patrzeć. Zgwałciłeś i zamordowałeś młodą niewinną dziewczynę i ja ci to udowodnię. Możesz być pewien, że trafisz za kratki! Zamkniemy cię na resztę twojego życia! I nawet nie próbuj więcej tak do mnie mówić, bo nie ręczę za siebie.
-A ja myślę, że byłoby ci naprawdę miło. Wyglądasz na doświadczoną. Może jednak spróbujesz, co? Jestem bardzo dobry i sprawię, że będziesz błagać o więcej- nachylił się nad stołem, zbliżył swoją twarz do twarzy Bones wyciągnął w jej kierunku rękę. Bren zacisnęła pięść i jednym zwinnym ruchem powaliła go na ziemię.
-Ty suko!- wrzasnął łapiąc się za krwawiący nos.
-Ja ci pokaże gnoju!- wrzasnął Booth. Podszedł do niego i podniósł go za bluzę do góry.- Nigdy tak do niej nie mów, zrozumiałeś?!
-A co? Bronisz swojej panienki? Co? Miałem rację, dobra jest w łóżku?- teraz pięść Bootha wylądowała na jego twarzy.
-Jesteście skończeni. Zaskarżę was.
-Powtarza się, co Bones?
-Na mnie nie robi to wrażenia- odpowiedziała.
-Ok.. aresztuję cię za napaść na Dr Brennan i agenta federalnego.- odwrócił go plecami i wyjął kajdanki, Bones wstała. Grand uderzył agenta łokciem w brzuch, wyrwał się, gdy Booth sięgał po kajdanki i podbiegł do Brennan. Objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował w szyję
-Czujesz?- powiedział. Bren szybko przerzuciła go przez ramię.
-Jesteś odrażający!- krzyknęła. Cała ta sytuacja wyprowadziła ją z równowagi. Booth podbiegł i zakuł go w kajdanki.
-Pożałujesz!- wrzasnął- Charlie! Zabierz tego śmiecia i zamknij go- krzyknął przez otwarte drzwi do kolegi. Charlie szybko podszedł i zabrał Granda ze sobą.
-Jestem pewna, ze to on zabił tą dziewczynę…- powiedziała lekko roztrzęsiona Brennan.
-Bones? Wszystko w porządku?- spytał zatroskany.
-Tak…- odpowiedziała, ale jej głos kłamał.
-Już dobrze…- podszedł do niej i przytulił mocno do siebie- Już dobrze…
-On jest obrzydliwy… Jego dotyk…
-Ciii, Bones. Spokojnie, już go nie ma. Dopilnuję żeby go zamknęli na resztę życia.
-Dziękuję, że… że byłeś przy mnie…- szepnęła wtulając się w niego.
-Zawsze będę przy tobie, Bones. Nigdy cię nie opuszczę.- nagle przed oczami Bren pojawił się obraz z jej snu… Odchodzący Booth. Oderwała się od niego.
-Co się stało?- spytał zdziwiony jej reakcją.
-Nic… Ja… Przepraszam. Nie powinnam tak reagować…
-Bones, nawet ty masz prawo do chwili słabości…
-Nie powinnam zawsze się do ciebie przytulać, jak poczuję się źle…
-Jestem twoim przyjacielem, Bones. Jeśli tego potrzebujesz, jestem dla ciebie. Nie przejmuj się…
-Chodźmy już stąd…- zmieniła temat.
-Chodźmy do mojego gabinetu- powiedział.
-Powinnam wrócić do Jeffersonian…
-Zawiozę cię tam, Bones. Musisz się trochę uspokoić. Chodź, zrobię ci herbaty.
-Dobrze…
Poszli do gabinetu Bootha.
69.
Booth zrobił herbatę i podał ją Bones.
-Proszę- powiedział- Uspokoisz się trochę.
-Co to?
-Herbatka ziołowa.
-Dziękuję, Booth…
-Proszę, Bones- uśmiechnął się do partnerki. Bren upiła łyk gorącej herbaty, poczuła jak ciepło rozlewa się po jej ciele, Booth miał rację, to ją trochę uspokoiło.
-Wiesz co najbardziej mnie wkurza, Bones?- spytał po chwili siadając na biurku.
-Co?
-To, że nie możemy oskarżyć go o morderstwo dopóki nie będzie wyników DNA… A jeśli okaże się, że to nie on?
-To on, Booth, jestem tego pewna. Widziałeś jak się zachowywał. Jest zdolny do zrobienia czegoś takiego…
-Wierzysz przeczuciom?- spojrzał zdziwiony.
-Nie przeczuciom, Booth. Obserwacjom i faktom. Sposób w jaki do mnie mówił…
-To psychologia, Bones.
-Nienawidzę psychologii.
-No właśnie.
-Po prostu jestem przekonana, że test DNA to potwierdzi. Wiem, ze to on. Po prostu. I nie zagłębiajmy się tu w psychologię i uczucia, wiesz, ze w to nie wierzę.
-Wiem, Bones…- Booth posmutniał. Po chwili- Sweets! Właśnie, może ma dla nas już profil psychologiczny, zaraz do niego zadzwonię…- sięgnął po telefon i w tym samym momencie do drzwi zapukał Lance.
-Cześć- powiedział
-Sweets?- Booth wyglądał jakby zobaczył ducha.
-No, to ja. Coś nie tak? Czemu tak na mnie patrzysz?- spytał. Seeley siedział z telefonem w ręce i nic nie mówił.
-Właśnie o tobie rozmawialiśmy- powiedziała za niego Bren.
-O mnie?
-Tak. Zastanawialiśmy się czy wiesz już może coś na temat zabójcy?
-Ja właśnie w tej sprawie… Agencie Booth? Jest pan z nami?- pomachał ręką do agenta.
-Tak- otrząsnął się- Jestem. Co mówiłeś Sweets?
-Mam profil mordercy.- pomachał teczką, którą przyniósł ze sobą.- Byłem też w mieszkaniu Amandy… Nie zauważyłem tam nic dziwnego. Dziewczyna kochała balet to pewne. Była zorganizowana, pracowita, całkowicie poświęcała się swojej pasji. Była bardzo dobrą przyjaciółką i koleżanką
-A co masz o mordercy Sweets?- spytał Booth.
-Proszę, sami zobaczcie- podał mu teczkę z informacjami. Booth zaczął czytać.
-Na co dzień pracuje w normalnym zawodzie, ma styczność z dorosłymi i dziećmi. Jest typem człowieka, który zawsze dostaje to czego chce. Skłonny do agresji i przemocy. Zdolny do napadu na tle seksualnym… Oskarżony będzie wypierał się winy. Sam nie wierzy w to, że zrobił coś złego. Ma problem z odróżnieniem dobra od zła. Jest typem niebezpiecznym. Na co dzień udaje dobrego, wykształconego człowieka. Ludzie go lubią…
-Gand…- powiedziała Brennan.
-Tak. To na pewno nasz typ…
-Macie podejrzanego?- spytał Lance.
-Tak. Właśnie go przesłuchiwaliśmy. Jest agresywny, nie przyznaje się do niczego. Nie chciał nic powiedzieć nawet po tym, jak powiedzieliśmy mu, że mamy z czym porównać jego DNA, którego próbki nie chciał nam dać nawet po zobaczeniu nakazu.. Poza tym…- Booth spojrzał na Bren- jest zdolny do przemocy seksualnej…
-Tak… Napadł na mnie…- powiedziała Tempe.
-Co?- Sweets był w szoku- Jak to napadł?
-Wyrwał się Boothowi… uderzył go w brzuch i…
-Bones nie musisz o tym mówić…- wtrącił się Booth widząc, że to wspomnienie sprawia jej ból.
-Nic mi nie jest Booth… Złapał mnie od tyłu.. pocałował w szyję…
-Bones, nie musisz mu tego mówić. Sweets daj spokój.
-Przecież ja nic nie mówię…- powiedział w obronie psycholog
-Ok., nieważne. Po prostu wiemy, że to on. Pasuje do profilu.
-Ale to nie wystarczy prawda?- spytał Lance.
-Nie. Ale mamy też jego nasienie, Cam właśnie robi analizę DNA, mamy próbkę jego śliny… założę się, ze będzie zgodność.
-Czyli czekamy na wyniki?
-Tak, Sweets.
-Ok. Dajcie znać, jak będziecie coś wiedzieć. Wracam do siebie. Zaraz mam umówione spotkanie.- Lance odwrócił się do wyjścia.
-Czy to spotkanie ma na imię Disy?- spytał z uśmieszkiem Booth.
-… tak, tak ma na imię- powiedział zmieszany Lance.
-Pozdrów swoje spotkanie- dodał z jeszcze szerszym uśmiechem. Bren patrzyła na nich z dziwną miną.
-Pozdrowię, dzięki.- wyszedł z gabinetu.
-Pozdrów swoje spotkanie?- spytała Tempe.
-Tak się mówi, Bones. To, co? Zawieźć cię do Jeffersonian?
-Tak.- wstała i w tym samym momencie zadzwonił jej telefon. Wyjęła go z torebki i odebrała- Brennan? Tak? Ok. Zaraz będziemy, dzięki.
-Kto dzwonił?
-Cam. Mają już wyniki
-Tak szybko?- spytał zaskoczony.
-Tak.
-Chyba Cam musiała stać nad nimi, żeby się pospieszyli. Ok., musimy zawieźć jej próbkę śliny tego Gand’a…
-Tak…
-Już lepiej, Bones?
-Tak. Lepiej, dziękuję za herbatkę- uśmiechnęła się do niego. Booth podszedł do niej, objął ją ramieniem
-Chodźmy Bones. Ze mną nic nigdy ci się nie stanie- Bren nie opierała się. Wyszli z FBI.
Jeffersonian
Na miejscu szybko poszli przekazać Cam próbkę do zbadania DNA. Dr Saroyan oczywiście od razu zabrała się do pracy. Bones i Booth poszli do Angeli.
-Hej, Ange- powiedziała na powitanie Bren.
-Hej, sweety. Hej, Booth- odpowiedziała z uśmiechem podnosząc wzrok znad książki.- Dobrze, ze jesteście. Właśnie kończę czytać pamiętnik Amandy..
-Znalazłaś w nim coś ciekawego?- spytał Booth.
-Na początku nic szczególnego. Zwykłe zwierzenia nastolatki. Miłość, ukochany chłopiec, rozstanie… To takie przykre…
-Ange…- odezwała się Bren. Musiała zareagować, bo wiedziała, ze artystka zaraz się rozpłynie i będzie mówić o tym, co przeżyła dziewczyna po zerwaniu z chłopakiem.
-Tak. Znalazłam coś, co może być ważne. Proszę…- podała Bones pamiętnik- Na tej stronie- wskazała palcem jedną z zapisanych kartek.
-„Znowu to zrobił… Nie wiem już jak mam do niego mówić… Nienawidzę zajęć z w-fu…”, „Dzisiaj dopadł mnie w kantorku… Przyparł do ściany, objął i zaczął dotykać moje ciało… próbował mnie pocałować… Chciał zdjąć mi spódnicę… na szczęście ktoś przyszedł. Spanikował i odszedł… Boję się go… Nie wiem, co może zrobić… Nie wiem komu o tym powiedzieć…”- czytała Bones.
-To sukinsyn!- krzyknął Booth- To na pewno nauczyciel w-fu!
-Wyniki DNA niedługo powinny być, więc…- mówiła Bren- Dopadniemy go, Booth.
-Już się nie wywinie. Mamy niezbite dowody na to, ze to on. A wynik DNA to potwierdzi.
no tak ale te powoli będzie trwało bardzo długo niestety... aż mi brak słów.. to obrzydzające to co ten cały Grand zrobił (o ile to on ale wszystko na to wskazuje ) biedna ta dziewczyna... :( oczywiscie wszystko było rewelka nie mam się o co przyczepić xD :) ekstra to czekamy na wynik DNA :)
Wyniki DNA będą szybko:) Masz rację sposób w jaki zachowywał się Gand jest odrażający, sama jak to opisywałam to sama go nienawidziłam za to co robi
Cedek:)
70.
W gabinecie zostali tylko Bren i Booth, reszta wróciła do swojej pracy. Cam musi przecież doprowadzić do szybkiego poznania wyników. Siedzieli razem na kanapie popijając świeżo zrobioną kawę.
-Wiesz, Bones…- zaczął spoglądając na partnerkę- Naprawdę mam nadzieję, ze to on… po tym co zrobił nie może się wywinąć… po tym…
-Co zrobił Amandzie i… i mi.- dokończyła- To on, Booth. To musiał być on. Ten człowiek jest chory, nie możemy pozwolić na wypuszczenie go na wolność. Nawet gdyby teraz okazało się, że nie on zabił Amandę, to… jest zdolny do tego, żeby skrzywdzić inną kobietę, a my nie możemy mu na to pozwolić… Widziałam to w jego oczach, Booth… Gdyby nie twoja obecność i miejsce, w którym byliśmy… Jestem pewna, że zmusiłby mnie… wiesz do czego…- Booth tylko kiwnął głową- Był bardzo podniecony i… zrobiłby wszystko, żeby zaspokoić swoje potrzeby… Wciąż pamiętam ten jego dotyk… On jest obrzydliwy… Czułam go…
-Bones…- Booth odwrócił delikatnie głowę Bren w swoją stronę i spojrzeli sobie głęboko w oczy- Nie myśl już o tym. Nic by ci się przy mnie nie stało. Nigdy na to nie pozwolę- z oka Tempe spłynęła łza, Booth szybko otarł ją kciukiem- Nie płacz, nie bądź smutna… Nie lubię jak się smucisz…- Bren uspokoiła się i teraz wpatrywała się w ciemne oczy Seeley’ego. W powietrzu czuć było niesamowite napięcie, ich wzrok… iskry namiętności i pożądania skakały w nich jak oszalałe.
-Dlaczego zawsze to robisz, Booth?- spytała po chwili.
-Co robię?
-Zawsze mnie pocieszasz… Pilnujesz, żebym nie miała złego humoru…
-Jesteś moją partnerką, ale przede wszystkim jesteś moją przyjaciółką Bones… Nie mogę patrzeć jak tak bliska mi osoba, jak ty, smuci się i płacze… Nie mogę ci na to pozwolić. Jeśli tak jest… zrobię wszystko żeby to zmienić.
-Wszystko?- spytała niepewnie.
-Tak, Bones. Wszystko.- nadal utrzymywali kontakt wzrokowy, ich twarze były bardzo blisko… ich serca gwałtownie przyspieszyły, oddech stał się coraz płytszy i szybszy… Dzieliły ich zaledwie sekundy i milimetry od złączenia ust, ale.. Bones nagle oprzytomniała…
-A, jak Parker, Booth? Dawno go nie widziałam…- powiedziała i odsunęli się od siebie.
-Parker? Ma się dobrze. Wyjechał gdzieś teraz z Rebeccą i jej nowym chłopakiem. Mają wrócić za jakiś czas…
-Stęskniłam się za nim…
-Ja też Bones.
-Parker to jest takie wspaniałe dziecko.
-W końcu mój syn, prawda?
-No tak, ego się odezwało.
-Nie ego. Taka jest prawda.
-Ciekawe czy mi kiedyś też będzie dane zostać matką…- zamyśliła się.
-Oczywiście Bones. Jak tylko spotkasz właściwą osobę, która pokochasz…
-Nie wiem czy ja potrafię, Booth… Wiesz, że zawsze jak kogoś pokocham i mu zaufam… Zawsze ten ktoś odchodzi, a ja zostaję sama…
-Nie zawsze musi tak być. Po prostu źle trafiałaś…
-Myślę, że bezpieczniej jest… po prostu nie szukać… Nie dawać się znowu zranić. Ja… ja po raz kolejny już bym tego nie zniosła. To zawsze tak bolało…
-Bones, dla każdego z nas na świecie jest ktoś, kto jest ci pisany. Ktoś kogo pokochasz, ktoś kto pokocha ciebie i nigdy nie odejdzie. Ktoś komu zaufasz na tyle żeby powierzyć swoje życie. Ktoś, kto odda życie za ciebie… z kimś, z kim będziesz mogła porozmawiać o wszystkim, wpadać do niego o każdej porze dnia i nocy i… Mieć dobry humor, zły, być wściekła, złośliwa, szczęśliwa, chora… on i tak będzie cię kochał nad życie i cię nie opuści.
Obiecuję ci to.
-My możemy na siebie liczyć, prawda? Ufamy sobie i… wiem, że oddałbyś za mnie życie… już nie raz to robiłeś… ja… też bym dla ciebie to zrobiła.- powiedziała poważnie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę jak mogło to zabrzmieć. Booth zareagował dużym uśmiechem. „Czyżby coś zrozumiała?” myślał…- Ale to znaczy, że.. że przyjaźń jest jak miłość? Że opiera się na tych samych zasadach tak? Oprócz tego, że przyjaciele są dla siebie… możesz im opowiadać o swoich uczuciowych problemach, a oni cię zrozumieją. Tylko kiedy się z kimś wiążesz, może okazać się, ze wszystko jest dobrze, ale tylko jeśli się przyjaźnicie, a kiedy do przyjaźni wmiesza się miłość, wtedy wszystko się psuje. Jak to dobrze, że my jesteśmy takimi przyjaciółmi, którym nie grozi nic z tych rzeczy, że możemy sobie bezgranicznie ufać i… żadne bezsensowne uczucia nie są z tym związane.- mina Bootha od razu wróciła do poprzedniego stanu. Jednak nic z tego… A już miał nadzieję, że wreszcie coś do niej dotarło, że zaczyna się otwierać..
-Bones. Uczucia nie są bezsensowne. Uczucia takie jak miłość, to najpiękniejsze uczucie jakie może spotkać człowieka.- Bones podniosła wzrok i ponownie ich oczy się spotkały- Kiedy kochasz świat staje się piękniejszy… Jesteś szczęśliwa, zawsze masz kogoś blisko siebie. Po prostu kochasz.
-Po prostu…?
-Tak, Bones. Po prostu. Miłość jest. Kiedy się już pojawi, nie powinno się jej ignorować, tłamsić… Po prostu trzeba się jej poddać…
-Zazdroszczę ci… Ja nie potrafię tak myśleć. Nie potrafię poddać się uczuciu… Kiedy mam wrażenie, że się pojawi, wolę je odsunąć od siebie… bo wiem, co stanie się potem. Chwila radości, szczęścia, a potem tylko ból.
-Nie zawsze, Bones…
-Naprawdę w to wierzysz…
-Wierzę. I tobie też pomogę w to uwierzyć, Bones. Będziesz szczęśliwa…
-Booth…- ich twarze po raz kolejny były bardzo blisko. Oddechy i serca znowu odmówiły uspokojenia się… Szalały… Ich ciała przeszła fala gorąca… Powoli, może nieświadomie zaczęli ostrożnie zbliżać się do siebie… serca przyspieszały jeszcze bardziej… w ciszy gabinetu można było słyszeć ich bicie… Bones leciutko otworzyła usta… Oboje czuli, że pragną jeszcze raz posmakować smaku swoich ust… chcą się jeszcze raz w nich zatopić… zapomnieć o całym świecie… Było blisko…
-Mam wyniki!- krzyknęła Cam, wbiegając do gabinetu Brennan. Booth i Bones od razu odskoczyli od siebie, jak oparzeni… Siedzieli i z dziwnymi minami wpatrywali się w patolog. Wyglądali, jakby Cam ich na czymś przyłapała…
-Co wam się stało?- spytała Saroyan z uśmiechem na twarzy. Widziała, jak zareagowali na jej wejście. „Ach, mogłam poczekać… Kto wie do czego by doszło… Czemu ja zawsze najpierw robię, potem myślę… Kurczę…” myślała.
-Nic- odezwał się Booth.
-Jak wyniki, Cam?- spytała Bren.
-Możemy oskarżyć go o gwałt i morderstwo. Idealne dopasowanie.
-Mamy go- powiedział uradowany Seeley.
-Na to wygląda- odpowiedziała.
-Dzięki Cam.
-Nie przeszkadzajcie sobie. Udawajcie, ze wcale mnie tu nie było- powiedziała wychodząc na palcach z gabinetu. Na twarzy malował jej się uśmiech. Bren i Booth zostali znowu sami…
przepraszam że przekręciłam nazwisko tego potwora przez co chyba uraziłam Twoje "prawo autorskie" (nie wiem czy to o to chodzi.. ) mam nadzieje że się nie gniewasz..?? Boże jak słodko się robi... ta rozmowa (oczywiście B&B) ekstra... byli tak blisko... ta Cam musiała i przeszkodzić... ale będzie następny raz... xD jak dobrze że zapuszkują tego Ganda...(chyba dobrze xD ) i znowu zostali sami... :)
No coś ty, nie zartuj, czemu miałabym się gniewać? Przecież nic się nie stało. Nawet ja często zapominam jakich imion używałam, dlatego zawsze jak piszę robię sobie notatki, kto gdzie kiedy, jak, co ważnego się pojawiło itp:P
Nie przejmuj się tym, każdy mógł się pomylić. Ja się nie gniewam:):):)
I następna część:)
71.
-O co jej chodziło?- spytała Bones, jak tylko Cam zniknęła za drzwiami.
-Nie wiem…- skłamał. Przecież doskonale wiedział o czym mówiła Saroyan. Gdyby nie to, że weszła… Kto wie? Może wreszcie uczyniliby jakiś krok w swoim kierunku…
-Dziwnie się zachowywała…- Bren starała się nie nawiązywać do sytuacji sprzed wtargnięcia Cam.- To co? Nareszcie go mamy.
-Tak. Trzeba będzie podrzucić raporty do FBI…
-Zaraz się nimi zajmę.
-Pomogę ci, Bones.
-Nie musisz- wstała i ruszyła w kierunku swojego biurka.
-Ale chcę.- uśmiechnął się- Razem szybciej to załatwimy. A im szybciej to załatwimy, tym szybciej go oskarżą.
-Masz rację… Ok., to bierzmy się do pracy.
-Tak jest.
Razem zabrali się za wypełnianie raportów i porządkowanie materiałów dowodowych. Po kilku godzinach udało im się wszystko dopracować i ostatecznie zakończyć.
-Ale już późno- powiedział Booth przeciągając się na krześle- Czas wracać do domu.
-Chyba tak…
-To zbieraj się Bones, odwiozę cię.
-Już…
-Jutro z rana podrzucę te papiery Cullenowi. Niech się zabiorą za tego gościa. Już nic mu nie pomoże. Powiadomię też rodzinę, że złapaliśmy sprawcę. Udało się, Bones.
-Tak.
-Co się dzieje?
-Nic.- Bones unikała rozmowy z Boothem. Bała się, że poruszy temat, o którym nie miała ochoty rozmawiać.
-Bones.
-Jestem trochę zmęczona. Ten cały dzień… to jakiś koszmar.
-Koszmar… ale już się kończy. Mamy mordercę, sprawa rozwiązana, dzień się kończy… Jutro wstanie nowy i wszystko będzie wyglądało inaczej. Chodź Bones.. Głodna?- na wspomnienie o jedzeniu, Bren zaburczało w brzuchu- Słyszę, że tak. To co, zamawiamy tajskie i jedziemy do ciebie czy do mnie?
-Nie wiem..
-Bones… Ok., po drodze kupimy jedzenie i jedziemy do ciebie. Zjemy i wrócę do siebie, ok.?
-Ok.
-Daj spokój, Bones. Wszystko się ułoży, chodź…- podszedł do niej i pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
Całą drogę przejechali w milczeniu. Bali się rozmowy…
W mieszkaniu Brennan rozsiedli się wygodnie na kanapach i zajadali tajskim. Jedzenie poprawiło im humor i pomogło w zapomnieniu przyczyny tego dziwnego nastroju, jaki się między nimi pojawił. Wszystko wróciło do normy, rozmawiali jak dawniej… prawie jak dawniej, czuli że coś się dzieje… Tamta scena wciąż tkwiła im w głowach i za nic nie chciała im odpuścić.
W końcu zrobiło się późno…
-Na mnie chyba już czas, co Bones?- powiedział Booth wstając- Jutro do pracy..
-Tak, już trochę późno się zrobiło…- odpowiedziała również wstając.
-Wpadnę po ciebie rano i zawiozę cię do Instytutu. Potem pojadę do FBI…
-Nie lepiej najpierw pojechać do FBI? Dobrze by było dostarczyć Cullenowi te papiery jak najszybciej. Niech zajmą się tym zboczeńcem… Mam nadzieję, że dostanie dożywocie…
-Dostanie, Bones. A w więzieniu będzie miał przekichane. Tam nie lubią takich jak on. Już oni się tam nim zajmą.
-I bardzo dobrze. Należy mu się. To już nie wróci życia Amandzie, ale..
-Ocali inne kobiety.
Stali przy drzwiach. Booth sięgnął do kieszeni… czegoś mu brakowało…
-Mój telefon. Został na stole… chwilka…
-Czekaj. Przyniosę…- powiedziała Bren i poszła do pokoju. Po chwili wróciła. Szła szybko, nie założyła żadnych kapci, a podłoga była dosyć śliska, więc… wystarczyła chwila nieuwagi i… Bren w jednej chwili znalazła się w ramionach Bootha, ratującego ją od upadku na ziemię.
-Ostrożnie, Bones.- powiedział przytrzymując ją- Chyba nie chcesz wpakować się w gips?- spojrzał na nią, podnosiła głowę i… znowu to zobaczył… Jej oczy przepełnione jakimś tajemniczym błyskiem… Czuł jak bije jej serce… Bones czuła, jak powoli traci kontrolę. Te ciemne oczy, jego zapach, ciepło jego ciała… jego dotyk… Patrzyli sobie w oczy, ponownie… Znowu dało wyczuć się w powietrzu dziwne napięcie, zupełnie takie samo jak kilka godzin wcześniej w gabinecie Bren…
-Dzięki… Booth…- wyszeptała. Chociaż była już bezpieczna, nadal stała w jego ramionach i z zapartym tchem wpatrywała się w oczy Seeley’a.
-Kiedyś ci obiecałem… Nigdy nie pozwolę ci upaść… Słowa dotrzymuję- uśmiechnął się swoim uśmiechem, tym przeznaczonym tylko dla niej. Odgarnął zabłąkany kosmyk włosów z jej twarzy. Wystarczyło tylko lekkie muśnięcie jego dłoni, by przez całe jej ciało przeszedł dreszcz. Nie miała zamiaru szybko uwalniać się z jego objęć. Stali i patrzyli się na siebie…
-T… twój telefon Booth…- powiedziała po chwili, podnosząc do góry telefon Bootha.
-Widzę…- odpowiedział i nie pozwalał jej przerwać kontaktu wzrokowego. Bren postanowiła włożyć Motorolę do kieszeni jego marynarki, nadal patrząc mu w oczy… Obojgu zrobiło się dziwnie ciepło… To było bardzo przyjemne uczucie… Ich twarze znowu wolno zbliżały się do siebie… Widząc, że Bones się nie uwalnia z jego uścisku, widząc to „coś” w jej oczach, czując jej płytki oddech… postanowił zaryzykować. Zbliżył się jeszcze bardziej… Nie protestowała… W końcu zdecydował delikatnie musnąć jej usta… Nadal nie protestowała… Powoli zaczął ją całować… i jakie było jego zdziwienie, kiedy Bren zaczęła oddawać pocałunki. Delikatnie muskali swoje wargi… powoli przechodząc do dalszej części… zaczęli się całować, całować z tak olbrzymią namiętnością, tak dawno skrywaną namiętnością i pragnieniem… Tempe otworzyła lekko usta pozwalając Boothowi na pogłębienie pocałunku… Zatracili się w nim. Booth wplótł ręce w gęste, jedwabiste włosy antropolog… Czuli się jak wtedy pod jemiołą, jak podczas próby spektaklu, z tą jedną różnicą… to teraz, działo się naprawdę. Oboje tego chcieli. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, coraz bardziej zachłanne… Jednak po chwili…
-Booth…- Bren oderwała się od Seeley’ego- Przepraszam.. Ja nie powinnam…
-Daj spokój, Bones. Jesteśmy dorośli. Wiemy, co robimy.
-Nie, ja nie wiem, co ja robię. Przepraszam cię za to. Przepraszam Booth, nie potrafię… Nie mogę… nie możemy tego więcej robić…
-Ale dlaczego? Bones, powiedz mi czemu? Przecież nie robimy nic złego.
-Booth, jesteśmy przyjaciółmi. Nie chcę tego zniszczyć… Jeśli coś się między nami zepsuje… nie zniosę tego.
-Daj sobie szansę…
-Nie, Booth. Proszę cię zapomnimy o tym…
-Jak? Jak mam o tym zapomnieć, Bones?
-Jestem zmęczona, Booth… Nie powinnam… przepraszam…
-Porozmawiajmy o tym…
-Nie dzisiaj, nie teraz Booth. Nie jestem na to gotowa… nie chcę o tym teraz rozmawiać… Zrozum mnie, proszę…
-Będziemy musieli o tym porozmawiać, Bones.
-Tak… Kiedyś, ale nie teraz…
-Bones…
-Nie rozumiem, co się teraz ze mną dzieje. Potrzebuję czasu, żeby to sobie jakoś ułożyć w głowie… Muszę pomyśleć…
-Nie myśl, Bones. Rób to co podpowiada ci serce.
-Ja nie mam serca… Ja…
-Nawet tak nie mów. Bones. Masz serce i to większe niż niejeden człowiek. Nigdy o tym nie zapominaj. Nie wmawiaj sobie tego. Wiem, ze masz serce, znam cię, bardzo dobrze.
-Ale nie potrafię…
-Potrafisz. Ja ci pomogę…
-Nie dziś…
-Ok. wrócimy do tej rozmowy, jak będziesz gotowa, dobrze?
-Tak…- spuściła głowę.
-Wpadnę rano po ciebie… Zamkniemy tą sprawę i…
-Dobrze.
-Do zobaczenia, Bones. Nie odrzucaj tego…
-Pa, Booth
Seeley wyszedł. Bren zamknęła drzwi, siadła na kanapie w salonie, ukryła twarz w dłoniach i czuła, jak zbiera jej się na płacz.
-Co ja najlepszego robię?- mówiła- Nie mogę… To mój przyjaciel… Ale…
SUV
-Co ja najlepszego zrobiłem?- pytał siebie Booth ruszając spod domu Bren- Czemu ja nigdy nie mogę się pohamować…? To wszystko za szybko… Przestraszy się… i znowu ją stracę… Nie! Nie pozwolę jej się bać! Nie pozwolę jej na strach przed miłością. Tylko co ja mam zrobić, żeby wreszcie się otworzyła? Co zrobić… Jak jej powiedzieć, że ją kocham?
Ta noc należała do nieprzespanych. Oboje w swoich łóżkach rozmyślali o tym, co się wydarzyło. Jedna osoba doskonale wiedziała dlaczego to się stało… Druga… po prostu bała się konsekwencji..
Co będzie jutro? Tego bali się oboje…
Zobaczymy...:P Hehehe, nie no kiedyś chyba musi być dobrze:) Nie wiem, zobaczycie:) Różnie bywa:)
Pozdrowionka:)
no to fajnie ze się nie gniewasz... :) jejku pięknie... jak ja bym chciał to zobaczyć... na ekranie mojego telewizora oczywiście :) wiadomo o kogo chodzi kto się boi, a kto wie na pewno :) ślicznie z niecierpliwością czekam na cd :)
Ja też chciałabym kiedyś zobaczyć ich w końcu razem:)
i cedek
72.
Ranek według Bones przyszedł zdecydowanie za szybko. Nadal nie czuła się na siłach, żeby porozmawiać z Boothem. Przypomniała sobie sen, w którym Avalon mówiła jej, że go straci… przypomniała sobie poprzedni sen, kiedy kochała się z nim i miała nadzieję, że wszystko się ułoży, czuła się szczęśliwa, a potem Seeley odszedł… Jak każdy w jej życiu, każdy na kim jej zależało. Wiedziała, że Booth jest dla niej kimś bardzo ważnym, wiedziała, że być może ta ich przyjaźń już dawno jest fikcją, że tylko próbuje się przed sobą tłumaczyć, próbuje uwierzyć, że nic poza nią do niego nie czuje. Ale to stawało się coraz trudniejsze. Jej serce, którego jak myślała nie ma, biło coraz mocniej, coraz gwałtowniej reagowało na jego bliskość. Jej ciało też zachowywało się dziwnie w jego obecności…
-Czy to możliwe, że ja kogoś potrafię pokochać?- spytała siebie zwlekając się z łóżka.- Nie… Ja nie umiem kochać, ja tylko ranię ludzi…- poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Kręciło jej się w głowie, czuła się dziwnie słaba. No cóż, ta noc nie należała do dobrze przespanych… Stres robi swoje… Wstawiła wodę i poszła wziąć szybki prysznic. Niedługo przyjedzie po nią Booth. I co mu powie? Wykąpała się, teraz stała przed lustrem, myjąc zęby. Patrzyła w swoje odbicie i myślała…
-Może powinnam mu powiedzieć, ze to był błąd? Nic na siłę… Skąd mam wiedzieć, jaki jest jego stosunek do mnie? A jeśli on mnie nie pokocha? Nie przeżyję takiego odrzucenia… Powinnam mu powiedzieć, że żałuję tego co zrobiliśmy?... Tylko, ze ja nie żałuję… Nie potrafiłabym go okłamać… Ale… Jak ja mam wyjść z tej sytuacji…?
Skończyła poranną toaletę i poszła do kuchni, jeszcze raz wstawiła wodę, która w czasie jej kąpieli już dawno zdążyła wystygnąć. Po chwili zalała kawę. Zajrzała do lodówki… Oczywiście pusto.
-Trudno… Pojadę bez śniadania…- z kubkiem kawy poszła do sypialni. Upiła łyk, postawiła na stoliku i zajrzała do szafy. Zakręciło jej się w głowie, złapała się półki i… wszystkie rzeczy razem z półką wylądowały na podłodze.
-Co się ze mną dzieje?- popatrzyła na leżące rzeczy.- Nie mogę się aż tak przejmować.. To Booth… mój przyjaciel… Jakoś to sobie wyjaśnimy…
Wybrała z szafy czarny sweterek, bordową spódnicę, rajtuzy, pasek… Ubrała się. Sięgnęła po kawę i wróciła do kuchni. Usiadła przy stole i wpatrywała się w ciecz w jej kubku.
-Booth, gdybyś tylko wiedział…
Zamyślona nie usłyszała pukania do drzwi. Po chwili w jej kuchni zjawił się Booth, otworzył drzwi zapasowym kluczem. Spojrzał na smutną, zamyśloną Bren. Wiedział, że myśli o tym, co się stało. On też bał się tej rozmowy. Bał się, że powie mu, że wszystkiego żałuje, że była to tylko chwila słabości, że nie powinni tego robić, bo są przyjaciółmi. Najlepszymi, ale… tylko przyjaciółmi… Tej nocy Seeley też nie spał za dobrze…
-Bones?- spytał cicho i powoli zbliżył się do partnerki.- Bones?- podszedł i położył rękę na jej ramieniu. Bren podskoczyła i wylała trzymaną w ręku, na szczęście już zimną, kawę na siebie.
-Booth?! Co ty tu robisz?- spytała zaskoczona.
-Miałem po ciebie rano przyjechać. Pukałem, ale nie otwierałaś, więc skorzystałem z klucz, który mi dałaś.
-Przepraszam, zamyśliłam się… Kurcze…- spojrzała na swoją spódnicę i sweter.
-Musisz szybko się przebrać i zaprać, bo zostaną plamy.
-Tak…
-Chodź. Pomogę ci zaprać.
-Nie trzeba…
-Bones, nie marudź. Chodź, dasz mi te ciuszki, ja je namoczę, a ty się w tym czasie przebierzesz.
-Ok…- wstała, poszła do łazienki. Zdjęła mokre ubrania, wbiła się w szlafrok do kolan i wyszła do Bootha. Seeley, jak tylko zobaczył ją w tym krótkim szlafroku… jej długie nogi, czuł, jak robi mu się ciepło. Gdyby nie to, że nie wiedział, jakie są między nimi relację, nie mógłby się powstrzymać, żeby do niej nie podejść, wziąć ja w ramiona i… całować. Szybko oderwał wzrok od jej nóg i spojrzał na zmęczoną twarz. - Booth, naprawdę nie musisz tego robić. Potrafię prać…
-Ale pomóc mogę. Nie mamy za dużo czasu. Trzeba jak najszybciej dostarczyć Cullenowi dokumenty. Tak, zaoszczędzimy trochę czasu. Idź się przebierz, ja się tym zajmę…
-Ok…- Bren udała się do sypialni, Booth odprowadził ją wzrokiem.
-Co ty ze mną robisz, Bones…- szepnął do siebie i zabrał się za szybkie pranie. Niecałe 10 minut i już byli gotowi do wyjścia.
-To jedziemy.- powiedział z uśmiechem.
-Tak…- Bones zrobiła kilka kroków i zachwiała się na nogach. Oczywiście Booth był blisko i ją złapał.
-Co się dzieje, Bones?- spytał ze strachem w głosie.
-Nie wiem… Od rana źle się czuję…
-Jadłaś śniadanie?
-Nie.
-No właśnie. Bones, nie możesz tak żyć. Jesteś osłabiona. Człowiek musi jeść.
-Wiem, ale moja lodówka… Nie miałam czasu zrobić zakupów.
-No tak. Oj, Bones, Bones…
-Wiem… Dziś pójdę na zakupy.
-Jasne. Może chcesz zostać dziś w domu, co?
-Nie, Booth. Mam pracę.
-Praca nie zająć nie ucieknie.
-Nie wiem, co to znaczy- na twarzy Bootha pojawił się uśmiech.
-To znaczy, ze poczeka.
-Nie. Wszystko będzie dobrze. Nie chcę brać wolnego.
-No tak, ok., nie będę się z tobą kłócił. Ale po drodze kupimy ci jakieś śniadanko. Nie możesz chodzić głodna. To niezdrowo.
-Ok.
-Pomogę ci, chodź. Możesz oprzeć się na moim ramieniu.
-Dam sobie radę…
-Bones, proszę cię. Nie chcę żebyś mi gdzieś po drodze upadła.
-Dobra…- pozwoliła Seeley’emu podtrzymać się. Czuła, ze nie ma siły. Razem wyszli z jej mieszkania i wsiedli do SUV’a. Po drodze kupili śniadanie. Bren szybko pochłonęła zdrowe kanapki i siły od razu jej wróciły.
-I jak?- spytał po chwili, widząc, że jej twarz nabiera koloru.
-Lepiej- uśmiechnęła się.
-Mówiłem. Te kanapki są najlepsze.
-Rzeczywiście były bardzo dobre.
-Bones, nie możesz tak o siebie nie dbać.
-Wiem…
-Musisz jeść.
-Obiecuję, że się poprawię.
-Ja mam nadzieję.
Zapadła cisza…
-Bones?- po chwili odezwał się Booth.- Wiesz, że musimy porozmawiać…
-Wiem… Ale może najpierw dajmy Cullenowi te dokumenty…
-Bones…
-Obiecuję, że porozmawiamy…- dodała cicho. Chciała to jak najdalej odwlec. Po prostu szukała wymówki, żeby nie poruszać tematu ich wczorajszego pocałunku.
-Ok…
Dojechali do siedziby FBI. Dostarczyli dyrektorowi dokumenty obciążające Gand’a. Był bardzo zadowolony, że udało im się go pogrążyć. Podziękował Brennan i Boothowi i wrócił do pracy.
Partnerzy ponownie wsiedli do SUV’a.
-Bones…- Booth chciał zacząć rozmowę, ale przerwał im telefon. Niechętnie sięgnął po Motorolę i odebrał.- Booth… Tak… Jasne, zaraz będziemy…- schował telefon.
-Co się dzieje?- spytała Bones widząc podenerwowanego agenta.
-Nowa sprawa… Znaleźli ciało…
-Jesteś zdenerwowany, może ja poprowadzę?
-Nie, Bones. Nie czujesz się dzisiaj za dobrze. Poza tym… nie jestem zdenerwowany.
-Widzę.
-Bones!
-Ok. Już nic nie mówię… Gdzie znaleziono ciało?
-W piwnicy, w jakimś domku…
-W piwnicy?
-Tak. Bones…
-Porozmawiamy. Może po prostu spotkamy się u mnie wieczorem, jak już zbadamy szczątki i…
-Ok. Tylko proszę cię, nie wykręcaj się. Musimy pogadać. Jesteśmy dorośli, jesteśmy przyjaciółmi…
-Wiem, Booth.
Bren wiedziała, ze może nie powinna, ale ucieszyła się z tego telefonu. To jeszcze trochę odwlecze ich rozmowę… W końcu i tak będzie musiała stawić temu czoła, ale… im później tym lepiej. Tak myślała.
Booth za to był wściekły. Nie zniesie kolejnych godzin oczekiwania. Chciałby już wiedzieć, co Bren myśli o tym co się stało, choć bardzo bał się jej odpowiedzi…
Dojechali na podane miejsce…
73
Zeszli do piwnicy, w której znaleziono ciało. Bren rzeczywiście po sytym śniadanku poczuła się znacznie lepiej. Lepiej fizycznie… jej myśli nadal krążyły wokół jej przyjaciela. Teraz jednak musiała odłożyć wszystkie emocje na bok i zająć się ciałem. Podeszła i jak to miała w zwyczaju klęknęła przy zwłokach.
-Kobieta…- zaczęła po wstępnej obserwacji- między 70 a 90 lat. Rasa kaukaska…
-Czas zgonu?- Booth jak zawsze wyciągnął notes i długopis, gotowy do notowania.
-Przybliżony czas zgonu… Dwa, może trzy dni… Widzę, ze dobrały się do niej szczury, to mogło znacznie przyspieszyć znikanie tkanek.
-Przyczyna zgonu?
-Na czaszce jest niewielkie wgłębienie… Na żebrach widać jakiś ślad… Być może zastawił go nóż, ale nie jestem pewna. Musimy się dokładniej temu przyjrzeć w Jeffersonian.
-Ok. Zdjęcia i pakować ciało do Instytutu!- krzyknął Booth do zebranych.
Wrócili do samochodu Booth’a.
-I jak się czujesz Bones?
-W porządku. Już jest dobrze. Nie musisz się mnie co chwilę pytać.
-No wiesz, rano o mało nie zemdlałaś. Martwię się o ciebie.
-Nie musisz Booth. Dobrze się czuję.
-Ok…
Reszta drogi minęła w ciszy. Dojechali do Instytutu. Weszli razem. Bren od razu wskoczyła w swój fartuch i udała się na platformę. Tam już czekało na nich ciało, przed chwilą dojechało.
Do Bones szybko dołączyła reszta ekipy. Teraz razem pochylili się nad szczątkami. Booth stał z boku i słuchał.
-Zostało jeszcze trochę tkanek..- mówiła Cam
-Pobiorę próbki i zobaczymy, co nam powiedzą…- powiedział Jack zbierając cząsteczki.
-Na czaszce widoczne jest wgłębienie… prawdopodobnie powstało w wyniku jakiegoś uderzenia. Zauważyłam też znajomy ślad na żebrach- mówiła Brennan- Trzeba będzie zidentyfikować narzędzie zbrodni, panie Wendell.
-Tak jest, Dr Brennan…- odpowiedział stażysta.
-Cam, ile zajmie ci praca z tkankami?- spytała Bren.
-Myślę, że pół godziny i będzie można oczyścić kości. I tak niewiele ich zostało.- odpowiedziała Saroyan.
-Świetnie. Ange możesz zrekonstruować twarz?
-Myślę, że tak. Na czaszce prawie nie ma tkanek, więc myślę, że nie będzie problemu.- odpowiedziała artystka- Pójdę po sprzęt- odwróciła się i udała do gabinetu.
-Panie Wendell proszę mnie powiadomić, jak kości będą oczyszczone- Bren zdjęła rękawiczki, wrzuciła je do kosza i zeszła z platformy.
-Oczywiście, Dr Brennan.
-Wszyscy rozeszli się do swoich stanowisk i rozpoczęli pracę.
Bren poszła do swojego gabinetu. Za nią oczywiście podążył Booth…
-Booth nie teraz…- powiedziała siadając przed biurkiem i uruchamiając laptopa.
-nic nie mówię…- odpowiedział stając przy rogu biurka.
-Mam sporo pracy. Muszę przejrzeć zdjęcia z miejsca znalezienia ciała…
-Bones. Umówiliśmy się na wieczór, pamiętam. Nie mam zamiaru ci teraz przeszkadzać. Po prostu pomyślałem, ze może się przydam. Popatrzę z tobą na zdjęcia, może uda nam się coś znaleźć.
-Ok…
Usiedli przed laptopem i przeglądali wszystkie zdjęcia… Po pół godzinie do Bren przyszła Angela.
-Sweety, mamy tożsamość- podeszła do biurka.
-Kto to?- spytał Booth. Ange kliknęła kilka razy i na monitorze wyświetliło się zdjęcie starszej, siwej kobiety.
-Sophia Seeds… Lat 78. mieszkała sama w mieszkaniu na Und Street…- mówiła Ang.
-Und Street? To tam gdzie zostało znalezione ciało.- powiedział Booth.
-Jakaś rodzina?- spytała Bren.
-Ma syna… 45 lat. Tim Seeds. Żona i dwójka dzieci. Mieszka niedaleko. Koral Street. To dwie przecznice dalej…- odpowiedziała Ang.
-Musimy do niego pojechać, Bones- Booth wstał z krzesła.
-Tak.- również wstała- Ange, dzwońcie, jak będziecie coś wiedzieć.
-Jak zawsze, sweety.- uśmiechnęła się.
Partnerzy wyszli z Instytutu i pojechali na Koral Street.
Zapukali kilka razy do drzwi, ale nikt nie otwierał
-Nikogo nie ma- powiedział Booth, pukając po raz kolejny. Przyłożył ucho do drzwi- Cisza…
-Przepraszam, a państwo czego tu szukają?- spytał jakiś mężczyzna.
-Dzień dobry panu. FBI- Booth pokazał odznakę.
-FBI?- wyglądał na zaskoczonego- Czego FBI może chcieć od tej rodziny?
-To nasza sprawa. Wie pan gdzie możemy znaleźć pana Tima Seeds’a?
-Nie ma go teraz. Rano gdzieś wychodzili całą rodziną… chyba się wyprowadzili.
-Czemu pan tak myśli?- spytała Brennan.
-Mieli ze sobą walizki i torby… Nie wiem, może po prostu gdzieś razem pojechali. Ale… Tim wyglądał na zdenerwowanego.
-Ma pan z nimi jakiś kontakt?- spytał Booth.
-Nie. Jesteśmy tylko sąsiadami. Tim jest dość skrytym człowiekiem. Co prawda czasem zamieniliśmy kilka słów, ale raczej nasze kontakty pozostawały na zwyczajnym „dzień dobry”
-Jeśli Tim lub ktoś z jego rodziny się pojawił, proszę dać mi znać- Booth podszedł do mężczyzny i wręczył mu wizytówkę.
-Oczywiście.
-Do widzenia- powiedzieli partnerzy.
-Do widzenia.
SUV
-Ciekawe czemu wyjechali…- mówiła Bones.
-To może oznaczać, że coś wiedzą. Uciekli…
-Myślisz, ze mają coś wspólnego z jej śmiercią?
-Nie wiem. Ale musimy ich znaleźć. Jeśli to prawda i uciekli, coś wiedzą- w tym czasie zadzwonił telefon Tempe.
-Brennan- odebrała- Ok. dzięki Ange.- schowała telefon- Kości już są oczyszczone. Mogę zabierać się do pracy.
-Ok. Czyli do Jeffersonian.
-Tak.
JEFFERSONIAN-PLATFORMA
-Dr Brennan…- zaczął Wendell- zrobiłem odlew potencjalnego narzędzia zbrodni. Wygląda na to, że to zwykły kuchenny nóż.
-Dobra robota, panie Wendell- powiedziała Bren- Po dokładnym oczyszczeniu…- zbliżyła się do czaszki ofiary i przyglądała się jej uważnie- widać, że wgłębienie na czaszce było wynikiem jakiegoś starego urazu, prawdopodobnie z dzieciństwa. Na pewno nie jest to nowo powstały ślad.
-To znaczy, ze…- wtrącił się Booth.
-Że przyczyna śmierci znajduje się tutaj- Bren wskazała na żebra- Ofiara musiała zostać dźgnięta nożem.
-I był to akt wściekłości i przypadku- powiedziała Angela wchodząc na platformę- Napastnik sięgnął po pierwszą lepszą rzecz i dźgnął kobietę.
-Dostałem raport z przeszukania mieszkania ofiary…- mówił Booth i wyjął plik złożonych kartek z kieszeni- Na miejscu zbrodni mi to przekazali. Zabezpieczyli miejsce- rozwinął kartki- Na miejscu nie było żadnych oznak włamania, żadnych śladów jakiejkolwiek walki.- czytał- Mieszkanie jednak było wywrócone do góry nogami. Sugeruje nam to napad na tle rabunkowym. Napastnik szukał czegoś, może kobieta mu przeszkodziła i…
-Booth, ale to nie pasuje do siebie- wtrąciła się Ang- Ofiara musiała znać napastnika, albo sama go wpuścić. Skoro nie było żadnych śladów włamania… Napastnik musiał wejść i… na pewno od razu nie zaczął przeszukiwać mieszkania, skoro ofiara go wpuściła. Tam musiało wydarzyć się coś innego. Popracuję nad kilkoma scenariuszami, jak będę miała trochę więcej danych.
-Booth, powinniśmy sami pojechać do mieszkania tej kobiety i sprawdzić wszystko dokładnie.- powiedziała Bren.- Może coś przeoczyli. Może napastnik zatarł ślady. Trzeba poszukać śladów krwi..
-Masz rację Bones. Założę się, że nie sprawdzili dokładnie czy są tam jakieś ślady. Ok., to zbieramy się.
-A kości?
-Wendell da sobie radę. To zdolny facet- klepnął kolegę w plecy, trochę mocno i stażysta musiał zrobić krok by nie upaść.
-Proszę mnie o wszystkim informować- rzuciła do Wendella. Booth już kierował ją do wyjścia.
-Zrobi się, Dr Brennan…
Po kilku minutach ponownie siedzieli w samochodzie Agenta i jechali do mieszkania kobiety.
Na miejscu...
-Trzymaj Booth- Bones podała partnerowi okulary. Sama też założyła i z latarką w ręce powoli przemierzali pokoje.- Tu nic nie ma…- mówiła przechodząc przez salon- Skoro ofiara została dźgnięta nożem kuchennym, może w kuchni coś znajdziemy…- skierowali się do kolejnego pomieszczenia- Tutaj…- Bones poświeciła na podłogę zaraz przy stole.
-Krew.
-Tak… Tutaj musiała zostać dźgnięta…
-Sprawdźmy noże.
Po kolei wyjmowali wszystkie noże jakie były w kuchni. Na żadnym nie było żadnego śladu.
-Nic.- powiedziała Bones spryskując kolejny nóż.
-Dziwne by było w sumie, gdyby tutaj go zostawił…- Booth otworzył szafkę pod zlewem. W koszu na śmieci coś było. Wyjął pojemnik i…
-Bones… Tutaj…- podniósł jeszcze jeden nóż. Bren podeszła bliżej, spryskała nóż i…- No proszę. Jednak nie postarał się w ukryciu narzędzia zbrodni.
-Trzeba go zabrać. Musimy sprawdzić czy to na pewno ten.
-Tu jest krew Bones, to musi być ten.
-Wiem. Ale musimy mieć pewność. Porównamy ze śladem na żebrach i będziemy wiedzieć na 100%.- włożyła przedmiot do torebki na dowody- Możemy wracać.
-Ok.
Ponownie Instytut.
Szybko okazało się, że znaleziony nóż idealnie pasuje do tego, którym dźgnięto ofiarę. Wendell zajął się teraz dokładnym oglądaniem noża. Kto wie, może napastnik zostawił też odciski palców? Skoro był na tyle nieuważny, że wrzucił narzędzie zbrodni do kosza na śmieci w domu ofiary, może i o tym nie pomyślał.
Bren dokończyła oglądanie kości i wróciła do swojego gabinetu. Booth na chwilę gdzieś zniknął, więc miała chwilę żeby napisać jakiś rozdział książki. Usiadła przed laptopem i ponownie poczuła jak kręci jej się w głowie.
-No tak… pora obiadu…- powiedziała do siebie- Tylko nie rozumiem… Nigdy tak nie reagowałam. Mogłam wytrzymać cały dzień bez jedzenia i nic mi nie było, więc co dzieje się ze mną teraz?- zaburczało jej w brzuchu- No tak. Booth się wścieknie…
-Czemu mam się wściec?- spytał wchodząc do jej gabinetu z uśmiechem na twarzy.
-Booth? A co ty tu robisz?- spytała zaskoczona.
-Jak to co? Przyniosłem tajskie. Pora obiadu. Założę się, że umierasz z głodu. Od śniadania minęło już trochę czasu.
-No tak… Masz rację. Umieram z głodu. Tyle zamieszania dzisiaj, że…
-Wiem, Bones. I o to miałem się wściec? Że nic nie zjadłaś?
-Tak.
-Ja też nie jadłem. Tym razem się nie wścieknę. Nie było kiedy zjeść. Pracowity dzień.
-Właśnie.
-Ale… Bones, znowu kręciło ci się w głowie?- „Jak on mnie zna” pomyślała.
-Nie- skłamała. Wolała go nie martwić.
-To dobrze. Przerwa Bones. Jemy.- usiadł na kanapie i rozłożył jedzenia na stoliku. Bren usiadła obok i zajęli się jedzeniem.
-Myślisz, że jej syn mógłby ją zabić?- spytała po chwili.
-Nie wiem. Niestety to się zdarza. Musimy go znaleźć.
-Król Laboratorium!- wrzasnął Hodgins wbiegając do gabinetu Bren.
-Hodgins, oszalałeś?!- krzyknął wściekły Booth. Jedzenie które trzymał w rękach teraz znalazło się na jego nowych spodniach- To mój owy garnitur.
-Ale ja ci nic nie zrobiłem.
-Wbiegasz tutaj z wrzaskiem i co?
-Booth, spokojnie- Bren wstała i podała mu chusteczki
-Lepiej żebyś miał coś dobrego- warknął Booth ścierając resztki jedzenia ze spodni.
-To jest coś dużego, tak.- odpowiedział z tryumfem na twarzy Jack- Na nożu znalazłem cząsteczki, pomyślałem, że może to jakieś resztki jedzenia, ale właściwie to…
-Do rzeczy!
-Ok. To był naskórek.
-I???
-Naskórek napastnika- dodał uśmiechając się.
-Można go zidentyfikować?
-Jak najbardziej.
-To na co czekacie?
-Już się tym zajęliśmy. Wendell znalazł częściowy odcisk palca. Ange pracuje nad dopasowaniem…
-A co z tym naskórkiem?- pytał dalej Booth.
-Należał do syna ofiary.
-Wiedziałem.
-Jeśli okaże się, ze to jego odcisk palca został na nożu, to mamy potencjalnego mordercę.- powiedziała Bren- Dobra robota.
-Ale i tak nie rozumiem czemu nazwałeś się Królem Laboratorium?- Booth spojrzał na Jacka. Hodgins tylko wzruszył ramionami i wyszedł z gabinetu.
-Chyba go mamy…- powiedziała Bones.
-Tak. Teraz tylko musimy go znaleźć i przesłuchać.
-Chodźmy do Ang. może udało jej się dopasować odcisk palca.- wstali i poszli do gabinetu artystki.
-Ange, masz może już jakieś informacje?- spytała przekraczając próg pokoju.
-Już kończę…- powiedziała klikając kilka razy na klawiaturze.- Jest. Mamy cały odcisk palca. Te punkty są zgodne- pokazała na monitor.- Teraz tylko przeszukamy bazę…- ponownie coś kliknęła- I… mamy- na ekranie pojawiło się zdjęcie mężczyzny- Tim Seeds…
-Syn ofiary- powiedział Booth- Mamy go.
-Tak. Świetna robota Ange- Bren uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Możecie go zgarnąć.
-Na razie musimy go znaleźć- Booth wyjął telefon i odszedł na bok- Booth. Tak. Znajdźcie mi niejakiego Tima Seeds’a… Tak, jest podejrzany o morderstwo Sophie Seeds… tak to jego matka. Mamy jego odciski palców na narzędziu zbrodni…. Dzięki.. Czekam na telefon.- rozłączył się.
W czasie rozmowy Bootha
-Sweety i jak?- spytała Ange.
-Co jak?
-No jak z Boothem?
-Normalnie.
-Nic się nie wydarzyło?
-Co miało się wydarzyć, Ange? Wszystko jest normalnie. Tak jak powinno być.
-Powinno być inaczej… Sweety, zrób coś z tym
-Z czym?
Booth skończył rozmawiać.
-Ok. Szukają go.- powiedział chowając telefon.
-Dobrze- powiedziała Bren.
-Zbliża się wieczór… Odwiozę cię do domu.
-Booth. Ale..
-Nie masz już pracy. Sprawa praktycznie rozwiązana. Nie kłóć się.
-Ok…- nie chciała wracać do domu. Wiedziała co to oznacza… Rozmowa… Może najtrudniejsza rozmowa w jej życiu… Ale przecież obiecała…
-Pa, Ange- powiedział Booth wyprowadzając Bones z jej gabinetu.
-Cześć wam- odpowiedziała artystka z uśmiecham na twarzy
-Cześć, Ange- dodała Bren i wyszli.
- Już ja wiem, ze coś się dzieje. Myślicie, że przede mną coś ukryjecie, ale nie łudźcie się. Ja, Angela Montenegro widzę wszystko- mówiła do siebie.
-Co widzisz?- spytał Jack wchodząc do jej gabinetu.
-Jack? Wszystko widzę.
-To znaczy?
-Że coś się między nimi w końcu dzieje. Udają, że wszystko jest normalnie, ale ja ich znam. Coś się stało. Mam wrażenie, że… Booth nie jedzie tylko odwieźć ją do domu. Chyba czeka ich jakaś poważna rozmowa. A poważna rozmowa oznacza dwie rzeczy.
-Jakie?
-Raz: albo się w końcu przyznali do swoich uczuć, albo dopiero przyznają. Dwa: coś się między nimi wydarzyło i muszą teraz o tym porozmawiać. Mam nadzieję tylko, ze nic głupiego nie zrobią.
-I skąd ty to możesz wiedzieć?
-Bo ich znam.
Oboje się uśmiechnęli.
W samochodzie Bren dostała sms’a od Angeli „Sweety, nie rób nic głupiego. Nie zepsuj tego co macie”. Jechali w ciszy.
W końcu dotarli do domu Bren. Weszli na górę, potem do mieszkania. Bones przyniosła herbatę i siedli na kanapie. Czeka ich poważna rozmowa. Już żadne się z niej nie wywinie. Zadają sobie sprawę z tego, że muszą ją przeprowadzić, chociaż oboje bardzo się tego boją. Oboje z trochę innych powodów. Booth obawia się tego, co może usłyszeć od Bones… tego, ze to błąd, pomyłka, chwila słabości.. Bren boi się mu powiedzieć, że nie powinni tego więcej robić, nie chce go stracić…
Chwilę jeszcze milczeli…
-Bones…- zaczął niepewnie Booth
owszem to prawda jak to się nawet mówi co za dużo to nie zdrowo... ale nie zawsze się sprawdza... napewno nie w przypadku Twojego opowiadania... :) hahaha.... Hodgins zawsze musi wparować xD ekstra części :) oj czeka ich poważna rozmowa... a jakoś cicho z tym całym Jackiem - dyrektorem od siedmiu boleści... ale coś się wydarzy... napewno... ;) a narazie nie mogę doczekać się rozmowy... :)
Oj no wiesz... trzeba nie raz stwarzać pozory... bardzo mi sie podobało... nawet ta nowa sprawa - jak syn mógłby zrobić coś takiego??
A no trzeba trzeba:) Masz rację:) Hehehhee
No to jeszcze jedna część:)
74.
-Wiem… musimy o tym porozmawiać…- powiedziała Brennan.
-Tak.
-Wiesz, Booth, ja… ja właściwie nie wiem, co mam ci powiedzieć…
-To może ja zacznę.- wziął głęboki oddech- Nie chcę, żebyś się przestraszyła i uciekła, ale… chyba nadszedł czas na szczerą, poważną rozmowę… Widzisz, ja… Ja nie żałuję tego co się stało. Czekałem na to… tyle lat… Bones, ja… jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu i… nie wiem jaki jest twój stosunek do mnie, ale… Ja już nie potrafię tak dłużej. Muszę ci w końcu powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczysz.
-Booth…
-Bones, daj mi skończyć, proszę. To nie jest dla mnie łatwe, już od dawna zbieram się w sobie, żeby ci w końcu to powiedzieć. Bones… kiedy cię całowałem, czułem się jak w niebie. Wiem, że powiesz, ze to niemożliwe z antropologicznego punktu widzenia, ale tak było. To było dla mnie coś najpiękniejszego na świecie. Już się całowaliśmy kiedyś… jemioła, próba do spektaklu, ale… to była gra, oboje to sobie wmawialiśmy, ale… ale to co się wydarzyło między nami teraz, było prawdziwe, było piękne, czyste i… czułem, że też tego chcesz, czułem, że… Bones ja… ja cię kocham.
-Tak po kumpelsku, tak?- spytała, chociaż wiedziała, co odpowie.
-Nie. Nie po kumpelsku… Kocham cię naprawdę. Kocham cię jako kobietę, przyjaciółkę, kocham jako osobę z którą chciałbym być i spędzić resztę mojego życia… Kocham cię, ale… nie wiem, co ty do mnie czujesz. Proszę cię, nie uciekaj przede mną, nie uciekaj przed moją miłością…
-Booth, ja sama nie wiem, co do ciebie czuję… Nie znam się na uczuciach, nie wiem jak to jest kochać, jak to jest być razem… Nigdy tego nie doświadczyłam. Owszem byli mężczyźni, którzy mówili mi, że mnie kochają, ale ja nigdy tego nie czułam… Ja nie wiem…
-Bones… Po prostu wsłuchaj się w swoje serce. Co ono ci mówi?
-Serce nie… Metafora tak?- Booth kiwnął głową- Booth, ja… Wydaje mi się, że coś się ze mną dzieje. Nie potrafię ulokować swoich emocji, nie potrafię ich nazwać, ale… czuję, że jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem… Nie wiem, czy to jest miłość, nie znam jej. Ale kiedy jesteś blisko czuję się bezpiecznie, czuje, ze nic mi nie grozi, że ty zawsze będziesz przy mnie, żeby mnie ochronić. Twój dotyk…- westchnęła- Kiedy czuję twoją dłoń, twoją bliskość jest mi dobrze… Pojawia się jakieś dziwne uczucie. Wiem, że chcę spędzać z tobą czas, wiem, że z nikim innym nie chciałabym pracować, wiem, że nikt inny nie zna mnie tak dobrze jak ty i że nikomu nigdy nie powierzałam swoich sekretów z przeszłości. Wiem, że mogę ci ufać i nigdy mnie nie zdradzisz, ale… Ja po prostu nie jestem gotowa na… na zmianę naszej przyjaźni… Nie chciałabym cię skrzywdzić…
-Bones, nigdy mnie nie skrzywdzisz- w oku agenta zakręciła się łza, doskonale wiedział, że wszystkie te słowa nie przychodzą jej łatwo, ze musi toczyć wewnętrzną walkę ze sobą, żeby się przyznać do tego wszystkiego, ale to już był jakiś krok. Powoli się otwiera, powoli dopuszcza go coraz bliżej siebie. Teraz musi jej z tym pomóc, musi jej udowodnić, że z nim nic złego ją nie spotka i że w życiu nie należy bać się miłości, zwłaszcza tak potężnej i pięknej.- Skrzywdzisz mnie jeśli odrzucisz to uczucie. Ale bardziej skrzywdzisz siebie, Bones.
-Booth, ja potrafię tylko krzywdzić… Nie umiem kochać. Boję się…
-Ale wiesz, że ja zawsze jestem przy tobie. Nigdy cię nie opuszczę.
-Wiem, Booth… Ale…
-Bones, kocham cię, jak nikogo innego na świecie i chcę żebyś była szczęśliwa.
-Booth… Przepraszam…- z oczu antropolog popłynęły łzy.
-Za co mnie przepraszasz, Bones? Proszę cię, nie płacz- delikatnie otarł łzy z policzków Bren.
-Powiedziałeś mi, ze mnie kochasz… ale… ale ja nie potrafię ci tego powiedzieć… Nie potrafię… Nie jestem gotowa na żadną deklarację, na takie mocne słowa… Jeszcze nie wiem… Jesteś dla mnie ważny, bardzo ważny, nie wyobrażam sobie, żeby cię przy mnie nie było, ale… nie wiem czy… czy cię kocham…- kolejne łzy spłynęły z jej oczu. Booth wziął jej twarz w ręce i spojrzał głęboko w oczy.
-Bones. Nie mówię ci tego tylko dlatego, że oczekuję od ciebie takiej samej deklaracji. Nie mówię ci tego, żeby wymusić na tobie wyznania… Mówię ci to, bo chcę żebyś wiedziała. Chcę żebyś wiedziała że cię kocham. Kocham za to jaka jesteś, kocham w tobie wszystko, całą ciebie. Kocham twoje serce, kocham twoje oczy, twój uśmiech, twój sposób bycia, naukową mowę, twoją niewiedzę jeśli chodzi o różnego rodzaju metafory i powiedzonka. Kocham cię całą, ale… wiem, że nie jesteś jeszcze gotowa. Dlatego proszę cię tyko o jedno… Nie odpychaj mnie, nie bój się. Ja poczekam na ciebie. Nie chcę niczego przyspieszać, do niczego cię zmuszać. Chcę tylko żebyś wiedziała.
-Booth… Ja nie wiem, co powiedzieć…
-Nie musisz nic mówić, Bones.
-Czuję, że coś powinnam powiedzieć…
-Nie musisz…
-Booth, ja… mogę ci tylko obiecać, że… nie będę uciekać… Boję się, ale wiem, że… przy tobie będę bezpieczna… Nie chcę przed tym uciekać. Naprawdę chciałabym poznać miłość piękną, czystą, bez skazy… prawdziwą… Chciałabym tak jak ty, jak Angela, Hodgins, Cam… zatracić się w niej, poświęcić i całkowicie jej oddać, ale… jeszcze tego nie umiem… Muszę się tego nauczyć… Przez całe życie byłam sama, to wszystko, co znam. Nigdy nie oczekiwałam pomocy od drugiego człowieka, zawsze radziłam sobie sama… Ja…Chcę spróbować, ale… Co jeśli ja naprawdę nie potrafię kochać?
-Potrafisz. A ja nauczę cię miłości. Kiedy już będziesz gotowa, nauczę cię wszystkiego. Nauczę cię żyć razem i kochać.
-Jesteś dla mnie bardzo ważny Seeley…
-Bones, to co powiedziałaś, jest dla mnie bardzo ważne. Ważne, że nie odrzucasz tego, że chcesz spróbować złapać szczęście i poznać miłość. To mi wystarczy. Na resztę przyjdzie czas. Bądź tylko cierpliwa i… Nie bój się.
-Pocałuj mnie…- w jej oczach pojawił się ten błysk, błysk szczęścia i… znak nadziei dla Bootha, że jednak wszystko może się ułożyć. Widocznie Avalon miała rację „wszystko się w końcu ułoży”. Booth powoli zbliżył swoje usta do jej ust i po chwili zatopili się w bardzo delikatnym pocałunku. smakowali swoich warg… jak ostatnim razem, z tym, ze teraz żadne z nich nie uciekało. Bones czuła się szczęśliwa. Bała się, ale nie chciała już więcej uciekać.
Może na razie niewiele się zmieni… ale… być może jednak zmieni się wszystko? Na pewno ich relacje powoli przechodzą na inny poziom… A to już wiele… Co będzie potem? Żadne z nich tego nie wie…
dziękuje że się ze mną zgadzasz... :) Kasia ja rycze... poprostu jak stary, wyleniały bóbr... ślicznie, pięknie i oczywiście na koniec pocałunek... :) jak oni do siebie pasują :) Booth nauczy ją kochać... nie bać się... ojejku ale sie rozczuliłam... nie pozostaje mi nic innego tylko czekać na cd :)
Chciałam, żeby ta scena była wzruszająca:) Cieszę się, że mi się udało Cię wzruszyć:) A teraz na poprawę humoru trochę zabawniejsza część, tak myślę:)
75.
Siedzieli razem na kanapie wtuleni w siebie. Nic nie mówili, bo po co? Wszystkie najważniejsze słowa już padły tego wieczoru. W końcu jednak nadszedł czas na rozstanie. Zrobiło się ciemno i późno, więc agent musiał zebrać się do domu.
-Booth…- zaczęła kiedy już stali przy drzwiach- Wiesz, że na razie niewiele się zmieni…
-Bones, zmieniło się wszystko- odpowiedział z uśmiechem.
-Tak, wiem… Ale chodzi mi o to, że… No wiesz… Nadal jesteśmy przyjaciółmi… Nie mówmy nic nikomu dopóki nie będziemy pewni…
-Oczywiście, Bones. Przecież obiecałem ci, że poczekam. Nikomu nic nie powiemy. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Najlepszymi przyjaciółmi, ale…
-Ale?
-Czy… Jako twój przyjaciel i… no wiesz… będę mógł choć czasem cię pocałować? Pozwolisz mi być twoim samcem-alfa?- na twarzy Bren pojawił się uśmiech.
-Booth, przecież wiesz, że jesteś moim samcem-alfa- na twarzy agenta również pojawił się szeroki uśmiech- Na razie nie wiem czy to jest miłość, ale… jeśli już do czegoś się przyznaliśmy to… nie widzę przeciwwskazań. Bardzo lubię kiedy mnie całujesz…- lekko się zarumieniała- Lubię czuć, że jesteś tak blisko mnie…- podeszła do niego, złapała go za kołnierzyk, tak jak tamtego dnia pod jemiołą i pocałowała. To jeszcze więcej niż spodziewał się agent. Sama zrobiła ten krok, sama go pocałowała.
-Moja kochana Bones- odgarnął włosy z jej twarzy i patrzył w jej błękitne oczy.
-Tylko Booth… żądnych pocałunków przy naszych przyjaciołach… nie chcę żeby wiedzieli do czego doprowadziła nas dzisiejsza rozmowa. Angela nie dałaby mi spokoju… A Sweets…?
-Dla ciebie wszystko Bones. O nie, Sweets nie może się dowiedzieć- uśmiechnął się teatralnie- Zamęczyłby nas.
-Właśnie. Tak w ogóle to jakoś ostatnio nie ścigał nas, że nie przychodzimy na sesje…
-A tak. Powiedziałem mu, ze mamy ważną sprawę do rozwiązania i żeby do nas nie wydzwaniał, bo to mu nic nie da. Teraz chyba wyjechał znowu na jakieś szkolenie czy coś tam. Nie wiem dokładnie, ale na razie mamy spokój.
-To dobrze. Nie mam ochoty na kolejną terapię.
-Ani ja… To co Bones? Widzimy się jutro, tak? Przyjadę po ciebie, jak zawsze rano.
-Dobrze.
-Bez sprzeciwów?
-Bez- oboje się uśmiechnęli.- Obiecałam, ze nie będę uciekać.
-Dziękuję, Bones.
-Ja ci dziękuję, Seeley.
-Do jutra- pocałował ją na pożegnanie, oczywiście oddała pocałunek.
-Do jutra…
Booth wyszedł. Bones szybko wzięła prysznic i położyła się spać. Tym razem z uśmiechem na twarzy. Przestaje się bać… Spała jak dziecko, ale… W połowie nocy przyszedł sen, którego tak nienawidziła… Po raz kolejny, ten sam. Jest szczęśliwa z Boothem, a później stojąc w deszczu widzi jak odchodzi… budzi się ze łzami w oczach…
-Dlaczego wciąż mi się to śni?- zapala lampkę na stoliku nocnym i siada na łóżku- Czy popełniłam błąd? Czy rzeczywiście Booth ode mnie odejdzie, jak pozwolę mu na więcej? Ale.. przecież ja nie wierzę w realność snów, nie mogą się spełnić, więc czemu tak się boję? Mam złe przeczucia… moment, ja i przeczucia? Co się ze mną dzieje?- wstała i poszła do kuchni. Zaparzyła sobie kawę, wzięła laptopa i siadła przy stole.
-I tak już dzisiaj nie zasnę…- otworzyła dokument i zaczęła pisać dalszą część książki. Nie ma sensu się kłaść, za cztery godziny przyjedzie po nią Booth, zresztą i tak by już nie zasnęła. Bała się ze sen pojawi się ponownie. Co on może oznaczać?
Po trzech godzinach pisania poczuła, ze robi się głodna. Podeszła do lodówki… Był serek, który zostawił jej Booth, chleb jakiś też się znalazł. Zrobiła sobie kanapki i z powrotem wróciła do pisania.
Po godzinie słyszy pukanie do drzwi, otwiera
-Cześć Bones- przywitał ją uśmiech „partnera”.
-Cześć Booth- odpowiedziała uśmiechając się.
Booth wszedł do środka.
-Nie spałaś?- spytał widząc laptopa, kawę i niedojedzoną kanapkę.
-Nie mogłam… Znowu miałam koszmar… Bałam się zasnąć ponownie, wiem, że to głupie, ale…
-Bones, co ci się takiego śniło, że się bałaś?
-Nieważne. Głupi sen… Zresztą wiesz, że ja w nie, nie wierzę… Po prostu dziwnie się poczułam, a poza tym.. miałam pomysł na dalszy rozdział książki, więc… zrobiłam sobie kawę, kanapki i… musiałam pisać.
-Oj, Bones, Bones.- Booth pokręcił głową- Dobrze, ze chociaż zjadłaś śniadanie. Wzięłaś sobie do serca moją uwagę?
-Byłam głodna- uśmiechnęła się- Dobrze, ze zostawiłeś mi ten serek, bo… jak zwykle nie miałam czasu na zakupy.
-To trzeba zmienić. Dziś w czasie lunchu, jak już zjemy, jedziemy na zakupy. Trzeba zapełnić twoją lodówkę. Jakieś towarzystwo dla światła musi być.
-Co?- ponownie mina „nie wiem co to znaczy”
-Hahaha, Bones- zaśmiał się agent- No tak… To znaczy, że musi znaleźć się w niej coś oprócz tego światełka. Czuje się samotne
-O czym ty mówisz, Booth? Światło samotne?
-Jak ja to w tobie kocham- dalej śmiał się w najlepsze.
-Nadal nie rozumiem. Światło cię tak rozśmieszyło?- patrzyła ze zdziwioną miną na Bootha.
-To też.
-Ok., nie rozumiem, jak światło może być samotne. Przecież…
-Z antropologicznego punktu widzenia to jest niemożliwe, tak Bones, jest niemożliwe.
-Właśnie, więc…
-Bones, ach to jest niewiarygodne.
-Booth, śmiejesz się ze mnie?
-Tylko troszeczkę.
-Ok., to śmiej się dalej, ja idę.- odwróciła się i skierowała kroki w kierunku drzwi.
-Bones- podbiegł do niej, złapał ją za rękę, odwrócił do siebie i zamknął w ramionach.
-Puść mnie, Booth- powiedziała łagodnie- Muszę się ubrać…
-Bones, nie gniewaj się na mnie. To takie żarty.
-Nie gniewam się na ciebie. No może trochę. Nie rozumiem czemu sam się śmiałeś, wiesz… też chciałabym się pośmiać, ale nie widzę nic zabawnego w świetle w lodówce i jego samotności.
-To takie wyrażenie. Wiesz, wewnątrz lodówki jest samo, nie ma towarzystwa, czyli jedzenia, możesz to potraktować jako przenośnie, dlatego jest samotne.
-Ok… Ale to i tak cię nie usprawiedliwia, Booth.
-A to?- zbliżył się do niej i zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Bones bez wahanie poddała się pieszczocie i oddała pocałunek.
-To… to tak- uśmiechnęła się, kiedy przerwali pocałunek- Ok., ale teraz muszę się ubrać- wyślizgnęła się z jego objęć i pobiegła do łazienki uśmiechając się pod nosem. Booth patrzyła jak zamykają się za nią drzwi. Uśmiechał się do siebie. Stał i patrzył, kiedy zadzwonił jego telefon
-Booth- rzucił do słuchawki- Tak?... To świetnie… Jasne, zaraz tam będziemy… Dzięki.
Schował motorolę, po chwili wróciła Bones gotowa do wyjścia.
-Zawieziesz mnie do Instytutu?- spytała biorąc torbę.
-Później. Teraz jedziemy do FBI.
-Do FBI?
-Tak, mają naszego podejrzanego. Musimy go przesłuchać.
-Ok. zadzwonię tylko do Cam, ze będę później.
-Ok., chodźmy- zeszli do samochodu
-Cam?- Bones zadzwoniła do szefowej- Tak, Brennan. Słuchaj będę dziś trochę później.
-Ok.- Cam uśmiechnęła się do siebie, obok stała Angela, widziała minę przyjaciółki i od razu podeszła bliżej chcąc dowiedzieć się, co tak ucieszyło patolog. Cam zasłoniła głośnik w telefonie i powiedziała do Ang
-Dzwoni Brennan, spóźni się dzisiaj…- Ange pisnęła z radości.
-Cicho, bo cię usłyszy…
-Ona się nie spóźnia, widocznie wczorajsza rozmowa z agentem gorącym…
-Cam! Jesteś tam?- Saroyan otrzeźwił głos antropolog.
-Tak, jestem, jestem. Przepraszam… przyszedł jakiś gość, musiałam..- próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie.
-Jadę z Boothem do FBI, mają naszego podejrzanego. Musimy go przesłuchać. Będę później, jak tylko z nim pogadamy- uśmiech zszedł z twarzy Cam.
-Dobrze, Dr Brennan- odpowiedziała. Bren się rozłączyła.
-Co jest Cam? Co masz taką minę?- spytała Ange.
-Spóźni się bo jadę przesłuchać naszego podejrzanego. Złapali go… Ech, a już myślałam…
-Kurczę. Więc nadal nic. A już miałam nadzieję, ze ta ich rozmowa… Kiedy oni wreszcie to zrozumieją?
-Nie wiem, Ange, nie wiem…- zrezygnowane wróciły do pracy.
Tymczasem Bren i Booth dojechali do siedziby FBI. Weszli do pokoju przesłuchań, tam już czekał syn ofiary. Wyglądał na zestresowanego…
-Co ja tu robię?- spytał przestraszony- O co chodzi?
oczywiście bardzo dobrze Ci to wyszło... ale faktycznie... teraz te kolejne części w znacznym stopniu poprawił mi się humor... :) ach ta Bones... xD :) jak oni tak razem, wtuleni w siebie muszą pięknie wyglądać :) hmm... :) ale coś czuję że ten cały Jack się jeszcze pojawi... takie mam przeczucie... okaże się czy słuszne ;)
Musi się pojawić, nie może tak po prostu zniknąć:)
Ale nie martw się jeszcze namieszam trochę między nimi. Te piękne obrazki to taka cisza przed burzą:)
I następna część, chyba też trochę dłuższa:)
76.
-Jak już pewnie wiesz, twoja matka została zamordowana- zaczął Booth, siadając naprzeciwko podejrzanego.
-Zamordowana? Co wy mówicie?- pytał.- Skąd niby mam to wiedzieć?
-A stąd, że to ty ją zamordowałeś.
-Co? Ja? Nigdy w życiu nie zabiłbym własnej matki!
-Znaleźliśmy twoje DNA na nożu kuchennym- odezwała się Brennan- Mamy dowody, które świadczą o twojej winie.
-Dlaczego to zrobiłeś?- pyta Booth.
-Nie zrobiłem…
-Człowieku, mamy na ciebie dowody, nie słyszałeś co powiedziała Dr Brennan? Jesteś winny i my to wiemy. Lepiej się przyznaj.
-Ale ja… Ja… To był wypadek…
-Wypadek?- pytał dalej agent.
-Tak..
-Opowiedz nam wszystko po kolei.
-Ok… Przyszedłem do mamy… wiecie ja mam żonę, dzieci… wpadliśmy w straszne długi… Przyszedłem poprosić matkę o pożyczkę… Ci ludzie by mi nie darowali..
-Jacy ludzie?
-Moi znajomi… Oni są strasznie skąpi… Mają kasę, ale z niechęcią pożyczają, a jak już komuś pożyczą to potrafią później zatruć człowiekowi życie… Powiedzieli, ze jak nie oddam pieniędzy, zniszczą mnie… Zagrozili mojej rodzinie… Żona o niczym nie wiedziała. Było mi wstyd się przyznać…
-Fajni znajomi.- burknął Booth pod nosem.
-Poszedłem do mamy pożyczyć pieniądze, ale ona… Ona tak jak oni… nie rozumiała mojej sytuacji… Powiedziała, że pewnie potrzebuję kasy na picie… zaczęła się kłótnia, krzyczała, że marnuję życie swoje i mojej żony… że nie nadaję się na ojca, skoro nie potrafię utrzymać własnej rodziny. Poszła obrażona do kuchni… Ja… ja poszedłem za nią. Byłem wściekły, że własna matka nie chce mi pomóc. Błagałem ją, ale ona tylko się ze mnie śmiała i powiedziała, że padanie przed nią na kolana nic mi nie pomoże… Nazwała mnie nieudacznikiem… Powiedziała, ze jestem żałosny, krzyczała na mnie. Mój tata pił… Nie był dobrym ojcem, a ona powiedziała, że jestem taki jak on, że robię się gorszy od niego… I… nawet nie wiem, jak to się stało. Po prostu chwyciłem za nóż… Leżał na stole… Zamachnąłem się i… trafiłem ją… trysnęła krew, a… a ona po prostu upadła… Próbowałem coś zrobić, błagałem, żeby mi wybaczyła. Ale.. ona już się nie ruszała… powieki jej opadły i… i zginęła… wrzuciłem nóż do kosza na śmieci… nie wiedziałem co mam zrobić, przecież nie mogłem zadzwonić po karetkę, ona już nie żyła… nie chciałem pójść do więzienia… Zabrałem jej ciało i zaniosłem do piwnicy… miałem po nie wrócić, ale… poszedłem sprzątnąć mieszkanie i zapomniałem o nożu… potem zadzwonił znajomy i groził mi, że mam oddać jego pieniądze… namówiłem żonę na wyjazd i.. po prostu uciekliśmy… Nie zdążyłem pozbyć się noża i… i ciała… Zabiłem własną matkę…- zaczął płakać.- Miała rację jestem nieudacznikiem, ale… Ale robiłem wszystko, żeby moja rodzina miała jak najlepsze życie… wszystko… Moje dzieci…
-Co teraz powie pan dzieciom?- spytała Bren- Co pan powie? Zabił pan ich babcię… W ten sposób już nie pomoże pan swojej rodzinie.
-Musi mnie pani dobijać?- spojrzał zły na Bones.- Chciałem im pomóc, nie chciałem zabić matki.
-Ale zabił ją pan- odezwał się Booth- Zabił ją pan i teraz musi pan ponieść konsekwencje. Obawiam się, że już nie spotka się pan z rodziną, chyba że za kratkami.
-Nie chcę iść do więzienia…
-Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zabił pan matkę.
-Nic nie rozumiecie! Nic! To był wypadek!
-To nie był wypadek. To morderstwo.- Booth wstał, Bren za nim- Charlie, możecie go zabrać. Przyznał się do winy- do pokoju wszedł Charlie i zabrał podejrzanego- Dzięki. Ok., to mamy już z głowy.
-Tak, kolejna sprawa rozwiązana- powiedziała Bren, podchodząc do agenta- Zawieziesz mnie teraz do Instytutu?
-Oczywiście, Bones.- uśmiechnął się i razem wyszli do samochodu. Jakiś czas później już byli pod Instytutem.
-Wpadnę po ciebie w porze lunchu, ok.?- spytał Booth.
-Ok. ale mam dziś sporo zaległej pracy w Limbo… Może zjemy w Jeffersonian?
-Ok., przywiozę… na co masz ochotę? Tajskie czy chińskie?
-Może dziś chińszczyznę
-Nie ma sprawy. Tylko nie przepracowuj się, ok.?
-Tego nie mogę obiecać.
-Bones.
-Booth, proszę cię….- zbliżyła się do niego i pocałowała na pożegnanie- Muszę nadrobić trochę zaległości. To też moja praca, a ostatnio ją zaniedbałam.
-Ok., ale w porze lunchu robisz sobie przerwę.
-Tak…
-Może…? Jeszcze jeden całus na pożegnanie?- spytał z chytrym uśmieszkiem.
-Jesteś niemożliwy…
-I za to mnie k… lubisz.
-Tak, za to bardzo cię lubię- pocałowała go jeszcze raz, Booth przyciągnął jej twarz bliżej…
-Ok., lecę… Pa, Booth- wysiadła z samochodu.
-Pa, Bones- uśmiechnął się do Bren, odprowadził wzrokiem do drzwi i ruszył z powrotem do FBI, tam czekała go niespodzianka…
Bren weszła do swojego gabinetu, położyła torbę, przebrała się w fartuch i miała zamiar wyjść do Limbo, ale zatrzymała ją Angela.
-Sweety!- zagrodziła jej drogę.
-Hej, Ange. Coś się stało?- spytała Bren patrząc na przyjaciółkę.
-O to chciałam się właśnie zapytać.
-Nie rozumiem… Ange, przepraszam, muszę iść do Limbo, mam zaległą pracę…
-Praca nie ucieknie. Siadaj- złapała przyjaciółkę za ramiona i skierowała na kanapę. Bones usiadła, Ange obok niej.- Powiedz mi co się dzieje z tobą i z Boothem.
-A co ma się dziać, Ange? Nic się nie dzieje.
-Wiem, ze wczoraj mieliście poważną rozmowę.
-Skąd wiesz?
-Znam was.
-A co to ma do rzeczy?
-Widziałam po waszym zachowaniu, ze zanosi się na poważną, długą, ważną rozmowę. A to znaczy, ze coś się miedzy wami wydarzyło. Gadaj mi zraz, co się wydarzyło.
-Ange, nic się nie wydarzyło. Chcieliśmy obgadać sprawę…
-Jasne, jedzie mi tu czołg?- Ange wskazała swoje oko.
-Co? Jaki czołg? Z oka? Ange…
-Nieważne, sweety. Mów co się stało.
-Ang nic się nie stało. Spotkaliśmy się jak zawsze, pogadaliśmy i wszystko jest normalnie. Tak jak było.
-Nie powiedzieliście sobie o swoich uczuciach?
-Nie.
-Ja z tobą nie wytrzymam Bren.
-Nie możemy rozmawiać o czymś czego nie ma- odpowiedziała spokojnie Bones. Nie chciała mówić Angeli co się między nimi stało, to znaczyłoby tylko więcej pytań, plotki krążące po Instytucie i ciągłe dociekiwania… a na to nie miała ochoty.
-Kiedy to do was dotrze? Ja już nie mam siły.
-Ange, daj spokój. Mówiliśmy ci już tyle razy, to jest przyjaźń. Wy wszyscy chcecie doszukiwać się czegoś czego między nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy partnerami, jest linia i my jej nie możemy przekroczyć. Nie chcemy jej przekraczać, więc proszę cię dajcie sobie spokój. Na silę nikogo nie zmusicie do miłości.
-I tak wiem, że między wami coś jest i w końcu, mam nadzieję że nie za tysiąc lat, bo wtedy już mnie nie będzie, właściwie, ale mam nadzieję, ze nie każesz mi tak długo czekać, żebym mogła powiedzieć „a nie mówiłam”…
-Chyba jednak nie będziesz miała okazji.
-A ja wiem, ze będę miała, sweety. Wiem.
-Jasne… ok., teraz muszę iść do Limbo… Na razie, Ange- Bren wstała i wyszła z gabinetu.
-I tak czuję, że coś jest inaczej, sweety, mnie nie oszukasz…- po chwili Ange też wyszła.
Siedziba FBI
-Agencie Booth- do Seeley’a podeszła młoda sekretarka.
-Tak?
-Dyrektor Cullen pana wzywa do siebie. To pilne.
-Już idę. Mówił o co chodzi?
-Nie. Tylko, ze… pilne.
-Ok., dzięki
Booth udał się do gabinetu dyrektora. Zapukał, głos Cullena zaprosił go do środka, wszedł…
-Agencie Booth, proszę usiąść- wskazał mu krzesło.
-Chciał mnie pan widzieć, dyrektorze?- spytał siadając.
-Tak. Mam dla ciebie ważną informację. Za trzy tygodnie w Nowym Jorku odbywa się szkolenie agentów FBI, obowiązkowe.
-Szkolenie?
-Tak. Jedziesz tam Booth.
-Ja?
-Tak. Szkolenie trwa cztery dni.
-Dyrektorze, ale..
-Bez dyskusji Booth. Jak mówiłem szkolenie jest obowiązkowe. Wszyscy najlepsi agenci maja się na nim zjawić. Bez żadnych wyjątków. Nie martw się, Dr Brennan będzie bezpieczna. Przydzielimy jej na ten czas innego agenta.
-Ale dyrektorze... Wydaje mi się że Bones nie chce współpracować z innym agentem…
-Cóż za skromność, agencie Booth.- uśmiechnął się Cullen,
-Mówiła mi o tym. Dyrektorze nie mogę jej zostawić samej z jakimś… agencikiem.
-Booth, to są tylko cztery dni, nie panikuj. Dr Brennan jest dorosła, poradzi sobie bez ciebie. To jest rozkaz. Za trzy tygodnie lecisz do Nowego Jorku- spojrzał na Bootha, a w jego wzroku Seeley wyczytał, ze to co mówi nie podlega już żadnej dyskusji.
-Tak jest, sir.- powiedział w końcu agent. Wstał- do widzenia, dyrektorze.
-Do widzenia- odpowiedział. Seeley udał się do swojego gabinetu, opadł na fotel.
-Kurcze, Booth, to tylko cztery dni… Nic się nie stanie… Zwariuję bez niej przez te cztery dni… Nie pozwolę na to, żeby jakiś nowy agencik mi ją podrywał- mówił do siebie.
oczywiście z Tobą jestem spokojna o losy naszych ulubionych bohaterów xD :) bo przecież musi się coś dziać :) ciekawe jak Booth wytrzyma te cztery dni :) czekam na cd :)
Te cztery dni będą ciężkie dla obojga... Bardzo ciężkie...
77.
-Nie usiedzę tu dłużej…- po godzinie ślęczenia nad papierami Booth miał już serdecznie dość- muszę do niej pojechać. Cullen się wkurzy za te raporty, ale… cóż… Mówi się trudno. Potem nadgonię… albo wezmę ze sobą i skończę u Bones w Instytucie. Tak, to dobry pomysł, będę mógł mieć ją na oku!- zadowolony ze swojego pomysłu, zebrał papiery z biurka, narzucił kurtkę, zbiegł do samochodu i mknął do swojej ukochanej Bones.
Brennan oczywiście, jak tylko spuścić ją z oka, zaszyła się w Limbo. Nie zrobiła sobie nawet kawy, była tak pochłonięta pracą, ze nie zauważyła stojącego w drzwiach Bootha. Stał chwilę i tylko na nią patrzył „Boże, jaka ona jest cudowna…” myślał „Jak ja ją kocham…” Po chwili zdecydował się do niej podjeść.
-Hej, Bones…- szepnął nachylając się do jej ucha.
-Booth…- na dźwięk jego głosu podskoczyła. Nikogo się nie spodziewała- Ale mnie przestraszyłeś. Co tu robisz?
-Nie mogłem wysiedzieć w FBI… Musiałem cię zobaczyć.
-Jesteś niepoprawny…
-Wiem, ale co ja na to poradzę, że nie mogę przestać o tobie myśleć…
-Seeley… Mam sporo pracy…
-Wiem, jak zawsze. Dlatego zabrałem ze sobą zaległe raporty. Pomyślałem, ze mogę popracować u ciebie- wyszczerzył się i pomachał plikiem teczek.
-U mnie? Ale gdzie? Tu? Czy w gabinecie?
-Tam gdzie będziesz ty…
-Ja właściwie miałam zebrać kilka kompletnych szkieletów i pójść do siebie… Jakoś nie mam dziś nastroju na siedzenie w Limbo.
-Ok., to świetnie. Pomogę ci zabrać to, czego potrzebujesz i pójdziemy do twojego gabinetu… Nie martw się nie będę ci przeszkadzał. Zaszyję się gdzieś w kącie i nawet nie będziesz wiedziała, że tam jestem… Ale… myślisz, że miałabyś chwilkę na rozmowę?
-Zależy jak długą chwilkę- tym razem to Bones się uśmiechnęła.
-Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego.
-Booth, ale wiesz, że ja…
-Nie chodzi mi o to. Rozmawiałem dziś z Cullenem i… pogadamy na górze, co?
-Ok.
-Bones?- podszedł do niej bliżej.
-Tak?
-Mogę…? Mogę cię pocałować?- spytał z uśmiechem na twarzy.
-Myślę, że…- zbliżyła się do niego- że chyba możesz…- delikatnie ujął w dłoń jej twarz i przybliżył do swojej. Po chwili ich usta były ponownie razem. Całowani się, jakby pierwszy raz to robili, z pasją smakowali swoich warg i czuli, jak ich ciała przechodzą dreszcze.
-Brakowało mi tego…- szepnął Booth, kiedy skończyli pocałunek- Brakuje mi twoich ust, kiedy cię przy mnie nie ma. Brakuje mi ciebie, Bones…
-Booth… Wiesz, ze ja…
-Wiem.
-Przepraszam, ale…
-Nie przepraszaj mnie. Wszystko sobie wczoraj wyjaśniliśmy, pamiętam i nie będę naciskał ani niczego przyspieszał.
-Ja też uwielbiam twoje usta, ich smak… Mogę się w nich zatracić- przyciągnęła go ponownie do siebie i jeszcze raz złączyli się w pocałunku. tym razem inicjatywa wyszła od Brennan, a tu już jakiś postęp.
-to jak możesz, to pomóż mi z tym…- oderwała się od niego- weź te dwie skrzynki, a ja wezmę to…- wskazała na zapakowane kości.
-Robi się, Bones- Booth z uśmiechem podszedł do pudeł z kośćmi, podniósł i razem udali się do gabinetu Brennan.
-Gdzie to postawić?- spytał.
-Może koło biurka. Tu nie powinno nam zawadzać…
-I jest- postawił pudła na wskazanym miejscu.
-Chcesz coś do picia?- spytała.
-Może wody.- Bren podeszła do szafki, tam miała kilka małych butelek wody niegazowanej, wyjęła dwie z nich, wzięła dwie szklanki i podeszła do stolika.
-Dobra, no to teraz możesz mi powiedzieć, czego chciał od ciebie Cullen- Bones usiadła na kanapie, po chwili dołączył do niej Booth. Nalali sobie wody do szklanek.
-Wysyła mnie za trzy tygodnie na szkolenie do Nowego Jorku.
-Na trzy tygodnie?- spytała z nutką smutku w głosie.
-Nie na trzy tygodnie, za trzy tygodnie, Bones.- Booth uśmiechnął się. Wiedział, że jej reakcja oznacza jedno. Tęskniłaby za nim.
-Acha… źle usłyszałam.. A, na ile masz tam pojechać?- upiła trochę wody.
-Na cztery dni. Szkolenie jest obowiązkowe. Chciałem się wykręcić, ale to nie podlega żadnym dyskusją.
-To rozkaz, Booth. Nic z tym nie zrobisz.
-Wiem, ale…
-Ale? Coś jest nie tak,… Co?
-Właściwie sam nie wiem. Ale jakoś nie podoba mi się ten pomysł.
-To tylko zwykłe szkolenie Booth. Czym się przejmujesz?
-To całe cztery dni. Ja zwariuję tam bez ciebie…
-Booth. Dasz sobie radę. Zawsze możemy rozmawiać przez telefon, przez kamery satelitarne... Poza tym na szkoleniu będziesz miał wiele zajęć i nie będziesz miał nawet czasu myśleć o mnie.
-Bones, ja zawsze o tobie myślę, nieważne co robię. Dla ciebie zawsze znajdę czas, choćby nie wiem co.
-To miłe co mówisz…- uśmiechnęła się, a jej serce wypełniło ciepło.
-Ale jest jeszcze jedno…
-Tak myślałam.
-Mają ci przydzielić nowego agenta na czas mojej nieobecności.
-Co? Ale ja nie chcę pracować z nikim poza tobą.
-Tak, ale… jeśli pojawi się jakaś nowa sprawa, a mam nadzieję, ze się nie pojawi, to będziesz musiała… mieć nowego partnera na te cztery dni…
-Nie chcę innego partnera. Tylko ty jesteś moim partnerem.
-Rozkaz Cullena… Nic z tym nie możemy zrobić… Też nie chcę, żeby jakiś nowy agencik z tobą pracował. Nie chcę, żeby cię próbował podrywać, kiedy mnie nie będzie w pobliżu…
-Booth… Jestem dorosła. O to nie musisz się martwić. Żaden pierwszy lepszy agent mnie nie poderwie. Nie po tym, co mi powiedziałeś. Zaufaj mi. Jak mogłeś pomyśleć, ze mogłabym ci coś takiego zrobić? Przecież mnie znasz. Jeśli czuję, ze między nami coś się dzieje… Jeszcze nie wiem co, nie potrafię tego nazwać, ale wiem, że to coś innego niż zwykła przyjaźń… Nie mogłabym cię tak skrzywdzić, Booth…
-Bones…. Nawet nie wiesz ile te słowa dla mnie znaczą.- w oku agenta zakręciła się łza.
-Nie chcę cię już więcej krzywdzić Seeley… Nie zniosłabym tego…
-Nie skrzywdzisz mnie, Bones. Wiem to.
-Więc, jeśli mi ufasz, to… myślę, że nie musisz się obawiać tego wyjazdu.- uśmiechnęła się promiennie do agenta.
-Ufam ci, Bones i cieszę się, że o tym porozmawialiśmy.
-Ja też. Nie martw się o mnie. Nie zrobię niczego głupiego. Obiecuję.
-Kocham cię Bones- powiedział z uśmiechem.
-Wiem…- Bones odwróciła wzrok.
-Bones, nie musisz się z tym źle czuć. Ja wiem, ze ty na razie nie jesteś pewna swoich uczuć do mnie, ja to rozumiem i szanuję, ale… ale jeśli przeszkadza ci to, że to powtarzam… postaram się tego nie mówić, dopóki nie będziesz pewna…
-Nie, Booth. To jest wspaniałe uczucie… Kiedy ktoś mówi ci, że cię kocha… Nikt, poza moją rodziną, nie mówił tego z taką czułością, jak ty i podoba mi się to. Tylko… Wiesz, o co mi chodzi… Ja wciąż nie potrafię ci tego powiedzieć i…
-Bones. Nie musisz. Wystarczy, że wiesz, że ja cię kocham i że nie próbujesz ode mnie uciec, ze nie zamykasz się już na uczucia. To dla mnie najważniejsze.
-Jesteś wspaniałym człowiekiem, Booth. Wiesz o tym?
-Skoro ty tak mówisz- ponownie się uśmiechnął.
-No tak, samiec-alfa i jego ego.
-A żebyś wiedziała.- oboje się roześmiali.
-Ok., chyba czas wrócić do pracy…- Bones wstała i podeszła do swojego biurka.
-Masz rację. Cullen mnie chyba zabije, jak znowu spóźnię się z kolejnymi raportami.
-Więc lepiej je szybko uzupełnij, bo ja nie chcę twojego kolejnego pogrzebu- Bren podniosła jedno pudło z kośćmi i postawiła na biurku.
-Ja też nie.
Oboje zajęli się pracą. Bones po kolei oglądała kości z Limbo, z olbrzymią dokładnością. Booth siedział przy stoliku i skrobał coś na kartkach porozkładanych na całym blacie. Tak mięło kilka godzin. W końcu przyszła pora obiadu. Booth zadzwonił, by zamówić im coś do jedzenia. Oboje mieli jeszcze sporo do zrobienia, więc tym razem wspólnie zrezygnowali z wizyty w Royal Dinner. Po jakimś czasie przywieziono zamówienie. Na chwilę zrobili sobie przerwę. Usiedli na kanapie i zajęli się jedzeniem. Rozmawiali i śmiali się. Czas upływał im w bardzo przyjemnej atmosferze. Bones dzięki w miarę regularnym posiłkom nie odczuwała już żadnych zawrotów głowy, nie mdliło ją, a to dobry znak. Nic poważnego się nie działo. Wszelkie obawy zniknęły. Zjedli i z powrotem wrócili do pracy.
Kiedy zbliżał się wieczór…
-Bones…- powiedział odrywając się od pracy- Już późno. Chyba powinniśmy iść do domu.
-Już, chwileczkę… tylko dokończę wypełnianie tego raportu…- Bren nie oderwała się od pisania. Dokończyła kilka zdań, odłożyła długopis i spojrzała na Bootha- Już. Skończone. Chyba mam dość na dzisiaj… Jestem trochę zmęczona… Udało mi się zidentyfikować kilka osób. A tobie jak poszło z raportami dla Cullena?
-Skończone. Na szczęście.
-To dobrze. Czyli możemy być oboje spokojni o twoje życie. To mi się podoba.- uśmiechnęła się.
-Tak. Myślę, ze tak. To co, Bones? Zawiozę cię do domu.
-Ok. tylko… najpierw musimy zanieść te wszystkie kości z powrotem do Limbo, raporty zaniosę Cam.
-Ok., zaniesiemy to i jedziemy do domu. Cam chyba już wyszła.
-Zostawię jej dokumenty na biurku. Zaczekasz chwilkę?
-Jasne.
-Zaraz wracam- Bones zaniosła raporty do gabinetu Cam. Jak wychodziła z jej pokoju ponownie zakręciło jej się w głowie.
-No nie…- przytrzymała się framugi drzwi- Myślałam, ze już mi przeszło…- oddychała głęboko i starała się uspokoić- Przecież jem normalnie… No tak, ale pracuję nadal nienormalnie- uśmiechnęła się do siebie- Chyba będę musiała trochę zadbać o siebie… Jeśli Booth zobaczy, ze znowu mam zawroty głowy, nie da mi spokoju i wyśle do jakiegoś lekarza, a na to mu nie pozwolę….- stała jeszcze chwilę. Przeszło jej, uśmiechnęła się i wróciła do swojego gabinetu, udając, ze wszystko jest w porządku.
-Już jestem, Booth. Idziemy?- powiedziała wchodząc do siebie.
-Jasne.- Seeley wstał, Bones podeszła do komputera z zamiarem wyłączenia go, spojrzała na monitor.
-Chwilkę…- siadła na krześle- Jakiś mejl przyszedł… tylko przeczytam, ok.?
-Jasne- Booth podszedł do Bones. Bren otworzyła wiadomość, ale tego, co w niej zobaczyła się nie spodziewała.
-On chyba sobie żartuje- powiedziała podenerwowana.
-Kto?- Booth zajrzał przez ramię partnerki.
-Jack!
-Hodgins? Ale z czym sobie żartuje?- nie wiedział o co chodzi. Co takiego mógł jej napisać Hodgins.
-Nie, nie ten Jack. Jack, dyrektor. Z teatru!
-A czego on od ciebie znowu chce?- spytał. Tym razem w jego głosie pojawiła się nutka poirytowania.
-Chce się ze mną spotkać! Przecież powiedziałam mu. Wyjaśniłam mu bardzo dosadnie, ze nie chcę mieć z nim już nic wspólnego. Czego on jeszcze ode mnie chce?!
-Bones nie denerwuj się.- starał się ją uspokoić, ale jego ta wiadomość też nie ucieszyła- Po prostu go zignoruj.
-Jak mnie ten facet denerwuje. Jak o n w ogóle śmie do mnie pisać, po tym co nam zrobił?
-Niektórzy nie mają za grosz wyczucia ani poczucia godności, Bones. Nie odpisuj, a jeśli nadal będzie cię nękał, to chyba będę musiał się do niego przejechać.
-I poznać go ze swoją pięścią?- spytała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Tak. Dokładnie tak, Bones. Lepiej niech ze mną nie zadziera, bo może się to dla niego źle skończyć. A teraz…- podszedł do monitora i wyłączył go, nacisnął też guzik przy komputerze i po chwil wszystko było wyłączone- teraz zapomnij o nim i chodźmy do domu.
-Masz rację. Nie warto przejmować się takimi ludźmi.- wstała.
-Tak. Ok, to zabieramy to do Limbo- podszedł do pudeł, podniósł, Bones zrobiła to samo z resztą. Zeszli do Limbo, odstawili zidentyfikowane szczątki i wyszli z Instytutu.
Pustymi ulicami Waszyngtonu zmierzali do mieszkania Brennan.
-Bones, może zatrzymamy się na chwilę przy FBI, podrzucę tylko te raporty do gabinetu, ok.?- spytał.
-Jasne.- odpowiedziała.
Tak wiec po drodze zahaczyli o budynek FBI, Seeley szybko zaniósł raporty i wrócił do samochodu.
-Ok., to w drogę- powiedział zapinając pas. Po chwili byli już pod mieszkaniem Brennan.
-Odprowadzę cię- powiedział Booth wysiadając z samochodu za Bones.
-Nie trzeba, Booth. Przecież to blisko- odpowiedziała zamykając drzwi.
-Pozwól mi na to. Chcę jak najdłużej z tobą pobyć- uśmiechnął się, zatrzasnął drzwi, włączył alarm.
-Dobrze- razem ruszyli w kierunku mieszkania Bones. Pod drzwiami…
-Dziękuję, Booth- powiedziała odwracając się do niego.
-Ja ci dziękuję Bones, że mi na to pozwalasz.- odgarnął kosmyk jej włosów za ucho i delikatnie gładził palcem policzek Bren- Nie mogę się na ciebie napatrzeć… Jak ja zniosę te cztery dni?
-Jakoś musisz, Booth.
-Wiem. Nie ma wyjścia…- stali i patrzyli sobie w oczy. Oboje czuli, że są blisko siebie i nie chodziło wcale o przestrzeń miedzy nimi, ale o bliskość ich serc i dusz.- Chyba czas spać, co, Bones? Jutro znowu praca…
-Chyba tak… Ale… pocałuj mnie na dobranoc.- uśmiechnęła się i zbliżyła do niego jeszcze bardziej.
-Z olbrzymią przyjemnością, Bones…- nie czekał, od razu spełnił jej prośbę. Po raz kolejny tego dnia połączył ich namiętny, piękny pocałunek. Żadne z nich nie wiedziało, jak długo stali tak złączeni. Dopiero kiedy usłyszeli kroki na korytarzu i głos
-Dobry wieczór, Dr Brennan- powiedziała kobieta wychodząca z cienia klatki. Bren i Booth odskoczyli od siebie. Mieli takie miny, jakby ktoś przyłapał ich co najmniej na czymś nieprzyzwoitym.
-Dobry wieczór…- odpowiedziała lekko zawstydzona Bones. Sąsiadka minęła ich, piesek, którego trzymała na smyczy, zatrzymał się przy Bones, zamerdał ogonem…
-Chodź, Spark, nie przeszkadzaj…- kobieta delikatnie pociągnęła pieska i z uśmiechem na twarzy wyszła z budynku.
-To na czym skończyliśmy?- spytał Booth ponownie przytulając Brennan do siebie.
-Pomyślmy… Wiesz, jakoś nie mogę sobie przypomnieć- powiedziała z uśmiechem.
-To może ja ci przypomnę- przyciągnął jej twarz do siebie i kontynuowali to, co przerwała im sąsiadka. Dopiero po chwili przerwali ten pełen uczuć i namiętności pocałunek.
-Musimy się rozstać, bo nigdy się stąd nie ruszymy, Booth, a moja sąsiadka zaraz pewnie wróci, więc…- powiedziała patrząc w oczy Seeley’a.
-Masz rację, ale… ach najchętniej nie wypuszczałbym cię z ramion.
-Zobaczymy się jutro Booth.- uśmiechnęła się.
-Wiem, ale noc jest długa…
-Seeley, czas na nas- powiedziała stanowczo, ale w jej głosie słychać było dokładnie, ze jest szczęśliwa, że wcale nie przeszkadzała jej ta sytuacja i… nawet sąsiadka z psem.
-Dobrze, Bones…- Bren sięgnęła po klucze do torebki, otworzyła drzwi
-Dobranoc, Seeley…- szepnęła z uśmiechem na twarzy.
-Dobranoc… Temperance…- z twarzy Bootha również nie schodził uśmiech.
-Do jutra.
-Do jutra- pomachał jeszcze na pożegnanie i odwrócił się do wyjścia. Bones zamknęła drzwi. Seeley przystanął na chwilę i nasłuchiwał… Klik.
-Dobrze. Zamknęła drzwi. Teraz mogę wracać do domu- powiedział do siebie i wyszedł z bloku
-Bardzo ją pan kocha, prawda?- usłyszał głos kobiety- Dawno nie widziałam tak bardzo kochających się ludzi. Macie coś pięknego- z cienia wynurzyła się postać sąsiadki z małym psem.
-Tak. Tak bardzo ją kocham- odpowiedział z uśmiechem. Pies teraz podszedł do Bootha, obwąchał go i zamerdał ogonem. Seeley kucnął i pogłaskał go, ten odwrócił się na plecy, Booth głaskał go po brzuchu, pies był bardzo szczęśliwy.
-Spark pana lubi- uśmiechnęła się kobieta- Ma nosa do dobrych ludzi. Uwielbia Dr Brennan. Zawsze się cieszy jak ją widzi. To bardzo dobra kobieta.
-Tak, to prawda. Najwspanialsza kobieta na świecie.- Booth kontynuował głaskanie psa.
-Ona w końcu zrozumie. Niech się pan nie martwi. Ona już pana kocha. Wciąż boi się do tego przyznać przed sobą, ale już się przed tym nie broni. Kocha pana i w końcu usłyszy pan to od niej. Proszę mi wierzyć.
-Skąd pani to wie?- Booth podniósł wzrok i spojrzał na kobietę.
-Po prostu wiem.- uśmiechnęła się tajemniczo- Wszystko się kiedyś ułoży.
-Już to gdzieś słyszałem… To samo powiedziała mi jedna medium…
-Więc to prawda, Agencie Booth. Tylko musi być pan cierpliwy, poczekać na nią i… pomóc jej sobie z tym poradzić. Nie wierz w to co mówią inni. Idź za głosem swojego serca, a nic złego się wam nie przytrafi. Czeka was jeszcze kilka zawirowań. Jak je pokonacie to nie będzie na ziemi silniejszej miłości od waszej. Tylko o nią walczcie.
-Pani jest…?
-Dobranoc Agencie Booth- kobieta z uśmiechem odwróciła się i weszła do budynku. Seeley stał jak osłupiały i tak właściwie nie wiedział, co dokładnie przed chwilą się wydarzyło.
-Wszystko się ułoży…- powiedział do siebie, ruszył w stronę samochodu.- Kocha cię… Zrozumie…- wsiadł do swojego SUV’a, odpalił silnik i ruszył- Ale co miały oznaczać te zawirowania? Czy to ma związek z moim wyjazdem? Niemożliwe. Ufam Bones i wiem, że nic głupiego nie zrobi. A może to ma coś wspólnego z Jackiem? Co mamy znowu pokonać? Nie martw się Bones, będziemy walczyć o naszą miłość. Będę o nią walczył do utraty tchu, jeśli będzie taka potrzeba…
Dojechał do swojego mieszkania. Wziął szybki prysznic i położył się spać. Zmęczony, szybko zasnął. Sen na pozór był spokojny, ale słowa kobiety ciągle brzmiały w jego uszach… „Czeka was jeszcze kilka zawirowań. Jak je pokonacie to nie będzie na ziemi silniejszej miłości od waszej… tylko o nią walczcie…” co to może znaczyć?
Chwilę wcześniej u Bones.
Weszła do mieszkania z uśmiechem na twarzy. Szybko wzięła prysznic i położyła się do łóżka. Jak jej partner była bardzo zmęczona. Trochę bała się, ze znowu może nawiedzić ja ten sen, którego tak nienawidziła, ale zmęczenie zrobiło swoje i po kilku minutach powieki opadły, a Bones odpłynęła w krainę snów. Tym razem na szczęście koszmar nie przyszedł. Spała spokojnie, z uśmiechem na twarzy. Czuła się bezpieczna, czuła się kochana, wreszcie czuła się kochana… I jak niewiele trzeba było. Tylko kilka ciepłych słów, kilka gestów i była szczęśliwa. Czuła, ze żyje. Tylko jeszcze musi zrozumieć. Ale zrozumie, jak powiedziała ta kobieta Boothowi, kiedyś zrozumie…
słusznie dla obojga bo przecież ona też go bardzo kocha :)części rewelka... :) hahaha... bardzo spodobał mi się fragment ... Chodz Spark, nie przeszkadzaj... xD ekstra :) sąsiadka Bones, tak jak i Bootha to bardzo mądra kobieta... :) mnie również nie dają spokoju słowa kobiety... co się dalej wydarzy... :) powiem tylko tyle... Jesteś Wielka... :)
Wiesz, co uwielbiam w Twoich komentarzach? To, że zwracasz uwagę na takie drobne rzeczy, których większość nie zauważa. Pisząc zawsze staram się dbać o szczegóły, obok których i tak wiele osób po prostu przechodzi obojętnie...
Dziękuję Ci:*:):)::)
I jeszcze jeden cedek:)
78.
Przez kolejnych kilka następnych dni nic ciekawego się nie zdarzyło. Nie pojawiły się żadne nowe ciała. Bones przeważnie siedziała w Limbo, Booth kontynuował wypełnianie zaległych raportów. Niestety zawroty głowy i mdłości nadal od czasu do czasu nawiedzały Brennan. Starała się jak mogła dbać o siebie, regularnie jeść, nie przepracowywać się, ale… Mimo wszelkich starań, niewiele to dawało. Przy Boothie starała się udawać, ze nic jej nie jest. Uśmiechała się, kiedy czuła, że robi jej się niedobrze zawsze znajdywała jakąś wymówkę i cichaczem znikała w najbliższej toalecie. Nie do końca udawało jej się ukryć wszystko przed Boothem, w końcu jest Agentem Specjalnym i dobrze ją zna, jak nikt inny. Starał się dyskretnie jej pomagać, zabierać ją wcześniej z pracy, karmić, ale nie pytał, co się dzieje. Wiedział, że jeśli będzie chciała, sama mu o wszystkim powie. Jest między nimi teraz tak dobrze, że nie chciał tego psuć. Ufał jej.
Trzy tygodnie minęły bardzo szybko, pojawiły się dwie nowe sprawy. Każda z nich bardzo szybko została rozwiązana. Między Brennan i Boothem nadal było tak samo. Bones co prawda rozumiała coraz więcej, ale bała się kolejnego kroku. Nie była gotowa powiedzieć Boothowi o swoich uczuciach. Ale jak obiecał Agent, czeka na nią cierpliwie. Wiedział, ze to zrozumie prędzej czy później, więc nie naciskał.
W końcu nadszedł dzień, w którym Seeley Booth miał stawić się na lotnisku i stamtąd polecieć na cztery dni do Nowego Jorku. Lot był rano. Tym razem Brennan go zaskoczyła i podjechała z samego rana pod dom partnera. Po drodze kupiła kawę, tym razem tylko jedną, ona ostatnio nie toleruje tego napoju. Wzięła ze sobą gotowe śniadanie, zapakowane starannie na podróż dla Seeley’a.
Godzina piąta rano, ktoś puka do drzwi Agenta. Jeszcze zaspany, szurając nogami podchodzi by je otworzyć, a to co za nimi widzi od razu poprawia mu humor. Niewyspanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po prostu znika.
-Bones!- przywitał ukochaną z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Cześć, Booth.- Bren również się uśmiechnęła. Stali chwilę w drzwiach- Wpuścisz mnie? Nie jest ci za zimno?- spojrzała na jego bokserki. No tak, nie spodziewał się żadnych gości, więc latał po mieszkaniu w bokserkach i koszuli.
-Jasme, wejdź Bones- uchylił drzwi, Bren weszła do środka z uśmiechem na twarzy.
-Już idę się ubrać- powiedział zamykając drzwi.
-Nie musisz. Nie masz się czego wstydzić i tak już widziałam więcej- Booth wytrzeszczył oczy- Daj spokój Booth, jesteśmy dorośli, jesteśmy przyjaciółmi, nie musisz się krępować. Zresztą jesteś dobrze zbudowany, masz doskonale rozwinięte mięśnie. Zrozumiałabym twoje zawstydzenie gdybyś był przygruby, ale tak…
-Bones… ale ty dużo gadasz- powiedział z uśmiechem.
-Kawa- podniosła kubek z napojem do góry.
-O tak, tego mi trzeba- podszedł do niej i wziął kawę, podstawił pod nos, wciągnął zapach- Tak, cudowny zapach…- rozmarzył się.- Dziękuję, Bones.
-Nie ma za co.
-A twoja gdzie?
-A ja już piłam w domu.
-Ok. dziękuję.
-Tylko tyle?- spytała z dziwnym błyskiem w oczach.
-A co…?- Seeley już wiedział o co jej chodzi, ale chciał się z nią troszkę podroczyć.
-No nie wiem… Może wymyśl coś ciekawego.
-Jak na przykład…- zbliżył się do Bones, jedną ręką objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, drugą położył na jej policzku i delikatnie skierował jej twarz w kierunku swojej- to?- delikatnie musnął jej wargi.
-Hmmm. Nie, to było słabe…- powiedziała odrywając swoje usta od jego.
-Poczekaj, ja jeszcze nie skończyłem…- ponownie zatopił się w jej ustach…
-Nie, może pan pożegnać się z kawą na dzień dobry- odwróciła się w jego objęciach i chciała odejść, śmiejąc się pod nosem, ale na to Booth jej nie pozwolił. Trzymał ją mocno w ramionach, a jak tylko poczuł, ze próbuje się uwolnić, druga jego ręka wylądowała na jej biodrach, przysunął ją do siebie, dłonie delikatnie przesunął wzdłuż jej pleców, Bones przeszedł przyjemny dreszcz.
-Cierpliwości, Bones…- tym razem delikatny pocałunek z prędkością światła przerodził się bardzo namiętny, bardzo słodki. Bones czuła, że to jest to i z olbrzymią przyjemnością oddała pocałunek. Zarzuciła ręce na szyję Agenta i oplotła ją. Delikatnie otworzyła usta i pozwoliła mu na więcej. Po chwili zapomnienia, kiedy już rozdzielili swoje usta, zetknęli się czołami, Booth gładził policzek Bones
-Będę za tobą tęsknił, Bones…- wyszeptał wpatrując się w jej oczy.
-To tylko cztery dni, Booth…- odszepnęła, ale czuła, ze te cztery dni będą najdłuższymi w jej życiu.
-Mam jakieś złe przeczucia…
-Booth, nic nie może się stać. Jedziesz tylko na szkolenie.
-Nie o siebie się boję…
-Obiecałam ci, nie zrobię nic głupiego.
-I ja ci wierzę Bones, ale… obawiam się…. Właściwie nie wiem czego…
-Booth, ko… nie bój się. Spotkamy się za cztery dni.- na twarzy agenta pojawił się uśmiech. Czy dobrze słyszał? Czy Bones właśnie chciała powiedzieć „kochanie”? „Tylko dlaczego się wycofała? „ myślał „Wiem… Ona nadal nie jest gotowa. Ale teraz wiem, ze nie jestem jej obojętny. To się w końcu stanie. Jestem tego pewien.”
-Masz rację, Bones. Masz rację.
-To co? Jedziemy na lotnisko?
-Tak. Już czas… jeszcze odprawa…
-Zrobiłam ci śniadanie na drogę. Wiem, że dają jedzenie w samolotach, ale…
-Dziękuję ci.- Booth wziął zapakowany prowiant z ogromnym uśmiechem na twarzy.- Dziękuję.- po raz kolejny delikatnie ja pocałował.
-Ok., Booth, trzeba iść, bo spóźnisz się na samolot.
-Wcale by mi to nie przeszkadzało.
-Ale Cullenowi na pewno. Chodź.- podeszła do drzwi.
-Chwilkę, muszę wziąć kluczyki…
-O nie. Jedziemy moim samochodem. Tym razem ja cię podwiozę.
-Oj… to może zostańmy lepiej w domu, co?
-Dlaczego?
-Bo wiesz… no ja chciałbym jeszcze trochę pożyć… a nie wylądować na jakimś drzewie czy w rowie…- z trudem powstrzymywał uśmiech.
-Booth! Jestem bardzo dobrym kierowcą. Jak widzisz do ciebie dojechałam cała i zdrowa. Dlaczego mi nie ufasz, co? Potrafię prowadzić…
-Bones, ufam ci, ale wiesz… no… to że dojechałaś do mnie… A jak nie dojedziemy na lotnisko?- Booth zaczął się śmiać, Bren podeszła do niego, zamachnęła się i jej otwarta dłoń wylądowała na ramieniu Agenta- Auć! A to za co?
-Za naśmiewanie się ze mnie- powiedziała z uśmiechem.- A teraz chodź. Mamy mało czasu- otworzyła drzwi i wyszła na klatkę.
-Nabiłaś mi siniaka- wziął przyszykowaną wczoraj walikzę i poszedł za nią, masując sobie ramię. Zamknął drzwi na klucz.
-Należało ci się, Booth. Nieładnie jest wyśmiewać się z kobiety za kierownicą.
-Kobieta za kółkiem to…- Bren odwróciła się i rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale wewnątrz się śmiała. Lubiła te ich pogawędki. Booth szybko się wycofał- Ok., ok. już nic nie mówię. Nie bij- podniósł ręce w geście obrony.
-Tak lepiej. A teraz Agencie Booth chodźmy do mojego samochodu.- wyszli na parking i chwilę potem byli w drodze na lotnisko. Droga oczywiście minęła im w bardzo przyjemnej atmosferze. Śmiali się, rozmawiali. Musieli nacieszyć się swoją obecnością. Teraz czekają ich cztery dni rozłąki. Niby cztery dni, ale… Właśnie „ale”. Nawet te cztery dni mogą wiele zmienić w życiu ich obojga. Mogą zmienić wszystko. I zmienią, tylko oni jeszcze o tym nie wiedzieli.
Dojechali na lotnisko.
Wyszli z samochodu Brennan, Booth wziął walizkę i śniadanie zrobione przez Bones i razem weszli do środka. Rozejrzeli się po tablicach i po chwili już wiedzieli gdzie dokładnie odbędzie się odprawa. Stanęli w kolejce. Kiedy powoli zbliżała się kolej na Bootha
-Bones… Pamiętaj że cię kocham- powiedział odwracając się do niej.
-Nigdy o tym nie zapomnę Seeley- odpowiedziała uśmiechając się do niego.
-Tak strasznie będę za tobą tęsknił…
-Ja… ja za tobą też Booth…- spojrzeli sobie w oczy. Już żadne słowa nie były potrzebne. Zbliżyli się do siebie i złączyli w pocałunku. Namiętnym pocałunku na pożegnanie. Zachłannie smakowali swoich ust, jakby chcieli dokładnie zapamiętać ich smak, ich dotyk, żeby przez te cztery kolejne dni o nich nie zapomnieć. Nie oderwali się nawet na chwilę od siebie. Stali złączeni, a ludzie w kolejce tylko przyglądali się im z uśmiechami na twarzach.
-To jest prawdziwa miłość, droga pani- powiedziała jakaś starsza kobieta do stojącej obok młodej pani.- To jest miłość.
-Tak…- rozmarzyła się dziewczyna
-Rzadko się ją spotyka, ale jak już się pojawi… trzeba ją pielęgnować, dbać o nią, a jeśli jest taka potrzeba walczyć o nią do utraty tchu.
-Tak… Ci dwoje mają wielkie szczęście.- Rozmowa o całującej się parze szła echem po całej kolejce, ale Bren i Booth nie słuchali. Nic dookoła ich nie interesowało. Ważne było, ze w tej ostatniej chwili, przed odlotem, są razem, tak po prostu. Tempe czuła jak powoli do jej oka napływają łzy, ale powstrzymała się. Nie chciała płakać. Będzie im jeszcze trudniej… W końcu przerwało im chrząknięcie. Spojrzeli w stronę, z której dobiegał dźwięk.
-Przepraszam bardzo państwa, ze przeszkadzam…- powiedział nieśmiało starszy pan- Ale… chyba teraz pana kolej…- Booth odwrócił się w drugą stronę. Przed nim już nikt nie stał.
-Tak. Dziękuję panu.- starszy pan się uśmiechnął. Booth złapał Bones za rękę i razem podeszli do mężczyzny kierującego na odprawę. Trzymał ją mocno, tak żeby wiedziała, ze jest, że zawsze będzie i nigdy, przenigdy jej nie zostawi. Czuła to i również mocniej zacisnęła swoją rękę.
-Państwo razem?- odezwał się mężczyzna.
-Nie, nie. Tylko ja- powiedział Booth.
-Więc przykro mi, ale dalej pani nie może przejść.
-Wiem…- odpowiedziała Bren.
-Bones, ja zawsze jestem obok ciebie- odwrócił się do niej jeszcze raz.
-Wiem, Booth. Teraz już wiem- odpowiedziała z uśmiechem.
-Proszę pana…- wtrącił się mężczyzna.
-Chwileczkę, proszę- powiedział Booth z groźnym wzrokiem.
-Ale…