PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78061
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

ZDRADA W TEATRZE:)

ocenił(a) serial na 9

Takie trochę inne opko. Postanowiłam wprowadzić ich w świat, który dobrze znam:P
Mam nadzieję, ze przypadnie wam do gustu.
Pozwoliłam sobie umieścić w treści kilka fragmentów znanych dramatów „3 siostry” Antoniego Czechowa i „Szklana menażeria” Tennessee Williams w scenach w teatrze.


1.


-Agencie Booth, czy coś jest nie tak?- spytał Sweets. Bones i Booth siedzieli teraz w jego gabinecie na kolejnej terapii. Booth widocznie był zniecierpliwiony. Cały czas stukał palcami o brzeg kanapy.
-Nic. A co ma być Sweets?- powiedział poirytowany.
-Od początku naszego spotkania nie odezwał się pan ani słowem…
-Jemu chodzi o to, że ciągle pukasz tymi swoimi palcami o kanapę. To jest naprawdę irytujące.- wtrąciła się Bren.
- To też chciałem powiedzieć. Dziękuję Dr Brennan.- powiedział psycholog.- Więc Agencie Booth…?
-Co?- spytał Seeley.
-Co pana tak denerwuje?
-Na pewno chcesz wiedzieć chłopcze?
-Mówiłem, że mam 22 lata. Nie jestem dzieckiem, mam doktorat…
-Wiem, mówiłeś to już chyba setki razy. Co nie zmienia faktu, że i tak ci nie wierzę.
-Ok. pozostawmy ten temat. Co pana gryzie?
-Ale przecież nic nie może go gryźć, Sweets- wtrąciła się Bren.
-To przenośnia Dr Brennan.
-Aha. No tak…
-Wkurza mnie to, ze znowu musimy tu siedzieć. Już myślałem, że dasz nam wreszcie spokój.
-Nie mogę przerwać terapii w momencie, kiedy widzę, że między wami są jakieś skrywane emocje i widoczne dla każdego gołym okiem niesamowite napięcie seksualne.
-Jesteśmy tylko partnerami. Ile razy mamy ci to powtarzać Sweets- powiedział ty razem podenerwowany Booth.
-Tak, powtarzacie to cały czas, tylko, ze ja niestety wam nie wierzę. Jestem psychologiem i widzę, jak na siebie patrzycie, jak…
-Nienawidzę psychologii- powiedziała Bren.- I nie wierzę, że należy ona do nauk takich jak np. antropologia. Jest zupełnie bezużyteczna.
-Znam pani opinię Dr Brennan na temat psychologii, ale to nie zmusi mnie do przerwania terapii- odparł łagodnie Lance.- Dobrze. Pamiętacie jedno z naszych spotkań, kiedy graliśmy w skojarzenia?- nie odpowiedzieli- Chciałbym je powtórzyć.
-O na pewno nie Sweets!- powiedział gniewnie Booth- Nie pamiętasz jak to się skończyło? Proszeniem o moją spermę. Wymyśl coś innego.
-Doskonale pamiętam co się wtedy wydarzyło. To było kolejnym sygnałem dla mnie o czym oboje myślicie i że, nie wiem czy nieświadomie… ale próbujecie stworzyć razem rodzinę.
-To jakiś żart- powiedziała Bren.- Jak mówił Booth jesteśmy tylko partnerami. Każdy z nas ma własne życie.
-Właśnie.- przytaknął Booth.
-Tak, tak, jasne. A ja jestem królową Anglii.- zaśmiał się pod nosem Sweets.
-Wasza wysokość- Booth wstał i ukłonił się.
-Booth, ale on nie jest przecież królową Anglii…- powiedziała zdezorientowana Bones- czemu mu się kłaniasz?
-Oj, Bones…- Booth opadł zrezygnowany na kanapę.- Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
-Uczę się. Mam najlepszego nauczyciela- uśmiechnęła się do Bootha. Ich wzrok się spotkał- Ale nadal nie rozumiem…- Seeley położył palec na jej ustach. Sweets obserwował wszystko z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Bones, wytłumaczę ci to później. To taki żart.- mówił i wpatrywał się w jej piękne niebieskie oczy. Trwali w takiej pozycji przez dłuższą chwilę.
-O tym właśnie mówię- powiedział do siebie Sweets. Nie powiedział tego tak cicho jakby mu się wydawało. Na dźwięk jego głosu, partnerzy oderwali się od siebie, jak oparzeni.
-I z czego się tak cieszysz Sweets?- spytał Booth.
-Z niczego, Agencie Booth. Ja…- przerwał im telefon Bootha.- Wolałbym, żeby pan…
-Booth?- rzucił do słuchawki.
-… nie odbierał telefonu…- dokończył Lance.
-Tak? Oczywiście. Już jedziemy. Mamy sprawę- zwrócił się do Bones.
-Ok.- oboje wstali z kanapy.
-Nasz czas jeszcze się nie skończył…- Sweets chciał ich zatrzymać, ale oni już byli przy drzwiach.
-Sorry, Sweets. Nowa sprawa. Pogadamy innym razem- rzucił Agent.
-Kolejne spotkanie w środę o 18. nie zapomnijcie…
-Jasne.- odpowiedzieli i już byli za drzwiami.
-Jak ja mam im uświadomić co do siebie czują? Przecież to widać na kilometr, że tą dwójkę łączy miłość. Czemu się tak opierają?- pytał sam siebie.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Minuta- podniósł rękę i tym gestem uciszył mężczyznę. Zbliżył się do Bones i jeszcze raz się pocałowali.
-Przepraszam państwa…- powiedział po chwili mężczyzna- Ja wiem, że nie powinienem przerywać, nie chcę tego robić, ale…
-W porządku…- przerwali pocałunek.- Muszę iść Bones.
-Wiem… Do zobaczenia za cztery dni- nadal trzymali się za ręce.
-Do zobaczenia, kochanie- Booth powoli odchodził od Bones, trzymali się za ręce do momentu, w którym już nie dali rady… Odległość zrobiła się zbyt duża. Booth jeszcze raz odwrócił się i pomachał na pożegnanie. Bones zrobiła to samo. Patrzyła jak znika za drzwiami… Chwile stała. W końcu odwróciła się i ruszyła powoli w kierunku wyjścia.
-Ma pani olbrzymie szczęście- powiedziała jej starsza pani, która wcześniej była świadkiem ich długiego, pożegnalnego pocałunku
-Słucham?- Bones wyrwała się z zamyślenia.
-Ma pani szczęście. To się nazywa prawdziwa miłość. Proszę się nie martwić. Wróci. Kocha panią, to widać. Wróci.
-Wiem…- kobieta kiwnęła głową uśmiechając się szeroko do Bones. Antropolog odwróciła się i wyszła. Wsiadła do samochodu, oparła ręce o kierownicę i czuła, jak wypełnia ją smutek.
-Brennan, co się z tobą dzieje?- spytała patrząc w lusterko nad głową- Przecież on wróci, za cztery dni… Już za nim tęsknię…- jeszcze chwilę posiedziała. W końcu trzeba było ruszać do Instytutu.

Zaparkowała pod Jeffersonian i nadal ze smutną miną weszła do środka. Od razu udała się do swojego gabinetu. Było jeszcze wcześnie. Na razie oprócz niej, nikogo nie było. Przebrała się w fartuch. Na chwilę usiadła i patrzyła na zdjęcie jej i Bootha stojące na biurku. Dopiero po jakimś czasie wstała, wyszła z gabinetu… Skierowała się do Limbo. Po drodze spotkała Cam. Właściwie omal na nią nie wpadła.
-Dzień dobry, Dr Brennan- powiedziała zatrzymując Bones tuż przed sobą.
-O, cześć Cam. Przepraszam zamyśliłam się…- odpowiedziała roztargniona.
-To widzę. Coś się stało?
-Nie. Trochę się nie wyspałam…
-Ok. Jest już ktoś?
-Nie, oprócz nas nie ma jeszcze nikogo.
-W porządku.
-Cam, będę w Limbo, jakbyś czegoś potrzebowała…
-Dobra.
Bones odeszła i poszła do Limbo. Cam tylko patrzyła na nią jak odchodzi.
-Co się z nią dzieje?- spytała sama siebie i poszła do swojego gabinetu.

W ciągu niecałej pół godziny zebrała się reszta ekipy i Jeffersonian ożyło. Kiedy pojawiła się Angela, Cam od razu poszła do jej gabinetu.
-Ange… cześć- powiedziała wchodząc.
-Cześć, Cam. Coś się dzieje?- spytała spoglądając na szefową.
-Powiedz mi. Może ty coś wiesz… Co się ostatnio dzieje z Brennan? Jest jakaś blada… A dziś… Sama nie wiem, widziałam w jej oczach jakiś dziwny smutek. Jest rozkojarzona, o mały włos dziś na mnie nie wpadła…
-Nie wiem, Cam. Ale może jej samopoczucie ma związek z wyjazdem Bootha… Tylko to mi przychodzi do głowy.
-Myślisz, ze oni…?
-Myślę, ze do czegoś się przed sobą przyznali. A jak nie… To Bren po prostu za nim tęskni.
-Ale on wyleciał dopiero dziś rano.
-Wiem… Ale myślę, ze ona powoli zaczyna coś rozumieć i nawet jeśli się do tego nie przyznaje, to my wiemy, ze go kocha. Tęskni za nim.
-Nie poznaję jej…
-Ja też. Bardzo się zmieniła przez te lata…
-To prawda…
-Pogadam z nią później. Spróbuję wybadać co się dzieje.
-Ok.
Cam wyszła z gabinetu artystki. Wszyscy zajęli się pracą.

Tymczasem w samolocie. Booth siedział, wpatrywał się w okno i myślał o swojej Bones. Już za nią tęsknił. Nie minęło nawet kilka godzin, a on już za nią tęskni.
-Czemu mam takie złe przeczucia?- pytał siebie w myślach- Czemu mam wrażenie, ze podczas tych czterech dni coś się wydarzy… Coś co będzie miało wpływ na nasze życie… Że też akurat teraz wymyślili sobie to szkolenie…
Po jakimś czasie jego powieki opadły i pogrążył się we śnie. Na jego twarzy malował się uśmiech. Śniła mu się Bones…

brenn73

ależ naprawdę nie ma za co... :) poprostu piszę to co mi się najbardziej podobało... a tamto z tym pieskiem... hmmm... poprostu komiczne xD a tak z innej beczki to ja bardzo lubię psy ;) bardzo mi się podoba... ogółem wszystko :) intryguje mnie te złe samopoczucie Bones... mam pewne spekulacje na ten temat, jednakże... nie chce mi sie pisać xD czekam na cd :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

Już niedługo się okaże czy kondycja zdrowotna Bones to coś poważnego, już niedługo:)

79.


Do południa w Jeffersonian nie wydarzyło się nic ciekawego. Na szczęście Brennan nie miała na razie okazji poznać agenta, który na te cztery dni miał zastąpić Bootha. Nie było nowej sprawy, więc nie było takiej potrzeby.
Zbliżało się południe. Temperance ciągle siedziała w Limbo, identyfikując szczątki sprzed kilkudziesięciu lat. Oczywiście znów nic nie jadła. Tak było najłatwiej- rzucić się w wir pracy i zapomnieć o otaczającym świecie. Co prawda obiecała Boothowi, że będzie o siebie dbała podczas jego obecności, będzie normalnie jadła, ale nie potrafiła. Minęło dopiero kilka godzin, a ona już czuła jego brak. To było dla niej dość dziwne, przecież nie raz nie widywali się przez pół dnia, kiedy ona siedziała w Laboratorium, a on w biurze FBI. Ale tym razem było inaczej. Zawsze wiedziała, że nawet jeśli się nie widzą przez tyle godzin, to na pewno w porze lunchu do jej gabinetu wpadnie uśmiechnięty Booth i jak zawsze wyciągnie ją do Royal Dinner. Teraz wiedziała, że tak nie będzie. Przynajmniej przez następne cztery dni. Brakowało jej tego, już teraz.
Tylko praca pozwalała jej oderwać się od wszystkiego. Dzięki niej mogła nie myśleć o tym, że Booth jest daleko, o tym, jak bardzo go jej brakuje.
Stała nad stołem, na którym już zdążyła rozłożyć kolejny szkielet do identyfikacji, wzięła czaszkę w ręce i w z uwagą się jej przyglądała. Obracała w dłoniach i badała każdą jej część szukając jakichś zmian, anomalii, śladów uderzeń, operacji, które mogłyby znacznie pomóc w zidentyfikowaniu ofiary.. na chwilę oderwała się od pracy, jej myśli mimo że chciała tego uniknąć, krążyły wokół jej partnera. zbliżało się południe, może nie miała zegarka, ale czuła to. Instynktownie? Może. Normalnie zaraz wpadłby Booth krzycząc „Bones, zbieraj się! Człowiek musi jeść!” Patrzyła w przestrzeń
-Czy ja tęsknię?- pytała siebie, wciąż trzymając czaszkę, nad którą pracowała- Tak… Tak tęsknię za nim. Ale przecież za trzy dni wraca…. Zostały tylko trzy dni…. Tylko… więc czemu się tak czuję?
Stała jeszcze przez chwilę i myślała. W końcu usłyszała za drzwiami stukot obcasów i zabrała się z powrotem do pracy. Wróciła do badań. Po chwili drzwi otworzyły się i weszła Angela.
-Sweety, siedzisz tu pół dnia? Wychodziłaś choć na chwilę?- spytała na wstępie.
-Cześć, Ange.- odpowiedziała nie odrywając wzroku od czaszki- Tak, mam sporo do zrobienia. Za to płaci mi Instytut, muszę wykonywać swoją pracę.
-Brennan, ale bez przesady. Należy ci się przerwa. Nie możesz przesiedzieć całego dnia oko w oko ze szkieletami. Jadłaś coś?
-Nie miałam czasu.
-Bren!
-Ange, zamieniasz się w Bootha? Dam sobie radę. Potrafię o siebie zadbać.
-Jasne, a ja jestem nowym agentem FBI- Ange przewróciła oczami.
-FBI? Ange przecież ty nie masz…
-Ironia, Brennan.
-Ok..
-Sweety, przerwij pracę chociaż na chwilę. Przyniosłam ci kawy- podeszła do Bones i wyciągnęła rękę z kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Ale kiedy do nosa Brennan dotarł jej zapach, zasłoniła ręką usta i wybiegła z Limbo do najbliższej toalety. Angela została z kubkiem zawieszonym w powietrzu i oczami okrągłymi jak pięć złotych. Otrząsnęła się dopiero kiedy po kilku minutach wróciła Bones.
-Sweety…- Ange odzyskała głos kiedy zobaczyła bladą przyjaciółkę- Co się dzieje? Źle wyglądasz…. Jesteś strasznie blada…
-Nie wiem, Ang… Nie wiem, co się ostatnio z mną dzieje…. Ale, jak tylko poczułam zapach kawy od razu mnie zemdliło…- lekko zachwiała się na nogach, artystka złapała ją za ramię i poprowadziła do stojącego niedaleko krzesła.
-Usiądź Brennan….- Bones siadła, a Ange kucnęła obok niej.
-Ostatnio dziwnie reaguję na różne rzeczy…. M… Możesz odstawić gdzieś dalej tą kawę, proszę?
-Jasne.- Ange wstała i odniosła kubek kawy z dala od Bren. Wróciła do przyjaciółki- Ale co ci dokładnie jest? Może powinnaś przejść się do jakiegoś lekarza? Coś jeszcze ci dolega oprócz mdłości?
-Ostatnio jakoś słabiej się czuję…. Jestem senna…. Częściej kręci mi się w głowie…. No i… mdli mnie na samą myśl o jedzeniu…
-Sweety, a może ty jesteś w ciąży?
-To raczej niemożliwe….
-Masz wszystkie objawy.
-Ja nie chcę mieć dziecka… Nie teraz, nie tak.
-Sweety, chodź. Zwolnimy się u Cam i razem pojedziemy do apteki po test.
-Nie, Ange. Jestem pewna, że to nie ciążą. Ostatnio trochę się zaniedbałam. Prawie nie jem, mało śpię… Booth starał się mnie pilnować, ale… nie był ze mną 24 godziny na dobę. Bardzo możliwe, ze zjadłam coś niestrawnego…. Moja lodówka jest pusta… Oprócz jakiegoś starego serka nie ma w niej nic. Może po prostu data ważności się skończyła, a ja nie zauważyłam. Nie ma co panikować….
-Brennnan… obiecaj mi jedno. Jeśli te objawy nie przejdą… pójdziesz do lekarza.
-Ale ja…
-Bren! Albo to zrobisz, albo sama zaciągnę cię tam siłą.
-Dobrze, Ang. obiecuję. Ale myślę, ze nie ma co włączać alarmu.
-Wszczynać alarmu.
-No tak… Wiesz po prostu… Stres i… i to wszystko.
-I to, że nie ma przy tobie Bootha, prawda?- spojrzała w smutne oczy przyjaciółki
-Tak to też…
-Tęsknisz za nim.
-Tęsknię… Wiem, ze to głupie. Minęło zaledwie kilka godzin… i to tylko cztery dni, ale… brakuje mi go…
-To nie jest głupie, Brennan. Kochasz go, dlatego tak za nim tęsknisz.
-Jeszcze nie wiem czy to miłość, Ange, ale… Ale wiem, że coś innego niż przyjaźń, coś większego… Na razie nie potrafię tego nazwać… Ale… nie uciekam już…
-Dobrze, kochana. To przyjdzie z czasem. Zrozumiesz i wierz mi, będziesz potrafiła to nazwać.
-Myślisz?
-Ja to wiem- Ange uśmiechnęła się. Bren patrzyła na nią chwilę i w końcu na jej twarzy też zagościł uśmiech- Lepiej się już czujesz?
-Tak.
-To chodź. Zabieram cię stąd. Potrzebujesz trochę powietrza. Chodźmy się gdzieś przejść.
-Nie mam ochoty na spacer Ange, przepraszam.
-Ok. to chociaż zamówmy sobie coś do jedzenia. Bootha nie ma, to ja o ciebie zadbam. Chodź, kochana.
-Masz rację. Powinnam coś zjeść. Nie mogę się tak zachowywać. On wróci, za trzy dni, ale wróci.
-Tak, wróci. Pewnie też usycha z tęsknoty za tobą…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Ale nie dzwonił..- w tym momencie zadzwoniła komórka Brennan. Wyjęła ją z fartucha i spojrzała na wyświetlacz- To Booth- na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Nacisnęła zieloną słuchawkę- Cześć, Booth…
-Mówiłam, ze tęskni- powiedziała Ange z uśmiechem.
-Cześć Bones- odezwał się Seeley- Dzwonię zapytać co słychać i sprawdzić czy coś jadłaś. Tylko mi nie kłam, bo zadzwonię do Ange, a ona wszystko mi powie.
-Siedzę cały czas w Limbo….
-Bones!
-Wiem, wiem…
-Jadłaś?
-Nie… jeszcze nie. Nie miałam czasu…
-Szukasz wymówki.
-Nie. Wiesz miałyśmy właśnie zamiar z Ange coś zamówić. Uprzedziłeś nas.
-Ok., ok.
-Mówię prawdę.
-To prawda, Seeley!- krzyknęła artystka do słuchawki.
-Ange? Jest tam?- spytał zaskoczony Booth.
-Tak. Mówiłam ci.
-Dobra, wierzę.
-Booth, ty wracaj szybko, bo Tempe tęskni!- krzyknęła ponownie Angela.
-Ange!- skarciła ją Bones.
-To prawda, Bones?- spytał szczęśliwy.
-Prawda, Booth… Stęskniłam się za tobą…- na jej twarzy pojawił się rumieniec.
-Ja za tobą też. Nie wiem, jak ja przetrwam te cztery dni bez ciebie… Chyba umrę z tęsknoty.
-Ani mi się waż Booth! Musisz wrócić do… do mnie…
-To przenośnia, kochanie…- słowo „kochanie” wywołało przyjemną falę ciepła w sercu Bones.
-Rozumiem- zaśmiała się- Jak zawsze biorę wszystko dosłownie.
-Nie martw się tym. Ja zawsze jestem obok, żeby wszystko ci wytłumaczyć.
-wiem…
-Bones… muszę lecieć. Wyrwałem się na chwilkę na przerwę… zaraz zaczną mnie szukać…
-Jasne… tylko… Zadzwonisz do mnie jeszcze?
-Oczywiście. W każdej wolnej chwili będę do ciebie dzwonił.
-Dziękuję…- Ange stała z boku i tylko przypatrywała się Bones. Patrzyła jak na twarzy przyjaciółki maluje się coraz szerszy uśmiech, jak oczy odzyskują radość i swój dawny blask.
-Wiesz, czego bym teraz bardzo chciał?- spytał.
-Czego?
-Bardzo chciałbym móc trzymać cię w ramionach i… pocałować…
-Ja też bym tego chciała, Seeley…
-Ale za cztery dni nadrobimy wszystko, co?
-Pewnie.
-Ok, to ja zmykam. Pamiętaj, ze cię kocham, Bones.
-Wiem, Booth. Wiem o tym.
-To dobrze. To trzymaj się, Bones. Dbaj o siebie.
-Dobrze. Do usłyszenia, Seeley…
-Do usłyszenia…- rozłączyli się. Ange patrzyła z uśmiechem na Brennan chowającą telefon. Nie chciała na razie o nic pytać. To co widziała, na razie jej wystarczy.
-Mówiłam- powiedziała artystka.
-Mówiłaś.
-Dobra. Skoro rozmowa z Agentem Gorącym poprawiła ci humor teraz możemy…. Iść coś zjeść.
-Tak. Chodźmy Ange.
Obie wyszły z Limbo, udały się na kanapy w holu i zamówiły tajskie. Po jakimś czasie przyszło zamówienie i obie zajęły się pochłanianiem obiadu. Dopiero teraz poczuły jak bardzo były głodne.
Po posiłku Ange wróciła do siebie, Bren do swojego gabinetu. Dziś już daruje sobie Limbo. Może uda jej się napisać kolejny rozdział książki. Humor po rozmowie z Boothem zdecydowanie się jej poprawił. Usiadła do laptopa z uśmiechem na twarzy. Pisanie przyszło samo, słowa po prostu same się pojawiały. Słowa, zdania i po kilku godzinach kolejny długi rozdział był już skończony.
Zbliżała się pora powrotu do domu. Bones wstała zza biurka i od razu poczuła jak zawroty głowy wracają…
-Znowu…- szepnęła, opierając się o blat biurka i zamykając oczy- Kurcze… a jeśli Ange ma rację? Może powinnam…
Spakowała się, pożegnała z przyjaciółmi i ruszyła do domu.

brenn73

właśnie przeczuwałam ze Bones może byc w ciąży... tylko niec nie mówię ze względu na to, bo wiadomo kto może być ojcem... a ja jego nie znoszę :/ bardzo fajne rozmowy... takie Bonesowate... :) czekam na rozwój wydarzeń :)

ocenił(a) serial na 8
mara625

Tylko nie Jack, tylko nie Jack... (powtarza jak mantrę).
A jeśli już jest w ciąży, to niech się okaże, że Bren jakoś się zmutowała w czasie swoich licznych badań, i okazało się że stałą się wyjątkowym przypadkiem, która może zajść w ciążę os samego przebywania z ukochanym (czyt. Boothem) w jednym pomieszczeniu, albo ewentualnie, on i ona zostali poddani hipnozie, żeby nie pamiętali że jakiś czas temu byli razem i Bren zaszła wtedy w ciążę. Osoba odpowiedzialna za usunięcie ich pamięci nie przewidziała jednak małego szkopułu w postaci dziecka, albo...
Albo już sama nie wiem.
Chciałam tylko podziękować za niesamowitą częstotliwość dodawania nowych części :)

ocenił(a) serial na 9
mashe

Ależ nie ma za co:) Bardzo się cieszę, że jest ktoś, kto ma ochotę czytać moje dziwne pomysły:) A to opko już jest skończone, więc nie ma problemu z dodawaniem cedeków:)

I specjalnie dla Was kolejna część, choć wiem, że się Wam nie spodoba to, co się stanie

80.




W drodze do domu mijała niejedną aptekę, ale za każdym razem, kiedy widziała kolejną, bała się zatrzymać. W końcu, przy jednej z nich postanowiła zaparkować. Chwilę siedziała w samochodzie i zastanawiała się czy powinna jednak do niej wejść.
-Daj spokój Brennan. Byłaś w Ruandzie, w Iraku, a boisz się wejść do apteki po jakiś głupi test?- mówiła do siebie, opierając ręce o kierownice.- Raz kozie kaplica…- sięgnęła drżącą lekko ręką do kluczyków, wyjęła je, odpięła pas, wysiadała i ruszyła w kierunku drzwi narożnej apteki. Stojąc przed nimi wzięła głęboki oddech, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Nie było kolejek, więc podeszła do pierwszego okienka i poprosiła o domowy test ciążowy. Zapłaciła. Schowała pudełeczko do torebki i wróciła do samochodu.
-Co ja robię?- pytała przekręcając klucz w stacyjce i odpalając silnik. Po drodze, żeby jak najbardziej opóźnić powrót do domu i zmierzenie się z prawdą, zrobiła małe zakupy. Prawdą jest też, że przecież obiecała Boothowi dbać o siebie. Tylko czy aby na pewno dlatego weszła do tego sklepu? Czy nie było to spowodowane strachem przed powrotem do domu? Sama Temperance nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Po raz pierwszy denerwowało ją, że są takie małe kolejki. A więc, jednak to był strach. Szybko przyszła jej kolej, ponownie zapłaciła, zapakowała zakupy i wsiadła do samochodu. Teraz już się nie wykręci. Nie ma nic do załatwienia po drodze. Został tylko jeden cel- dom. Dom, który jest przecież jej twierdzą, jej miejscem, dom do którego teraz za wszelką cenę nie chciała wejść.
Podjechała pod bramę, wysiadła z samochodu i ruszyła do mieszkania. Ze zdenerwowania nie mogła trafić kluczem do dziurki. Mocowała się z nim dobre pięć minut. Kiedy w końcu udało jej się pokonać nie współpracujący zamek, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zamknęła drzwi na zasuwkę, tego zawsze pilnował Booth, za każdym razem jej to powtarzał. Torebkę rzuciła na kanapę i zajęła się rozpakowywaniem zakupów. Kolejna wymówka, żeby nie wyciągać testu… Ale z zakupami poszło jej dość sprawnie, co też niezbyt ja ucieszyło. Nie zostało jej już nic… A może jednak? Ignorując torebkę z testem w środku, tylko czekającym na jego wyciagnięcie, udała się do łazienki. Odkręciła letnią wodę, zrzuciła ciuchy i postanowiła zmyć z siebie trud dzisiejszego dnia. Z każdą chwilą czuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Była coraz bliżej sięgnięcia do tej cholernej torebki, wyjęcia tego cholernego testu i sprawdzenia, co ma jej do powiedzenia… Ale jeszcze nie teraz. Teraz bierze prysznic i myśli kłębią się w jej głowie. Boi się. Tak, cholernie się boi. Bo co jeśli Angela ma rację i ona rzeczywiście jest w ciąży? Ale przecież nie, to jest niemożliwe. Zupełnie niemożliwe…
Po pół godzinie wyszła spod prysznica, narzuciła szlafrok i stwierdziła, ze jednak nie będzie w nim chodzić po domu. Poszła do sypialni, stanęła przed szafą i zastanawiała się w co się ubrać. Wyjęła zwykłą bluzę dresową, podkoszulek i dresy. Ubrała się i…
-No tak…- burknęła pod nosem i skierowała kroki do salonu. Spojrzała z daleka na leżąca torebkę i bała się do niej podejść, jakby za sprawą jej dotyku miała eksplodować. Walczyła z myślami i powoli, powoli ruszyła w jej kierunku. Usiadła na kanapie, zerknęła na nią jeszcze raz i w końcu zdecydowała się ją otworzyć. Wyjęła małe pudełeczko, w którym teraz ważyły się jej dalsze losy. Spojrzała na nie i nie wiedziała co ma zrobić.
-Boję się…- z jej oka spłynęła łza. Doskonale wiedziała, co będzie oznaczał wynik pozytywny, co będzie znaczył dla niej i Bootha…
Nie mogła tego zrobić sama. Nie była w stanie. Sięgnęła po telefon i wybrała numer przyjaciółki. Dwa sygnały…
-Ange, proszę cię, odbierz…- cztery sygnały..
-Hej, Brennan- odezwał się głos artystki.
-Ange… Proszę cię… Przyjedź do mnie… Możesz… Nie potrafię tego zrobić… Boję się…- mówiła Bones przez łzy.
-Co się dzieje, sweety?- Angela była nieźle przestraszona stanem Bren.
-Kupiłam test w aptece… ale boję się go zrobić… Możesz do mnie przyjechać? Proszę cię…
-Jasne, kochana, już do ciebie jadę. Czekaj na mnie!
-Dziękuję.
-Zaraz będę.- rozłączyła się. Tempe siedziała na kanapie, test wylądował na drugim końcu stołu, jak najdalej.

W innej części miasta. Restauracja.
-Jack! Zawieź mnie szybko do Brennan, proszę!- krzyknęła jak tylko rozłączyła rozmowę.
-Co się dzieje?- spytał zaskoczony.
-Nie mogę ci powiedzieć dokładnie o co chodzi, ale… Bren ma kłopoty, muszę być przy niej.
-Ok, już jedziemy. Zapłacę tylko. Możesz już iść do samochodu.
-Ok.- Ange wybiegła z restauracji, Jack szybkim krokiem podszedł do obsługi, zapłacił rachunek i wybiegł do Angeli. W ekspresowym tempie znaleźli się wewnątrz samochodu i jeszcze szybciej ruszyli z miejsca. Po drodze złamali chyba kilka przepisów, ale teraz najważniejsza była Brennan. Co tam przepisy, co tam mandaty. Szybko znaleźli się pod mieszkaniem Tempe.
-Nie czekaj na mnie Jack. Być może zostanę z nią na noc. Potrzebuje mnie.- powiedziała Ange wyskakując z pojazdu.
-Dobrze… Nie wiem co się takiego dzieje, ale… twoja obecność jej pomoże.- odpowiedział Hodgins.
-Musi. Pa, Jack
-Pa- Ange zamknęła drzwi i biegiem poleciała do mieszkania przyjaciółki. Jack odjechał.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Bones nadal siedziała w jednym i tym samym miejscu. nagle usłyszała pukanie do drzwi. Poderwała się do góry i prawie biegiem dotarła do drzwi. Otworzyła je i rzuciła się na szyję przyjaciółce.
-Ange… dziękuję, ze przyjechałaś… Nie mogę zrobić tego sama…
-Spokojnie, sweety. Już jestem. Spokojnie. Chodź- uspokoiła ją Ange, zamknęła drzwi i zaprowadziła przyjaciółkę do salonu. Posadziła ją na kanapie.
-Co ja mam zrobić, Ang?
-Po pierwsze weź głęboki oddech i uspokój się.- Tempe posłuchała rady, wzięła kilka głębokich oddechów i od razu poczuła się odrobinkę, ale tylko odrobinkę spokojniejsza.
-Posłuchaj, Bren. Teraz już nic nie zmienisz. Po prostu musisz pójść do toalety, zrobić ten test i dowiedzieć się… prawdy… Nie zmienisz już tego.
-Wiem…
-Jeśli chcesz pójdę tam z tobą. Zrobimy to razem. Będę przy tobie. Jestem twoją przyjaciółką.
-Najlepszą przyjaciółką jaką mogłam sobie wymarzyć, Ange…
-Chodź- wstała i podała rękę Bones. Bren wyciągnęła swoją dłoń, podała przyjaciółce i wstała. Zabrała test ze stołu i razem poszły do łazienki.
-Ok, sweety. Wiesz, jak to się robi?
-Tak, przeczytałam…
-Dobra, ja się odwracam… Jak będziesz gotowa, powiedz. Potem razem zobaczymy co się z tobą dzieje.
-Ok…- Bren powoli odpakowała test… Ange stała odwrócona tyłem. Po chwili…
-Już… Teraz.. czekamy…- powiedziała Bones.
-Tak, teraz czekamy- artystka odwróciła się. Bones siadła pod pralką, położyła test na niej i nic nie mówiła… Ange siadła obok, złapała przyjaciółkę za rękę. Minęło kila minut…
-Chyba już, sweety…- odezwała się Angela.
-Nie dam rady…- Bones nawet nie spojrzała do góry, odwracała wzrok od miejsca, w którym leżał test.
-Jeśli chcesz… ja to zrobię…
-Tak… Nie zdobędę się na sprawdzenie tego…
-Ok…- Ange wstała, położyła rękę na teście i podniosła go- Jesteś gotowa, kochana?- Bones najpierw kiwnęła głową na nie… ale po chwili dała znak, że jest gotowa. Angela spojrzała na test, jej wzrok zdradzał wszystko.
-I… i co?- spytała niepewnie Bren, chociaż już wiedziała, co tam jest. Chciała się upewnić.
-Bren, jesteś w ciąży! Pozytywny!- krzyknęła. Ucieszyła się z tej wiadomości.
-Co?- Bren zbladła.
-A mówiłaś, że między tobą a Boothem nic nie było. No wiesz, jak mogłaś mi nic nie powiedzieć. I czemu się bałaś? Ciąża jest cudowna. Maluszek rozwija się pod twoim sercem. Twoje dziecko. Twoje i Bootha. Bren! Nie masz się czym martwić. Seeley pokocha tą istotkę! Boże, będę ciocią! Spędziliście razem noc i ja nic o tym nie wiem? Jestem twoją przyjaciółką. Ale, ok. wybaczę ci to- Angela rozgadała się jak najęta. Nie miała pojęcia, że to co mówi niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Była tak podekscytowana, że nie zauważyła, jak z oczu Bren powoli spływają łzy, jedna po drugiej…- Najważniejsze, ze ty i Booth wreszcie coś zrozumieliście, przyznaliście się do swoich uczuć. Bo to musiało się stać, skoro spaliście ze sobą. Jestem taka podekscytowana.
-Ange… przestań…- powiedziała cicho, szlochając.
-Nie cieszysz się?- spojrzała na przyjaciółkę. Kucnęła obok i wzięła jej dłoń w swoją- Ja wiem, ze się boisz, ale Booth…
-Nie spaliśmy ze sobą, Ang.- Oczy artystki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia- Nic się miedzy nami nie wydarzyło. Oprócz kilku pocałunków… ale nie wspólna noc…
-Co ty mówisz?- tym razem Angela zbladła.
-Jeśli jestem w ciąży to… to na pewno nie… nie jest to dziecko Bootha… Nie spaliśmy ze sobą…
-Ale…
-To… Ostatnio spałam z… Jackiem, dyrektorem teatru… Ale…
-Sweety, przepraszam. Przepraszam cię, ja…
-Nie masz za co mnie przepraszać… Powiedz mi co ja mam zrobić…. Ja nie kocham Jacka… nigdy go nie kochałam…. Nie chcę mieć z nim dziecka…
-Sweety…- Angela przytuliła płaczącą przyjaciółkę.- Chodź… Chodźmy do salonu…- podniosła Bones i razem poszły do pokoju. Siadły na kanapie. Bren cały czas płakała, a Angela obejmowała ją, by wiedziała i czuła, ze przy niej jest.
-Nie chcę żeby ojcem mojego dziecka był Jack…- wyszeptała.
-Chciałabyś żeby ojcem był Booth prawda?- Ange spojrzała na Brennan.
-Nie, To znaczy… Ja na razie… Ange, ja po prostu nie czuję się na siłach… nie wyobrażam sobie mieć teraz dziecka… z nikim, a z tym… Jackiem to już na pewno nie.
-Powiesz mu?
-Komu?
-Jackowi?
-Nie. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Nie chcę żeby wiedział o dziecku.
-A Boothowi?
-Nie mogę mu powiedzieć. Nie teraz. Nie jestem na to gotowa.
-Będziesz musiała mu o tym powiedzieć, Bren…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Wiem, Ange… Ale teraz nie umiem… Stracę go.. Jak się dowie, ze jestem w ciąży z innym mężczyzną… po prostu go stracę… Jednak sen okazał się być prawdą…
-Jaki sen?
-Przez kilka ostatnich nocy śniło mi się, ze… że kocham się z Boothem, że jesteśmy razem w łóżku i… czułam się taka szczęśliwa, a potem… potem patrzyłam jak odchodzi… Ten sen powtarza się prawie każdej nocy… Dlatego bałam się zasnąć… Spełnił się…
-Brennan… Sny się nie spełniają. Musisz z nim porozmawiać… On cię kocha… Nic tego nie zmieni.
-Ange, powinnam to zakończyć teraz… Na początku… Nie chcę żeby przeze mnie cierpiał…
-Sweety, nie możesz…
-Widzisz… Ja potrafię tylko krzywdzić ludzi…
-To nie prawda, Tempe… Nie mów tak…- w oku Angeli zakręciła się łza. Jak ona może tak mówić?
-Ange nie wiem co mam teraz zrobić… Nie wiem…
-Musisz powiedzieć Boothowi…To był błąd Brennan… ale teraz już nic na to nie poradzisz. Źle robiłaś sypiając z Jackiem bez zabezpieczenia.
-Zabezpieczaliśmy się, przeważnie…
-Może coś nawaliło, to się zdarza…
-Popełniłam największy błąd w życiu, prawda, Ange?
-Nie będę cię okłamywać, sweety. Tak. Popełniłaś błąd. Olbrzymi błąd. Ale… Booth cię kocha. On cię nie opuści.
-Nie, Ang. on nie może się dowiedzieć.
-Ale jak ciąża będzie zaawansowana, jak to przed nim ukryjesz?
-Nie wiem… Może wyjadę.
- I znowu uciekniesz? I co? A jak dziecko się pojawi, to co zrobisz? Nie wrócisz nigdy do DC, bo będziesz się bała. Znowu uciekniesz? I co ci to da? Stracisz szansę na szczęście
-Już ją straciłam Ange.
-Nie mów tak.
-Może powiem Boothowi, ale nie teraz… Teraz nie potrafię… I proszę cię, żebyś też nikomu tego nie mówiła.
-Nie powiem, jeśli ty tego nie chcesz.
-Dzięki…
-Sweety. Masz mnie. Pamiętaj, ze ja nigdy cię nie opuszczę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i cokolwiek się stanie, nadal nią będę, nie zapominaj o tym.
-Dziękuję, Ange… Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła…
-Uciekłabyś i zmarnowała sobie życie.
-Tak…
-Nie pozwól odejść swojemu szczęściu, sweety… Nie masz prawa tego robić- Bones milczała, przytuliła się do Ange i płakała.
-Zostanę dzisiaj z tobą. Nie martw się. Pomogę ci przez to przejść. Zawsze będę przy tobie.
-Dziękuję…
Już nic więcej nie mówiły. Siedziały na kanapie. Bones wciąż płakała, Ange starała się jak mogła pomóc jej swoją obecnością. W końcu zmęczona płaczem Bren zasnęła. Ange ułożyła ją na kanapie, przykryła kocem… Na szczęście jej kanapa była wygodna. Mogła ją obudzić i przenieść do sypialni, ale nie miała sumienia, nie mogła teraz tego zrobić. Sen jest jej teraz potrzebny. Usiadła na fotelu naprzeciwko i czuwała przy Tempe. Wiedziała, że popełniła błąd i było jej strasznie żal z powodu tego co się stało.
„Dlaczego oni musza tak cierpieć?- pytała siebie w myślach- Czemu los ich tak każe? Za co? Za to że odnaleźli swoją miłość? Czemu im przeszkadza? Czemu teraz kiedy wszystko tak pięknie zaczęło się układać, wszystko się wali? Dlaczego moja przyjaciółka musi tak cierpieć w życiu? I tak już wiele przeżyła, a teraz jeszcze to… Jak ja mam im pomóc…?”
Po kilku godzinach czuwania przysnęła na fotelu.
Jutro wydarzenia tego dnia wrócą ze zdwojona siłą. A co będzie jak już wróci Booth? Co się teraz z nimi stanie?

brenn73

no i potwierdziły się moje przeczucia... ale Booth ją kocha i jej nie zostawi... bardzo mi się podobała rozmowa Bones z Angela :) ja się powtarzam ale to nic... bardzo mi się podoba jak piszesz... i faktycznie jeszcze jest jeden (może więcej :PP) plusów że tak często dodajesz części :) ciesze się z tego powodu :) czekam na dalsze wydarzenia :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

To chyba czas na dalszą część:) A ja też muszę się powtórzyć:) Bardzo się cieszę, ze Ci się podoba moje opowiadanie i że masz ochotę poświęcić swój czas na czytanie. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne i miłe:)

81.



Sen Angeli był bardzo niespokojny. Co chwilę budziła się i sprawdzała, co dzieje się z Brennan. Spała… Spała, ale nawet przez sen było widać, jak cierpi. Kiedy obudziła się po raz któryś z kolei postanowiła, że już nie będzie spać. Trudno, rano uratuje ją mocna, czarna kawa, będzie wyglądać strasznie, ale teraz to miało najmniejsze znaczenie. Dla niej liczyła się jej przyjaciółka. Nic więcej. Usiadła koło kanapy i trzymała ją za rękę. Bren przez sen zacisnęła palce na ręce artystki. Widocznie potrzebowała tego. Potrzebuje wiedzieć i czuć, że ktoś przy niej jest, ze nie zostanie z tym sama. Angela tylko wpatrywała się w jej twarz i łza spłynęła po jej policzku.
-Bren… nie martw się… Nie martw się, wszystko się ułoży, zobaczysz. Jeszcze będziesz szczęśliwa. Obiecuję ci to.- szeptała nie odstępując jej na krok.
Bardzo wczesnym rankiem Bones powoli otworzyła oczy. Spojrzała na siedzącą przy niej Angelę. „A więc to nie był sen” pomyślała smutna.
-Obudziłaś się, sweety?- spytała Ange- Śpij, śpij, potrzebujesz trochę spokoju.
-Nie mogę Ang.- odpowiedziała cicho- Nie potrafię spać…- podniosła się i usiadła na kanapie podkulając nogi. Ange wstała i usiadła obok.- Co ja mam teraz zrobić? Kto mi teraz powie, co ja mam zrobić ze swoim życiem?
-Kochana…
-Ange, ja nie chcę tego dziecka…- z jej oka spłynęła łza- Jak ja mam żyć ze świadomością, że mam dziecko z facetem, którego nienawidzę? Jak Booth mógłby z tym żyć? Może powinnam… usunąć ciążę, co? Póki jeszcze nie jest za późno. To pewnie jakoś pierwszy miesiąc… To jeszcze możliwe na taki etapie?- mówiła, ale miała wrażenie, że te słowa wypowiada zupełnie ktoś inny. Płakała…
-Sweety, nie myśl tak nawet. Nie możesz usunąć ciąży. To jest dziecko. Ono jest żywe… Nie możesz zabić własnego dziecka… Nie możesz… Nieważne jak ono powstało. Ważne jest to, że ono jest, ze nosisz je w sobie. Jeśli je zabijesz… zabijesz cząstkę siebie…
-Ale jak ja będę mogła spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, gdzie jest jego prawdziwy tata? Jak ja mu wytłumaczę, że było błędem… Olbrzymim błędem…
-Bren, nie możesz tego zrobić. Będziesz je kochała takim jakie będzie. Jest twoje. Jack się nie dowie, więc jest tylko twoje. Jest częścią ciebie. Będziesz je kochać cokolwiek by było, cokolwiek się stanie. A ja będę jego ciocią i też będę je kochać.
-Ange… Masz rację…- rozpłakała się jeszcze bardziej, kiedy dotarło do niej to o czym mówiła- Nie mam prawa odbierać mu życia, skoro sama przyczyniłam się do jego powstania, sama mu je dałam… Przez głupotę, błąd, ale… jednak to dziecko, moje dziecko… Nie mogę go nie kochać. Przecież sama wiem, jak czuje się dziecko porzucone przez rodziców… Jak ja mogłam w ogóle coś takiego powiedzieć?- spojrzała zapłakanymi oczami na przyjaciółkę.
-Nadal jesteś w szoku… To… Nie myślisz tak, znam cię. Nie zrobiłabyś tego.
-Nigdy…
-Wszystko się ułoży, Brennan… Musi się ułożyć. Mówię ci, pogadaj z Boothem.
-Nie mogę… Na razie nie mogę. Powiem mu, ale jak będę gotowa, jak to sobie poukładam… Ale… jak ja mam się teraz zachowywać wobec niego? Jeśli nadal będę pozwalała mu na pocałunki i to wszystko, będę robiła mu nadzieję, a potem co? Powiem, ze jestem w ciąży, nie z nim? A jak mu powiem… Boję się, że go stracę, ze za bardzo będzie go to bolało. Tak bardzo, ze tym razem już mi nie wybaczy i odejdzie… Stracę przyjaciela… stracę osobę, która jest dla mnie tak ważna… Nie wyobrażam sobie życia bez niego, Ange… Nie wyobrażam…
-Zrozumie. Przecież nie zdradziłaś go. to był wypadek, wpadka. Czasem się zdarzają, ale… Przecież kiedy powiedziałaś Boothowi, jak ważny jest dla ciebie, nie umawiałaś się z nikim. Kiedy byłaś z… z Jackiem, nie wiedziałaś co czuje do ciebie Seeley. Nie powiedział ci, ze cię kocha. Byłaś wolna.
-Tak, ale…
-Bren, ja ci mówię… Booth za bardzo cię kocha, żeby odejść.
-Szkoda tylko, ze ja nie mogę mu dać takiej czystej i pięknej miłości, jaką on obdarza mnie…
-Potrafisz, a on nauczy cię wszystkiego- ponownie milczały, po prostu siedziały.
-Która godzina, Ang?- spytała po jakimś czasie Bren.
-Dochodzi piąta.
-Musze się jakoś ogarnąć… Chyba będę musiała dzisiaj zaaplikować sobie niezłą ilość pudru, żeby zatuszować podkrążone oczy…
-Może powinnaś dziś zostać w domu? Zadzwonię do Cam i też poproszę o dzień wolnego…
-Nie, Ange. Muszę pracować. Muszę zająć czymś myśli. Nie mogę cały czas tego roztrząsać. Muszę się czymś zająć. Tak będę cały czas płakać… Muszę się wziąć za siebie. Naważyłam sobie wina, to musze je teraz wypić.
-Piwa, sweety- poprawiła ją Angela i na chwilę na ich twarzach pojawił się cień uśmiechu.
-Tak… Muszę cierpieć skoro byłam taka głupia. Widocznie… A nieważne. Robimy jakieś śniadanie?
-Tak. Musisz teraz jeść za dwoje, kochana. Cokolwiek by się nie działo, musisz jednak zapamiętać, ze teraz nie jesteś sama. Masz dziecko, o które musisz zadbać. Ono nie jest niczemu winne.
-Racja. To chodźmy do kuchni. Zrobiłam wczoraj zakupy. Ja niestety kawą się nie poratuję, ale tobie może się przydać.
-O tak. Potrzebuję dużej dawki kofeiny- obie panie wstały i ruszyły do kuchni przyrządzić jakieś śniadanko. Angela oczywiście zrobiła sobie mocną kawę. Wsypała chyba cztery łyżeczki. Zrobiły sobie musli i zasiadły przy stole.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Dziękuję ci Ange, że ze mną zostałaś…- odezwała się Bren kończąc jedzenie- Nie wiem, jak bym przez to przeszła bez ciebie…
-Nie ma za co, sweety. Od tego są przyjaciele. Nie są tylko w dobrych chwilach, ale najważniejsze że potrafią być również w tych złych.
-Tak… Dziękuję, że czuwałaś nade mną… Czułam przez sen twoją obecność. Dzięki tobie czułam, że nie jestem sama…
-Nigdy nie będziesz sama. Masz mnie i masz Bootha.
-Bootha jeszcze nie wiem jak długo…
-Zawsze. Przecież ci obiecał, że nigdy cię nie opuści, że zawsze z tobą będzie.
-Tak…
-Seeley zawsze dotrzymuje słowa. Tylko nie ukrywaj niczego przed nim. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo. Kłamstwa może ci nigdy nie wybaczyć… a wpadkę… owszem, ale tylko jeśli mu o tym powiesz. Sama.
-Tak, jak tylko będę gotowa porozmawiam o tym z Boothem… Nie mam prawa tego przed nim ukrywać, zwłaszcza teraz… teraz kiedy powiedział mi, że mnie kocha…
-Dokładnie, sweety.

Po skończonym śniadaniu, odświeżyły się, przebrały i wyszły do pracy.
Angela ma rację, Booth będzie musiał się wszystkiego dowiedzieć. Nie ma innego wyjścia.
Tylko jak on na to zareaguje? Jak to wszystko się skończy?

82.


JEFFERSONIAN


Obie były zmęczone wczorajszym dniem, ale wchodząc do Instytutu założyły odpowiednie maski. Brennan- obojętności, Angela- starała się zmienić swoją maskę na radosną.
Weszły razem, ale już w środku się rozdzieliły. Każda poszła do swojego gabinetu. Bones od razu dopadła do komputera i zaczęła przeglądać różne artykuły o antropologii, których wcześniej nie miała czasu przeczytać. Chwilowo Limbo musiało zaczekać, a myśli musi czymś zająć, wiec… Otworzyła kolejny dokument kiedy odezwała się jej komórka. Podniosła ją z biurka i spojrzała na wyświetlacz… Booth…
-i co ja mam mu powiedzieć?- patrzyła przerażona na ekran telefonu. Jej serce zaczęło szybciej bić, ale tym razem było to wynikiem stresu. Trzeci sygnał… czwarty… telefon zamilkł… Nie odważyła się odebrać.
-Przepraszam Booth…- wyszeptała wciąż trzymając komórkę w rękach.- Przepraszam…- z oka antropolog spłynęła pojedyncza, samotna łza.
Do jej gabinetu weszła Cam. Zapukała, ale skoro drzwi były otwarte po prostu przez nie przeszła. Bren szybko otarła łzę, odłożyła telefon i spojrzała na monitor komputera. Ale nie udało jej się ukryć tego przed Dr Saroyan.
-Dr Brennan? Wszystko w porządku?- spytała, ostrożnie się do niej zbliżając.
-Tak, tak. Wszystko w porządku- odpowiedziała, zamrugała kilka razy oczami, mając nadzieję, ze pomoże jej to ukryć ciskające się łzy.
-Na pewno?
-Tak- Bren przyjęła kamienny wyraz twarzy, wyraz racjonalnie myślącej pani antropolog, który wszyscy tak dobrze znali. Dawno jednak nikt go u niej nie widział, więc Cam od razu poczuła, ze coś jest nie tak, ale wolała nie drążyć tej sprawy. Widocznie Bones wcale nie miała ochoty o tym rozmawiać, a ona to uszanuje.- Masz do mnie jakąś sprawę?
-Tak. Organizuję małe zebranie u Angeli w gabinecie. Teraz. Przyszłam cię powiadomić.
-Zebranie? W jakiej sprawie?
-Chcę wam kogoś przedstawić… Chociaż pewnie reszta już się z nim poznała…- ponownie rozdzwoniła się komórka Brennan. Bones zerknęła na wyświetlacz. Migała ta sama ikonka, co kilka minut temu… Booth.- Odbierz.
-Nie, to nic ważnego- poczuła ukłucie w sercu, kiedy to mówiła.- Chodźmy- wstała i zostawiła dzwoniący telefon.
-Ok.- Cam wyszła, Bren poszła za nią. Pod nosem powiedziała tylko jeszcze raz „Przepraszam, Booth…”
Doszli do gabinetu artystki. Tam już siedzieli Hodgins, Ange, Wendell i… właśnie kim jest ten przystojny mężczyzna o ciemnych włosach i… czekoladowych oczach?
-Skoro już jesteśmy wszyscy…- zaczęła Cam- Chciałabym wam, a właściwie to już tobie- zwróciła się do Bones- bo jak widzę reszta już się zapoznała- nieznajomy stanął obok Camille- Agent Specjalny Seeley Buton.
-Witam- uśmiechnął się i pokazał szereg białych zębów.
-Agent Buton został wysłany przez dyrektora FBI, Cullena, jako zastępstwo za Agenta Bootha.
-Ale Booth wraca za trzy dni- wtrąciła się Bones.
-Tak i tylko przez te trzy dni mam go zastępować- odpowiedział z uśmiechem agent.
-To jest właśnie Dr Temperance Brennan- Cam wskazała Tempe- partnerka Bootha. Jeśli będzie jakaś sprawa, to właśnie z nią pojedziesz w teren.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Miło mi poznać- podszedł do Bones i wyciągnął do niej rękę. Bren niechętnie podała mu swoją- Bones, tak? Dużo o tobie słyszałem.
-Nie nazywaj mnie Bones- odwarknęła Tempe. Mimo, iż nowy agent był rażąco podobny do jej Bootha, to nie on. Nie pomoże mu gęsta ciemna czupryna, szereg prostych, białych zębów, imię Seeley i czekoladowe oczy. W tych oczach nie było nic z tego co tak kochała w oczach Bootha. Nie było w nich tego ciepła, w którym potrafiła się zatracić. Nie był to Booth, więc nie musi starać się być dla niego miła.
-Myślałem, ze tak na ciebie wołają…- powiedział lekko zaskoczony.
-Tylko Booth ma prawo tak do mnie mówić. Nikt poza nim. I nie przypominam sobie , żebyśmy przeszli na „ty” Agencie Buton- warknęła. Wszyscy patrzyli na nią lekko zdziwieni. Tylko Angela dokładnie znała powód wewnętrznego rozstrojenia przyjaciółki- Dla pana Dr Temperance Brennan- spojrzała na niego surowym wzrokiem.
-Przepraszam DR BRENNAN- powiedział z naciskiem na Dr Brennan- Nie wiedziałem, ze tak tym panią zdenerwuję. Starałem się być miły.
-Więc może się pan przestać starać. Ja nie pracuję z żadnym innym agentem poza Seeley’em Boothem.
-Przykro mi. Dyrektor Cullen wprowadził takie zarządzenie i nic pani z tym nie zrobi. Jeśli pojawi się jakaś nowa sprawa…
-Więc mam nadzieję, że się nie pojawi- wtrąciła się
-Będziemy skazani na swoje towarzystwo- dokończył.
-To się jeszcze okaże- odwróciła się do Cam- Dr Saroyan, jeśli to wszystko chciałabym wrócić do pracy. Muszę zejść do Limbo.
-To wszystko Dr Brennan…- powiedziała lekko zszokowana jej zachowaniem.
-Dziękuję. Żegnam- zwróciła się do agenta i po chwili już jej nie było. Buton stał zszokowany. Cam spojrzała na Angelę, ale jej mina mówiła tylko „Nie pytaj, Cam”
-Chyba mnie nie polubiła, co?- spytał spoglądając na resztę.
-Dr Brennan nie lubi pracować z innymi agentami FBI- powiedziała Cam.
-Rozumiem…
-Proszę się nie przejmować.
-Cóż… Mam nadzieję, że ma po prostu gorszy dzień… Czy ona zawsze taka jest?
-Nie…
-Cóż, niektórzy tak mają. Nie poznają kogoś, a już na niego warczą. Humorki to ona ma. Dziwna jest trochę…
-To nasza przyjaciółka- odezwała się Angela- Nie masz prawa tak o niej mówić. Nie wiesz, jaka jest. Nie znasz jej, więc nie próbuj oceniać ją po pozorach, co? Mógłbyś to zrobić, agenciku? Bo jak nie, to raczej nie wróżę ci dobrego startu. Mam nadzieję, ze jednak żadna nowa sprawa się nie pojawi, dopóki ty tu jesteś.- Ange strasznie się zdenerwowała. Ona wiedziała, co było powodem zachowania Bren i nie spodobało jej się to, co o niej mówił. Może nie powiedział nic takiego, ale Ange też była po ciężkiej nocy. Jej przyjaciółka ma kłopoty, a jakiś piękniś próbuje ją oceniać. Pewnie gdyby to nie był jej gabinet właśnie teraz by z niego wyszła. Cam patrzyła na nią i wiedziała już, ze Ange wie, co dzieje się z Brennan. Mimo iż uważała, ze nie powinna tak na niego naskakiwać, rozumiała ich zachowanie. Po tym, co zobaczyła była już pewna, ze wydarzyło się coś poważnego i złego.
-Przepraszam- agent podniósł ręce w geście obrony- Nic nie można przy was powiedzieć, bo zaraz od razu na mnie skaczecie. Chyba lepiej będzie jak już sobie pójdę…- spojrzał na Cam.- Może do zobaczenia, może nie…- wyszedł z gabinetu.
-Ange…- pierwszy odezwał się Hodgins, który do tej pory tylko patrzył i milczał.
-Jack nie chcę o tym rozmawiać- odpowiedziała- przepraszam za mój wybuch, ale… źle dziś spałam i jestem trochę rozdrażniona.
-Dr Saroyan, może ja sobie pójdę… pomogę Dr Brennan w Limbo…- odezwał się Wendell.
-Dobrze…- powiedziała Cam, ale artystka szybko dodała.
-Nie, Wendell. Lepiej nie.
-Dlaczego? Przyda jej się pomoc…
-Tak, ale… nie dzisiaj. Proszę was nie pytajcie mnie o nic. Brennan ma kłopoty… ale nie mogę o tym rozmawiać. Postarajcie się ją tylko zrozumieć i… sami też o nic nie pytajcie. To skomplikowane i trudne. Proszę was o to.
-Jasne…- odpowiedzieli zgodnie.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Tempe wkurzona wpadła do swojego gabinetu. Sama nie wiedziała dokładnie czy to ten agent ją tak zdenerwował, czy po prostu tym razem sytuacja ją trochę przerosła. Nie potrafi poradzić sobie z nowo powstałym problemem i krzyczy na wszystkich dookoła. Dodatkowo telefon Bootha, którego nie odważyła się odebrać… To nie był dobry moment na rozmowę z agentem mającym zastąpić jej Seeley’a. właśnie, Seeley. Podeszła do biurka i spojrzała na wyświetlacz… cztery nieodebrane rozmowy. Wszystkie połączenia od Bootha…
-Mówiłam ci, że ja tylko cię skrzywdzę- powiedziała- Ja tylko krzywdzę tych, na których mi zależy…- usiadła na krześle. Po chwili telefon zadzwonił ponownie.- Booth… Jak ja za tobą tęsknię… Ale tak bardzo boję się z tobą rozmawiać- spojrzała na migającą ikonkę z jego nazwiskiem- Co ja robię? Muszę… muszę odebrać…- zrobiła to, nacisnęła zieloną słuchawkę i podniosła telefon do ucha.
-Cześć Bones, no na reszcie cię złapałem- odezwał się głos agenta.
-Cześć, Booth- odpowiedziała siląc się na normalny ton.
-Już się martwiłem…
-Niepotrzebnie.
-Stęskniłem się za tobą, Bones. Brakuje mi ciebie.- Bones milczała, a z jej oka popłynęły łzy. Nie była w stanie nic powiedzieć- Jesteś tam, Bones?
-Tak… Jestem- powstrzymywała szloch, ale Booth za dobrze ją znał. Wyczuł, ze coś jest nie tak.
-Ty płaczesz?
-Nie…
-Bones, co się dzieje? Proszę cię powiedz mi. Dlaczego płaczesz? Coś się stało?
-Nic, Booth. Wszystko jest dobrze- i robi to… Kłamie. Kłamie, bo nie ma odwagi mu powiedzieć, ze coś ją gryzie.
-Czuję, ze coś jest nie tak.
-Nie, mam katar tylko. Chyba się przeziębiłam…- znowu kłamie.
-Mam nadzieję, że to nic poważnego- chyba tym razem uwierzył w jej słowa.
-Nie. Tylko katar.- otarła łzy- Co tam u ciebie Booth?
-A wiesz, jak to na szkoleniach. Nic ciekawego. Nie mogę się doczekać powrotu. Chciałbym cię już zobaczyć. Tęsknię za tobą, Bones. Tęsknie w każdej minucie, w każdej sekundzie. Ciągle myślę o tobie.
-Booth… muszę iść, przepraszam. Cam mnie woła na jakieś zebranie. Pogadamy później, co?- kolejne kłamstwo.
-Jasne. Nie ma sprawy. Skoro szefowa woła, trzeba iść- powiedział, a Bones wiedziała, ze się uśmiecha i to bolało jeszcze bardziej.
-Tak…
-Zadzwonię później, dobrze?
-Dobrze.
-Pa. Kocham cię, Bones
-Cześć Seeley…- rozłączyli się. Bones rzuciła telefon na biurko, zasłoniła twarz dłońmi i rozpłakała się.- I co ja robię? Kłamię. Okłamuję najwspanialszego człowieka, okłamuję mojego Bootha… Tego mi nie wybaczy… Nie wybaczy…- do jej gabinetu weszła Angela. Zobaczyła, że Bren płacze, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niej. Złapała ją za rękę.
-Co się stało, sweety?- spytała z troską w głosie. Nie mogła patrzeć na to co się z nią teraz działo. Nigdy jej takiej nie widziała… takiej bezbronnej… takiej słabej…
-Ange… Okłamałam go… Zrobiłam to… Okłamałam Bootha… Dzwonił do mnie… Cztery razy. Nie odbierałam, a kiedy się odważyłam… okłamałam go…
-Co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam… Powiedziałam, ze nie mogę rozmawiać, bo Cam woła nas na jakieś zebranie… Odtrąciłam go… Ange… On mi tego nigdy nie wybaczy…
-Brennan… uspokój się, proszę. Nie powinnaś kłamać, ale… ale to tylko małe kłamstwo. Nie dowie się… Nie stracisz go, słyszysz?
-Ja już go tracę, Ang… To już się dzieje.
-Nie mów tak nawet.
-Nie mam siły…. To mnie przerasta. Nie mam już siły na walkę z tym wszystkim.
-Kochanie…
Bren rzuciła się na szyję przyjaciółki i płakała w jej ramię. Ange przytuliła ją do siebie i głaskała po głowie. Nic nie mówiły. Dopiero po kilku minutach Bones trochę się uspokoiła.
-Chyba… chyba chcę wrócić do domu…- powiedziała Tempe- Zwolnię się u Cam i pojadę do domu…
-Pojadę z tobą.
-Nie, Ange… dziękuję ci, ale… musze pobyć trochę sama… muszę trochę pomyśleć…
-Popłakać…?
-Tak… Popłakać… też…
-Dobrze, ale… obiecaj. Jak coś będzie się działo, dzwonisz do mnie i ja przyjeżdżam do ciebie.
-Obiecuję…- komórka Tempe odezwała się ponownie. Bren nie chciała jej podnieść. Ange wstała i podniosła telefon.
-Nie mogę z nim teraz rozmawiać…- powiedziała Bren.
-To nie Booth.
-A kto?
-Nie wiem… Nie masz zapisanego tego numeru- podała jej telefon.
-Nie znam…- nacisnęła zieloną słuchawkę- Brennan.
-Tempe… Proszę cię nie rozłączaj się. Chcę tylko pogadać. Mam sprawę…- odezwał się znany jej głos.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać!- krzyknęła do słuchawki, rozłączyła się i rzuciła telefon na biurko. Ange patrzyła na nią z pytającym wzrokiem- Jack Maus!
-Dyrektor?- spytała zaskoczona.
-Tak. Jeszcze tego było mi trzeba. Jego nachalnego wydzwaniania do mnie.
-Czego mógł chcieć?
-Nie wiem. Pewnie znowu chciał przeprosić za swoje zachowanie i pogadać.
-Co za typ…
-Nie mam zamiaru się nim teraz przejmować. Mam inne zmartwienie…
-Bren…
-Dam radę, Ange. Muszę. Zawsze jakoś sobie w życiu radziłam. Sama.
-Nie jesteś sama.
-Wiem… Idę do Cam…
-Ok. Dzwoń jak będziesz czegoś potrzebować.
-Zadzwonię, Ange. Dziękuję.
-Od tego są przyjaciele.
-Tak.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Obie wyszły z gabinetu Tempe, Ange poszła do siebie, a Bones do Cam. Zapukała i weszła.
-Cam?
-Dr Brennan? Słucham.- powiedziała odwracając się do Tempe z uśmiechem.
-Mogłabym wyjść wcześniej do domu? Nie mogę dziś pracować… Odrobię to.
-Nie musisz. I tak zawsze siedzisz najdłużej z nas. Oczywiście, ze możesz urwać się wcześniej. Nie ma żadnego problemu- Cam postanowiła posłuchać Ange i o nic nie wypytywać. Skoro to jest poważne, a ona nie chce o tym rozmawiać, nie będzie pytać.
-Dzięki, Cam.- odwróciła się.
-Brennan… Jeśli coś by się działo… pamiętaj, ze masz przyjaciół, którzy zawsze są obok ciebie gotowi pomóc.
-Dziękuję… Dziękuję, Cam…- lekko się uśmiechnęła.
-Możesz na nas zawsze liczyć.
-Wiem…
-Wszystko się ułoży, nie martw się.
-Nie wiem… ale… postaram się coś z tym zrobić. Do zobaczenia jutro, Cam.
-Do zobaczenia, Bren.
Bones wyszła z gabinetu patolog, poszła do siebie zabrać tylko rzeczy i wróciła do domu.
Tak jak mówiła Angela… Zaraz po zamknięciu drzwi mieszkania, Tempe ponownie się rozpłakała. Rzuciła torbę na podłogę, poszła do sypialni i padła na łóżko, chowając głowę w poduszki. Nie miała ochoty na nic. Wiedziała, ze powinna zjeść, wiedziała, ze powinna się trzymać, że jakoś musi przez to przejść, ale co z tego, ze to wiedziała? To jej nie pomagało.
Zasnęła w ubraniu. Nie słyszała, jak dzwonił telefon, pewnie znowu Booth… Spała i płakała przez sen.
Dopiero wieczorem otworzyła oczy i spojrzała na telefon.
-Booth… a ja znowu nie odebrałam… Powinnam do niego zadzwonić… I tak już za bardzo go skrzywdziłam… nie mogę zrobić tego ponownie, nie mogę bardziej go krzywdzić…- wybrała jego numer i po jednym sygnale odezwał się Seeley.
-cześć Booth.- powiedziała.
-Hej, Bones. Możesz rozmawiać? Dzwoniłem, ale nie odebrałaś. Znowu pracowałaś? Jeszcze nie wyszłaś z Instytutu?
-Nie… nie pracowałam. Jestem w domu… spałam.
-O tej godzinie?
-Tak jakoś wyszło. Byłam zmęczona i po prostu padłam.
-Jadłaś?
-Nie zdążyłam. Położyłam się na chwilę i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Ale zaraz pójdę coś zjeść. Zrobiłam nawet zakupy.
-No proszę, jestem z ciebie dumny. Światełko ma towarzystwo?
-Tak. Już nie jest samotne- uśmiechnęła się na samo wspomnienie ich rozmowy o samotnym światełku w lodówce potrzebującym przyjaciół.
-No i tak ma być. Nie można skazywać go na samotność.
-Tak, nie można.
-Coś ciekawego w pracy? Jakaś nowa sprawa?
-Nie. Nic się nie dzieje, na razie. Na szczęście.
-Na szczęście?
-Tak. Nie mam ochoty na współpracę z tym nowym agentem.
-No tak, bo ty pracujesz tylko ze mną.
-Właśnie. Tylko z tobą.
-Poznałaś go?
-Tego co ma cię niby zastąpić?
-Tak.
-Tak. Był dzisiaj w Instytucie. Cam nas sobie przedstawiła, ale… nie lubię go.
-Nie lubisz? To kogo ci przydzielili?
-Agent Seeley Buton.
-O to chyba jakiś nowy, bo nie kojarzę go.
-Nie mam pojęcia kim jest, ale nie obchodzi mnie to. Nie mam zamiaru z nim pracować.
-Buton, Buton… A czekaj, kojarzę go. ciemne włosy, brązowe oczy, dobrze zbudowany?
-Tak.
-Spoko gość. Sympatyczny nawet. Troszkę dziwny, ale da się z nim pogadać.
-No nie wiem… Naskoczyłam dzisiaj na niego, chyba trochę za bardzo.
-Zalazł ci za skórę?
-Co zrobił?- Booth się zaśmiał.
-Zdenerwował cię czymś?
-Sama nie wiem. Sama jego obecność w Jeffersonian jakoś mnie drażniła, więc… jak rozmawialiśmy trochę na niego… nakrzyczałam…
-No ładnie, ładnie.
-Trudno. Nie musi mnie lubić. Nie będę z nim współpracować, więc mi nie zależy.
-Nie przejmuj się nim. Szybko zapomina. Poza tym, za dwa dni wracam.
-Tak. Może nic się więcej nie wydarzy.
-Więcej? To co się stało?
-Pojawił się nowy agent.
-Acha.
-Oby nie znaleźli żadnego ciała.
-Może się poszczęści i nie znajdą.
-Mam taką nadzieję.
-Bones, musze już kończyć, zaraz zaczynamy jeszcze jakieś ćwiczenia.
-Tak późno?
-Tak. Niestety… nie dają nam tu odsapnąć. Pogadamy jutro co?
-Tak, pogadamy jutro. Dziękuję, że zadzwoniłeś.
-Obiecałem, Bones. To do jutra. Trzymaj się.
-Pa, Booth. Do jutra.- rozłączyli się. Bren poczuła się trochę lepiej po tej rozmowie. Nawet się uśmiechała. Jego głos działał na nią kojąco. Musiała go usłyszeć. Jego słowa brzmiały dla niej jak muzyka. Mogła się w nią wsłuchiwać godzinami. Całkowicie się w niej zapomnieć.
Jak obiecała Boothowi poszła coś zejść, potem szybki prysznic i spać. Kolejny dzień minął. Za dwa dni wróci Booth i wszystko wróciłoby do normy, gdyby nie to jedno wydarzenie… Normalnie czekałaby z niecierpliwością na jego powrót, ale w tym wypadku… im bliżej, tym bardziej się bała. Nawet jak wróci nie będzie gotowa na tą rozmowę. Czy kiedykolwiek będzie? Nie będzie miała innego wyjścia.
Zasnęła szybko. W jej głowie wciąż brzmiał głos Bootha, to pozwoliło jej zasnąć. Poczuła się spokojniej. Chociaż przez chwilę.

brenn73

Poor Brenn... I'm so sorry for her...

PS. I love these talks 'bout light in the fridge! ;*

brenn73

wiesz czytam tylko to co mnie interesuje xD a to opowiadanie tak mnie wkręciło, że nie wiem czy zdołam się wykręcić xD :) jak czytałam to w pewnych momentach miałam łzy w oczach... och to ta Bones wygaduje... nawet nie wie jak bardzo się myli... dobrze że ma teraz Angele... i jeszcze ten cholerny dyrektor... rrr... troszkę mi się żal zrobiło tego agencika jak Bones i Angela na niego naskoczyły ale wcale się nie dziwię :) moze podobny to Bootha - imie, wygląd ale to nie on, bo Seeley Booth jest tylko jeden xD :) och ale się rozpisałam xD :) czekam na cd :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

Masz absolutną rację. Booth jest tylko jeden i nikt nie jest w stanie z nim konkurować:)
Ja się cieszę, ze się rozpisałaś, uwielbiam czytać Twoje komentarze:)
Twoje Kaia też:)
Pozdrawiam Was bardzo cieplutko:)

83.


Jak zwykle wstała wcześnie rano. Tym razem zjadła normalne śniadanie. Pamiętała, ze musi dbać teraz o tego maluszka, który rozwija się pod jej sercem. Ono nie jest niczemu winne. Jeśli nie ma ochoty dbać o siebie, zadba o niego.
Po sytym śniadaniu wsiadła w samochód i pojechała do pracy.

Weszła do Instytutu, jak zawsze jako jedna z pierwszych. Udała się do gabinetu, siadła przed laptopem. Nawet nie wiedziała, co otworzyła. Wpatrywała się w ekran i myślała. Myślała o dziecku. Jak sobie poradzi? Czy będzie potrafiła je kochać?
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Dr Saroyan.
-Cześć.- powiedziała wchodząc- Dr Brennan, za 10 minut pod Instytut podjedzie Seeley Buton i jedziecie w teren. Niestety znaleziono nowe zwłoki.
-Cam…
-Zaraz będzie. Przygotuj się- powiedziała i wyszła. Bren siedziała. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejne spotkanie z agentem. Poza tym bała się, ze jak pojawi się na miejscu zbrodni i poczuje zapach rozkładającego się ciała od razu zbierze jej się na wymioty. Na to nie mogła sobie pozwolić przy tym aroganckim agencie. Nie da jej później spokoju. Zdecydowała, ze pójdzie do Cam i spróbuje się jakoś wykręcić z jazdy w teren.
Ruszyła do gabinetu patolog. Zapukała, a kiedy usłyszała „Proszę” weszła dosyć niepewnym krokiem.
-Dr Saroyan…- zaczęła.
-A Dr Brennan. Buton zaraz będzie. Powiedział, ze zaczeka przed Instytutem. Myślę, ze możesz już iść.- odpowiedziała spoglądając na antropolog.
-Cam… Ja… Czy mogłabym dzisiaj nie jechać w teren? Mogłabyś ty pojechać?
-Nie widzę powodu, żebym to ja miała tam jechać. Podobno na zwłokach nie zostało zbyt wiele tkanek. Same kości, to twoja działka.
-Działka?
-Tak. Ta robota należy do ciebie, nie do mnie.
-To może wyślij Wendella…
-Dr Brennan nie widzę powodu, żeby to Wendell miał tam jechać. To ty jeździsz w teren.
-Ale…
-Ja wiem, ze nie pasuje ci współpraca z Butonem, ale taki jest rozkaz z góry. Po prostu go zignoruj. Nie przejmuj się jego zachowaniem.
-Nie interesuje mnie jego zachowanie.
-więc?
-Nie o niego mi chodzi, ale… o mnie, Cam. Nie mogę tam jechać.
-Nie rozumiem, dlaczego, Brennan…
-Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, wszelkie ostre zapachy powodują u mnie mdłości. A zapach śmierci na pewno mi teraz nie pomoże
-Problemy z żołądkiem? Nigdy ci się to nie zdarzało.
-Nie, to nie żołądek… Cam, ja chyba jestem w ciąży…- Saroyan zrobiła wielkie oczy- Proszę cię nie mów nikomu…
-Brennan… I czemu nic nie mówiłaś?
-Sama muszę się z tym oswoić…
-Booth wie, że będzie ojcem? Kurcze, ale nas wykiwaliście. Nikt się nie połapał, ze coś miedzy wami jest. Ale w końcu- z oka Bren spłynęła łza- Coś nie tak? Nie martw się, dasz sobie radę.
-Nie o to chodzi, Cam.. To nie jest dziecko Bootha…
-Nie…?
-Nie… Między nami nic się nie zmieniło… No może on powiedział mi, ze mnie kocha, ale ja nie jestem jeszcze gotowa powiedzieć tego samego jemu… A dziecko… jest Jacka…
-Hodginsa? Żartujesz?- jej oczy zrobiły się jeszcze większe.
-Nie, nie naszego Jacka… Tego Jacka z teatru, w którym grałam…
-O Boże…
-Właśnie… Cam proszę nic nie mów nikomu, a już na pewno nie mów o tym Boothowi… On nie może się dowiedzieć. Nie teraz..
-Będziesz musiała z nim pogadać.
-Wiem… Ange mówi to samo, ale… na razie za bardzo się boję. Może kiedyś.
-Jak już będzie widać?
-Na razie nie widać.
-Na razie.
-Cam, wiem, ze jesteście dobrymi przyjaciółmi… Ty i Seeley, ale proszę cię, nie mów mu nic. Sama będę musiała to zrobić. I kiedyś zrobię.
-Nie mam prawa z nim o tym rozmawiać, jeśli ty sobie tego nie życzysz.
-Dziękuję. Innym też nie mów. Nikomu.
-Nie powiem, Brennan.
-Dzięki. To co? Wyślesz Wendella na miejsce znalezienia ciała? Ja nie dam rady…
-Jasne, pewnie, ze wyślę. Przepraszam, ze w taki sposób zmusiłam cię do powiedzenia mi tego…
-Nie musisz przepraszać. Nie gniewam się. Rozumiem. Jako szefowa, musisz znać powody dla których twoi pracownicy próbują wymigać się od pracy- uśmiechnęła się lekko.
-Ciebie akurat nigdy bym o to nie posądziła- patolog również się uśmiechnęła- Powiesz Wendellowi, ze ma jechać, czy ja mam to zrobić?
-Powiem. Jeszcze raz dziękuję- Bren odwróciła się , wyszła z gabinetu i skierowała się na platformę, na której pracował Wendell.
-Panie Wendell…- przesunęła kartę przez czytnik
-Dzień dobry Dr Brennan- odpowiedział z uśmiechem stażysta.
-Jedziesz na miejsce zbrodni. Agent Buton czeka na ciebie przed Instytutem.
-Praca w terenie, naprawdę?- patrzył na nią zaskoczony.
-Tak.
-Dziękuję Dr Brennan! Już lecę!- w oka mgnieniu zrzucił z rąk rękawiczki i zbiegł z platformy.
-Czym leci?- spytała siebie i wróciła do gabinetu.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Przed Instytutem
-Dzień dobry agencie Buton!- krzyknął Wendell wybiegając- Przepraszam, ze tak późno, ale dopiero dowiedziałem się, że jadę w teren.
-Dzień dobry. Pan jedzie w teren?- spytał agent opierając się o maskę samochodu. Wyglądał na zdziwionego- Czy to nie Dr Brennan przypadkiem zawsze jeździ z Boothem?
-Tak, ale dzisiaj nie jedzie. Nie wiem czemu, nie zdążyłem zapytać.
-Aż tak mnie znienawidziła, po wczorajszym spotkaniu?
-Nie. Myślę, ze nie. Dr Brennan nie obraża się na ludzi. A jeśli już, to nie miesza spraw prywatnych z zawodowymi. To nie mogło mieć wpływu na sprawę.
-Ok… Skoro tak mówisz… wsiadaj- obszedł samochód i wsiadł. Wendell zrobił to samo i po chwili już jechali ulicami Waszyngtonu.

Na miejscu zbrodni
Tym razem ciało, a raczej to co niego pozostało, czyli właściwie same kości, znaleziono niedaleko opuszczonego placu zabaw. Stażysta podszedł do miejsca ich znalezienia i jak Brennan zaczął oględziny. Agent stał nad nim z notesem w rękach. Wendell dokładnie przygląda się zwłokom…
-Kości niewykształcone i bardzo małe… O mój Boże…- powiedział po jakimś czasie.
-Coś nie tak?- spytał agent spoglądając na niego.
-Tak… Budowa kości, ich rozmiar, brak wykształconych spoiw.. niewykształcona czaszka… mówi nam, że to… dziecko…
-Dziecko?
-Tak. Wiek roczek, może dwa latka…
-Boże…- ta wiadomość zmartwiła również agenta.
-Nie widzę żadnych zmian na innych kościach… Nie potrafię oszacować przyczyny zgonu. Będziemy musieli się temu bliżej przyjrzeć w Instytucie…
-A czas zgonu?
-Wygląda na trzy do pięciu dni temu…
-Kto mógłby chcieć zabijać takie małe dzieci?
-Nie wiem, agencie Buton… nie wiem…
-Dobra, koledzy. Pakujcie te kości i wyślijcie do Jeffersonian- zwrócił się do mężczyzn stojących niedaleko.
-Chwileczkę…- Wendell przesunął się kawałek dalej i zaczął odgarniać miękką ziemię… Po chwili wyłoniły się nowe kości.- Tutaj jest jeszcze jedna ofiara…
-Co?- agent podszedł do stażysty- Jesteś pewien, ze to nie ta sama…?
-Tak. Tamten szkielet jest kompletny ten tutaj….- odgarniał kolejne partie ziemi. Po kilku minutach pojawił się drugi kompletny zestaw kości- Nie…
-Co jest?
-To też dziecko… Między roczkiem a dwoma latami…
-Niemożliwe…
-Jestem pewien. Mamy dwie ofiary…
-Co za potwór mógł to zrobić?
-Tego musimy się dowiedzieć.
-A co z czasem zgonu?
-Taki sam jak tam. Trzy do pięciu dni temu…
-Słuchajcie! Mamy drugą ofiarę!- krzyknął ponownie agent- Pakujcie wszystko i wyślijcie im to do Instytutu.
Technicy zebrali się wokół miejsca znalezienia dwóch ofiar. Obfotografowali wszystko i spakowali szczątki. Wendell i Buton wsiedli do samochodu i wrócili do Jeffersonian.

Dopiero pół godziny po nich dostarczono zwłoki. Cała ekipa „zezulców” zebrała się na platformie. Brennan i Wendell zajęli się układaniem szkieletów zgodnie z ich porządkiem anatomicznym. Hodgins zabrał próbki, które dostarczyli technicy i poszedł przyjrzeć się im do siebie do gabinetu.
Minęło trochę czasu i oba szkielety były gotowe do badań…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

84.



Brennan podeszła do pierwszego szkieletu. Teraz czuła się trochę lepiej, przynajmniej nie miała mdłości, ale od czasu do czasu kręciło jej się w głowie. Wiedziała, ze musi ponownie zająć się pracą, żeby oderwać się od trudnej codzienności.
-Nic nie wskazuje na to, że jest to starsza osoba…- zaczęła- Nie ma żadnych zmian na kościach… Możemy być pewni, że to małe dziecko w wieku między rokiem a dwoma latami.
-Ale… To wiemy Dr Brennan…- niepewnie powiedział Wendell- Kości nie są wykształcone…
-Tak, panie Wendell- nie podniosła wzroku, wciąż patrzyła na kości- Ale ważne jest by wyeliminować inne możliwości. Mieliśmy już kiedyś taki przypadek. Dwudziestoletnia osoba, która wyglądała jak staruszka. Syndrom Hutchinsona Gilforda to bardzo rzadka choroba genetyczna, charakteryzująca się przedwczesnym starzeniem organizmu. Często nazywana jest progerią… Ale to pan powinien wiedzieć.
-Tak, wiem. Nie pomyślałem o tym…
-Właśnie. Dobra, nieważne. Skupmy się na szczątkach- stażysta kiwną głową, czego Bren i tak nie zauważyła- Możemy być pewni, że nie mamy do czynienia z progerią. Powiedział pan wcześniej, że kości należą do dzieci miedzy rokiem a dwoma latami. Myślę, że możemy to jeszcze zawęzić- podeszła do czaszki pierwszej ofiary- Układ kostny noworodka jest w zasadniczych zarysach ukształtowany, lecz nie posiada jeszcze ostatecznej postaci…
-Tak, tkanka kostna przypomina chrząstkę, nie kość- wtrącił się Wendell- Kości czaszki, twardsze od innych, są ze sobą połączone włóknisto- chrząstkowymi spojeniami… ciemiączka…
-Ciemiączka kostnieją i zarastają na różnych etapach życia dziecka- kontynuowała- Ciemiączko małe zarasta w pierwszym kwartale życia, a duże około piętnastego miesiąca. Proszę spojrzeć tutaj…- wskazała palcem na część czaszki- ciemiączko duże jest zarośnięte, co mówi nam, że dziecko na pewno miało więcej niż piętnaście miesięcy.
-Tak…
-Druga ofiara była w tym samym wieku. Tutaj… Dodatkowa przestrzeń między kostna…
Ofiary nie dość że były w tym samym wieku, były rodziną…
-Bliźniaki…- Wendell otworzył szeroko oczy i spojrzał na dwa zestawy kości.
-Tak. Bliźniaki, panie Wendell…- na platformę weszła Angela.
-Cześć… O Boże…- powiedziała widząc szczątki- O Boże… Nienawidzę tego… Dzieci, prawda? Małe dzieci?- spojrzała na Brennan. Miała nadzieje, że zaprzeczy, ze to niemożliwe, chociaż i tak wiedziała co jest prawdą.
-Niestety Ange…- odpowiedziała Bones- Między piętnastym a dwudziestym miesiącem życia…- artystka zbladła- Wszystko w porządku Ange?
-Nie… Nie… Nie znoszę spraw, w które zamieszane są dzieci. Dzieci powinny biegać po placu zabaw, śmiać się, bawić, a… a nie lądować na stołach autopsyjnych…
-Ange… Potrzebujemy rekonstrukcji twarzy…- delikatnie powiedziała Bones-Będziesz w stanie…?
-Tak, sweety. Musimy oddać im twarze… Musimy znaleźć mordercę… Ja…
-Ange…?
-Już biorę się do pracy. Już…
-Dziękuję.
Angela zabrała obie czaszki i ze smutną miną udała się do swojego gabinetu. Brennan i Wendell zostali przy stołach i kontynuowali badania. Po jakimś czasie wpadł Agent Buton.
-Część!- wszedł na platformę i wszystko zaczęło wyć. Wściekła Bones podeszła do bramki i przeciągnęła kartę przez czytnik. Agent zatkał uszy i zrobił dziwną minę.- Boże! Co to było?!
-Tak to jest jak chce do nas wejść nieproszony gość- Tempe rzuciła mu groźne spojrzenie.
-Masz na myśli mnie?
-Dr Brennan, nie przeszliśmy na ty, już to panu mówiłam- warknęła.
-Przepraszam, Dr Brennan. Ma pani na myśli mnie?- poprawił się i przewrócił oczami „Co za ciężki typ” pomyślał.
-A widzi pan tu jeszcze kogoś?
-Panią, Wendella…
-Miałam na myśli, kogoś obcego oprócz pana.
-Widzę, że nadal się pani na mnie gniewa- uśmiecha się.
-Nie. Ja po prostu nie chcę z panem pracować.
-Przynajmniej szczerze.
-Ja zawsze jestem szczera.
-Fajnie. Ok., ale nic z tym nie zrobimy. Po prostu wytrzymajmy jeszcze te dwa dni. Wróci Agent Booth, będzie pani mogła rzucić mu się na szyję i dalej z nim pracować.
-Niech sobie pan nie pozwala.
-Dobra. Dajmy temu spokój. Macie coś?
-A co?
-Proszę posłuchać, nie chcę nikogo zastępować, a zwłaszcza tak świetnego Agenta jakim jest Booth, ale Cullen przydzielił mnie więc postarajmy się chociaż spokojnie przebrnąć przez tą sytuację.
-Ofiary to dzieci, wiek między piętnaście, a dwadzieścia miesięcy. Bliźniacy. Na razie nie wiemy więcej.
-Tylko tyle?
-A czego pan się spodziewał? Dopiero niedawno przywieziono szczątki.
-Tak jakieś dwie godziny temu.
-Ułożenie szkieletu anatomicznie zajmuje trochę czasu. Poza tym…
-Dobra, dobra.
-Jak panu coś nie pasuję, proszę- wskazała na oba stoły- Niech sam się pan tym zajmie.
-Nie jestem antropologiem, ani patologiem. Jestem agentem FBI.
-Więc proszę nie mieszać się w nasze sprawy. Może pan iść. Jak będziemy coś wiedzieć, powiadomimy pana- Bones po raz kolejny rzuciła mu mordercze spojrzenie.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Zaraz, zaraz…- spojrzał na stoły- Czaszki… Gdzie podziały się czaszki tych dzieci?
-Angela zabrała je do rekonstrukcji twarzy.- tym razem odezwał się Wendell. Czuł, ze takie pytania doprowadzą zaraz Brennan do ostateczności.
-A może pan chce zrekonstruować twarze, co?- spojrzała na niego spod byka.
-Nie, może lepiej nie. Dobra. Widzę, ze nie mam czego tu szukać. Dajcie znać, jak będziecie wiedzieli coś więcej- odwrócił się i zszedł z platformy.
-Co za… ech…- powiedziała Bren przez zaciśnięte zęby.
-Lepiej żeby Agent Booth już wrócił…- powiedział Wendell.
-Tak…- Bones wróciła do szczątków. Chwilę się im przyglądała. Zajęcie pozwoliło jej przestać myśleć o irytującym Butonie- Tutaj…- wskazała na żebra- Zgniecione żebra… Wygląda, jakby ktoś zbyt mocno nacisnął na klatkę piersiową dziecka…
-To mogło być przyczyną zgonu.
-Tak. Jeśli nie znajdziemy żadnych innych obrażeń… Takie obrażenia, zdecydowanie były przyczyną śmierci. Kości dzieci nie są wykształcone… każdy nacisk może powodować wewnętrzny uraz. Dzieci są bardzo delikatne…
-Dr Brennan wszystko w porządku?- spytał widząc, jak Bones powoli wpada w jakiś dziwny nastrój.
-Tak- otrząsnęła się- Panie Wendell proszę zająć się dalszą obserwacją i dać mi znać jak coś pan znajdzie. Muszę pójść do siebie- zdjęła rękawiczki i skierowała się do swojego gabinetu.
-Oczywiście Dr Brennan…- spojrzał na nią z troską w oczach. Wszyscy wiedzieli, ze coś się dzieje, ale nikt nie miał pojęcia co.
Bren siadła na krześle przy biurku i patrzyła w ciemny ekran monitora.
-Sweety?- Angela zajrzała do gabinetu- Dobrze się czujesz?- weszła do środka i podeszła do Bren- Coś się dzieje?
-Sama nie wiem… Wiesz…- zaczęła- Kiedy patrzę na kości tych dzieci… Wyobrażam sobie, jak wyglądały, no wiesz, kiedy jeszcze żyły… Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądało moje dziecko… Wiem, że to nie pomoże sprawie, ale jakoś nie potrafię pozbyć się tego obrazu. Nigdy nie sądziłam, ze będę matką, a teraz… Teraz jestem w ciąży i… I to dziecko po prostu jest. Nie potrafię sobie wyobrazić, co musieliby czuć rodzice, dowiadując się, ze takie kruszynki zostały zamordowane. Przecież to… Ile to jest te piętnaście miesięcy? Jeszcze nie zdążyły pożyć, a już odchodzą…
-Sweety…
-Przepraszam Ange, trochę się rozczuliłam. Nigdy mi się to nie zdarzało…
-Masz prawo, jak każdy.
-Nie powinnam. To sprawa jak każda inna.
-Nie jest jak każda inna.
-Ale wiesz, co? Mimo tego, ze nie chcę, nie chciałam tego dziecka, to znaczy nie z Jackiem…- westchnęła- Chodzi mi o to, że kiedy patrzę na te małe kości… Nie mogę przestać sobie wyobrażać, że moje dziecko też kiedyś będzie miało te piętnaście miesięcy, że będzie… będzie liczyło na moja pomoc, ze jego życie będzie w moich rękach… jego wychowanie… To nie będzie łatwa sprawa… Szkoda, ze nie ma tutaj Bootha…
-Wróci za dwa dni i wtedy pozbędziemy się tego Butona. Booth będzie przy tobie.
-Tak… Chyba powinnam do niego zadzwonić. Lepiej się poczuję, jak z nim porozmawiam…
-Zadzwoń do niego.- artystka się uśmiechnęła- A, właśnie. Mam rekonstrukcję- pokazała kartki z którymi przyszła- Mamy trafienie…- podała je Bren.
-Alice i Helena Star… Matka zgłosiła zaginięcie pięć dni temu- przeczytała Bones- Bliźniaki urodzone dokładnie szesnaście miesięcy temu… Jakie piękne dziewczynki…
-Tak, śliczne… wyglądają jak małe aniołki.
-I pomyśleć, że już niedługo ja też będę miała takiego maluszka…
-Tak, kochana… Chyba trzeba zawiadomić Butona…
-Ja z nim w teren nie pojadę. Mowy nie ma.
-Bren, daj spokój. Tak będziesz mogła się czegoś dowiedzieć. A jak wróci Booth, będziesz mogła wprowadzić go w śledztwo.
-Zadzwonię do niego i od razu mu wszystko opowiem. Wtedy jak tylko wróci będziemy mogli odesłać Butona. Masz rację Ange. Ech, trudno. Jakoś z nim wytrzymam…
-Dobrze, sweety.
-Ok., dzwonię do Butona…- Ange wstała i wyszła, a Bren sięgnęła po telefon i wybrała numer Agenta.

brenn73

bardzo mi miło, że się ze mną zgadzasz :) miło mi również, że podobają Ci się moje komentarze :) Boże takie małe dzieci... (smutna) jak ktoś mógłby zrobić coś takiego... ?? oj Bones już wczuwa się w rolę matki... widać, że się zmienia :) i znowu było pięknie Bonesowato i Kości :) masz talent Kasiu :) bardzo mi się podobało :) czytanie tego opoka godnie zastępuje mi Kości :) super ciesze się bardzo z tego powodu :) już nie mogę doczekać się, kiedy wróci Booth :) i nie tylko ja ;) również jedna z bohaterek z utęsknieniem czeka na niego xD :) również jakoś nie polubiłam tego nowego agenta... jakiś taki - chamski... chociaż nie aż tak jak ten śmieszny Jack... w sumie to ciekawe kiedy się pojawi... i co zrobi... wszystko bardzo mnie interesuje, wiec nie pozostaje mi nic innego tylko czekać na cd :)
PS: Również bardzo serdecznie, cieplutko i milutko Ciebie pozdrawiam oraz Ciebie Kaju :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

Jack ma jeszcze trochę czasu na pojawienie się, już on coś wymyśli, żeby wrócić do życia Bones. A agent zniknie tak szybko jak się pojawił:P:)

85


Jakiś czas później po Bones przyjechał agent Buton. Nie była zadowolona, że musi z nim jechać, w ogóle, ze musi przebywać w jego towarzystwie, ale czego nie robi się dla dobra śledztwa. Z kwaśną miną wsiadła do jego samochodu, dlaczego on też jeździ Suv’em? Takim samym jak Booth? Czy naprawdę musi go przypominać na każdym kroku? Zamknęła drzwi i po chwili już jechali do matki bliźniaczek. Angela znalazła informację o jej miejscu zamieszkania. Sweet Street 89… Sweet… Cóż za nazwa ulicy, idealnie pasuje do sprawy, z którą tam jadą. Bones denerwowało wszystko. Nawet głupia nazwa ulicy jej przeszkadzała. Gdyby był tutaj Booth, pewnie by sobie o tym porozmawiali, może nawet Seeley rzuciłby jakąś niestosowną uwagę do nazwy ulicy… Ale nie ma go. Jechali w ciszy. Bren patrzyła na obraz przesuwający się za oknem. Agent co jakiś czas zerkał na nią, ale nie odważył się odezwać. Wiedział, ze nie ma sensu próbować się jej przypodobać. Powie coś, a ona znowu będzie na niego warczeć. Wolał nie ryzykować.
W końcu dojechali na miejsce. Zaparkowali pod starym, zniszczonym blokiem, Tempe spojrzała przez okno i jej oczom ukazała się tabliczka z nazwą ulicy. „Sweet Street” wisiało na jednym gwoździu i skrzypiało na wietrze.
-Cóż za trafna nazwa ulicy, co?- zagadnął Buton odpinając pas. Tempe nic nie odpowiedziała- Dr Brennan… Wiem, ze pani mnie nie lubi i woli Agenta Bootha. Ok. Jestem duży i nie będę płakał. Ale przez te dwa dni zmuszeni jesteśmy do współpracy, więc może dla dobra śledztwa chociaż udawajmy, ze potrafimy ze sobą rozmawiać.- Tempe podejrzliwie spojrzała na agenta- Musimy pogadać z matką tych dzieci, więc… Może chociaż tam się nie kłóćmy, co? Ona i tak już dużo przeszła. Stracić szesnastomiesięczne dzieci… To duży cios. Za dwa dni zniknę i zapomni pani, ze kiedykolwiek się widzieliśmy.
-Może ma pan rację.- odpowiedziała w końcu- Z mojej strony może pan liczyć na… jak to nazwać? Na profesjonalizm.
-Dziękuję- uśmiechnął się- Muszę o coś zapytać…
-Słucham.
-Jak to wygląda kiedy współpracuje pani z Boothem? Wiem, ze jeździcie razem w teren, ale.. właściwie nie wiem, co dokładnie pani robi?
-Nie bardzo rozumiem o co panu chodzi.
-Wie pani, jest pani najlepszym antropologiem sądowym, identyfikuje pani ciała… Ale jeżdżąc z Agentem w teren… co pani robi? Towarzysz tylko, czy…? Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale… Musze wiedzieć. Nie chcę pani obrażać w żaden sposób.
-Jeśli musi pan wiedzieć, zakres moich działań to także wspólne przesłuchiwanie ludzi, oczywiście to Booth jest w tym najlepszy, ale ja się od niego uczę. Zawsze robimy wszystko razem. Jeździmy do rodzin ofiar, rozmawiamy z nimi. Także, agencie Buton, proszę się nie dziwić, kiedy też będę chciała zadawać jakieś pytania. Booth zawsze mi na to pozwala, więc…
-Więc ja nie będę pani w tym przeszkadzał, ani tego pani zabraniał- ponownie się uśmiechnął i wyciągnął do niej rękę.
-Dobrze- Bren też wreszcie się uśmiechnęła i również podała rękę agentowi. Wymienili uściski.
-To świetnie. Myślę, że już się dogadaliśmy.
-Chyba tak.
-To chyba możemy iść.
-Tak- oboje wysiedli z SUV’a i ruszyli w kierunku zdezelowanego budynku. Buton otworzył drzwi i wpuścił Tempe przodem. Pominęła ten fakt, nie chciała znowu się kłócić. Znaleźli się na korytarzu. Wyglądało to bardzo nieciekawie. Obdrapane, popisane ściany. Wszystko brudne… widać, ze nikt o to nie dba. Trafili do biednej dzielnicy.
-Co za miejsce..- odezwała się Brennan.
-Paskudne. Jak ludzie mogą tak żyć?- powiedział i się skrzywił.
-Niektórych nie stać na to by mieszkać w innych warunkach, agencie Buton. Tylko, jak władze mogą dopuszczać kamienice do takiego stanu?
-Wszystko rozbija się o kasę..
-Nie wiem co to znaczy- powiedziała całkowicie poważnie. Buton nieprzyzwyczajony do niewiedzy Brennan, popatrzył na nią z dziwną miną i zastanawiał się czy znowu sobie z niego nie żartuje. Postanowił jednak się nie odzywać. Tak na wszelki wypadek. Weszli na drugie piętro gdzie mieszkała matka dziewczynek. Zatrzymali się przy drzwiach z numerem 13. drzwi, jak reszta klatki nie wyglądały dobrze. Obdrapane, wyglądały jakby jedno kopnięcie mogłoby je otworzyć.
-Jak można wychowywać takie małe dzieci w takim miejscu…- szepnęła Bren.
-Nie wiem, Dr Brennan… Bezpiecznie to tu nie jest… Dobra- zbliżył się do drzwi i zapukał. Minęło kilka sekund i ich oczom ukazała się młoda dziewczyna w dresie. Wyglądała źle, podkrążone oczy, potargane włosy… Na pewno miała za sobą niejedną nieprzespaną noc.
-Witam- zaczął Buton wyjmując odznakę- Agent Specjalny Seeley Buton z FBI, to jest Dr Tempernace Brennan z Instytutu Jeffersona. Pani Anna Star?
-T… tak to ja…- odpowiedziała drżącym głosem.
-Pięć dni temu zgłosiła pani zaginięcie córek…
-Znaleźliście je, prawda? Coś się z nimi stało…- wpadła w histerię i zaczęła płakać.
-Proszę się uspokoić- Buton podszedł do kobiety- Możemy wejść?- kiwnęła tylko głową i wpuściła ich do mieszkania. Oboje weszli, zamknęli za sobą drzwi. Przeszli do dużego pokoju, bo salonem nie można go nazwać. Mieszkanie było malutkie. Dwa pokoje i kuchnia. Widać było, ze kobieta nie należy do bogatych, ale mimo tego dom był utrzymany w jako takim dobrym stanie, nie licząc porozrzucanych rzeczy, ale czego można oczekiwać od kobiety, która właśnie straciła dwójkę maleńkich dzieci. Usiedli na niewielkiej, poszarpanej kanapie w pokoju. Kobieta siadła na fotelu, wzięła chusteczki ze stolika. Czekali chwilę aż się uspokoi. Otarła łzy, wysmarkała nos i spojrzała na ludzi siedzących naprzeciwko niej.
-Przepraszam…- powiedziała cicho- Ale… Ale skoro jesteście z FBI, to znaczy, ze… moje córeczki nie żyją, prawda? Dlaczego mielibyście w innym wypadku do mnie przyjeżdżać?
-Obawiam się, że ma pani rację- odezwała się Brennan- Znaleźliśmy… ciała niedaleko opuszczonego parku, zidentyfikowaliśmy je jako Alice i Helenę Star… Tak trafiliśmy do pani. Przykro mi…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Pani.. pani wie, co ja czuję, prawda?
-Nie rozumiem…
-Pani też jest w ciąży, prawda?- spojrzała na brzuch Brennan. Agent otworzył szeroko oczy i spojrzał na Bones. Tempe była niemniej zdziwiona niż on. Skąd ona to wie? Przecież jeszcze nic nie widać. Owszem ma lekko zaokrąglony brzuch, ale… zawsze taki był, nawet jak nie była w ciąży.
-Słucham?- spytała zaskoczona.
-No… wie pani…
-Nie, nie jestem w ciąży- powiedziała. Po co agent Buton ma wiedzieć, że jest w ciąży. Po co ma się on przez przypadek wygadać przy Boothie. Ona sama musi mu o tym powiedzieć, jak już będzie gotowa.
-Przepraszam… Myślałam, ze…
-Nie. Ja nie zamierzam mieć dzieci, przynajmniej na razie- odpowiedziała i spojrzała na agenta, który nadal siedział z bardzo dziwną miną.- Po prostu bluzka mi się tak układa. Ale zostawmy to. Nie po to tutaj przyszliśmy, pani Star.
-Tak…
-Pani Star, pięć dni temu zgłosiła pani zaginięcie prawda?- agent otrząsnął się z szoku.
-Tak.
-Podejrzewa pani kogoś? Kto mógłby porwać pani córki?
-Podejrzewałam moją znajomą, która opiekowała się dziewczynkami, kiedy ja pracowałam…
-Jak ona się nazywa?
-Kate Buck, mieszka niedaleko. To moja znajoma jeszcze z czasów szkolnych. Kiedy ja pracowałam, ona opiekowała się dziewczynkami… Nie mam zbyt dużo pieniędzy, więc jakoś się dogadałyśmy w kwestii zapłaty… Chciałam być z nimi cały czas, ale.. potrzebowałam pieniędzy, żeby je utrzymać.
-A co z ojcem dziecka?- spytała Bones.
-Nie mam z nim kontaktu. Odszedł ode mnie, kiedy dowiedział się, ze jestem w ciąży. To była wpadka. Nie myślałam o byciu matką. Mam 27 lat… nie mam pieniędzy… Moja rodzina zawsze była biedna, nie było mnie stać na studia. Więc, kiedy się dowiedział o dziecku, wtedy jeszcze nie wiedziałam, ze będą to bliźniaki, powiedział, ze on ich nie chce, ze sama tego chciałam, to teraz mam sobie radzić. Oskarżał mnie o to, ze chcę złapać go na dziecko. Zabezpieczałam się, zawsze, ale widocznie coś nawaliło… Nie uwierzył mi… i zostawił nas…
-Jakaś rodzina? Czemu nie poprosiła pani o pomoc?
-Moja rodzina nie żyje. Rodzice zginęli jakiś czas temu w wypadku. Zostałam sama.
-Będziemy potrzebowali adres opiekunki.- odezwał się agent
-Happy Street 22/5, to niedaleko. Mieszka sama.
-Dobrze- Buton zanotował nazwisko i adres w swoim notesie.- Jest nam bardzo przykro z powodu pani straty…
-Dziękuję…- Bones i Seeley wstali- Kiedy… Kiedy będę mogła je pochować?
-Jak tylko zbadamy… jak dowiemy się kto je zamordował, obiecuję, że zadbam o to.- powiedziała Bren.
-Nie wiem, za co je pochowam, ale… będę pracować i może pozwolą mi spłacić koszty pogrzebu w ratach…
-O to proszę się nie martwić- Bren uśmiechnęła się- Pomożemy pani.
-Dziękuję, Dr Brennan…
Pożegnali się i wyszli. Ruszyli SUV’em na Happy Street…
-Dziwna trochę ta kobieta- powiedział Agent.
-Czemu?
-Co jej przyszło do głowy z pani ciążą? Bluzki różnie się układają… Chyba, że…- spojrzał na Bren, która odwróciła wzrok, kiedy to mówił- to prawda? Jest pani w ciąży? Czemu nic pani nie powiedziała? Nie powinna się pani teraz narażać na stresujące sytuacje. Booth wie? Domyślam się, że to jego dziecko. Dlatego nie chciała pani ze mną pracować?
-Agencie Buton, jak już mówiłam nie jestem w ciąży. A już na pewno nie z Boothem. Jesteśmy przyjaciółmi.
-Ok. przepraszam. Myślałem, ze… Rozumiem… Jesteśmy na miejscu- zatrzymał się przed budynkiem na Happy Street.- Kolejna trafna nazwa, co?- spojrzał na kolejny źle wyglądający budynek.
-Tak… Mamy dzisiaj szczęście do wesołych nazw…- wysiedli z SUV’a i weszli na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie opiekunki. Zapukali. Otworzyła im kobieta.
-Dzień dobry- powiedziała. Na oko wyglądała na 30 lat.
-Dzień dobry, Kate Buck?- spytał agent
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Agent Specjalny Seeley Buton i Dr Temperance Brennan, FBI. Możemy wejść?
-Proszę- weszli do środka, zaprosiła ich do dużego pokoju. Jej mieszkanie nie było duże, ale wyglądało na nieco lepsze od mieszkania Anny. Lepiej utrzymane i nie było widać tej biedy.
-jesteśmy tutaj w sprawie dzieci pani koleżanki Anny Star- zaczął agent.
-A tak, wiem. Powiedziała, ze wini mnie za zniknięcie dziewczynek. Nie jesteście pierwsi. FBI już u mnie było.
-Gdzie pani była pięć dni temu w godzinach…- spojrzał na Brennan.
-W godzinach miedzy 20, a 22?- dodała.
-Tego dnia, kiedy zniknęły dziewczynki od godziny 18 byłam na urodzinach przyjaciółki w restauracji Comet. Wyszliśmy dobrze po północy. Następnego dnia wieczorem wpadło do mnie FBI i oskarżyło o uprowadzenie dziewczynek. Ale moje alibi się potwierdziło więc nic nie zrobili.
-Też sprawdzimy- powiedział Buton.
-Proszę bardzo. Nie wiem kto mógłby to zrobić. Ja na pewno bym nie skrzywdziła Alice i Heleny, pokochałam je jak własne córki. Sama nie mam dzieci… Jeszcze się nie trafiło… Anna była przerażona, chciała oddać dzieci do domu dziecka, ale odradziłam jej to. Nie ma nic gorszego niż wychowywanie się w systemie. Coś o tym wiem- Brennan kiwnęła głową- Pani też to zna, prawda?- spojrzała na antropolog.
-Tak. Też byłam dzieckiem na wychowanie- odpowiedziała. Agent ponownie tego dnia spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie wiedziałem…- szepnął do Bones.
-Nie wie pani, kto mógłby chcieć skrzywdzić dziewczynki?- nie zareagowała na słowa agenta.- Anna miała jakichś wrogów?
-Nie. To bardzo spokojna dziewczyna. Wiele w życiu przeszła. Raczej wszyscy ją lubili. Nie miała żadnych kłopotów, nie licząc problemów z pracą i trudności z utrzymaniem dzieci… ale nie

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Dobrze, dziękujemy- agent wstał- Jak coś sobie pani przypomni, proszę się z nami skontaktować- podał jej wizytówkę.
-Oczywiście. Proszę, znajdźcie tą osobę…
-Znajdziemy- powiedziała Bones i również wstała.
Wyszli. Wsiedli do SUV’a i ruszyli.
-Zawiozę panią do Instytutu, dobrze?- powiedział agent
-tak. Może uda nam się jeszcze czegoś dowiedzieć- odpowiedziała.
-Nie wiedziałem, ze pani też była dzieckiem na wychowanie.
-Raczej nie lubię o tym rozmawiać.
-Jasne…
Resztę drogi przejechali w milczeniu. Agent odstawił Bones do Jeffersonian, a sam wrócił do FBI.
Bones udała się do swojego gabinetu. Za nią weszła Cam.
-Dr Brennan?- spytała- Dowiedzieliście się czegoś?
-Niewiele. Anna Star oskarżała swoja koleżankę, opiekunkę bliźniaczek, ale ona ma alibi na wieczór, kiedy zniknęły. Czyli właściwie nic nie wiemy…
-Może Angela będzie potrafiła coś uzyskać. Wendell rozpisał dokładnie uszkodzenia kości. Może uda się coś wyciągnąć z Angelatora…
-Oby, Cam…
-Jak się czujesz?
-Co masz na myśli?
-No wiesz…Twoja ciąża- szepnęła. Bones spojrzała na nią- Nie martw się, nikt nie wie. Obiecałam.
-Dziękuję.
-Więc, jak się czujesz?
-W porządku. Jak na razie mdłości minęły. Czuje się całkiem dobrze. Czasami tylko kręci mi się w głowie, ale jest ok.
-To dobrze. Ale jak ty się czujesz… z świadomością zostania matką?
-Jeszcze to do mnie nie dotarło, Cam. Na razie nie wiem…
-Powiesz Boothowi?
-Kiedyś na pewno.
-Musi wiedzieć, Brennan. Wiesz o tym.
-Wiem. A właśnie, Booth. Muszę się z nim skontaktować. Przekażę mu informację dotyczące śledztwa. Jak wróci będzie mógł od razu do nas dołączyć, a wtedy podziękujemy Butonowi.
-Naprawdę go nie lubisz, co?- spytała z uśmiechem.
-Nie to, że go nie lubię. Nie chcę pracować z nikim innym niż z Boothem, po prostu.
-Ok. to ja ci nie przeszkadzam. Pozdrów Bootha od nas.
-Ok. dzięki, Cam- Bren uśmiechnęła się do patolog.
-Nie ma sprawy. Obiecałam. Na razie- i Cam wyszła z gabinetu. Bones otworzyła laptopa, wyjęła telefon i wybrała numer Bootha…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Następna krótka dlatego dodaję od razu. Jak zawsze muszę przerwać w odpowiednim momencie:>

86.


-Cześć Booth- powiedziała, jak tylko odebrał telefon.
-Hej, Bones. Coś się stało?- spytał od razu. Zaskoczyło go, ze dzwoni.
-Nie. To znaczy nie do końca. Właściwie to stało się.- zaczęła się mieszać.
-To stało się czy nie, Bones?- wiedziała, ze się uśmiechnął.
-Mamy nową sprawę… Niestety…
-Jaką?
-Możesz połączyć się z satelitą? Pogadamy normalnie, co?
-Jasne. Już się łączę.
-Ok., to zaraz widzimy się, na ekranie- rozłączyła się i zajęła laptopem. Po chwili na jej ekranie pojawiła się tak dobrze jej znana, roześmiana twarz i te piękne czekoladowe oczy.
-Już jestem- powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej- To jaka to sprawa? Opowiedz mi,
-Masz czas?
-Tak, teraz jest jakaś dłuższa przerwa, więc możemy spokojnie pogadać.
-Wiesz, tak sobie pomyślałam, ze, prześlę ci wszystkie dane i informacje jakie udało nam się do tej pory zebrać, żebyś mógł po powrocie od razu nad nią pracować. Nie chcę współpracować więcej z tym Butonem.
-Zrobił ci coś?
-Nie, nie. Jest nawet miły, ale ja wolę pracować z tobą- lekko się zarumieniła. Booth poczuł jak ciepło rozpływa się po jego ciele.
-Tak bardzo za tobą tęsknię, Bones
-Ja za tobą też, Booth., ale… Pogadamy o tym, jak już wrócisz.
-Coś poważnego?
-Chyba tak, ale nie martw się. Dobra, słuchaj przesyłam ci dane dotyczące ofiar, ich rodziny, adresy, nazwiska, nasze obserwacje i wszystko co udało nam się wyczytać ze szczątek- kliknęła kilka razy.
-Ok, mam.- ekran podzielił się na dwie części. W jednej Booth widział Brennan, a w drugiej otwarte dokumenty.- Dzieci?- spytał przerażony- szesnastomiesięczne bliźniaczki?
-Tak… Dzisiaj rozmawialiśmy z ich mamą i opiekunką. Zdaje się, że nie miały żadnych wrogów.
-Kto mógłby zrobić coś takiego, takim kruszynkom? Niech no go tylko dorwę!- Booth był widocznie poruszony całą sytuacją.
-Booth…
-Nic mi nie jest. Tylko wkurza mnie to! Jak można mordować takie dzieci?! Co one zrobiły?
-Nie wiem… Też nie potrafię tego zrozumieć.
-Bones, dorwiemy tego kto to zrobił. Niech no ja tylko wrócę…
-Już jutro wieczorem wracasz, prawda? Nic się nie zmieniło?
-Nie, wszystko tak jak było. Wracam jutro, powinienem być koło ósmej wieczorem na lotnisku
-Wyjadę po ciebie. Ósma, tak?
-Bones nie trzeba.
-Trzeba Seeley. Ja też się za tobą stęskniłam. Ty zawsze po mnie przyjeżdżasz. Tym razem ja mogę to zrobić- uśmiechnęła się serdecznie do agenta.
-Dobrze, nie będę się z tobą kłócił.
-To dobrze- oboje się zaśmiali.
-Bones, dbasz o siebie?- zapytał nagle.
-Tak. Obiecałam. Jem, normalnie śpię i nie siedzę po nocach.
-Bardzo dobrze. Jak tylko wrócę osobiście się tobą zajmę.
-Liczę na to.
-Ok., kochanie, muszę zmykać. Zaraz kolejne szkolenie. Przejrzę wieczorkiem wszystkie dokumenty i skontaktuję się z tobą jutro rano, dobrze?
-Jasne. Do zobaczenia Booth.
-Pa, Bones- rozłączyli się.- Booth żebyś tylko wiedział, jak bardzo cię skrzywdziłam… Jak ja to teraz naprawię?
Zamknęła pokrywę laptopa i poszła na platformę. Musiała się znowu czymś zająć. Kiedy nachyliła się nad stołem, na którym leżały szczątki czuła jak po raz kolejny wiruje jej w głowie. Osunęła się na pobliskie krzesło.
-Co się stało, Dr Brennan- przestraszony Wendell podszedł do antropolog.
-Nic mi nie jest. Trochę kręci mi się w głowie- odpowiedziała.
-Może powinna pani wziąć wolne do końca dnia…- zaproponował nieśmiało.
-To nic poważnego. Już mi lepiej- wstała i wróciła do pracy.
-Na pewno?
-Tak, panie Wendell. Zajmijmy się kośćmi. Może znajdziemy coś co przeoczyliśmy…
Zajęli się pracą. Czas szybko minął i dzień powoli zaczynał się kończyć. Wszyscy zbierali się do domu. Brennan też jakoś nie miała ochoty zostawać dłużej. Poszła do gabinetu, spakowała się i ruszyła do domu. Była zmęczona. Nic takiego właściwie dziś nie robiła, ale ostatnio jej zdrowie lekko szwankowało. Może było to wynikiem ciąży?
Podjechała pod swój dom, wyjęła klucze i schodami ruszyła do siebie. Podeszła do drzwi, włożyła klucz, kiedy nagle poczuła czyjąś obecność. Dokładnie czuła czyjś wzrok na plecach, ostrożnie się odwróciła… Miała rację, w mroku ktoś stał. Powoli zaczął się do niej zbliżać… Poczuła, jak przeszywa ją strach…
-Temperance Brennan- szepnął głos. Podszedł bliżej, wszedł w światło. Z mroku wyłoniła się postać…
-To ty? Ale jak…?

ocenił(a) serial na 8
brenn73

To jest wspaniałe... Teraz wpadam na forum kilka razy dziennie w poszukiwaniu nowych części a to niespecjalnie dobrze wpływa na moją edukację :D Z przyjemnością oczekuję następnych części.

mashe

Nim nie wątpię w to... :) i coś mi się wydaje, że ta mroczna postać to Jack... bardzo trafne te nazwy ulic... xD :) nie wiem czy się dobrze orientuję ale na polski to słodka i szczęśliwa?? xD ciekawa jestem co by nasz Booth na te ulice... na pewno wymyśliłby jakieś ciekawe anegdodki xD :) ekstra piszesz... :) w sumie to nawet się cieszę, że agent Buton i Bones podali sobie ręce... :) tak... Bootha nikt nie jest w stanie zastąpić... jakoś tak dziwnie jak pojechali w teren i jego nie było... :) ale już za niedługo wróci :) i wszystko będzie po staremu... oby, aby czy na pewno ?? xD z niecierpliwością czekam na cd :) ... ciekawe co kombinuje ta postać na końcu tego "odcinka " :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

Oj dobrze kombinujesz z tym Jackiem:) Bardzo dobrze:) Tak sweet- słodka, happy- szczęśliwa:) Na pewno Booth coś by wymyślił, a ten Buton to taki sztywniak:P brak kreatywności:P
A Booth niedługo wraca i zobaczymy, co się takiego stanie:)
Przed Wami kolejna część

87.



-Proszę cię, nie uciekaj przede mną, nic ci nie zrobię- powoli się zbliżył. Zatrzymał się jednak w bezpiecznej odległości. Pamiętał do czego Bones jest zdolna.
-Czego ode mnie chcesz? Mówiłam, ze nie chcę cię już więcej widzieć!- jego pojawienie się zdecydowanie nie było jej na rękę, zwłaszcza teraz, kiedy wiedziała, ze nosi w sobie jego dziecko.
-Spokojnie, chciałem tylko z tobą porozmawiać.
-Ale ja nie chcę- otworzyła drzwi i już chciała je zamknąć. Jack jednak zdążył wsadzić nogę między drzwi. Zawył z bólu, ale nie poddał się.
-Tempe, proszę. Nie chcę namawiać cię do powrotu, nie chcę rozmawiać o tym, co było między nami, choć wspominam to z uśmiechem na twarzy, ale nie dlatego przyjechałem. Proszę cię, pozwól mi tylko coś powiedzieć. To dotyczy dzieci, nie nas…
-Jakich dzieci?- spytała i w jednej chwili zbladła. Czyżby wiedział? Ale skąd? Przecież wie tylko ona, Ange i Cam. Żadna z nich nikomu nie powiedziała. Jak mógłby się dowiedzieć. „Nie to niemożliwe” pomyślała.
-Dzieci z domów dziecka, wplątanych w system. Proszę porozmawiaj ze mną…
-Coś kombinujesz i wcale mi się to nie podoba.
-Nic nie kombinuję. Proszę tylko o chwilkę rozmowy. Tylko tyle.
-Dobrze… wejdź- uchyliła drzwi i Jack wszedł do środka. Zdjął kurtkę, buty i niepewnym krokiem wszedł do salonu.
-Siadaj. Napijesz się czegoś?- spytała wchodząc za nim.
-Nie trzeba… Chociaż, może poproszę herbaty.
-Ok. siadaj, zaraz przyjdę- mówiła obojętnym tonem. Poszła do kuchni i po chwili wróciła z dwoma kubkami herbaty. Jack siedział na kanapie, ona siadła na przeciwko na fotelu. Postawiła kubki
-Dziękuję, Tempe.
-Proszę. To mów, co chciałeś mi powiedzieć.
-Tempe nie zachowuj się tak…
-Jak? No jak?- była coraz bardziej poirytowana.
-Wiem, ze źle zrobiłem. Byłem głupi, tak, ale to tylko dlatego, że cię bardzo kochałem. Nie chciałem cię stracić. Myślałem, że jak to zrobię to… sam nie wiem, czego oczekiwałem. Byłem zazdrosny o ciebie i tego agenta.
-Nie wracajmy do tego.
-Chcę żebyś tylko wiedziała, ze bardzo tego żałuję. Na trzeźwo nigdy bym nic takiego nie zrobił. Alkohol ma zły wpływ na moje działania. Wiem, że to żadne tłumaczenie, kilka razy już mi to powtarzałaś. Wiem o tym. Dlatego bardzo, bardzo cię przepraszam za tą całą sytuację. Cieszę się, ze jednak nic między wami nie zepsułem. Nie wiem co bym zrobił, gdyby moja głupota zniszczyła waszą przyjaźń…
-Miałeś do tego nie wracać. Chciałeś porozmawiać o czymś innym- słowa Jacka nie robiły na niej żadnego wrażenia.
-Wiem. Proszę tylko o jedno, zanim powiem ci z czym do ciebie przyszedłem. Proszę, żebyś mnie nie nienawidziła. Popełniłem błąd, ale ludzie już tacy są. Popełniają błędy, a potem za nie płacą. Byłem kretynem. Wiem, że to co było to już dawno przeszłość, nie ma do tego powrotu, ale proszę tylko… jeśli nie chcesz mi wybaczyć, po prostu mnie nie nienawidź. Tylko tyle.
-Nie wiem. Myślę, że mogłabym ci wybaczyć, ale tylko wtedy… kiedy to samo zrobi Booth. Jeśli on ci wybaczy, ja także.
-Jest dla ciebie ważny, prawda? Booth?
-Tak, bardzo ważny.
-Bardzo bym chciał żeby się wam ułożyło.
-Nie słódź. To ci nie pomoże.
-Nie mam takiego zamiaru. Tak po prostu myślę. Chcę żebyś była szczęśliwa, zawsze chciałem. Miałem nadzieję, ze będziemy szczęśliwi razem, ale nie wyszło, więc będę trzymał kciuki za was.
-Ok., powiedzmy, że ci wierzę. A teraz powiedz mi, po co do mnie przyszedłeś. Oprócz tego, że chciałeś się wytłumaczyć po raz kolejny.
-Dobrze, więc… Fundacja wspomagająca domy dziecka organizuje festiwal, którego celem będzie zbieranie pieniędzy dla dzieci, zamieszkujących te placówki. Wiesz, na ubrania, jedzenie, meble, środki czystości, lekarstwa i różne inne potrzebne rzeczy.
-I? co ja mam z tym wspólnego?- spytała nadal nie rozumiejąc całej sytuacji- Oczekujesz, ze jako autorka bestsellerów wpłacę jakieś pieniądze, tak? Jasne, dla dzieci uwikłanych w systemie jestem gotowa na taki krok…
-Nie, nie, Tempe, nie o to chodzi. To znaczy, jeśli osobiście będziesz chciała wspomóc finansowo te placówki, to cudownie, ale ja nie z tym do ciebie przychodzę…
-Więc z czym, Jack?
-Fundacja zaprosiła nasz teatr. Poprosiła, żebyśmy wystawili spektakl, a pieniądze z biletów zostaną przekazane wybranemu domowi dziecka.
-Nadal nie rozumiem, czego oczekujesz ode mnie.
-No i tu zaczyna się ten kłopot.- wciągnął głęboko powietrze- Chcą żebyśmy wystawili „3 siostry”…
-Nie widzę żadnego problemu. Wystawiajcie, ja przecież już nie mam z tym nic wspólnego. Nie mam żadnego problemu z tym, ze ktoś inny zagra postać Maszy. Ja już z tym skończyłam. Nie zależy mi na tym.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Tempe… właśnie chodzi o to, że zastępstwa nigdy nie było i nie będzie. Nie potrafiliśmy obsadzić nikogo innego. Ludzie nie chcieli oglądać tego spektaklu bez ciebie. To niesamowite i rzadko spotykane, żeby widzowie domagali się specjalnie jednej aktorki, ale tak się stało. Zbuntowali się i powiedzieli, że „3 sióstr” bez Temperance Brennan nie będą oglądać.
-Czekaj, czekaj… Nie wiem, czy dobrze rozumiem- przerwała mu Bones- Chcesz, żeby wróciła do obsady spektaklu i zagrała u ciebie jeszcze raz, na tym festiwalu?
-T… tak. Dokładnie tak- spojrzał ze strachem w oczach na twarz Brennan.
-I myślisz, że po tym wszystkim zgodzę się ci pomóc?
-Nie mi, Tempe… Nie mi. Dzieciom…
-Dlatego przyszedłeś mnie przeprosić? Chciałeś mnie podejść, żebym się prędzej zgodziła?
-Nie, nie dlatego. Od tamtego felernego dnia, w każdej godzinie, w każdej minucie chciałem cię przeprosić. Dzwoniłem do ciebie kilka razy, wysyłałem mejla, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać. Nie chciałaś mnie znać, to akurat rozumiem, ale… wykorzystałem tylko okazję, że zechciałaś ze mną porozmawiać.
-To jest… to jest..- zabrakło jej słów- Nie spodziewałam się, ze możesz mnie o coś takiego prosić.
-Tempe, proszę cię. Ja nic od ciebie nie chcę. Skończyło się. Chcę tylko żebyś pomogła nam zebrać pieniądze dla tych dzieci. O nic więcej mi nie chodzi. Tylko to. Wiem, że jesteś zapracowana w Instytucie, wiem, że nie jesteś aktorką, wiem, że nie chcesz mnie więcej widzieć, ale… wiem też, że nie jest ci obojętny los dzieci. Tylko dlatego odważyłem się ciebie o to poprosić. Nie musisz odpowiadać teraz… Przemyśl to, proszę…- nie znała się dobrze na ludziach, ale czuła, że mówi prawdę. Miał rację, los dzieci jest dla niej ważny.
-Nie wiem, Jack. Muszę porozmawiać o tym z Boothem… Dzieciom zawsze chętnie pomogę, ale… ale też nie zrobię nic wobec Bootha. Musisz to uszanować.
-Oczywiście, Tempe, oczywiście. Cieszę się, że chociaż bierzesz to pod uwagę.
-Myślę o tym, tylko ze względu na dobro dzieci, Jack.
-Wiem. Dziękuję. Festiwal jest za niecałe dwa tygodnie…
-Dam ci znać. Booth wraca jutro to z nim porozmawiam i odezwę się.
-Dziękuję.
-A teraz Jack… Jestem zmęczona.
-Jasne, jasne, już się zmywam.- wstał, odstawił pusty kubek na stolik- Mogę tylko skorzystać z toalety?
-Jasne. Jest tam- wskazała mu ręką drzwi łazienki.
-Dzięki. Zaraz mnie nie ma.- zniknął za drzwiami łazienki, a Tempe została sama ze swoimi myślami.
-Właściwie to… dla dzieci mogłabym to zrobić. Stęskniłam się też trochę za tymi ludźmi, z którymi grałam… Ale Jack… Nie chcę już się z nim widywać. I co powie na to Booth?- głośno myślała- Może zrozumie? Porozmawiam z nim. Jeśli on nie będzie miał nic przeciwko… zgodzę się, ale jeśli mu się ten pomysł nie spodoba, znajdę inny sposób, żeby pomóc tym dzieciom.

W łazience. Jack stoi przed lustrem i patrzy w swoje odbicie
-Jaki ja byłem głupi… Jak mogłem ją tak skrzywdzić? Ale tego już nie da się naprawić. Jest jeden plus, porozmawiała ze mną…- zbyt gwałtownie się odwrócił, zahaczył nogą o stojący obok mały kosz na śmieci. Wywrócił się i jego zawartość wysypała się na podłogę. Szybko pozbierał, ale jedna rzecz zwróciła jego uwagę… Odstawił kosz na swoje miejsce, zabrał przedmiot i wyszedł do Bones.
-Tempe…- zaczął chowając rzecz za plecami- Powiesz mi coś jeszcze?
-Zależy co?- odwróciła się do niego.
-Czy ty i ten agent… czy jesteście razem? Jesteście szczęśliwi?
-Jack, po co chcesz to wiedzieć?
-Tak tylko pytam…
-Nie jesteśmy razem. Nie tak. Jeszcze…
-Więc to dziecko… czyje jest?
-Jakie dziecko?- spytała zaskoczona. Jack pokazał jej znaleziony w koszu test ciążowy.
-Jesteś w ciąży? Odpowiedz mi. Czy to moje dziecko? Jeśli nie spałaś z Boothem… to jest to albo dziecko innego faceta, z którym spotkałaś się po mnie, albo… albo jesteś w ciąży ze mną. Proszę tylko nie kłam…
-Gdzie to znalazłeś? Grzebałeś w moich rzeczach?- wstała zdenerwowana.
-Nie… Przez przypadek wywróciłem kosz na śmieci i znalazłem to… Jesteś w ciąży Tempe?
-Nie, Jack.
-A ten test?
-To test koleżanki. Była u mnie. Bała się zrobić test sama w domu. Ja nie jestem w ciąży. Nie noszę twojego dziecka.
-Ja… przepraszam… Myślałem, ze skoro… Nieważne…- oddał jej test.
-Nieważne, Jack. Myślę, że powinieneś już pójść.
-Tak, racja. Cześć, Tempe.- skierował się do drzwi. Narzucił kurtkę i buty.
-Cześć.
-Zadzwonisz? Wiesz…
-Dam ci znać, co postanowiłam.
-Dziękuję.
-Cześć…- otworzyła drzwi i dała mu wyraźny znak, że już nie ma dłużej ochoty na jego towarzystwo.
-Cześć…- wyszedł, Tempe zamknęła drzwi i osunęła się na podłogę.
-Mało brakowało… Muszę się jutro pozbyć tego testu- spojrzała na mały przedmiot, który trzymała w dłoni- Booth nie może go zobaczyć… Coraz lepiej idzie mi kłamanie…
Wstała, poszła do łazienki, wzięła szybki prysznic i udała się do sypialni. Położyła się i patrzyła w sufit.
-No to nieźle sobie namieszałam…- po raz pierwszy dotknęła swojego brzucha. Jeszcze nie było widać, ze jest w ciąży. Nic się nie zmieniła, ale to kwestia czasu- Nie mogę uwierzyć, ze tutaj… rozwija się moje dziecko. Tylko moje…- po jakimś czasie zmęczona zasnęła z ręką ułożoną na brzuchu.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

88.




Szybko nastał ranek i Bones zmuszona była wstać do pracy. Jednak dzisiaj wstawała chętnie, z uśmiechem na twarzy. Wczorajsze wydarzenia jakby straciły na wartości. Dziś był ten dzień. Już wieczorem znowu zobaczy Bootha, będzie mogła wtulić się w jego silne ramiona i po raz kolejny poczuć się bezpiecznie. Wreszcie będą mogli złączyć się w pocałunku, tak długim, tak namiętnym jak to tylko możliwe. Czy ma do tego prawo, po tym co się wydarzyło? Nie potrafiła teraz o tym myśleć. Liczyło się tylko to, że już wieczorem znowu się zobaczą. Nie jest jeszcze gotowa powiedzieć mu o ciąży, nie teraz, nie dzisiaj. Jak może zepsuć im radość ponownego spotkania? Ubrała się, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zjadła śniadanie, jak obiecała i po godzinie już była w swoim samochodzie w drodze do Jeffersonian.
Jak zawsze przyjechała pierwsza. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się do tego. Tak samo przyzwyczaiła się do tego ochrona. Z uśmiechami na twarzy przywitali antropolog i życzyli jej miłego dnia. Weszła do siebie do gabinetu, rzuciła torbę na krzesło i poszła zrobić sobie herbatę. Kawy nadal nie tolerowała, choć czasem czuła, ze jest jej potrzebna. Ale dzisiaj to też nie miało znaczenia.
Po kilkunastu minutach do Instytutu zaczęła schodzić się reszta ekipy, wszyscy zwarci i gotowi do pracy nad podwójnym morderstwem dzieci.
Angela, jak zawsze na „dzień dobry” wpadła do gabinetu przyjaciółki dowiedzieć się o jej samopoczucie. Nie musiała nawet pytać. Uśmiech i promienna twarz antropolog zdradzały wszystko.
-Sweety, widzę, ze dzisiaj jesteś w dobrym humorze- powiedziała na wstępie
-Tak- odpowiedziała uśmiechnięta.
-Niech zgadnę, co jest tego przyczyną?- udała zamyślenie- Ach tak, dzisiaj wraca nasz agent gorący- teraz udała, że zgadła- To ja się nie dziwię, ze uśmiech nie schodzi ci z twarzy.
-Tak, Ange. Nie mogę doczekać się wieczoru, kiedy Booth wreszcie wróci.
-Ja też. Niby cztery dni, a odczuwa się jego brak, co?
-Oj tak, zdecydowanie Ange, zdecydowanie.
-Nareszcie się spotkacie, co?
-Na reszcie. Strasznie się za nim stęskniłam.
-Bren, nie chcę ci psuć nastroju, ale…
-Nic dzisiaj nie jest w stanie zepsuć mi humoru, Ange.
-Tak, ale… wiesz, ze będziesz musiała mu powiedzieć o dziecku, prawda? Nie zataisz tego przed nim.
-Wiem. Jak tylko będę gotowa, powiem mu o wszystkim… Wiem, ze przez moja głupotę mogę go stracić, ale… nie potrafię go już więcej okłamywać…
-Więcej? To znaczy, ze okłamałaś go?
-Tak… Źle zrobiłam, ale… nie mogłam powiedzieć mu o ciąży przez telefon… Musimy o tym porozmawiać szczerze, w cztery oczy.
-Sweety to rozumiem, ale…
-Wiem, muszę mu powiedzieć i powiem. Któregoś dnia powiem. Nie dzisiaj. Nie mogę zepsuć jego dnia powrotu, na który tak czekaliśmy. On czuł, ze coś się wydarzy podczas tych czterech dni i miał rację. Wydarzyło się coś co na zawsze zmieni nasze życia, ale nie dowie się o tym dzisiaj. Mam do niego inną ważną sprawę do obgadania.
-Jaką ważną sprawę?- artystce zaświeciły się oczy. Nie miała zamiaru zostawać dłużej, sprawa morderstwa czekała na rozwiązanie, ale słowa Brennan zaciekawiły ją za bardzo, żeby teraz wyjść. Siadła na krześle naprzeciwko, założyła nogę na nogę i spojrzała na Bones tym wzrokiem, mówiącym, ze teraz już żadne wykręty jej nie pomogą, bo ona nie wyjdzie, dopóki wszystkiego się nie dowie.
-Musisz wszystko wiedzieć?- spytała na przekór, choć i tak miała zamiar powiedzieć jej o wczorajszym wieczorze.
-Tak, muszę i nie kręć sweety. Lepiej powiedz po dobroci. Nie chcę cię ciągnąć za język- Angela zaczęła tupać jedną nogą o podłogę wskazując tym samym na swoją determinację w zdobyciu informacji.
-Dobrze, Ange. Wiem, że nie ustąpisz. Zbyt dobrze cię znam.
-I bardzo dobrze. Więc? Co takiego ważnego macie do obgadania?
-Wczoraj wieczorem był u mnie Jack Maus…
-Ten dyrektor?!- artystka poderwała się z krzesła.
-Tak on. Spokojnie, nic się nie stało.
-Po co do ciebie przyszedł?
-Miał ważną sprawę.
-Mów, sweety!- artystka nakręcała się coraz bardziej.
-Najpierw oczywiście próbował mnie przeprosić za swoje zachowanie. Kolejny już raz.
-Palant- wyrwało się Angeli.
-To już przeszłość. Dla mnie nic już nie znaczy to co się wtedy miedzy nami działo.
-To się wie, masz Bootha- uśmiechnęła się i puściła oczko do Bren.
-Tak. Ale nie tylko po to do mnie przyszedł. Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy dla dzieci z domów dziecka i zaprosiła teatr na coś w rodzaju festiwalu.
-Wow…
-Powiedzieli, ze chcą by teatr wystawił „3 siostry”.
-To niech jadą. A co ty masz z tym wspólnego?
-Właśnie. Jack mówił, ze nie zrobili zastępstwa za Maszę, że widzowie nie chcę oglądać kogoś innego…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-I…?
-I poprosił mnie, żebym się zastanowiła, czy dla dzieci nie zgodzę się jeszcze raz na zagranie w spektaklu.
-I co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam, ze muszę to przedyskutować z Boothem. Jeśli on nie będzie miał nic przeciwko, to się zgodzę. Tu chodzi o dzieci, nie o niego.
-Jeśli Booth się zgodzi to myślę, że powinnaś się zgodzić. Jeśli to nie oznacza kolejnych spotkań sam na sam z Jackiem.
-Z nim nie chcę mieć już nic wspólnego. Gdyby chodziło o coś innego, nawet bym się nad tym nie zastanawiała.
-Czyli wszystko w rękach Bootha.
-Tak, teraz tak- przez twarz Bren przemknął cień, to była sekunda, ale wyczulone oko artystki widziało wszystko.
-Coś jeszcze się stało, prawda?
-Tak.
-Co takiego?
-Był w łazience i znalazł mój test ciążowy.
-Co? I co powiedział? Co ty powiedziałaś?
-Spytał czy jestem z Boothem. Powiedziałam, ze nie tak. Potem spytał czy to z nim jestem w ciąży. Czy noszę w sobie jego dziecko…
-Co powiedziałaś?
-Że nie jestem w ciąży a już na pewno nie z nim. Skłamałam, że to test koleżanki…
-Dobrze zrobiłaś, sweety. Kolejny problem nie jest ci teraz potrzebny.
-Tak… Tylko powiedz mi szczerze. Czy ja mam prawo odbierać dziecko ojcu? Nieważne kim by był?
-Sweety, to jest trudna sprawa. Nie kochasz Jacka, prawda?- Bren kiwnęła głową- właśnie. Nie chcesz, żeby kiedykolwiek jeszcze pojawił się w twoim życiu, w życiu twojego dziecka. Myślę, że w takiej sytuacji lepiej będzie, jak Jack nie dowie się o twojej ciąży i nie będzie wiedział, ze to jego dziecko. Masz Bootha. Gdyby pojawił się jeszcze Jack mógłby powstać konflikt, duży konflikt. Mimo że uważam, iż dziecko ma prawo znać swojego ojca, czasem jednak lepiej, żeby nie wiedziało… Może Booth będzie jego ojcem
-O to nie mogę go prosić, Ange. To mój błąd i sama musze sobie z nim poradzić. To będzie tylko moje dziecko.
-Zrobisz, jak zechcesz sweety, ale mówię ci, ze Booth byłby wspaniałym ojcem, dla twojego dziecka.
-On już jest wspaniałym ojcem, dla Parkera.
-Właśnie.
-Znowu plotki?- rozmowę przerwał im głos Dr Saroyan, która właśnie pojawiła się w drzwiach gabinetu Bones.
-Cześć, Cam- artystka poderwała się z krzesła- Już właśnie kończyłyśmy…
-Spokojnie, Ange. Jestem waszą szefową, ale nie musisz się mnie tak bać- patolog uśmiechnęła się. Ange odetchnęła z ulgą- Co nie znaczy, ze nie potrafię utrzymać porządku- dodała
-Już kończymy pogaduchy, Cam, wracam do siebie, sweety.
-Ok., Ange- odpowiedziała Bren, na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Artystka wyszła do siebie, Cam uśmiechnęła się do Bones i też wyszła. Bren została sama. Na razie nie miała nic do roboty, czekała na jakieś nowe wiadomości o ofiarach, więc postanowiła zająć się nowym rozdziałem swojej książki.

brenn73

Oh dear, oh dear. Ale namieszało... Great, as always! ;*

brenn73

dzięki... :) to jednak troszkę rozumiem po angielsku, ale tylko troszeczkę :) wiesz jakoś mi się wydają fałszywe intencje Jacka... jakoś nie mogę uwierzyć w ani jedno jego słowo... Bones oczywiście radosna, bo już wieczorkiem wraca Booth :) dokładnie swoją drogą on jest bardzo kreatywny w przeciwieństwie to Butona :) Bones nauczyła się kłamać a tak zawsze była szczera, aż do bólu... jednym słowem rozwija się społecznie xD :) a tak z innej beczki to przyjaciółki mają super szefową :) Cam nie jest wcale zła jak na szefa... :) jak będę pracować też chcę mieć takiego szefa :) a u Ciebie jak tam szefostwo w pracy ?? :) z niecierpliwością czekam na cd :)

ocenił(a) serial na 9
mara625

U mnie stosunki z szefostwem są na stopie koleżeńskiej:) Nikt nas nie traktuje inaczej, wszyscy z uśmiechem, często gadamy o różnych sprawach i jest naprawdę cudownie:) Między innym dlatego też tak kocham swoją prace- jest tam mnóstwo fajnych ludzi:) Można powiedzieć, że są tacy jak Cam w Jeffersonian:)


89



Dopiero koło południa do Instytutu przyjechał Agent Buton, od razu skierował się do gabinetu Brennan.
-Puk, puk- powiedział. Drzwi były otwarte- Mogę, Dr Brennan?
-Proszę- nie spojrzała na niego, musiała dokończyć pisanie- Proszę usiąść, chwileczkę… tylko to dokończę…
-Ok…- posłuchał i usiadł na krześle, które rano zajmowała Angela. Minęło pięć minut, Bren zapisała i zamknęła dokument.
-Już. Przepraszam, musiałam to skończyć- powiedziała.
-Nowa książka?
-Tak. Co pana do mnie sprowadza?
-Za godzinę w FBI ma się zjawić ojciec dzieci Alice i Heleny. Pomyślałem, ze… mówiła pani, ze zawsze jeździ z Agentem Boothem na przesłuchania, więc pomyślałem, ze chciałaby pani uczestniczyć w rozmowie z nim.
-tak. Miło, ze pan o tym pomyślał- uśmiechnęła się do niego.
-Widzę, ze ma pani dzisiaj dobry humor.
-A owszem, mam. Dzisiaj wraca Booth.
-No tak, to znaczy, ze pozbędzie się pani mnie, już nie będziemy razem pracować.
-Tak.
-Hmm…
-To źle zabrzmiało, prawda? To nie tak, ze cieszę się z tego, że się pana pozbędziemy, ale cieszę się, ze wraca mój partner. Jest pan dobrym agentem, miłym człowiekiem, ale to z Boothem pracowałam przez tyle lat i..
-Nie musi się pani tłumaczyć. Łapię.
-Co pan łapie?
-To o co pani chodzi.
-Jak może pan łapać słowa? To jest z antropologicznego punktu widzenia niemożliwe.- agent spojrzał na nią zdziwiony i o mały włos nie wybuchnął śmiechem- Czemu ma pan taką minę?- Buton wyglądał jakby ktoś od środka go pompował, a powietrze, którym go wypełniał powoli zaczynało się nie mieścić.
-Pani tak dosłownie wszystko bierze. Chodziło mi o to, ze rozumiem i nie musi mi pani tłumaczyć.
-Trzeba było tak od razu.
-Musi go pani bardzo kochać- powiedział zanim ugryzł się w język.
-Bootha? To mój przyjaciel. Owszem jest dla mnie najważniejszy, ale ja nie wierzę w miłość.
-Przepraszam za to, wyrwało mi się…
-Wyrwało?- spojrzała ponownie z mina „Nie wiem co to znaczy”
-Nie chciałem pytać. Nie zdążyłem ugryźć się w język.
-Po co miałby pan to robić? To boli i jest kompletnie bez sensu.
-Pani jest niesamowita- tym razem nie wytrzymał i zaśmiał się.
-Nie rozumiem. Powiedziałam coś śmiesznego?- pytała zdezorientowana.
-Nie, nie, nic specjalnego. Po prostu pani rzeczywiście wszystko bierze dosłownie. To nawet zabawne- uśmiechnął się.
-Booth stara się mnie nauczyć tych różnych powiedzonek, ale jak widzę, jeszcze wiele musze się nauczyć- również się uśmiechnęła. Dzisiejszego dobrego humoru, jak widać nic nie było w stanie zepsuć. Nawet wizyta agenta Butona, jego dziwne pytania i śmiech.
Po chwili zebrali się i pojechali do FBI. Tam czekał na nich ojciec dziewczynek. Niczego niestety ciekawego się nie dowiedzieli. Oprócz tego, że nie chciał mieć dzieci i odszedł od Anny, jak tylko dowiedział się, że jest w ciąży. Od tamtego czasu ani razu się nie spotkali. Czyli nadal nie wiedzą nic. Rozmowa wcale im nie pomogła. Buton odwiózł Bren do Jeffersonian, a sam wrócił z powrotem do siedziby FBI.
Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, a co za tym idzie skupienie Bones z każdą chwilą malało. Myślami była już na lotnisku, rzucała się Boothowi na szyję i zatapiała w jego pięknych, zmysłowych ustach. Zostało tylko kilka godzin, ale ona już nie mogła wysiedzieć w pracy. Poszła do Cam i porosiła o możliwość wcześniejszego wyjścia. Oczywiście patolog nie robiła problemów. Doskonale wiedziała co dziś za dzień. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała by pozdrowić Seeley’a. Brennan wsiadła do samochodu i wróciła do domu. Nie wiedziała czy Booth się zgodzi, ale chciała mu dzisiaj coś zaproponować… Zabrała się za małe sprzątanie. Dom musi jakoś wyglądać, kiedy on wróci. Czas minął jej bardzo szybko, nie sądziła, że aż tyle zajmie jej ogarnięcie mieszkania. Spojrzała na zegarek przekonana, ze ma jeszcze mnóstwo czasu

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-O kurczę!- pobiegła się przebrać, szybko wrzuciła odkurzacz do szafy- Mam niecałą godzinę! Jak to się stało! A korki? No ładnie, cały dzień na to czekam…- szybko narzuciła płaszcz, wskoczyła w buty, zgarnęła klucze z szafki wyszła i pędem udała się do samochodu. Ze zdenerwowania nie mogła trafić do stacyjki. Jednak za którymś podejściem w końcu jej się udało, ruszyła z piskiem opon na spotkanie swojego… ukochanego?
Na ulicy którą jechała była jakaś blokada, z tego wszystkiego nie spojrzała na GPS
-No ładnie jeszcze się spóźnię…- gwałtownie skręciła w jakąś uliczkę i po chwili już była na właściwej trasie. Dojechała na lotnisko
-Zdążyłam- odetchnęła z ulgą, wysiadła z samochodu i udała się na płytę lotniska. Zostało jeszcze kilka minut. Nie siadała, była zbyt podniecona tym, ze już za chwilę zobaczy Bootha.
Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, ale w końcu głos z głośników oznajmił przylot samolotu z Nowego Jorku. Zaczęła się rozglądać za tak dobrze znaną sylwetką. Tłum ludzi wysiadających z samolotu zmierzał w jej stronę, ale Seeley’a nie widziała. Zaczęła panikować
-A jeśli nie przyleciał?- myślała- Może przedłużyli szkolenie? Niemożliwe, powiedziałby mi o tym.- Kolejny tłum ludzi przeszedł i w końcu go ujrzała. Szedł uśmiechnięty z dużą torbą przewieszoną przez ramię. Uśmiechnęła się i pobiegła w jego kierunku. Od razu zauważył pędzącą ku niemu piękną kobietę, kobietę za którą tak tęsknił przez te cztery dni. Również zaczął biec. Kiedy byli już blisko siebie, Bones rzuciła mu się na szyję
-Booth! Nareszcie jesteś!- krzyknęła uradowana i od razu przywarła do jego ust. Booth upuścił torbę i wziął ją w ramiona. Kilka razy okręcił w powietrzu. Nie miał zamiaru jej puszczać. Całowali się, a ich pocałunki były namiętne, jeszcze bardziej, niż oboje to sobie wyobrażali, pełne tęsknoty. Co mogą zrobić cztery dni, rozdzielając tak bliskie sobie osoby. Zachłannie przypominali sobie smak i dotyk swoich ust. Ludzie przechodzili obok z nich z olbrzymimi uśmiechami na twarzach. Booth postawił Brennan na ziemi, ale nawet na chwilę nie rozłączyli ust. Musieli nadrobić te cztery stracone dni. Ich języki zaczęły namiętną walkę między sobą. W końcu Bones niechętnie oderwała się od ukochanych ust, stykali się teraz czołami i patrzyli głęboko w oczy
-Tak tęskniłam Booth…- szepnęła, a z jej oka spłynęła łza. Tym razem łza szczęścia.
-Ja za tobą też, Bones- scałował słoną łzę z jej policzka.
-Cieszę się, ze wróciłeś…
-Ja też…- delikatnie odgarniał jej włosy za ucho, ona przesuwała dłońmi po jego silnych ramionach.
-Idziemy? I tak już mieli niezłe darmowe przedstawienie…- uśmiechnęła się i spojrzała na grupkę ludzi przypatrujących się ich powitaniu.
-Tak…- uśmiechnął się, podniósł torbę, otoczył ramieniem Bones i razem ruszyli do samochodu. Na parkingu, Booth wrzucił torbę na tylne siedzenie, otworzył drzwi…
-Booth, poczekaj- zatrzymała go i podeszła z jego strony.
-Coś się stało?- spytał zbliżając się do niej jeszcze bardziej.
-Nie… Mam dla ciebie pewną ofertę…- uśmiechnęła się i przyciągnęła go do siebie za kołnierzyk koszuli
-Ofertę?- spytał z zalotnym uśmiechem.
-Tak… Pomyślałam sobie, ze… skoro tak dawno się nie widzieliśmy, mógłbyś dzisiaj nocować u mnie… Przygotowałam wszystko, kolację… nawet posprzątałam.
-I jak ja mam się na to nie zgodzić, kochana?
-Nie możesz się nie zgodzić- pociągnęła go i ponownie złączyli się w pocałunku.
-Masz rację…- powiedział kiedy skończyli
-To jedziemy do mnie- ponownie się uśmiechnęła, wyswobodziła z jego objęcia i poszła na drugą stronę samochodu. Wsiedli, z uśmiechami na twarzy i olbrzymią radością w sercach i ruszyli do domu pani antropolog.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

90.



Tym razem prowadziła Bones. Booth trzymał rękę na jej udzie, nie mogli trzymać się za ręce, bo to mogłoby grozić wypadkiem. Chciał czuć, że ona jest blisko, Brennan pragnęła tego samego, dlatego nawet nie protestowała. Cieszyła się w duchu, jak małe dziecko, ze w końcu jest, jest obok niej i nie wyjeżdża. Dotarli do domu, wysiedli z samochodu i wtuleni w siebie weszli do mieszkania Tempe. Booth zostawił torbę zaraz obok drzwi, kiedy się rozebrali porwał Bren na ręce, pocałował i tak złączeni ruszyli do salonu. Siadł na kanapę, Bones posadził sobie na kolanach i nadal kontynuowali pocałunki. Brennan czuła, że potrzebuje jego bliskości bardziej niż kiedykolwiek. Usiadła na nim okrakiem, ujęła twarz w ręce i mocno wbiła się w jego usta. Ręce Bootha powędrowały na jej plecy i delikatnie przesuwały się po nich, powodując przyjemne dreszcze. Dobrze zapamiętali smak swoich ust. Tak bardzo za nimi tęsknili, że nie potrafili myśleć teraz o niczym innym. Wrócił i teraz nic innego nie miało znaczenia. Pocałunki sypały się jak krople deszczu w ulewny dzień, przenosiły się na policzki, czoło, oczy, szyję, nos, oboje cicho wzdychali. Jaką rozkosz dawały im same pocałunki. Nic innego nie potrzebne im było teraz do szczęścia, tylko złączone usta. Niewiadomo jak długo tak siedzieli, czas przestał istnieć na ten wspaniały moment. Kiedy już zabrakło im tchu i musieli na chwilę się rozłączyć usłyszeli wzajemne burczenie w brzuchach. Zaczęli się śmiać.
-Chyba powinniśmy coś zjeść…- szepnęła wciąż patrząc w jego czekoladowe oczy, te oczy, które ani na jeden dzień jej nie odstępowały. Widziała je we śnie, w myślach, ciągle były obecne.
-Chyba tak…- odpowiedział z uśmiechem gładząc jej policzek- chociaż nie mam ochoty zmieniać teraz ani miejsca, ani pozycji…
-Ja też… Ale jeśli nie zjemy i umrzemy z głodu… To jak będziemy mogli smakować swoich ust? Musimy zjeść, a potem… możemy przecież wrócić do tego…- nachyliła się nad nim i ponownie pocałowała.
-Absolutna racja. Nie możemy do tego dopuścić.- uśmiechnął się szeroko. Z niechęcią wstali i poszli do kuchni. Bones stanęła przy kuchence i wstawiła jedzenie. Musiało się trochę zagrzać. Booth podszedł do niej od tyłu, objął ja w pasie, usta skierował na jej długą szyję i całował z wielkim uwielbieniem każdy jej kawałeczek.
-Booth… Rozpraszasz mnie- powiedziała i odchyliła lekko głowę na bok.
-Nic na to nie poradzę. Za bardzo za tobą tęskniłem…- nie przerywał pieszczot.
-Ja za tobą też…- wplotła rękę w jego gęste włosy. Druga ręką operowała patelnią. Odwróciła twarz do niego i stojąc w tak dziwnej pozycji dała mu znak, ze potrzebuje znowu poczuć jego usta. Szybko i z olbrzymią przyjemnością spełnił jej prośbę.
Kilka minut później jedzenie było gotowe. Nałożyli makaron z serem na talerzyki i siedli w salonie.
-Zrobiłaś to co tak uwielbiam- powiedział z uśmiechem, zabierając się za swoją porcję.
-Dlatego to zrobiłam- odpowiedziała z uśmiechem i zajęła się swoim jedzeniem.
Dopiero po jakiejś chwili powiedziała:
-Booth… Muszę ci coś powiedzieć, poradzić się…
-O co chodzi, Bones?- spytał przełykając kolejny kęs.
-Zależy mi na twoim zdaniu. Jeśli ty się nie zgodzisz, ja też nie.
-Z czym?
-Tylko się nie denerwuj…
-Czemu mam się zdenerwować?
-Po prostu nie przerywaj mi i wysłuchaj do końca.
-Ok…- spojrzał na nią podejrzliwie. Bren wzięła głęboki oddech
-Był u mnie Jack Maus, dyrektor teatru…
-Co? Czego od ciebie chciał? Że też mnie tu nie było- powiedział lekko podniesionym głosem.
-Booth, proszę cię. Miałeś się nie denerwować. Posłuchaj tylko.
-Przepraszam… Mów.
-Przyszedł do mnie… Na początku chciał mnie przeprosić, jak zawsze, ale to nie jest najważniejsze. Powiedziałam mu, ze jeśli ty mu wybaczysz to co zrobił, ja też mu wybaczę, ale tylko jeśli ty…
-Nie wiem, czy jestem w stanie mu to wybaczyć, Bones. Chociaż ludziom powinno dawać się drugą szansę.
-Prawda…
-Będziemy musieli to przemyśleć.
-Tak, ale to jeszcze nie jest najważniejszy powód jego wizyty…
-Tylko?
-Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy na domy dziecka i zaprosiła teatr na festiwal.
-Ok…
-Mają przedstawić „3 siostry”
-To ten spektakl, w którym grałaś, ale co masz z tym wspólnego, przecież zrobili zastępstwo, a ty już skończyłaś przygodę z teatrem.
-Ja tak, ale… zastępstwa nie zrobili. Nikt nie chciał przychodzić na ten spektakl po zmianie obsady.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Nadal chyba nie rozumiem.
-Prosił żebym jeszcze raz zagrała w spektaklu. Tylko na tym festiwalu. Normalnie nie brałabym tego pod uwagę, ale to wszystko jest dla dzieci..
-Co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam, ze jeśli ty nie będziesz miał nic przeciwko temu, to nad tym pomyślę.
-Uzależniłaś podjęcie decyzji ode mnie?- spojrzał zaszklonymi oczami i dokładnie wiedział, dlaczego tak bardzo pokochał tą kobietę.
-Tak. Nie chcę robić niczego wbrew twojej woli… Jesteś dla mnie najważniejszy i twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy.
-Bones… Tak się cieszę, że tak mi ufasz, że… że bierzesz moje zdanie pod uwagę. Tak wiele to dla mnie znaczy…- nie wytrzymał, podszedł do niej i pocałował, czuł, ze tylko ten pocałunek będzie w stanie powiedzieć, jak ważne to dla niego było.
Wrócił na swoje miejsce.
-Wiesz, Bones… Czuję, że dobro dzieci jest dla ciebie bardzo ważne, zwłaszcza dzieci porzuconych przez rodziców, opuszczonych, samych… Wiem też, że zależy ci na tym, żeby w jakiś sposób im pomóc i myślę, że… jak bardzo nie lubiłbym Jacka, to on teraz się tutaj nie liczy. Powinnaś się zgodzić. Powinnaś zagrać i móc poczuć, że zrobiłaś coś dla tych maluchów…
-Booth…- tym razem w jej oku zakręciła się łza wzruszenia.
-Pod jednym warunkiem, oczywiście- uśmiechnął się tajemniczo.
-Wszystko czego sobie zażyczysz…
-Wszystko?
-Tak.
-Tak w ciemno się zgadzasz?
-Ufam ci.
-Będę przy tobie cały czas. Nie pozwolę mu nic tobie zrobić, nawet jeśli miałyby to być tylko słowa. Powiedz mu, ze się zgadzasz, ale jest jeden warunek, ja będę ci towarzyszył nawet podczas wznowieniowych prób.
-Tak… Tak, Booth… Chcę żebyś był przy mnie cały czas…
-I będę. Zawsze- tym razem to ona podeszła do niego, usiadła mu na kolanach, oplotła rękami jego szyję i patrzyła prosto w oczy, patrzyła tymi swoimi błękitnymi oczami, w których widział wielkie uczucie, nawet jeśli ona się nie przyznawała, czuł, że go kocha.
-Cieszę się, ze się zgodziłeś… Bardzo chcę pomóc tym dzieciom…
-Wiem, Bones. Znam cię. Dobrze cię znam.
-Chyba tak.
-Na pewno- który to dziś raz zetknęli swoje usta? A kto by liczył. Całowali się i znowu czuli, ze nic poza nimi w tej chwili nie ma. Tylko oni dwoje, na krześle w salonie, w mieszkaniu Brennan.
Zbliżała się noc. Posprzątali po kolacji, wzięli prysznic i udali się do sypialni.
-Booth, nie będziesz spał na kanapie- powiedziała, kiedy Seeley chciał wyjść do salonu
-Ty też nie- odpowiedział.
-Po prostu nie komplikujmy tego. Śpijmy razem. Skoro jesteśmy razem, możemy spać na jednym łóżku, bo jesteśmy razem, prawda?- spytała ze strachem w oczach.
-Bones. Oczywiście, ze jesteśmy razem. Zawsze będziemy.- odpowiedział i czuł jak jego serce ponownie wypełnia ciepło i radość. Nie traktowała go jeszcze jak ukochanego, ale nie był już tylko jej przyjacielem. Są razem i chociaż z jej strony nie padło słowo „Kocham cię”, wiedział, co czuje. Gdyby tak nie było, nie powiedziałaby tego. Radość w jej oczach, jej pocałunki, jej obecność mówiły mu wszystko, wiedział, ze ona też chce z nim być. Tak naprawdę być, bez żadnych „ale”.
-Chcę z tobą być, Booth…- szepnęła. Podszedł do niej i palcem delikatnie starł płynącą łzę wzruszenia, uniósł jej twarz tak, ze po raz kolejny patrzyli sobie głęboko w oczy.
-Jesteśmy razem, Bones, jesteśmy. Ja też chcę być tylko z tobą. Nikt inny się dla mnie nie liczy.
-Oprócz Parkera, oczywiście- uśmiechnęła się.
-Oczywiście. Jesteście dwiema najważniejszymi osobami w moim życiu i nikomu nie pozwolę was skrzywdzić, zranić czy obrazić. Nigdy.
-Wiem to, Booth.
-Chodźmy spać, kochanie- powiedział, podniósł ją
-Booth potrafię sama chodzić.- powiedziała z udawanym gniewem.
-Ale czy tak nie jest przyjemniej?
-O wiele, wiele przyjemniej.
-Właśnie, więc nie dyskutuj- obje się zaśmiali. Booth położył ukochaną na łóżku, przykrył kołdrą i sam wskoczył obok niej. Kiedyś denerwowałoby ją takie zachowanie, ale teraz czuła, że te „zabawy” są bardzo przyjemne i nie miała ochoty protestować. Jak tylko Booth nakrył się ich wspólną kołdrą, Bren przytuliła się do niego i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Seeley oplótł ją ramieniem, ucałował w czubek głowy i tak gotowi byli udać się w krainę snów. Razem. Blisko. Czuli się szczęśliwi.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

Wiesz, kiedy zaczynałam czytać Twoje opowiadanie byłam zachwycona, że ma 123 części, bo to oznaczało, że przez dłuższy czas ma zapewnioną dostawę świetnego tekstu do poczytania. Ale teraz zbliżamy się do powoli do setki, a ja już tak bardzo wciągnęłam się w ten świat, który opisujesz, że najchętniej przeczytałabym drugą setkę.
To mój bodajże drugi komentarz, ale chciałam Ci powiedzieć, że chociaż nie zostawiłam tu zbyt wiele śladów, to czytam każdą kolejną część z wypiekami na twarzy, udaje mi się być na bieżąco, ale z powodu dość ograniczonego dostępu do komputera najczęściej czytam "Zdradę" na komórce i niestety nie mam możliwości częstego komentowania. Jestem jednak nieodmiennie pod wrażeniem Twojego talentu. Początkowo umieszczenie naszych ulubieńców w teatralnych realiach wydawało mi się ryzykowne, bez większych szans na powodzenie, ale na szczęście myliłam się. Jakkolwiek scena nigdy mnie nie pociągała z racji wrodzonej nieśmiałości, tak zawsze marzyłam, żeby znaleźć się po jej drugiej stronie, być jedną z tych osób, których nie widać, a którzy czuwają nad tym delikatnym mechanizmem, jakim zawsze wydawał mi się teatr. Ty mi taką wycieczkę umożliwiłaś i mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś oprowadzisz nas po kulisach swojego teatru^^
Masz prawdziwy dar do opisywania miejsc - kiedy opisywałaś teatr, niemal słyszałam dzwonki, szmer rozmów, kiedy opisywałaś pokój Amandy wyobraziłam sobie drobną dziewczynkę z zapałem ćwiczącą kolejne figury. A kiedy Tempe odwlekała zrobienie testu - cóż, chyba udzieliło mi się jej zdenerwowanie, a to sprawdziłam sobie pocztę, a to poszłam po sok... Z nie mniejszą precyzją opisujesz też tę bardziej ponurą stronę bonesowych realiów. Kiedy czytałam scenę przesłuchania Ganda pomyślałam, że Twoja wyobraźnia jest... niepokojąca xD
Uff, układałam w myśli ten komentarz setki razy,a i tak nie wyszedł taki, jak chciałam^^""" Cóż, na zakończenie powiem tylko, że mam nadzieję, iż po zakończeniu "Zdrady" nie każesz nam zbyt długo czekać n kolejną porcję Twojej twórczości.
Pozdrawiam serdecznie.

Mortima

no to fajnie ciesze się, że pracujesz w miłych warunkach :) Swietna ta scena w gabinecie Bones... xD :) widziałam oczyma swej wyobraźni jak agent Buton omal nie pęka ze śmiechu... :) bardzo zabawnie :) idealnie ją odzwierciedlasz :) bardzo mi sie podoba :) jejku jak słodziaśnie na lotnisku, w domciu :) ... jedna ręką operuje patelnią xD :) a Booth w bardzo przyjemny sposób jej przeszkadza :) tak super to opisujesz, że mam idealne wyobrażenie danej sytuacji... a już napewno tej co wydarzyła się w kuchni i sypialni Bones :) oczywiście nic nieprzyzwoitego tylko wtulenie się w siebie :) muszę napisać to jeszcze raz, że mam przeczucie, że wcale Jack nie ma dobrych intencji i nadal będzie chciał odzyskać Bones... jak dobrze, że Booth wrócił... ja też się za nim stęskniłam :) xD w sumie to podoba mi się ta wspólna decyzja podjęta przez naszą ukochaną parę :) dzieciom trzeba pomagać :) bardzo jestem ciekawa dalszych wydarzeń :) z niecierpliwością czekam na cd :)
Oczywiście przyłączam się już do listy oczekujących nowej Twojej Twórczości :) po zakończeniu oczywiście tej, która swoją mogłaby się nigdy nie skończyć :) huh... :)
w 100 % ze wszystkim zgadzam się z Mortimą ;)

ocenił(a) serial na 9
mara625

Kochane naprawdę bardzo Wam dziękuję za wszystkie te miłe słowa:) <buziak> Bardzo miło mi się czyta, że tak spodobało się Wam moje opko. Przyznam szczerze, że jak zabierałam się za jego pisanie też obawiałam się trochę tematu teatru. Myślałam, że nikogo to nie zainteresuje, a moja nieumiejętność krótkiego pisania wszystkich zanudzi. Cieszę się, że tak się nie stało:) W życiu nie podejrzewałabym, że będzie ono taaaakie długie, ale jak zaczynałam pisać to nie mogłam przestać. Wielu rzeczy miało nie być, ale pojawiały się w trakcie pisania i zostały wprowadzone:)
(O teraz ja się rozpisałam:P) Oki, nie przeciągając...:P Kolejna część przed Wami:)
Pozdrawiam Was baaardzo, baaaardzo serdecznie i gorąco:) i przesyłam buziaki.

Ps. Kolejne opka się piszą cały czas. Jedno jest skończone. Mam też kilka drabbli, ale to są takie malutkie opka zawarte w 100 słowach. Jeśli będziecie miały ochotę poczytać, to wrzucę je w jakiś temat, wszystkie razem:)

Oki, a teraz już cedek:)


91



Rano obudził ich nieprzyjemny dźwięk budzika. Trzeba było wracać do pracy, nieważne jak bardzo teraz nie mieli na to ochoty. Woleliby zostać w domu, cieszyć się swoim towarzystwem i… bez końca zasypywać się pocałunkami. Ale brutalna rzeczywistość nakazała im podniesienie się z łóżka, zjedzenie śniadania, szybki prysznic i wyjechanie do pracy. Oczywiście rano nie obyło się bez pocałunków. Niewiadomo ile ich było, stracili już rachubę. Wystarczyło, ze jedno z nich przeszło bliżej drugiego i już za sprawką ręki i jednego zgrabnego ruchu byli ponownie złączeni ustami. Za każdym razem przystawali na dłuższą chwilę. Ich pocałunki były długie i namiętne, z trudem się od siebie odrywali i tylko płynący czas wskazywał im, że jednak muszą przestać i szykować się do pracy.
Dzisiaj rano Brennan pozwoliła Boothowi prowadzić swój samochód, nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo lubiła, jak to on prowadził. Jako że kierowcą był Booth, tym razem Bones mogła położyć swoją delikatną ręką na jego dobrze umięśnionym udzie. Booth czuł, jak uderza w niego fala gorąca i rosnące z każdą chwilą podniecenie. Musiał się pohamować, żeby Tempe nie zauważyła i nie zorientowała się, do jakiego stanu go doprowadza. Ale ona za dobrze go znała, oj za dobrze. Doskonale czuła, co się z nim dzieje, nie musiała nawet spoglądać na jego… spodnie. Widziała wszystko wypisane na jego twarzy. Choć nigdy nie miała umiejętności czytania z czyjejś mimiki, to jego znała na wylot i wiedziała, co się z nim dzieje. Cieszyła się w duchu. Zawsze działała na mężczyzn, ale nie tak jak na niego, nie w ten sposób i choć miała ochotę zbliżyć się do niego jeszcze bardziej, czuła, że musi poczekać, ze jeszcze ten moment nie nadszedł. Booth nie jest mężczyzną, takim jak inni. Jest niezwykły i nie chciałaby go urazić.
Dojechali do Instytutu. Oboje wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku drzwi.
-Booth, nie musisz mnie odprowadzać do gabinetu. Trafię- uśmiechnęła się i spojrzała na niego.
-Wiem, ale chcę. Pozwól mi na tę przyjemność- uśmiechnął się, a Bones czuła, ze miękną jej kolana.
-Dobrze. Dla ciebie wszystko, Seeley- weszli razem do środka. Następny cel: gabinet Brennan. Jak zwykle o tej porze w Jeffersonian nie było nikogo, Booth postanowił wykorzystać chwilę wolności i kiedy tylko przekroczyli próg gabinetu Tempe i zbliżyli się do biurka, podszedł do niej, objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił.
-Booth, jesteśmy w pracy… Jak ktoś wejdzie?- powiedziała, ale tak właściwie to wcale jej to nie przeszkadzało.
-Spokojnie. O tej godzinie nie ma jeszcze nikogo- odgarnął jej włosy na bok i zajął się całowaniem i pieszczeniem jej pięknej szyi.
-Uwielbiam jak tak robisz- z trudem wyszeptała.
-Wiem… Dlatego to robię… - mówił między pocałunkami.
Bren odwróciła się do niego i przyciągnęła jego twarz do swojej. Nadal nie mogli się sobą nacieszyć, złączyli się chyba już setny raz dzisiejszego poranka, w namiętnym, pełnym czułości pocałunku. Wpletli swoje ręce we włosy partnera, Booth lekko pchnął Bones, tak że wylądowała na biurku. Siadła i nadal nie przerywali pocałunku. Seeley oparł ręce o biurko i zamknął ją w swoich ramionach.
-Kocham cię, Bones…- szeptał.
-Ja… Booth…
-wiem, kochanie. Wiem…
-Hej, sweety!- krzyknęła Angela wpadając z impetem do jej gabinetu- Ups…- dopiero teraz zobaczyła, co się dzieje. Zaobserwowany obrazek bardzo ją ucieszył. Booth i Brennan na dźwięk głosu artystki odskoczyli od siebie i spojrzeli na nią z głupimi minami. Chyba byli lekko zakłopotani- To takie gorące!- piszczała- No już nie krępujcie się, nie macie się czego wstydzić, mnie tu w ogóle nie było- na palcach wycofała się z pomieszczenia i z uśmiechem na twarzy pognała do swojego gabinetu. Mogła zostać i podpatrzeć jeszcze troszeczkę, ale nie chciała im tego robić. I tak wyciągnie wszystko od Tempe. Inaczej nie nazywała by się Angela Montenegro.
-No to ładnie, co?- powiedział Booth z głupim uśmieszkiem- Za chwile cały Instytut będzie wiedział o naszym pocałunku.
-Nie, chyba nie…- odpowiedziała.
-Przecież to jest Angela, Bones. Nie daruje nam tego.
-Ona wie…
-Co wie?
-O… o nas. Wie.
-Żartujesz?- jego oczy nagle przybrały dziwnie okrągły kształt.
-Nie, dlaczego? Rozmawiałam z nią jakiś czas temu i… wygadałam się, ze jest miedzy nami coś więcej niż tylko przyjaźń.
-Ty Bones?- nadal był w szoku.
-Tak… Miałam… A nieważne. Tak jakoś po prostu wyszło. Gniewasz się?
-No coś ty! Ja mógłbym się gniewać na ciebie? Jeszcze za to, że powiedziałaś najlepszej przyjaciółce o naszych relacjach. Nigdy w życiu Bones. Jestem szczęśliwy.
-Tak?
-Tak, bo to znaczy jedno. Jestem dla ciebie ważny i to wiesz.
-Doskonale o tym wiem, Booth.
-Kochana, muszę wracać do FBI. Nie było mnie tak cztery dni. Cullen pewnie będzie chciał się dowiedzieć coś niecoś o szkoleniu, także… muszę uciekać.
-Szkoda. Najchętniej nie rozstawałabym się z tobą nawet na chwilę.
-ja też, ale praca.
-Wiem. Zobaczymy się później?
-Pytanie, Bones. Jasne, ze się zobaczymy. Jak tylko Cullen pozwoli mi wyjść to od razu do ciebie przylecę.
-Przylecisz? Ale… no taaak, powiedzonko, rozumiem- uśmiechnęła się szeroko, Booth podszedł do niej bliżej, ramieniem objął ją w tali i przyciągnął do siebie.
-Nawet nie wiesz, jak to w tobie kocham- powiedział namiętnym głosem.
-Jak bardzo kochasz?- spytała zalotnie.
-Mam ci udowodnić?
-Tak…
-Z przyjemnością- pocałował Brennan długo, namiętnie, tak że zabrakło im tchu.
-Aż tak?- spytała, kiedy musieli przerwać by zaczerpnąć odrobinę powietrza.
-Jeszcze bardziej
-To można całować z jeszcze większą namiętnością, pożądaniem i uczuciem?
-Musimy po prostu nad tym popracować.
-Już się cieszę na myśl o takiej… pracy- oboje się uśmiechnęli. To oznaczało więcej pocałunków, więcej namiętności, więcej miłości, uczucia, pasji, pożądania… wszystkiego. I kto wie do czego te wszystkie rzeczy mogą ich doprowadzić?
-Ok., muszę już jechać, ale jak tylko będę miał wolną chwilkę od razu wsiadam w samochód i jadę do ciebie.
-Trzymam cię za słowo.
-O proszę, zapamiętałaś.
-Tak. Widzisz jednak czegoś mnie nauczyłeś.
-Na to wygląda. Do zobaczenia Bones
-Booth, weź mój samochód- sięgnęła do torebki po kluczyki i podała mu je.
-Dzięki, Bones.
-Nie ma za co. Wiem, że mój samochód jest z tobą bezpieczny.
-Oj, tak. Do zobaczenia
-Pa, Seeley- jeszcze jeden krótki buziak na pożegnanie i Agent wyszedł z Jeffersonian. Tempe została sama w gabinecie, czekała na jakieś informacje a w wolnym czasie postanowiła wysłać mejla do Jacka, że się zgadza na udział w spektaklu, ten ostatni raz, oczywiście pod warunkiem, ze Booth będzie mógł przy niej być cały czas. Później zajęła się pisaniem kolejnego rozdziału książki. Minęła godzina, kiedy wpadła do niej artystka.
-Sweety!
-Ange, tylko proszę cię, nie ciągnij mnie za język- kolejny zwrot potoczny. Coraz szybciej się uczy.
-nie, nie teraz… Chociaż to cię nie ominie, ale nie dlatego przyszłam. Zrobiłam na Angelatorze rekonstrukcję obrażeń tych dwóch dziewczynek i … to chyba nam wiele wyjaśnia. Zdaje się, ze wiem już, jak wyglądał morderca…
-To chodźmy szybko- Bren zerwała się z krzesła i obie ruszyły do gabinetu artystki- Cam już wie?
-Tak, zaraz przyjdzie. Jack i Wendell też. Booth jest?- rozmawiały w drodze.
-Pojechał do FBI.
-Ok., jeśli to będzie ważne, trzeba będzie go ściągnąć z powrotem.
-To da się zrobić.
Doszły do gabinetu artystki. Po chwili pojawili się Dr Saroyan, Wendell i Dr Hodgins.
-Ok., kochani… Chyba możemy zaczynać…- powiedziała Angela uruchamiając Angelator…

ocenił(a) serial na 9
brenn73

92.



Na Angelatorze pojawił się obraz: kontur dwóch małych dziewczynek, obie leżą blisko siebie, płaczą. Nad nimi pochyla się postać. Zakrywa ręką buzię jednej z nich, drugą przyciska do podłoża w miejscu, gdzie znajduje się jej klatka piersiowa.
-Wydaje mi się, że to było tak…- zaczęła Angela- Obie dziewczynki zaczęły płakać, a osoba, która wtedy z nimi była, przestraszyła się tego i zamknęła usta jednej z nich, mała zaczęła się dusić z braku powietrza. Twarze dzieci są małe i widocznie przez przypadek zasłoniła dziecku też nos, także nie miało jak oddychać. Drugie mogło się rzucać na przykład, może podświadomie się bało, więc osoba dorosła, przycisnęła je do miejsca, na którym leżało, tutaj- wskazała na obrazie- ucisnęła jej klatkę piersiową. Kości dzieci są bardzo słabe, siła nacisku była duża i zmiażdżyła jej klatkę piersiową…- mówiła smutnym głosem- Teraz. To jest moment zmiażdżenia kości i śmierć pierwszej z dziewczynek Alice…
-Mój Boże…- wymsknęło się Dr Saroyan.
-Druga dziewczynka została uduszona… jej obrażenia klatki piersiowej wskazują na nieudaną próbę resuscytacji… Sprawca chciał ją ratować, ale było już za późno…
-Ange, możesz dokładnie określić siłę z jaką napierała ofiara na obie dziewczynki?- spytała Brennan, w jej głosie również słychać było smutek.
-Tak…
-Możesz na podstawie tego ustalić, jakiego wzrostu był sprawca i przybliżoną wagę?- spytała Cam.
-Tak… Chwileczkę, wprowadzę dane do komputera… uwzględnię kąt zniszczeń na kościach, będziemy widzieli, na jakiej wysokości leżały dziewczynki w chwili śmierci…- kliknęła kilka razy i po chwili ukazał się wynik- Mam. Wzrost 168 centymetrów i waga… 56 kilogramów… Sprawcą zdecydowanie była kobieta…
-Kobieta?- zdziwił się Wendell.
-Tak…
-Nie znalazłem żadnych innych cząsteczek niż tych zebranych z miejsca znalezienia ciał…- powiedział Hodgins- Zostały zamordowane gdzie indziej i porzucone.
-Leżały na wysokości pasa sprawcy…- mówiła Bones- wygląda to tak, jakby znajdowały się na jakimś stole…
-Może na stole do przewijania?- rzuciła pomysł Ange.
-To znaczy… O Boże…- Bren otworzyła szeroko oczy- Chyba wiem kto mógł to zrobić… Zadzwonię do Bootha- odeszła na bok, szybko wyciągnęła telefon i wybrała numer agenta.

FBI,
W kieszeni Bootha dzwoni telefon, spogląda na wyświetlacz
-Przepraszam dyrektorze…- mówi do Cullena siedzącego naprzeciwko- Dzwoni Bones…
-A tak, tak jasne…- odpowiedział z uśmiechem.
-Booth- odbiera telefon- Wiecie kto to zrobił?... Ok… Już po ciebie jadę.- zamyka motorolę- Wiedzą kto zamordował te dwie bliźniaczki.
-Jedź Booth. Dobrzy są ci twoi zezulce.
-Najlepsi dyrektorze- zabrał kurtkę z oparcia krzesła- Do widzenia.
-Do widzenia Booth- Seeley wyszedł i chwilę potem pędził do Jeffersonian.

JESSFERSONIAN
Brennan chowa telefon.
-Będzie tu za dziesięć minut- mówi- Idę się przebrać. Ange świetna robota.
-Jesteś pewna, ze to ona?- spytała Cam.
-Jeśli to ona to Booth będzie o tym wiedział, jak ją przesłuchamy. Ona pasuje mi do tych danych, które wyciągnęła Angela. Do zobaczenia później- rzuciła obracając się w drzwiach. Po drodze do gabinetu zdjęła fartuch, rzuciła go na wieszak u siebie, zabrała torbę i wyszła przed Instytut. Akurat podjechał Booth.
-Chodź Bones- krzyknął z samochodu. Wsiadła do środka- Cześć- uśmiechnął się do niej kiedy zapinała pasy.
-Cześć, Booth- nachyliła się do niego i pocałowali się na powitanie.
-Ok., jedziemy do niej.
-Tak. Jedziemy- ruszyli na sygnale z powrotem na ulicę o dziwnie zabawnej i nie pasującej do otoczenia nazwie.
Zatrzymali się przed zniszczonym budynkiem, z odpadającą nazwą ulicy Sweet Street 89, wysiedli i poszli na górę. Drugie piętro, drzwi z numerem 13, zapukali. Ponownie otworzyła im młoda kobieta z zapuchniętymi oczami.
-FBI, Agent Specjalny Seeley Booth, to moja partnerka…- zaczął Booth.
-Dr Temperance Brennan. Wiem, spotkałyśmy się już- dokończyła za niego kobieta- Co państwa do mnie sprowadza? Ostatnim razem był tutaj inny agent…
-Możemy porozmawiać?- spytała Bren.
-Tak…- weszli do środka- Wiecie już coś na temat śmierci moich dziewczynek?- weszli do dużego pokoju. Nic się nie zmienił, nadal był bałagan i pełno porozrzucanych chusteczek.
-Obawiam się, że tak- powiedział Booth siadając na kanapie. Obok niego siadła Brennan.
-To znaczy?- spytała, a Booth mógłby przysiąc, że przez jej twarz przebiegł cień strachu.
-To znaczy, ze wiemy kto zamordował Alice i Helenę Star- powiedziała Tempe
-K… kto?- widać było, ze jest coraz bardziej zdenerwowana.
-Pani…- zaczął wolno Booth.
-Ja?! Pan żartuje?!- krzyknęła.
-… doskonale wie, kto to zrobił- dokończył.
-Niby skąd?
-Mamy dowody pani Star, niepodważalne dowody.- odezwała się Tempe.
-Chce nam pani coś powiedzieć, zanim podamy pani nazwisko mordercy?- spytał Booth.
-Ja… Ja… Już wiecie, prawda?- oboje kiwnęli głowami. Anna opadła na fotel i ukryła twarz w rękach. Zaczęła płakać i mówić przez łzy- tak… Tak, to przeze mnie nie żyją… Ja… ja je zabiłam…
-Anna Star, aresztuję cię za morderstwo swoich szesnastomiesięcznych córek i porzucenie ich ciał- Booth wstał, wyciągnął kajdanki i podszedł do płaczącej kobiety. Nic nie powiedziała, wstała i dała się zakuć- Pojedzie pani z nami do FBI, tam jeszcze panią przesłuchamy. Wyjaśni nam to pani.
Wyszli z mieszkania i pojechali do siedziby FBI.

Pokój przesłuchań.
-Nie wiem jak to się stało… Ja… Kiedy dowiedziałam się, ze jestem w ciąży, załamałam się, nie chciałam mieć dzieci. Próbowałam studiować, jakoś udawało mi się pogodzić pracę i studium, na uniwersytet nie było mnie stać, a chciałam mieć jakiekolwiek wykształcenie, cokolwiek, żeby móc później pracować gdzie indziej niż na taśmie czy kasie… Ale wszystkie moje plany runęły kiedy dowiedziałam się o ciąży… Potem mój chłopak, powiedział, ze on nie chce mieć dzieci i że skoro sama do tego doprowadziłam to muszę sobie teraz z tym poradzić. on nie będzie się w to pakował i odszedł. Ja zostałam sama… potem okazało się, że to bliźniaki… To był koniec świata dla mnie… Urodziły się, a ja nie potrafiłam na nie patrzeć… Cały czas czułam, ze przez nie zmarnowałam sobie życie… I tego dnia… Miałam koszmarny czas, wpadłam w depresję, wywalili mnie ze studium… za nieobecności, a one… zaczęły płakać, tak przeraźliwie głośno płakać. Nie wiedziałam co zrobić. Próbowałam je uspokoić, ale to nic nie dawało… zakryłam twarz Heleny ręką… wtedy Alice zaczęła się rzucać, nie wiem co w nią wstąpiło, przycisnęłam ją, trochę za mocno do stolika na którym leżały… miałam je przewinąć… i… i przestała… nie ruszała się… Potem zobaczyłam, ze Helena też nie oddycha… Przestraszyłam się, próbowałam ją ratować, ale było już za późno… Bałam się, nie wiedziałam co mam zrobić… Zabrałam je ze sobą i… i zakopałam niedaleko opuszczonego placu zabaw… pochowałam moje córeczki… Ja…- rozpłakała się już na dobre i nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Booth i Bones patrzyli na nią i sami nie wiedzieli co mają czuć. Ta kobieta zabiła szesnastomiesięczne dzieci, swoje dzieci… Wyszli z pokoju przesłuchać, inny agent zabrał Annę do aresztu, tam będzie czekała na proces…

Gabinet Bootha.
-To chyba najgorsza sprawa nad jaką pracowałem…- powiedział siadając za biurkiem.
-Przerażająca…- dodała Bren siadając na jego kolanach. Przytuliła się do niego mocno.
-Nie rozumiem tego… Przestraszyła się płaczu swoich dzieci i… zabiła je…- gładził delikatnie Bones po głowie.
-Musimy je pochować, Booth… Ta kobieta tego nie zrobi, nawet nie ma pieniędzy na to… Ja mam i chciałabym to zrobić…- spojrzała w jego oczy- Należy im się porządny pochówek…
-Masz rację… Musimy to zrobić.- dodał całując ukochaną w usta. Z oka Bren spłynęła łza, trochę za dużo emocji jak na jeden dzień. Szybko jednak poczuła ciepło w sercu. Smak ust partnera powodował, że czuła się bezpiecznie i… wiedziała, że ma go blisko siebie, w każdej chwili. Nawet w tak złej i nieprzyjemnej, jak teraz…

brenn73

z wielką przyjemnością przeczytam Twoje malutkie opowiadanka :)
nie mogę w to uwierzyć - a mianowicie w to, że to matka tych dziewczynek je zabiła... bo co?? bo zaczęły płakać ! nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy... sądziłam, że to ktoś zupełnie inny... potrafisz zaskakiwać :) a tak z innej bajki to pięknie jest teraz między B&B :) tak niewinnie, nieskazitelnie poprostu super :) Bones ma dobre serce - dobrze, że urządzi pogrzeb tym bliźniaczkom :) och jak TY to wszystko pięknie piszesz, opisujesz, że ja już się tak uzależniłam od tego opoka, że mnie mama będzie musiała chyba na odwyk wysłać xD :) z niecierpliwością oczekuję dalszych części :)
Również bardzo serdecznie i milutko pozdrawiam naszą cudowną autorkę tego rewelacyjnego opowiadania i przesyłam Buziole (mam nadzieję, że dolecą i trafią dobrze do adresata xD )

ocenił(a) serial na 9
mara625

Trafiły trafiły:) To w takim razie, może żeby nie robić później dodatkowego tematu, to te króciutkie wrzucę tutaj, jak zakończy się to opowiadanie:)
Teraz kolejna część, dwie, bo ta jednak krótsza taka jest:)
Mówisz na odwyk? Ups...

93.



Po południu kiedy Brennan już wróciła do Instytutu, skontaktowała się z byłą opiekunką bliźniaczek- Kate Buck. Rozmawiała z nią na temat pogrzebu Alice i Heleny. Kobieta była bardzo wdzięczna Tempe za to, ze chce pomóc, mimo tego, co zrobiła Anna. „To nie jest wina dzieci, ze ich matka okazała się morderczynią. Zasługują na godny pochówek”, mówiła. Dogadały się w kwestii terminów i pożegnały. Opiekunka zdążyła przywiązać się do małych przez ten krótki czas opieki nad nimi. Pogrzeb ma odbyć się szybko. Jutro po południu. Udało się pozałatwiać wszystkie sprawy. Kiedy skończyła rozmawiać, razem z przyjaciółmi zajęła się przygotowaniem kości do jutrzejszej ceremonii. Dzień minął szybko. Wieczorem kiedy Bren siedziała przed swoim komputerem przyszedł Seeley.
-Hej, Bones- powiedział podchodząc do niej
-Cześć, Seeley.- odpowiedziała i od razu się do niego odwróciła. Oczywiście na powitanie nie mogło zabraknąć kolejnego namiętnego pocałunku. Nie krępowali się, Cam i Wendell już wyszli, a Angela już wszystko widziała i pewnie Hodgins już też o wszystkim wie. Wydarzenia dzisiejszego dnia powstrzymały artystkę od wypytania Bren o szczegóły, ale ona i tak wiedziała, że Ange nie odpuści. Jeszcze przyjdzie wszystko z niej wyciągnąć.
-Jak minęło popołudnie?- spytał.
-Załatwiliśmy wszystkie formalności odnośnie pogrzebu Alice i Heleny Star. Jutro ma być uroczystość, po południu. Rozmawiałam z ich opiekunką.
-Jak zawsze wszystko załatwiłaś w szybkim tempie. Moja kochana Bones- odgarnął jej włosy za ucho i patrzył z miłością na twarz ukochanej kobiety. Zawsze ją podziwiał za to jak potrafi wszystko załatwić. Usłyszeli kliknięcie, spojrzeli na monitor komputera Brennan. Pojawiła się nowa wiadomość. Tempe otworzyła ją
-To Jack- powiedziała patrząc na adres nadawcy- Wysłałam mu dzisiaj mejla ze zgodą na udział w spektaklu, oczywiście z naszymi warunkami- uśmiechnęła się do Seeley’a.
-Oczywiście- również się uśmiechnął i razem spojrzeli na treść wiadomości. Bren zaczęła czytać
-Temperance, bardzo się cieszę, że się zgodziliście. Jak już mówiłem, tutaj chodzi o dzieci, nie o mnie i cieszę się, ze odzieliśmy te dwie sprawy. Podziękuj Agentowi Boothowi ode mnie. Jest naprawdę w porządku. Oczywiście zgadzam się na Wasze warunki. Może być obecny na każdej próbie, zawsze i wszędzie jeśli takie jest wasze życzenie. Z mojej strony już nic Wam nie zagraża. Zrozumiałem swój błąd i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczycie.
Tempe, myślę, że więcej niż dwie próby nie będą nam potrzebne. Musimy tylko wszyscy odświeżyć sobie przebieg spektaklu. Za cztery dni byłaby pierwsza próba. Następnego dnia druga, a potem już jedziemy na Festiwal. Daj znać czy terminy Ci odpowiadają.
Serdecznie Was pozdrawiam. Jack.
-Mimo że nie lubię tego gościa, to uważam, że zachował się w porządku. Może jednak będziemy w stanie mu wybaczyć?- powiedział, kiedy Bren skończyła czytać.
-Może tak. Odpiszę mu później. Musze pogadać z Cam o tych terminach. Będziemy potrzebowali trzy dni wolnego. Myślisz, ze Cullen się zgodzi?
-Mam nadzieję. Mam jeszcze niewykorzystany urlop, więc, skoro nie ma teraz żadnej sprawy… Rozwiązana za nami. Chyba nie powinno być żadnego problemu.
-Mam nadzieję.
-Nie martwmy się teraz o to. Chodźmy do domu- podał Bren rękę, podała mu swoją. Podniósł ją i oczywiście nie omieszkał znowu jej pocałować.
-Zostaniesz dzisiaj u mnie? Tak jak wczoraj?- spytała niepewnie.
-Chcesz tego?
-Tak. Bardzo miło jest wstać rano obok osoby na której ci zależy. Lubię zasypiać obok ciebie, w twoich ramionach… Budzić się i móc cię pocałować…
-Zostanę z tobą, Bones. Oczywiście, ze zostanę. Jeśli ty tego chcesz, ja tym bardziej.
-To może wpadniemy po drodze do ciebie, po jakieś ciuchy, co?
-Ok. nie mogę ciągle chodzić w jednym i tym samym.
-Nie możesz- zaczęli się śmiać.
-To chodźmy.
Wyszli z Instytutu. Jak postanowili tak zrobili. Po drodze do mieszkania Bones, wstąpili do Bootha, spakował do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyli do Tempe.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

94.




Szybko położyli się spać. Dzień był jednak trochę męczący. Oczywiście nie zabrakło długich, pełnych pasji pocałunków i czułych słów. Jak zawsze zasnęli wtuleni w siebie.

Kolejny piękny poranek, kiedy dwoje kochających się ludzi budzi się obok siebie. Otwierają oczy, widzą ukochaną twarz i wiedzą, że nieważne jak ciężki dzień ich czeka, oni i tak stawią mu czoła, bo wiedzą, że razem mogą pokonać i przejść przez wszystko. Świadomość bezpieczeństwa, wzajemne zaufanie, kochające usta, w których w każdej jednej chwili mogą się zatopić i powoli rozpływać, choć z antropologicznego punktu widzenia wiedzą, że jest to niemożliwe. Ale kto w takiej chwili zastanawiałby się nad antropologicznym sensem tych słów?
Przywitał ją szeroki uśmiech ukochanego mężczyzny, najpiękniejszy widok z samego rana. Pocałunek, potem kąpiel, śniadanie i ponownie ruszają do Jeffersonian. Booth odwozi Bones, sam wraca do FBI. Jego czeka rozmowa z dyrektorem Cullenem, ją czeka rozmowa z Dr Saroyan. Po południu wszyscy stawią się na cmentarzu w celu pożegnania dwóch niewinnych, zamordowanych dzieci.

JEFFERSONIAN
-Dr Saroyan?- spytała Bones stając w drzwiach gabinetu szefowej- Mogę na chwilę?
-Oczywiście, Dr Brennan- odpowiada z uśmiechem- Coś się stało?
-Nie, nic poważnego. Mam do ciebie małą prośbę…
-Słucham?- Tempe usiadła na krześle naprzeciwko Cam, wzięła głęboki oddech i zaczęła
-Chciałam prosić cię o trzy dni wolnego.
-Mogę wiedzieć dlaczego?- spytała miłym tonem.
-Jasne, to nie jest żadna tajemnica. Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy dla dzieci z domów dziecka
-Rozumiem…
-Teatr, w którym grałam został zaproszony na ten festiwal i Jack prosił mnie o udział w spektaklu „3siostry”. Zgodziłam się, Boothowi też to nie przeszkadza. Ma jechać ze mną, jeśli Cullen nie będzie miał nic przeciwko. Będę musiała pojawić się na dwóch wznowieniowych próbach i oczywiście później na spektaklu podczas festiwalu. Próby pewnie będą w godzinach mojej pracy, dlatego potrzebuję tego wolnego.
-Nie ma sprawy, Dr Brennan. Myślę, że nie będzie żadnego problemu. Spokojnie możesz jechać. Booth się zgodził mówisz?
-Tak. Sam powiedział, ze powinnam wziąć udział. Wie, ze zależy mi na dobru dzieci i… czuł, że chcę to zrobić. Nawet jeśli oznacza to spotkanie z Jackiem. Dlatego też postawiliśmy warunek. Zgodzę się, jeśli Booth będzie mógł być przy mnie przez cały czas.
-Cieszę się, że tak dobrze się między wami układa.
-Ja też…
-Nie powiedziałaś mu, prawda?- spojrzała na smutną minę Bren.
-Nie… Nie potrafię…
-Brennan, wiesz, ze nie masz wyjścia.
-Wiem… Ale teraz jest między nami tak pięknie… Boję się, że jak mu powiem to wszystko zniknie.
-Im później to zrobisz, tym będzie gorzej. Powinnaś jak najszybciej mu powiedzieć. Teraz, póki jeszcze nie widać po tobie… Za kilka tygodni już nie ukryjesz, ze jesteś w ciąży. Gorzej będzie jak sam się domyśli.
-Wiem, Cam… Muszę mu powiedzieć, ale…
-Zrób to…- chwilę milczały. W końcu Bones wstała
-Dziękuję Cam… Muszę wracać do siebie… Pamiętasz, ze dzisiaj jest pogrzeb?
-Tak, pamiętam. Oczywiście będziemy na nim.
-Dzięki…- Bones wyszła do swojego gabinetu, tam czekała już na nią Angela.
-Hej sweety.
-Ange, cześć. Co cię do mnie sprowadza?- artystka spojrzała na nią z miną „już ty dobrze wiesz”- I po co ja pytam?- Bren przewróciła oczami i siadła na krześle- Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko sweety- uśmiechnęła się szeroko, usadowiła wygodnie na krześle i czekała na opowieść.
-Jeśli musisz wiedzieć…
-Muszę
-Ja i Booth… jesteśmy razem… To znaczy wiesz tak… nie wiem dokładnie jak to określić, ale…- artystka wydała z siebie wysoki dźwięk, tak że Bren musiała zatkać na chwilę uszy- Ange, chcesz, żebym ogłuchła?
-Wiedziałam, że to się w końcu stanie- nie mogła pohamować radości.
-Tak…
-Spaliście ze sobą?- spytała bez ogródek.
-Co? Nie, jeszcze nie.
-Zgłupiałaś?
-Ange…
-Nie chcesz?
-Oczywiście, ze chcę, ale myślę, że to jeszcze nieodpowiedni moment… Jeszcze nie jesteśmy na to gotowi.
-Żartujesz sobie ze mnie.
-Nie, Ang. poza tym wiesz, ta cała sytuacja z moją… ciążą i Jackiem…
-Nie powiedziałaś mu?- otworzyła szeroko oczy.
-Jeszcze nie.
-Sweety! Musisz mu to powiedzieć! On musi wiedzieć, po prostu musi wiedzieć. Zwłaszcza teraz, jak już jesteście razem. Wyobrażasz sobie, jak zareaguje, kiedy się dowie za późno? Kiedy dowie się, ze go okłamywałaś?
-Boję się. Nie chcę go stracić…
-Wiem, ze się boisz, ale nie możesz mu tego robić, Bren.
-Wiem… Powiem mu…
-Mam nadzieję…

FBI
Booth stoi przed gabinetem Cullena i boi się zapukać. W końcu bierze głęboki oddech i decyduje się, uderzył kilka razy w drzwi. Usłyszał „proszę” i wszedł.
-Witam dyrektorze- powiedział zamykając za sobą drzwi.
-Witaj, Booth- odpowiada- Słyszałem. Sprawa zamknięta, gratuluję kolejnego sukcesu.
-Dziękuję… Ale ja przyszedłem w innej sprawie. Ma szef czas?
-Co to za sprawa, Booth?
-Chciałbym poprosić o trzydniowy urlop.
-Z powodu?
-Bones ma wziąć udział w jeszcze jednym spektaklu na festiwalu organizowanym przez fundację. Zbierają pieniądze dla dzieci z domów dziecka. Chciałbym być przy niej, zwłaszcza, że będzie tam tan Jack… dyrektor teatru.
-A co on ma do tego?
-Powiedzmy, ze ostatnim razem źle się zachował w stosunku do Bones i teraz chciałbym mieć go na oku i… pilnować Tempe…
-Jej bezpieczeństwo jest dla ciebie najważniejsze, co?
-Tak, szefie.
-Nie widzę przeciwwskazań. Sprawa rozwiązana, nowej nie ma… Jak tylko dostarczysz mi zaległe raporty, możesz brać wolne.
-Naprawdę?
-Oczywiście Booth. Muszę dbać o moich najlepszych agentów- Cullen się uśmiechnął.
-Dziękuję, szefie. Naprawdę dziękuję. To dla mnie bardzo ważne.
-Wiem. Dlatego też się zgadzam. Pilnuj Dr Brennan i opiekuj się nią.
-To mogę panu obiecać- na twarzy Bootha pojawił się szeroki uśmiech.
-No to zmykaj, Booth. Przyniesiesz mi raporty, bierz wolne i leć do swojej ukochanej.
-Słucham?- ostatnie słowo zwróciło szczególnie jego uwagę. Czyżby coś wiedział?
-Do ukochanej. Oj, daj spokój Booth. Myślisz, ze nikt nie widzi dookoła, co jest miedzy wami? Nie żartuj. Otaczają cię agenci. Wszyscy widzą, jak patrzysz na Dr Brennan. Domyślam się, ze jest dla ciebie najważniejsza i wasze relacje dawno przekroczyły próg przyjaźni- Seeley patrzył z szeroko otwartymi oczami na dyrektora- Nawet jeśli sami się do tego przed sobą nie przyznajecie.
-Nie przeszkadza to panu?
-Dlaczego? Jeśli dwoje ludzi się kocha i łączy ich coś tak wspaniałego jak miłość, czemu miałoby mi to przeszkadzać?
-Pracujemy razem…
-Ale ty pracujesz w FBI, a Dr Brennan w Instytucie Jeffersona. Współpracujemy razem, ale… sam wiesz.
-Dziękuję szefie- Booth ponownie się uśmiechnął.
-Nie masz za co mi dziękować, a teraz zmykaj.
-Jasne. Do widzenia. Jeszcze dziś dostarczę panu raporty.
-Wiem. Do widzenia- Booth szybkim krokiem wyszedł i podążył do swojego gabinetu.

brenn73

no to się cieszę, że trafiły :) widocznie pracuje tu dobry "listonosz" xD :) jestem oczywiście jak najbardziej za tym aby te króciutkie opoka pojawiły się jeszcze na tym forum :) nie widzę żadnych przeciwwskazań :) co do opoka, no cóż, co ja mogę takiego nowego napisać: podobało mi się bardzo, zresztą jak każda inna część :) Angela oczywiście zawsze musi wszystko wyciągnąć od Bones xD :) i jej się to udaje, bo ona nie ma nic przeciwko jak widać :) podoba mi się ta relacja miedzy B&B :) uważam, że dobrze, że jeszcze ze sobą nie spali (oczywiście wiesz w jakim sensie :PP ), tylko spędzają razem noce u swojego boku - to takie piękne :) hmmm... za każdym razem wyobrażam sobie ich w tych słodziaśnych sytuacjach i to wygląda wspaniale !!! a to dzięki Twoim opisom moja wyobraźnia tak intensywnie pracuje :) jak dobrze, że oboje dostali wolne ;) już widzę jak Booth z ochoczą zabiera się za te raporty... xD :) wiadomo dlaczego :) ślicznie oczywiście :)
a co do mojego odwyku to rzeczywiście "UPS.." xD :) ale to nie nastąpi tak sybko, bo mam nadzieję, że jeszcze będziesz "częstowała" nowymi "porcjami" Twojego własnego, prywatnego :PP tekstu różnych opowiastek... :) wow ale wymęczyłam moją biedną klawiaturę pisząc ten komentarz.. xD ale cóż "cel uświęca środki" jak to się mówi :) z niecierpliwością oczekuję dalszych wydarzeń... :PP
<<<THE END>>> :PPP

ocenił(a) serial na 9
mara625

"Listonosz" widać najlepszy w swoim fachu:) Oczywiście tak długo jak będziecie mieli ochotę czytać wytwory mojej wyobraźni, tak długo będę starała się dostarczać nowych tekstów:) Na wspólną noc B&B jeszcze nadejdzie czas, nie są gotowi na razie i masz rację, dobrze, że to się jeszcze nie dzieje. Bren musi jeszcze jedną ważną rzecz powiedzieć Boothowi... Najważniejszą. Właściwie to nawet dwie. Obie ważne, ale to swoim czasie. :)
No i kolejna część:)

95.

O dziwo bardzo szybko uwinął się z raportami. Napędzała go jedna myśl- jeśli uda mu się to szybko zrobić, będzie mógł opiekować się Bones i cały czas być przy niej, a to było dla niego najważniejsze. Taka myśl pomogła mu uwinąć się w ekspresowym tempie z raportami i już przed południem wylądowały one na biurku Cullena. Zbliżała się pora pogrzebu, więc pojechał do Jeffersonian po Brennan. Wszyscy w Instytucie byli już gotowi jechać. Zebrali się i podzieleni na kilka grup ruszyli na cmentarz. Tym razem Bren i Booth musieli powstrzymać się od łączenia swoich ust. Zbyt dużo świadków. Po co od razu cały Instytut ma widzieć, że wreszcie zdecydowali się zrobić ten krok? Ale tęsknili za smakiem swoich ust, to pewne. Już od kilku godzin nie mieli okazji się całować. Ach, ta miłość.
Dojechali na miejsce. Zebrała się mała grupka ludzi. Anna nie miała zbyt wielu przyjaciół, rodziny, więc ceremonia była raczej skromna, w kameralnym gronie. Przyjaciele z Jeffersonian stanęli w jednym miejscu i wsłuchiwali się w słowa księdza. Była oczywiście też opiekunka Alice i Heleny, płakała. Większość przybyłych osób płakało. Z takim rodzajem tragedii jeszcze się nie spotkali. Matka zabiła własne dzieci tylko dlatego, że płakały. To był cios dla wszystkich. Brennan stała blisko Bootha i czuła, jak powoli przestaje sobie radzić z emocjami. Do jej oczu cisnęły się łzy… Myślała o dziecku, które nosi pod sercem, o tym jakie ono będzie, jak potoczy się jej życie, i najważniejsze jak powiedzieć o tym Boothowi i jak na to zareaguje. Myślała o tych dwóch małych dziewczynkach, które nawet jeszcze nie zdążyły zacząć swojego życia, a już musiały się z nim pożegnać. Nie wytrzymała, łza spłynęła jej po policzku. Seeley zauważył, co się z nią dzieje i dyskretnie złapał ją za rękę. Oczywiście nie umknęło to uwadze Angeli i Cam. Czując ciepło jego dłoni trochę się uspokoiła i wyciszyła emocje bólu, smutku i strachu. Wiedziała, że on jest i to było najważniejsze. „Muszę mu powiedzieć” pomyślała i dreszcz strachu przeszedł przez jej ciało.
Ceremonia się zakończyła. Do Brennan podeszła Kate.
-Dziękuję Dr Brennan- powiedziała ocierając łzy chusteczką- Dziękuję z całego serca. Nikogo nie byłoby stać na takie pochowanie dziewczynek…
-Nie ma za co, Kate. Zasłużyły na to. Nieważne jaka jest ich matka, one nie zrobiły nic złego…- podały sobie ręce. Kate ze spuszczoną głową odeszła.
-Masz wielkie serce, Bones- powiedział Booth patrząc na twarz ukochanej.
-Nie mogłam postąpić inaczej, Seeley…- odpowiedziała cicho.
-Wiem… Chodźmy do domu…
-Tak… chwileczkę- opuściła Bootha i podeszła do Dr Saroyan- Cam?
-Tak, Dr Brennan?- patolog odwróciła się w jej stronę.
-Mogę nie wracać już dzisiaj do Instytutu? Nie czuję się na siłach po tym…
-Dobrze. Jedź do domu i odpocznij- powiedziała z uśmiechem. Doskonale wiedziała dlaczego Bren przeżywa to bardziej niż inni. W końcu ona też niedługo zostanie matką.
-Dziękuję…- wróciła do Bootha- Możemy wracać. Ale Cullen…
-Nie będzie miał nic przeciwko. Oddałem mu zaległe raporty i właściwie nie mam nic do roboty, więc spokojnie możemy jechać do ciebie.
-Dobrze…- poszli do SUV’a, wsiedli i ruszyli do domu. W drodze oboje milczeli. Chyba emocje po pogrzebie jeszcze w nich siedziały. Ale dwoje tak bliskich sobie ludzi, wcale nie musi ciągle rozmawiać, żeby wiedzieć, co czują. Oni po prostu to wiedzą. Są jak jedna osoba, myślą tak samo więc słowa nie są im potrzebne.

Mieszkanie Brennan
Ściągnęli kurtki, buty i wreszcie mogli się sobą nacieszyć. Całować zaczęli się już w przedpokoju i powoli przeszli do salonu. Siedli na kanapie i kontynuowali pieszczoty. Dopiero po jakimś czasie kiedy siedzieli wtuleni w siebie

Zbliżał się wieczór. Zrobili sobie kolację i poszli spać. Mocno w siebie wtuleni, czuli się bezpiecznie.

ocenił(a) serial na 9
brenn73

-Rozmawiałem dzisiaj z Cullenem o urlopie- zaczął Booth.
-Tak? I co powiedział? Zgodził się?
-Tak. Postawił jeden warunek.
-Jaki?
-Właściwie to można nawet powiedzieć, ze były dwa warunki.
-Jakie, Booth?
-Pierwszy: zaległe raporty mają się znaleźć na jego biurku. To już spełnione. Dziś oddałem wszystko.
-A drugi?
-Drugi: mam cię pilnować i opiekować się tobą- uśmiechnął się.
-Opiekować się mną?
-Tak. Tak powiedział
-Domyśla się?
-Wie o nas.
-Powiedziałeś mu?
-Nie musiałem. Już od dawna wiedział.
-I nie ma nic przeciwko?
-Nie. Cieszył się
-Ja też się cieszę. Bałam się jego reakcji.
-Ja też, Bones, ale jest w porządku. Mogę brać urlop i pilnować cię dzień i noc.
-To dobrze- pocałowała go.- Cam też się zgodziła.
-Wiedziałem, że kto jak kto, ale Cam na pewno nie mogła odmówić ci wolnego.
-Skąd to wiedziałeś?- spytała z uśmiechem.
-Znam się na ludziach.
-Tak?- podniosła jedną brew i zbliżyła swoje usta do jego.
-Tak, kochanie. Cam to nasza przyjaciółka. Jeśli nie ma ważnego powodu, by odmówić dawania wolnego, nie zrobi tego.
-Bardzo dobra przyjaciółka Seeley- i kolejny namiętny pocałunek. Ach, te spragnione swojej bliskości usta.
Wspominając o Cam, przyjaciołach, Bones przypomniała sobie słowa Ange i Saroyan… „Musisz mu powiedzieć” Chodziło to za nią od dnia, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży. Wolałaby, żeby taki dzień nigdy nie nastąpił, ale stało się, nie da się wrócić do przeszłości i naprawić tego głupiego błędu. Chwilę znowu milczeli, ale w końcu Bren postanowiła powiedzieć coś ważnego
-Booth- zaczęła niepewnie, spojrzała na niego- Jest coś, co powinnam ci powiedzieć…
-Co chcesz mi powiedzieć?- spytał ciepłym głosem gładząc jej włosy.
-Coś bardzo ważnego, ale… zupełnie nie wiem, jak mam to zrobić… Nie potrafię ci tego powiedzieć, nie chcę cię stracić- Seeley wyczuł w jej głosie, że naprawdę się boi i miota się w sobie. Czuł, że mówienie o tym sprawia jej ogromną przykrość, że jest trudne i… bolesne- Skrzywdziłam cię i nie potrafię ci o tym powiedzieć… To było zanim jeszcze byliśmy razem, ale…
-Bones, cokolwiek by się nie działo, kocham cię- powiedział to, bo czuł, że to jest jej teraz bardzo potrzebne. Po policzkach Bones spływały łzy- Nie płacz, proszę cię- otarł delikatnie kciukiem spływające krople.
-Jestem głupia. Zrobiłam coś strasznego i nie potrafię ci się teraz do tego przyznać…
-Bones kochanie, obiecaj mi tylko jedną rzecz.
-Tak?
-Kiedy będziesz gotowa, po prostu mi o tym powiedz, dobrze?
-Booth, ja powinnam…
-Nie- przyłożył palce do jej ust- Kocham cię, cokolwiek by było, cokolwiek by się nie działo. Liczysz się tylko ty i nie ważne co było kiedyś. Jeśli będziesz gotowa, powiesz mi?
-P… powiem…- rozpłakała się i wtuliła w jego silne ramiona.
-Ciii… spokojnie, kochanie…- głaskał ją po głowie, a ona wciąż płakała- Spokojnie- przytula ją jeszcze mocniej do siebie- Zawsze będę przy tobie…- siedzieli razem na kanapie, Booth obejmował ramionami drobne ciało pani antropolog, a ona cicho szlochała, trzymając głowę na jego klatce piersiowej.
„Stchórzyłam…- myślała- nie potrafię… To tak bardzo boli… To tak bardzo zaboli jego…”

Nie wrócili już do tego tematu. Booth wiedział, że ją kocha i nie liczyło się dla niego nic, co miało związek z przeszłością. Ale gdyby tylko wiedział, jak ważna jest ta sprawa, której chciała powiedzieć mu Brennan. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo go to zaboli… Ale nie wiedział i na razie chyba się nie dowie. Bones stchórzyła. Była już bliska powiedzenia prawdy, ale czuła, ze jednak nie da rady. Nie da rady go skrzywdzić tymi słowami, bo że go skrzywdzi doskonale wiedziała. Wiedziała też, że ta rozmowa do nich wróci prędzej czy później i będzie musiała wszystko powiedzieć. Tylko kiedy to nastąpi? Czy nie stchórzy po raz kolejny?

Zbliżał się wieczór. Zrobili sobie kolację i poszli spać. Mocno w siebie wtuleni, czuli się bezpiecznie.

brenn73

oczywiście z mojej strony składam deklaracje, że będę czytać wytwory Twojej wyobraźni, ponieważ jak pisałam wcześniej jestem uzależniona głęboko od Twojej twórczości :) i wiesz bardzo mi się to podoba, że mają jeszcze na "to" czas :) oj nawet wiem o jakich dwóch ważnych sprawach musi wiedzieć Booth :PP :) swoją drogą ciekawe kiedy się reszta dowie o ich związku :) jeszcze nie mogę otrząsnąć się to tej sprawie zamordowanych dziewczynek... bardzo dobre to ze strony Bones to co zrobiła :) i jak to się mówi "niech ją Bóg w dzieciach wynagrodzi" xD :) jakie to było piękne w mieszkaniu antropolog... Booth jest wielki :) oczywiście dosłownie i w ukrytym znaczeniu xD :) wielkim skarbem jest to, że mają siebie nawzajem ;) i niech się tego trzymają :) och kolejny raz jestem bardzo zadowolona z części :) ciekawa jestem czy jakoś jeszcze zaskoczysz swoich czytelników ;PP z niecierpliwością czekam na cd :)
PS: A co do "listonosza" to ciekawe ile oni mu płacą za tak dobrze wykonywaną pracę xD ?? :PP

ocenił(a) serial na 9
mara625

A no ciekawe ile mu płącą:P Pewnie nieźle, skoro tak dobrze wykonuje swoją pracę. a może po prostu ją lubi?:P:) Hehee
Oj nie martw się jeszcze kilka zwrotów akcji będzie w tym opowiadaniu. Jeszcze myślę, że Was zaskoczę:) Mam taką nadzieję. Booth to jest prawdziwy facet z marzeń, żeby ich więcej takich na świecie było, byłoby pięknie:) Ach:P:)
A reszta też dowie sie w swoim czasie:P
Oki, to czas na cedek:)

96.



Minęło kilka dni i nastał dzień pierwszej wznowieniowej próby. Booth i Brennan pojechali po raz kolejny do teatru, w którym tak wiele się wydarzyło. Miejsca, w którym całkowicie zmieniło się życie Temperance. Kojarzyło się ze wszystkimi chwilami tam spędzonymi. Jechali razem SUV’em agenta. Po drodze śmiali się, słuchali muzyki, rozmawiali, ale Bones gdzieś w głębi czuła dziwny niepokój. Wydawało się to dziwne: ona i przeczucia? To chyba koniec świata. Nie mogła się jednak pozbyć ogarniającego ją od wewnątrz strachu. Przecież przekraczając próg teatru, wszystko do niej wróci, wszystkie obrazy z przeszłości. Foyer, gdzie Jack siłą ją pocałował, portiernia przez którą wybiegała, próbując dogonić zranionego Bootha, pokój, w którym mieszkała z dyrektorem, to co się w nim działo, ich wspólnie spędzone noce, ostatnia kłótnia, Jack na podłodze z rozwalonym nosem. Dworzec PKS na którym czekała na transport do DC, bufet, palarnia, okolice sceny, gdzie odbyły się poważne rozmowy z Angelą i Sweetsem… Wreszcie sama garderoba, w której nie raz kochała się z Jackiem. Stolik, na którym lądowali… Czy te wspomnienia nie będą jej przerażać? Chyba już powoli zaczynają. Nie miała ochoty do tego wracać. Któraś z tych kilku nocy, jakie tam spędziła zostawiła jej pamiątkę na całe życie i tym samym szansę na zaprzepaszczenie swojego szczęścia i utratę ukochanej osoby.
Starała się nie przywoływać tych złych wspomnień. Przecież były też i te dobre. Dzień, w którym próbowała z Boothem namiętną scenę ze „Szklanej menażerii”, kiedy to po raz drugi ich usta się spotkały, kiedy razem wylądowali na kanapie, dotykając swoich ciał, rozbierając się. To było wspaniałe uczucie i chyba oboje wiedzieli już wtedy, ze to wszystko nie było tylko grą. Tak tyko starali się to sobie usprawiedliwić i wmówić. Poza tym cała przygoda z „3 siostrami”… próby, rozmowy z innymi aktorami, godziny na scenie kameralnej, później pełna emocji premiera, tłum ludzi na widowni, oklaski, owacje na stojąco, kwiaty, łzy szczęścia i… Parker, jego słowa i wzruszenie po obejrzeniu spektaklu. Tak, były też dobre chwile i o nich warto pamiętać przede wszystkim.
Dojechali na miejsce i ich oczom ukazał się znajomy budynek.
-To jesteśmy na miejscu- powiedział Booth wyłączając silnik i odpinając pasy.
-Tak. Jesteśmy –powiedziała również odpinając pas i patrząc przez szybę na budynek teatru.
-Mamy ładny czas, może nawet zdążymy coś zjeść przed twoją próbą.
-Ładny czas? Jak czas może być ładny?- spytała mechanicznie, ale po chwili dodała- metafora, rozumiem- oboje się zaśmiali- A ty, jak zwykle tylko o jedzeniu, co?- odwróciła głowę w jego stronę.
-Jest pora obiadu, a jeśli dobrze pamiętam to nasza ulubiona bufetowa o tej godzinie powinna przywieźć jakieś dobre potrawy. Aż mi w brzuchu burczy na samą myśl- poklepał się po brzuchu i uśmiechnął szeroko- Chodźmy- wysiedli z samochodu i weszli do teatru. Musieli przejść przez portiernię, bo o tej godzinie główne wejście było już zamknięte.
-Temperance Brennan- Bones usłyszała znajomy głos, jak tylko przekroczyli próg portierni.
-Witam- powiedziała z uśmiechem do starszego pana.
-Jednak to prawda. Zgodziłaś się. Miło cię znowu widzieć- podszedł do niej i na powitanie pocałował ją w rękę.
-ciebie też miło widzieć- odpowiedziała
-Witam, Agencie Booth.
-Witam- podali sobie ręce.
-Musimy iść, niedługo zaczyna się próba, a chcielibyśmy jeszcze zjeść jakiś obiad- powiedziała Tempe.
-Rozumiem, rozumiem. Bufet właśnie przed chwilą został otwarty. Idźcie, idźcie.
-Do zobaczenia- powiedzieli.
-Do zobaczenia
Przeszli kawałek przez podwórko i weszli do budynku teatru od strony bufetu. Otworzyli drzwi i ich oczom ukazały się tak dobrze znane im twarze ludzi, z którymi mieli przyjemność pracować. Oczywiście na dźwięk otwieranych drzwi, wszystkie pary oczu skierowały się w ich kierunku. To, a raczej kogo tam zobaczyli wywołało niemałe poruszenie i okrzyki radości.
-Tempe!- do partnerów podbiegł Roger.
-Cześć- powiedziała. Roger mocno przytulił Bren.
-Jak miło cię znowu widzieć! Stęskniliśmy się za tobą.
-Was też miło widzieć- odpowiedziała. Po kolei podchodzili wszyscy aktorzy, i ci z obsady „3 sióstr”, i ci którzy nie grali spektaklu, ale których oboje mieli okazję poznać. Witali się z Bren i Boothem.
-Chodźcie, siadajcie z nami- Sonja pociągnęła Tempe za rękę do jednego ze stolików. Bren i Booth siedli na kanapie razem. Panowała atmosfera radości, okrzyki, śmiechy. Wyszła pani bufetowa
-Proszę, proszę, kogóż to widzą moje oczy?- krzyknęła- Tempe i Seeley. Niech no was uściskam- podeszła i wyściskała oboje- Nic się nie zmieniliście, nadal młodzi i piękni- powiedziała żartobliwie- Co wam podać, kochaneczki? To co zawsze? Robi się- nawet nie czekała na odpowiedź i czym prędzej udała się do kuchni.
-Ale narobiliśmy zamieszania- powiedział Seeley opadając na kanapę.
-Małego- uśmiechnęła się Bren i zajęła miejsce obok niego.
-Co u ciebie słychać Tempe?- pytał Roger
-Nic ciekawego. Ciągle to samo, praca w Laboratorium, kości, nowe sprawy, morderstwa…- odpowiedziała.
-Jedno się zmieniło- dodał Booth, z uśmiechem na twarzy, łapiąc Bren za rękę
-Zaręczyliście się?- spytał mężczyzna.
-Nie, nie- od razu powiedziała Bren- Jesteśmy razem.
-Tak jesteśmy razem- powtórzył po niej Seeley.
-Tak się cieszę! Gratuluję kochani- mówiła Sonja- Ja od początku wiedziałam, ze między wami jest jakaś chemia. To się czuło. Nie mówię o tym, jak pracowaliście pod przykrywką, ale później.