Mam słabość do animowanych maszyn: jednośladów, dwuśladów, mechów itd., wszystkiego, co lata, jeździ i pływa w 2D i 3D, bo twory te na wpół oparte na istniejących projektach i narysowane lub
Mam słabość do animowanych maszyn: jednośladów, dwuśladów, mechów itd., wszystkiego, co lata, jeździ i pływa w 2D i 3D, bo twory te na wpół oparte na istniejących projektach i narysowane lub wygenerowane ze sporą dawką realizmu, mają w sobie coś magicznego, coś nie z tego świata, a w ruchu prezentują się nawet lepiej niż te ich odpowiedniki, które widuję na co dzień. Animowane maszyny potrafią się transformować, łączyć w bardziej skomplikowane formy, łamać prawa fizyki, a nawet sprowadzić apokalipsę. Ostatnią opcję zaproponowali twórcy anime "Blassreiter": zaczęło się od motorów, potem pojawiły się demony, do walki z nimi stanęły czołgi i mechy, futurystyczne maszyny latające wsparły je z powietrza, nadjechało jeszcze więcej motorów, przybyły kolejne zastępy demonicznych istot, a gdzieś między warkotem silników, piskiem hamulców i jękami potworów pogubił się sens całej historii. Ale po kolei.
Niemcy, niedaleka przyszłość. W większych miastach pojawiają się tajemnicze biomechaniczne potwory zwane Demoniakami. Wiadomo o nich tyle, że to swego rodzaju "cybertrupy", które atakują ludzi i potrafią zespolić się z każdą maszyną. Do walki z nimi staje zmotoryzowana wojskowa grupa o nazwie XAT. W jej skład wchodzą: piękna, pewna siebie Amanda Werner; jej przyjaciel, świetny motocyklista, Hermann Saltza; milczący snajper Bradley Guildford; Alvin Lutz, gaduła pierwszej wody; szef zespołu, Wolf Göring i jego prawa ręka, informatyczka Mei-Fong Liu. Tymczasem potworów przybywa, a jeden z Demoniaków (szybko nazwany "Niebieskim" przez kolor jego "zbroi" i motoru) nieoczekiwanie zaczyna pomagać bohaterom.
"Blassreiter" to anime wielowątkowe; jego pierwsze odcinki zapowiadają zupełnie inną historię: oto ci "dobrzy" i ich lśniące maszyny rozwalają tych "złych", a tajemniczy Niebieski od czasu do czasu im pomaga, żeby błyskawicznie zniknąć. Potem jednak okazuje się, że za pojawieniem się Demoniaków może stać sam... Bóg, a dla zepsutej ludzkości zbliża się (nadjeżdża na motorze?) apokalipsa. I następuje chaos: fabuła przeskakuje z wątku przyjaciela Hermanna, byłego motocyklisty, Gerda Frentzena, który z własnej woli staje się Demoniakiem, do wątku adoptowanego brata Amandy, Maleka, który prześladowany przez grupkę rówieśników, postanawia się zemścić, aż do historii Niebieskiego aka Josepha Jobsona, który zbyt radosnego życia raczej nie miał i jeszcze kilku mniej lub bardziej interesujących wątków pobocznych. Chociaż bohaterów mamy wielu, chyba każdy z nich przeżył jakąś traumę, a skrzywdzili ich oczywiście źli ludzie, którzy zasługują na śmierć z rąk Demoniaków tak samo jak reszta ludzkości.
Za plus serii uważam kreacje bohaterów. Ich chara design łączy w sobie to, co najlepsze w japońskiej i amerykańskiej animacji, a więc odpowiednio: oryginalność w kolorze i wyglądzie oczu (plus ich wielkość) i fryzur oraz bardziej realistyczne proporcje ciała, czyli innymi słowy: faceci są odpowiednio urodziwi i umięśnieni (zwłaszcza Joseph), a babeczki seksowne, ale nie na siłę (różowowłosa Amanda). Także projekty Demoniaków są niczego sobie: na ich szaro-niebiesko-kremowym tle wyróżnią się te potwory, które są ważne dla całej historii z Josephem na czele. Maszyny, które tak lubię, prezentują się imponująco: od motorów, przez mechy, a na odrzutowcach skończywszy, technologiczne cudeńka!
Animacja jest miła dla oka, kolory żywe, a wstawki 3D naprawdę widowiskowe (zwłaszcza świetne walki na ziemi i w powietrzu). Muzyki za to nie pochwalę. Dwa openingi: "Nonsense Afterimage" zespołu GRANRODEO (odcinki 2-14) i "unripe hero" Minami Kuribayashi (15-24) mają mocne, elektroniczne brzmienia, pasują do historii, ale zabrakło w nich tego "czegoś", chyba klimatu. Endingi są aż cztery ("sad rain" i "Separating moment" Aki Misato, "A Wish For The Stars" i "Sweet Lies" Kanako Itō), ale do gustu nie przypadł mi żaden.
"Blassreiter" zapowiadał się ciekawie, ale mnogość wątków i schematyczność niektórych z nich (sparaliżowany sportowiec, prześladowany nastolatek, rodzinne spotkanie po latach) niestety położyły serial. Anime jest mocno średnie. Wszyscy mówią w nim o uczuciach, a tych jest niestety mało (osobiście brak wątku miłosnego nie przypadł mi do gustu) i są jakieś nieprzekonujące. Jakkolwiek serial ratuje się oprawą graficzną, ładne buźki nie wystarczą, żebym przełknęła ten pseudoreligijny bełkot. Nie nudziłam się jednak przy "Blassreiterze", wręcz przeciwnie: jednego dnia potrafiłam obejrzeć kilka odcinków jeden po drugim. Myślę, że ci, którzy lubią szybką akcję i ciekawych bohaterów, znajdą tu coś dla siebie. Dla tych lubiących motywy religijne twórcy też coś zaserwowali. Dostajemy na pewno anime oryginalne, ale chyba niestety za bardzo.