Bezruch oporu

Nie sposób zachwycać się "Sniper Elite: Resistance" z uwagi na jej powtarzalność oraz wtórność wobec piątej odsłony serii. To klasyczne przedłużenie wykorzystujące niezmienione komponenty,
Tylko czekać, aż rumiani na gębach Ruscy z żałobą za paznokciami na powrót zajmą miejsce naczelnych wrogów myśli kapitalistycznej, liberalizmu i swobód wszelakich. Zwłaszcza że Donald Trump ogłosił powrót kina gatunkowego do reaganowskich korzeni, a sytuacja polityczna sprzyja szczególnie temu sprzyja. Podobną szansę – chcąc nie chcąc – wykorzystuje "Sniper Elite: Resistance", jako że nasz bohater, kapitan Harry Hawker, zrzucony za linię wrażych wojsk, nosząc dla niepoznaki niemiecki mundur, strzela po równo i do nazioli, i do czerwonoarmistów. Zadaniem Amerykanina jest bowiem nie dopuścić do tego, aby ktokolwiek poza aliantami położył łapska na broni masowego rażenia upichconej przez niemieckich speców.



Fabuła jest tu, rzecz jasna, pretekstowa i służy jedynie poklejeniu dziewięciu misji osadzonych w okupowanej Francji. Rzecz dzieje się równolegle do wydarzeń znanych ze "Sniper Elite 5". Równie dobrze "Resistance" można więc potraktować jako przedłużenie tamtej gry, bo nowości tu jak na lekarstwo. Ogółem gra przypomina bardziej dodatek, rozszerzenie, paczkę z misjami, choć niespecjalnie musi to być zarzut, jako że idzie z nimi za rączkę całkiem spora frajda ze strzelania. Wyznacznikiem "Sniper Elite" jest bowiem swoboda dana graczowi, który może zdecydować, w jakiej kolejności i w jaki sposób wykonać przydzielone mu misje rozgrywające się na całkiem obszernych mapach. Ba, można w ogóle nie sięgać po karabin snajperski i traktować omawiany tytuł jak każdą inną strzelankę, choć pozbawimy się wtedy jej kolejnego wyjątkowego elementu. Zdejmowanie celu z odległości stanowi przecież sól tej gry i daje ogrom satysfakcji, zwłaszcza podczas krwawych powtórek, na których możemy oglądać kulę przewiercającą głowę nikczemnego szkopa, aż czerwień tryśnie z niej jak z przekutego szlauchu.



Przeważnie zadania są odbijane na ksero – to zabierz, to zniszcz, tego zabij – a i same plansze wydają się bliźniaczo do siebie podobne, stąd urozmaicenia kolejnych misji wynikają raczej z naszego sposobu rozgrywki. Szczerze mówiąc, wykorzystywanie nadarzających się okazji i brak jakiegokolwiek planu wydawał mi się zawsze najlepszym planem, bo ze spontaniczności często wynikają tutaj najciekawsze sytuacje. Nie oznacza to, że najlepiej rzucać się na rympał, nic z tych rzeczy, ale, choć gra oferuje sporo przeszkód terenowych, za którymi możemy się schować i zabijać z ukrycia, czasem zostaniemy zmuszeni do frontalnego ataku. I nawet na niższych ustawieniach trudności zasoby są dość skromne, stąd lepiej jednak przemyśliwać podejmowane decyzje na bieżąco. Ponadto po każdej z map plącze się także cel specjalny, ważny oficer czy inny decydent czekający na kulkę. Możemy też wykonywać zadania propagandowe na czas, ale nie spodziewajcie się niczego wyjątkowego, co dałoby iluzję prowadzenia wojny sabotażowej.



Ale skupmy się na karabinie snajperskim, bo tutaj, co nie powinno być żadną niespodzianką, gra błyszczy. Zależnie od wybranego poziomu trudności, zmieniają się czynniki mające wpływ na oddawany z dystansu strzał. Są to, między innymi, nasz puls i oddech (po przebiegnięciu kilometra trochę drżą nam łapki) czy też warunki atmosferyczne, stąd należy brać pod uwagę szereg rzeczy, zanim naciśniemy na spust. Celny strzał niesie ogromną satysfakcję, ale chybić też jest niezwykle łatwo, a wtedy biada tym, którzy narobią hałasu. Przeciwnicy niby nie grzeszą wyjątkowym intelektem i stosunkowo łatwo zebrać ich w jednym miejscu, lecz kiedy już raz kula świśnie im obok ucha, kryją się, ostrzeliwują i walczą o życie jak na żołnierzy przystało. Kapitan Hawker również jest wojakiem, który niejeden mundur podziurawił, stąd HUD podpowie nam na przykład, skąd ktoś do nas strzela i pomoże odnaleźć się w tym wojennym bałaganie.



Nie sposób zachwycać się "Sniper Elite: Resistance" z uwagi na jej powtarzalność oraz wtórność wobec piątej odsłony serii. To klasyczne przedłużenie wykorzystujące niezmienione komponenty, wyprodukowane po linii najmniejszego oporu. Jak pisałem, nie ujmuje to przyjemności płynącej z samej rozgrywki, ale jednak rozczarowuje już w punkcie wyjścia.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?