Symfonia iskier i chromu

"Need for Speed: Rivals" na dzień dobry częstuje nas intro tak idiotycznym, że próżno szukać podobnego w ciągu ostatnich trzydziestu lat komputerowej rozrywki. Bądźmy szczerzy, fabuła to
"Need for Speed: Rivals" na dzień dobry częstuje nas intro tak idiotycznym, że próżno szukać podobnego w ciągu ostatnich trzydziestu lat komputerowej rozrywki. Bądźmy szczerzy, fabuła to ostatnie, co powinno pojawić się w grach wyścigowych. Radzę pomijać wszelkie cut-scenki, chyba że bardzo lubicie oglądać się za siebie, płonąc z zażenowania, gdy ekran zalewają kolejne egzaltowane i pompatyczne komunały na temat policji i nielegalnych wyścigów.



Na szczęście kilka minut później, po ukończeniu prostego (acz uciążliwego) tutoriala, możemy już zacząć poważne granie. "Rivals" przedstawiane było jako gra z otwartym światem. Jest to prawda tylko w pewnym stopniu. Poza trasami wyznaczanymi przez GPS czy zaprojektowanymi na potrzeby konkretnych wyzwań możemy skracać sobie drogę do celu, urządzać pokaz skoków czy ścinać całkiem spore fragmenty trasy. Ale o prawdziwie otwartym terenie, rodem ze stareńkiego Carmageddon można tylko pomarzyć.



Zagęszczenie zabawy wokół konkretnych, wijących się na mapie tras jest zresztą zrobione bardzo mądrze. "Rivals" kontynuuje doskonałą zabawę, jaka towarzyszyła nam przy grze w "Hot Pursuit" wydanej w 2010 roku. Zbieżności z grą Criterion jest całkiem sporo, co nie powinno nikogo dziwić. Wszak 80% studia przeszło do Ghost Games, by pracować nad "Rivals".

Nasza kariera jako rajdowca przebiega dwoma równoległymi ścieżkami. Możemy zagrać albo jako gliniarz, albo jako uczestnik nielegalnych wyścigów. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by niemal w locie przełączać się pomiędzy tymi dwiema stronami. Różnic między zabawą w policjanta a tą skoncentrowaną na uciekaniu jest sporo. Wydaje się też, że twórcy bardziej skupili się na szerszej gamie zabawek właśnie w trybie rajdowca. Poza rzeczą oczywistą, czyli wybieraniem nowych samochodów, możemy korzystać z większej ilości opcji ulepszania naszego wozu. Przemalowanie lakieru to oczywiście kosmetyka, ale możemy też – w miarę skromnych możliwości – zmieniać osiągi naszej bryki. Policjanci nie mają tego luksusu; co najwyżej mogą podmienić napis na tablicy rejestracyjnej (na przykład na B10WM3). Gliny mają też dostęp do arsenału środków perswazji bezpośredniej, dzięki któremu sprawnie zatrzymają jakieś śmigające z nadmierną prędkością Porsche. Strzał z EMP, który usmaży wóz przed nami? Nie ma sprawy. Kinetyczny taran, który zrobi kaszankę z przepychających się na wprost rajdowców? Proszę bardzo. A może kolczatka, którą rzucamy, gdy wyprzedzimy swoich przeciwników? Tych technologii jest naturalnie znacznie więcej, choć nie ze wszystkich możemy korzystać jednocześnie. Jazda gliniarzem przypomina zresztą – może nieco absurdalnie – wyścigi w "Mario Kart". Poziom szaleństwa jest zresztą podobny.



Dość ciekawie zaprojektowano tryb kariery. Na początku nasz garaż świeci pustkami. Aby zdobywać nowe wozy, musimy "wskakiwać" na kolejne poziomy doświadczenia. Jak? Wypełniając zadania. By pojeździć nowymi wozami, musimy na przykład ugrać 20000 Speed Point (waluta w grze), rozwalić trzy wrogie auta i ukończyć wyzwanie "Hot Pursuit" z co najmniej srebrnym wynikiem. Proste? Proste. Im wyższe szczeble kariery, tym trudniejsze czekają nas zadania. A we wszystkim wydatnie i emocjonująco przeszkadza nam AllDrive.

Cóż to jest AllDrive? To nowy system, który spaja single- i multiplayerową rozgrywkę. Nie jest idealny, ale zdecydowanie daje masę zabawy i potrafi skutecznie odciągnąć od mozolnie wykonywanego zadania. Wyobraźmy sobie, że patrolujemy teren naszym wozem policyjnym. Raz na jakiś czas pojawi się samochód rajdowca, sterowany przez komputer. Możemy puścić się za nim w pogoń, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zerknąć na mapę i spróbować znaleźć żywego gracza. Ba!, czasem takie spotkania przychodzą same z siebie i to jest największy urok AllDrive. Oto na przykład właśnie jesteśmy w środku wyjątkowo miałkiego wyścigu na czas. Z naprzeciwka przy akompaniamencie ryku silników i wycia syren jedzie kawalkada sterowanych przez komputer radiowozów, które gonią jakiegoś gracza. Włączamy syrenę i dołączamy do pościgu. Prujemy za facetem kilka mil, gdy na jednym z zakrętów nie wyrabiamy porządnego drifta i z impetem uderzamy w jakiś zabłąkany cywilny samochód. To tylko najprostsza sytuacja. Nierzadko można się zdziwić, jak szybko przyjdzie nam smakować goryczy porażki tylko dlatego, że akurat wsiadł nam na kark żywy gracz, zamiast sterowanych przez głupiutką AI radiowozów. Całe doświadczenie z tego płynnego miksu samotnej gry i zabawy sieciowej jest rozwiązane bardzo sprawnie i bezboleśnie nawet dla największych amatorów. 



Tym, co może boleć w "Need for Speed: Rivals" jest oprawa wizualna. Nie jest zła. To świetna, wysmakowana wizja. Wozy lśnią jak trzeba, deszcz siecze w przednią szybę, krajobrazy hrabstwa Redview zmieniają się jak w kalejdoskopie... Brakuje tylko nowej konsoli. "Rivals" ogrywane było na PlayStation 3 i widać, że gra projektowana była na nową generację, a w przypadku wersji na PS3 po prostu ścięto detale i efekty. To samo dotyczy wielu ukazujących się obecnie produkcji. W przypadku ścigałki znacznie bardziej boli porównanie efektów z konsoli już idącej na emeryturę z maszynką, która wchodzi na rynek. 



"Need for Speed: Rivals" przypomina, czemu ostatnie "Hot Pursuit" było takie dobre. Wszystko śmiga jak należy. Szybkie i dynamiczne wyścigi; masa aut, które obejrzymy głównie w takiej grze; płynny miks "singla" i trybu dla wielu graczy. Zdecydowanie warto zainteresować się dziełem Ghost Games, zwłaszcza, że tytuł ten można już w dniu premiery kupić dużo taniej niż inne growe nowości.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?