Zimna wojna, jakiej zabrakło w rzeczywistości

Jeśli ktoś by stworzył listę 10 najlepszych gier sprzed dwudziestu i więcej lat, w które można grać dzisiaj bez cienia "obciachu", to "Red Alert 2" z pewnością na tej liście by się znalazł.
Kto nigdy nie grał w żadną grę z serii Command & Conquer, która wyszła od nieistniejącego już Westwood Studios, ten nie wie, czym ta seria naprawdę jest. Teraz tytuły takie jak "Red Alert 3"czy "Tiberium Wars"są wydawane przez Electronic Arts i tak naprawdę niewiele różnią się od siebie samych i od innych podobnych gier na rynku. Nie dziwne, skoro EA zwolnił pracowników przejętej przez siebie firmy. Westwood zrewolucjonizował rozgrywkę RTS i mimo że inne gry z serii były wcześniej: "Command & Conquer","Red Alert"czy "Tiberian Sun", to właśnie "Red Alert 2" - w przeciwieństwie zwłaszcza do dwóch pierwszych - w ogóle się nie zestarzał po dziś dzień. Zwłaszcza, gdy mówimy o grafice i rozgrywce. Oczywiście, dla tych którzy od rozłożenia się w fotelu przed szerokokątnym telewizorem, z padem w ręku, wolą klikanie myszką przy komputerze.



Żeby połapać się w fabule potrzeba nam nieco wyobraźni. Mamy połowę XX wieku i po zwycięstwie Aliantów nad Sowietami (to pokłosie pierwszej części "Red Alert") Ameryka & Co. obsadzili przywództwo Kraju Rad swoim człowiekiem - Romanowem (z "tych" Romanowów). Nagle okazało się, że ZSRR pod nosem całego świata nie tylko odbudował swoją potęgę zbrojną, ale i stworzył nową, kontrolującą umysły broń, a pomaga mu w tym szalona rosyjska wersjaEinsteina- Jurij. Czas zemsty nadszedł właśnie teraz - ZSRR zaatakował znienacka Stany Zjednoczone, które po dotkliwej porażce ewakuowały swoje dowództwo do Kanady. Rozpoczęła się nowa wojna światowa.



Teraz do walki wkraczamy my i możemy wybrać, czy będziemy dowodzić wojskami prezydenta Dugana (nieodżałowany Leeland Palmer z "MiasteczkaTwin Peaks", czyliRay Wise) czy premiera Romanowa (Nicholas Worth). Jeśli jesteśmy Amerykanami, do dyspozycji mamy: agentkę do zadań specjalnych Tanyę, nie kłaniającego się kulom teksańskiego generała Carville'a, przygotowującą nas do każdej misji porucznik Evę oraz samegoEinsteina. Po stronie radzieckiej pomogą nam, prócz Jurija: generał Władimir czy słowiański odpowiednik Evy - porucznik Zofia. Obie strony konfliktu mają silnych sojuszników - każdego dysponującego własną bronią specjalną. Po stronie USA walczą takie militarne potęgi jak Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Korea Południowa, a murem za ZSRR stoją: Kuba, Irak i Libia. Gra jest podzielona na scenariusze z wieloma misjami dla obu stron, gdzie zazwyczaj każda kolejna misja jest trudniejsza od poprzedniej. Do grywalności nie można mieć zastrzeżeń, bowiem odcinki są urozmaicone i - jeśli nie zależy nam na czasie, a lubimy w RTS ekspansję - długie i wyczerpujące. Choć szybko można wyłapać pewne schematy walki, to myślę, że wielu graczy (w tym i ja)lubi systematyczną rozbudowę bazy i ciągłe odpieranie morderczych ataków, po to by później zmasakrować przeciwnika. Gra ulepszyła sprawdzone sposoby prowadzenia rozgrywki - szybkie powstanie bazy, zbieranie kredytów na jej funkcjonowanie czy produkcję armii. Jesteśmy wyposażeni w mnóstwo wymyślnych broni, w tym te masowego rażenia; podobnie do dyspozycji mamy multum jednostek i budynków. Nie zawsze ekonomia wojenna wydaje się być tak łatwa na jaką początkowo wygląda, w dodatku CPU dostaje fory, więc trzeba się przygotować na coś więcej niż tylko zwykłą kampanię militarną. Nowością jest możliwość opanowania budynku i stworzenia bardzo silnego bunkra, co w przypadku zwartej zabudowy miast jest masowo zabójcze, ale i na to są sposoby. Do dyspozycji mamy nie tylko jednostki lądowe, lecz również nawodne, podwodne i lotnicze. Ta ostatnia broń, podobnie jak w rzeczywistości, okazuje się bardzo skuteczna. Z jednej strony bowiem mamy kąsające niczym osy, eskadry harrierów, a z drugiej powolne, ale dewastujące wszystko pod sobą, sterowce. Oczywistą przyjemnością jest także zajęcie wrogich budynków lub przejęcie ich technologii i możliwość korzystania z dobrodziejstw dwóch armii pod jednym sztandarem. Gra w trybie jednego gracza zadowoli nawet najbardziej wybredne gusta (możemy zmieniać poziom trudności gry). Po każdej misji mamy sytuacyjną scenkę nagraną z prawdziwymi aktorami i trzeba przyznać, że świetnie komponuje się to z całością.



Po stronie nielicznych wad trzeba wskazać problem z kierowaniem niektórymi jednostkami, które w grupie wyszły poza planszę - dotyczy to głównie sterowców, które widzimy, ale których nie możemy kontrolować. Czasem też przeszkadza zupełny brak wyczucia ze strony CPU. Przykładowo: zamiast okopać się w budynku, niszczą ten i kolejne, po to by nasze wojska ich nie zajęły i tylko na tym się skupiają (to głównie w trybie skirmish). Osobną kwestią są niektóre jednostki, które są aż za mocne i przez to troszkę psują zabawę, zwłaszcza gdy awansowały już na najwyższy poziom wyszkolenia. Mowa tu na przykład ochrono legionnairespo stronie Aliantów czydesolatorsu Sowietów. Mała grupka jednych i drugich mocno potrafi namieszać. Przypomina to nieco ten sam problem co stworzenie tytana w "Age of Mythology: Titans".



Oprócz wspomnianych wcześniej przerywników filmowych na dobrym, ale kopiującym produkcje zChuckiem NorrisemczyStevenem Seagalem, poziomie nie można nie wspomnieć o fenomenalnej muzyceFranka Klepackiego. Industrialno-elektroniczne marsze ze sporą porcją agresywnych gitarowych riffów, skutecznie urozmaicają rozgrywkę. Cała oprawa graficzna również trzyma poziom i wciąż nie razi w dzisiejszych czasach. Lokacje nie są nudne, są za to pocztówkowo narysowane oraz potrafią być zarówno silnym wsparciem, jak i przeszkodą w walce. Można się ewentualnie doczepić tego, że po wybuchu jądrowym krzaki pozostają, gdy fabryka zbrojeniowa jest zniszczona, ale to są detale. Ruch postaci jest płynny i - co istotne - możemy sterować naprawdę dużymi grupami jednostek, a te nie gubią się w pustych korytarzach pasm górskich jak choćby w "Baldur's Gate", tylko usilnie szukają drogi do celu; ten problem dotyczy głównie jednostek latających. Całość sprawia, że gra pozostaje na wskroś nowoczesna.



Jeśli minęło już prawie dwadzieścia lat XXI wieku i wciąż podoba ci się granie w "Red Alert 2", to prawdopodobnie jesteś już stary. Na tyle stary, że musiałeś grać w tę grę bardzo niedługo po jej premierze. Jestem dość mocno przekonany, że tzw. konsolowi gracze (do których też należę) będą spoglądać na ten tytuł z dystansem, a nawet z lekceważeniem. W końcu ta gra aż pachnie swoimi latami. Z drugiej strony, jeśli ktoś zacznie już w nią grać i skończy ją (i to obiema frakcjami), to bardzo prawdopodobne, że będzie do niej jeszcze wracał. To jest po prostu wyśmienita rozrywka, a nie odcinanie kuponów od sławy, jak to ma miejsce w przypadku sukcesorów "dwójki". I choć nie jest tak rewolucyjna jak jej poprzedniczka, to gra się w nią o wiele lepiej i przyjemniej od "Red Alert". Jeśli ktoś by stworzył listę 10 najlepszych gier sprzed dwudziestu i więcej lat, w które można grać dzisiaj bez cienia "obciachu", to "Red Alert 2" z pewnością na tej liście by się znalazł.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones