Czeski klimat, słowacka autorka, polscy amanci i amerykańskie reguły. "Wszystko albo nic" ugina się pod ciężarem ambicji twórców i pozuje na opowieść o dolach i niedolach współczesnych
Czeski klimat, słowacka autorka, polscy amanci i amerykańskie reguły. Brzmi jak przepis na sukces? Czy może na filmowego Frankensteina pozszywanego ze skrawków komedii romantycznych, melodramatów i tzw. "portretów pokolenia"? "Wszystko albo nic" ugina się pod ciężarem ambicji twórców i pozuje na opowieść o dolach i niedolach współczesnych trzydziestoparolatków. Ale nawet jeśli założenia były słuszne, reżyserska indolencja oraz dubbing z piekła rodem unieważniają ich sens.
Na tę pierwszą rzecz Marta Ferencova przynajmniej miała jakiś wpływ. "Wszystko albo nic" to historia Lindy (Tatiana Pauhofova), która odkłada na wieczność marzenia o karierze literackiej i sprzedaje harlekiny w ciasnej, ale własnej księgarni. Sfrustrowana brakiem faceta i otoczona przez rozerotyzowanych przyjaciół, swoje poszukiwania miłości kończy na Jakubie (Michał Żebrowski), cynicznym i wyrachowanym biznesmenie, który rozgrywa tę znajomość niczym partię szachów. A więc kilka twarzy Greya, szczypta "Masz wiadomość" i trochę czeskiego kina stylu zerowego, którymi zachwycaliśmy się przez bitą dekadę. Połączenie może niezbyt fortunne, ale nie bez potencjału, co pokazują momenty, w których bohaterka próbuje poukładać sobie życie z dala od Jakuba i które utrzymane są w konwencji bezpretensjonalnego komediodramatu. Reszta to jednak infantylna i nakręcona bez polotu komedyjka, w której uproszczony i pełen jaskrawych kontrastów świat zaludniają nieciekawi bohaterowie grani przez źle prowadzonych aktorów.
Ferencova nie panuje nad literackim materiałem, nie potrafi budować dramaturgii i wykrzesać iskier pomiędzy członkami obsady. Jeśli wierzyć jej słowom, filmowych rywali do serca Lindy znalazła dzięki Google, co wiele mówi o jej strategii artystycznej oraz mechanizmach pozycjonowania. Michał Żebrowski jest spięty jak zawsze i karykaturalny jak nigdy, nie przekonuje ani jako romantyczny kochanek, ani jako zimny drań. Paweł Deląg wypada nieco lepiej, próbuje tchnąć nieco życia i ciepła w papierową postać szlachetnego sanitariusza. Lecz wbrew temu, co sugeruje plakat, jego rola została zepchnięta na margines. Na ich tle dobrze radzi sobie jedynie Pauhofová. To aktorka obdarzona nieoczywistą urodą, charyzmą i seksapilem, słowem - przymiotami, których na ekranie nie odbierze jej żaden reżyser.
Film wchodzi do kin z polskim dubbingiem, a że większość obsady składa się z Czechów, przygotujcie się na podróż do jądra ciemności. Głosy brzmią infantylnie, są źle dobrane i kiepsko zrealizowane od strony technicznej, a gdy bohaterowie zaczynają sypać żartami o seksie i innych poważnych sprawach, dysonans staje się nie do zniesienia. Biletów do Czech też bym raczej nie rezerwował - tam dla równowagi dubbing dotknął polskie gwiazdy, więc nie istnieje żadna wersja tego filmu, którą można traktować jak ikonę sprzed profanacji. Czyli pat. I jak to zwykle bywa, Wasze ryzyko - "Wszystko albo nic" będzie doskonałym miernikiem miłości do szlachetnego gatunku komedii romantycznej.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu