Recenzja filmu

Wspólnota (1989)
Philippe Mora
Christopher Walken
DeeDee Rescher

Bliskie spotkania V stopnia

Każda epoka ma swoje baśnie, legendy i strachy. Opowieści snute przy wieczornym ognisku czy kominku. Kiedyś ludzie musieli stawiać czoła wiedźmom, duchom czy goblinom. Nasze nowoczesne,
Każda epoka ma swoje baśnie, legendy i strachy. Opowieści snute przy wieczornym ognisku czy kominku. Kiedyś ludzie musieli stawiać czoła wiedźmom, duchom czy goblinom. Nasze nowoczesne, współczesne czasy dorobiły się własnych potworków, które współgrają z poziomem wiedzy oraz stopniem rozwoju. Istnieje wcale niemała grupa osób, które przeżyły coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Coś, co zostało zepchnięte i ukryte gdzieś głęboko w czeluściach psychiki. Zostali oni pozbawieni własnej woli, uprzedmiotowieni, sprowadzeni do roli zwykłego królika doświadczalnego. Ich ciała zostały bez ich zgody naruszone w bardzo inwazyjny sposób. Mieli kontakt z czymś nie z tego świata, czymś nieludzkim i w związku z tym przerażającym. Nie dość, że nie mogli się temu przeciwstawić, to jeszcze nie pamiętają, co w zasadzie się stało, a echa tych wydarzeń pojawiają się tylko w sennych koszmarach. Nie jest to na pewno komfortowa czy miła sytuacja. Ratunkiem w takiej sytuacji może być ujawnienie swych lęków i opowiedzenie o nich światu. Z takiego też założenia wyszedł pisarz Whitley Strieber.

Film "Wspólnota" nakręcono na podstawie jego książki o tym samym tytule. Autor zawarł w niej, jak sam twierdzi, swoje własne doświadczenia związane z kontaktem z inteligentną rasą kosmitów. Strieber, grany przez Christophera Walkena, mieszka wraz z żoną Anne (Lindsay Crouse) oraz dzieckiem na Manhattanie i jest cenionym pisarzem. Pewnego razu wybiera się wraz z rodziną oraz znajomymi do domku w lesie. Nocą budzi ich silne światło dobiegające z zewnątrz. Po powrocie do domu Striebera zaczynają nękać koszmarne wizje dziwnych istot. Nie może skupić się na pracy zawodowej ani na życiu rodzinnym. Gdy podczas kolejnej wizyty w leśnej chatce bohater omal nie zabija swojej żony, postanawia w końcu udać się do doktor Duffy (Frances Sternhagen), specjalistki od hipnozy regresywnej.



"Wspólnota" nie osiągnęła kasowego sukcesu. Spotkała się także z negatywnym i chłodnym przyjęciem krytyki. Sam Whitley Strieber również nie był zadowolony z ostatecznego wyglądu dzieła, przede wszystkim ze sposobu, w jaki sportretowana została jego osoba. Zdaniem pisarza odbiegała ona za bardzo od rzeczywistości. Rozumiem i co więcej, nie dziwi mnie nawet owa krytyka. Film jest momentami nierówny, w dziwny i nieco pokraczny sposób miesza ze sobą elementy grozy i humoru, włączając w to dodatkowo dramat rodzinno-obyczajowy. Całemu seansowi towarzyszy trudna do określenia, oniryczna atmosfera. Potęgowana jest ona przez muzykę autorstwa Erica Claptona. Mimo że bohaterowie mieszkają w wielkiej metropolii nietrudno wyczuć jednak poczucie izolacji. Całość sprawia wrażenie, jakby była tylko czyimś snem. Na osobną uwagę zasługuje rola Christophera Walkena. Jak wiadomo jest to aktor o specyficznych zdolnościach i takie też prezentuje we "Wspólnocie". Strieber w jego wykonaniu jest jakby zdystansowany, oschły w stosunku do bliskich, do tego nieco ekscentryczny, a jego zachowania i reakcje mogą budzić niepokój. Należy to tłumaczyć najprawdopodobniej wydarzeniami nieznanej natury, których stał się częścią. Można zatem doszukać się w produkcji niejednej wątpliwości. Z mojego punktu widzenia wszystkie te cechy filmu wpływają jednak na jego atrakcyjność i są zaletami właśnie, a nie wadami. 

Największym atutem jest tutaj wspomniany klimat z pogranicza snu i jawy. Sprawia on niezapomniane wrażenie oraz idealnie wpisuje się w omawianą tematykę. Nie wiemy przecież tak naprawdę, z czym mamy do czynienia. W jakim stopniu doznania bohatera są prawdą i czy można mu wierzyć? Poczucie bycia obserwowanym oraz świadomość, iż ktoś obcy może dostać się do naszego domu nocą bez naszej wiedzy czy świadomości, należy do niezbyt przyjemnych wizji. Obraz zatem sprawdza się jako "straszak". Zwłaszcza sceny w domku na odludziu są płynnie nakręcone i oddają w pełni paranoidalny charakter momentu inwazji oraz porwania. Walken, będąc główną gwiazdą filmu, pozostaje aktorsko wierny sobie. Jest dziwaczny, osobliwy, niezgrabny i sprawia wrażenie człowieka na krawędzi, którego cały światopogląd ma za chwilę runąć. Reżyser Philippe Mora pod koniec filmu gładko przechodzi od koszmaru do humoreski. W chwili, gdy ekranowy Strieber uświadamia sobie, że musi pogodzić się z demonami i strachem, oraz moment, w którym oswaja bestię, bratając się w komiczny sposób z obcymi, wpływa kojąco również na widza i jest elementem wnoszącym w całą historię optymizm i pogodę ducha.



Niezależnie czy opisane i nakręcone wydarzenia są prawdą, czy nie to trudno zignorować głosy tych, którzy twierdzą, że coś jest na rzeczy. Ludzi, którzy zmagają się z podobnymi wspomnieniami oraz traumami i to już od wczesnych, dziecięcych lat. Osoby te próbują same sobie pomóc, organizując się w grupy wsparcia. Tworzą zamkniętą społeczność, jak chciał Whitley Strieber – tytułową Wspólnotę. Słowo "communion" oznacza także kontakt i taka interpretacja tytułu może również być poprawna. Autorzy filmu umiejętnie wykorzystali, dostępne im środki, by wzbudzić w widzu reakcje, nieważne negatywne czy pozytywne, ale na pewno niepozostawiające obojętnym.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?