"Le Week-End" potrafi być nieprzyjemny jak podmuch chłodniejszego wiatru po nagiej szyi, aby za chwilę stać się szalem dającym ciepło i komfort. Po kinie usiadłam w małej restauracyjce oczekując
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
"Le Week-End" potrafi być nieprzyjemny jak podmuch chłodniejszego wiatru po nagiej szyi, aby za chwilę stać się szalem dającym ciepło i komfort. Po kinie usiadłam w małej restauracyjce oczekując mojego chłopaka, który nie był seansem zainteresowany. Było tak spokojnie. Wśród radosnego gaworzenia klienteli uniosłam do ust jeżynę z tarty. Językiem zabawiłam się jej kształtem i kiedy mój nicpoń od progu ponownie próbował zatuszować swoje spóźnialstwo, świat ograniczył się tylko do jego zaróżowionych policzków i piegów na nosie. Lubię filmy o związkach i ten sposób opowieści. Od czasu "Kolejnego roku" nie przeżyłam czegoś równie pięknego. Tak powinna działać kultura na nasze życie wewnętrzne. Mój luby zaśmiał się rubasznie, kiedy powiedziałam, że jak nie będzie za kilkadziesiąt lat w bujanym fotelu obok mnie, to się srogo pogniewamy. Potem zaciągnął mnie do kina na powtórny seans i teraz oboje jesteśmy zakochani.
Nick (Jim Broadbent) i Meg (Lindsay Duncan) przyjechali do Paryża, aby świętować trzydziestą rocznicę swojego ślubu. Byli tu dawno temu i pragną rozbudzić na nowo czar tamtych czasów oraz uczuć, które w nich kwitły. Jubilatka nie jest zachwycona wybranym przez męża motelikiem i po wymianie złośliwości nasza sceptyczna para kończy w apartamencie luksusowego hotelu. Spacerując po mieście miłości spotykają Morgana (Jeff Goldblum) - dawnego przyjaciela Nicka. Małżeństwo dostaje zaproszenie na imprezę celebrującą wydanie jego najnowszej książki. Zmiana otoczenia oraz perspektywy staje się dla pary rozrachunkiem skrywanych żali, oczekiwań i możliwością nazwania raz jeszcze wzajemnych uczuć.
Odczuwam dziwną sympatię do seniorów i ci właśnie stanowili widownię mojego seansu. Jestem święcie przekonana, że tak jak i ja, po pierwszych kilku minutach spodziewali się grzejącej serducho pocztówki Paryża z parą tetryków na pierwszym planie. Fale goryczy serwowane z ekranu obruszyły jednak towarzystwo, kiedy ja byłam coraz bardziej zainteresowana. Krytycy są filmem zachwyceni, widownia zdaje się nie podzielać tych odczuć. Podzielam zdanie pierwszych. Reżyser Roger Mitchell zebrał gwardię znakomitych aktorów i razem z mocą przekazali słodko-gorzką historię miłości, o którą trzeba na nowo zawalczyć.
Nasi bohaterowie to inteligentni ludzie, ale stało się życie, trzydzieści lat minęło, syn leniwy, lecz odchowany, a dialog na przełomie trzydziestu wspólnie spędzonych lat prawdopodobnie był niewystarczający. Pragnienia nieprzyzwoicie marudnej realistki Meg skupiają się na rozwoju i realizowaniu niespełnionych marzeń. Kobieta chce odżyć. Nick z zaspałego układu rzeczy zdaje się być zadowolony, lubi po prostu być blisko niej i ma przyziemniejsze potrzeby - niestety seksualnie żona trzyma go na dystans. Kobieta wiele wyrzuca mężowi, który jest dla niej "zbyt ostrożny". Sama, szukając przygód, pogrywa uczuciami swojej drugiej połówki, sugerując nawet rozstanie, przez co dobroduszny mężczyzna czuje się niepewnie. Scenariusz Hanifa Kureishiego z czasem raz po raz zaognia ich relację. Dialogi pomiędzy małżonkami to potężna wartościowa rzecz. Znakomita jest również rola i monologi Jeffa Goldbluma, który próbuje odświeżyć swoje życie młodszą żoną i nowym potomkiem. Zagęszczającą się atmosferę próbuje rozluźnić muzyką Jeremy Sams, tak jak to czynił w "Weekendzie z królem". Starania owe to balsam finezyjności dla uszu.
"Mam już dosyć nudy, braku satysfakcji i furii" - mówi zrezygnowana Meg do nieznajomego, który sprawnie pokazuje jej, jak przywiązana jest do własnych nieszczęść. "Miłość jest stokroć trudniejsza niż seks" - zwierza się Nick synowi Morgana (Olly Alexander). Przytłoczyć może ogrom "negatywnego" ładunku emocjonalnego obrazu, ale jest tam wiele momentów partnerskiego szczęścia, które możemy wypatrzeć u kochających dojrzale par z wieloletnim stażem. Powinna tu działać zasada nauki na błędach innych, ale i inspiracji nie zabraknie. To wyborna pozycja o ryzykownych próbach wychodzenia ze strefy komfortu i jego skutkach, które mogą być błogosławieństwem oraz ratunkiem przed niepotrzebnymi nowymi startami, kiedy słuszność dawnych decyzji po prostu przyprószył kurz rutyny codzienności.