Hmm, co by tu napisać, żeby nie było, że się naśmiewam… Fajny film, miły dla oka i szybki. To pewne. Dużo w nim urodziwych buziek, na których można zawiesić wzrok, jak choćby ponoć prawdziwa
Hmm, co by tu napisać, żeby nie było, że się naśmiewam… Fajny film, miły dla oka i szybki. To pewne. Dużo w nim urodziwych buziek, na których można zawiesić wzrok, jak choćby ponoć prawdziwa hollywoodzka piękność, wielkousta Angelina, która mnie osobiście kojarzy się z wiecznie coś przeżuwającym wielbłądem. Ale poza tym… Zacznijmy może od początku. Uśmiałam się przy nim prawie jak przy drugiej części „Transportera”. W szczególności na początku, kiedy miałam okazję podziwiać szaleńczą jazdę wypaśnym, czerwonym Viperem prowadzonym (za pomocą kończyn dolnych) przez leżącą na masce Jolie. W środku auta siedział rozwrzeszczany i rozhisteryzowany księgowy, samochód pędził po ulicach, tajemniczy mężczyzna ostrzeliwał go, a Angelina prezentowała się od strony swoich rozłożonych na całą szerokość maski nóg. Bez zbereźnych myśli poproszę. Fabuła, a raczej cały zamysł, według mnie nijak nie trzyma się kupy. Młody mężczyzna, Wesley (James McAvoy) prowadzi nudne i przeciętne życie kompletnego nieudacznika. W pracy pomiata nim szefowa, kumpel Barry uśmiecha się pod nosem, a w czasie wolnym zaspokaja jego dziewczynę. Owa dziewczyna ustawicznie ma do niego pretensje o to, że mieszkają w obskurnym mieszkaniu, koło którego co rusz przejeżdża metro. Wesley dusi w sobie wszystkie negatywne emocje, a w przypadkach ataków lęku łyka lekarstwa. I tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Aż w końcu coś się zmienia. Pewnego dnia cały świat przewraca się do góry nogami. Wesley musi uciekać przed zabójcą, przez tajemniczą piękność zostaje wprowadzony do Bractwa, likwidującego ludzi wskazanych przez Krosno Przeznaczenia i sam odkrywa to, co jest mu pisane. Przez krosno. Może i miałoby to ręce i nogi, gdyby nie fakt, że całość pełna jest nielogicznych zbiegów okoliczności, efektownych, ale nieprawdopodobnych momentów i na siłę naciąganego wytłumaczenia. Czasem czułam się okłamywana bardziej niż sam bohater. Od kiedy codzienne spuszczanie komuś porządnego łomotu jest dobrym treningiem – zwłaszcza, że „trenuje się” osobę, która całe życie tuliła uszy i ustawicznie za wszystko wszystkich przepraszała? Teoria zapisywania nazwisk ludzi do odstrzału na materiale tkanym przez krosna za pomocą metody zerowo-jedynkowej... Nie, no proszę, trudno się nie roześmiać. Już bardziej jestem w stanie uwierzyć w zdolność, którą posiada Wesley niż w cudaczne, wariackie jazdy superautkiem, bieganie po pociągu metra lub podkręcane pociski. Są takie sceny, które tylko cieniutka linia oddziela od bycia pociesznymi. Są po prostu „przegięte”, "przecudowane" – są za bardzo „prze”. A co za dużo, to niezdrowo. Ogólnie, całkiem dobrze mi się oglądało ten film. Może jestem za bardzo czepialska, a może te wszystkie nieścisłości tak bardzo rzucały się w oczy, w każdym razie czasem nieco mnie to mierziło. Naprawdę, mogę uznać za możliwe atak kosmitów i ponadludzkie zdolności jakiegoś bohatera, ale w tym akurat filmie wszystkie te cudeńka były lekko nieprzekonujące. Miły filmik, łatwy w odbiorze, idealny na opychanie się popcornem i drapanie po brzuchu. Nie grożą tu nikomu intelektualne porywy i mars na czole od wysiłku umysłowego. W sam raz do kina.