Niewiele zaryzykuję stwierdzając, że "Un couple" zalicza się do jego najsłabszych osiągnięć, a od autora takich arcydzieł jak "Titicut Follies" i Welfare" zwykliśmy oczekiwać o wiele, wiele
92-letni Frederick Wiseman wyrobił sobie na tyle silną pozycję w świecie filmowym, że nie musi już niczego udowadniać. Żywa legenda amerykańskiego dokumentu może kręcić co chce i kiedy chce, zawsze spodziewając się ciepłego przyjęcia na prestiżowych festiwalach. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że reżyser utożsamiany z kinem bezpośrednim zrealizuje swój najnowszy film w oparciu o "Pamiętniki" Zofii Tołstoj. Zerwanie z praktykowaną od lat metodą polegającą na cierpliwej, wielogodzinnej obserwacji, braku pozakadrowego komentarza i zostawianiu widzom przestrzeni na samodzielną ocenę, nie wyszło niestety Wisemanowi na dobre. "Un couple" to dość monotonna i nużąca miniatura, którą wypełnia niemal bezustanny monolog żony wybitnego rosyjskiego pisarza. Dzieło nie jest ani klasyczną fabułą ani tym bardziej dokumentem. Prędzej skrzyżowaniem teatru jednej aktorki z ujęciami sielskiej przyrody.
Jeśli myślicie, że przesadzam, pozwólcie, że zarysuję szkielet filmu. Kamera w zbliżeniach lub planach średnich przygląda się Zofii, która dzieli się szeregiem przemyśleń na temat małżeństwa z Lwem Tołstojem. Opowiada o ich rozłące, początkach związku, najszczęśliwszych latach i chwilach potwornej goryczy. Zwraca się bezpośrednio do męża, ale ten ani razu nie pojawia się na ekranie. Bohaterka przebywa bowiem na wyspie, odizolowana od świata i pogrążona w coraz bardziej dotkliwej melancholii. Wypowiadane przez Nathalie Boutefeu kwestie są inspirowane intymnymi zapiskami Tołstojowej, czasem wkradają się w nie też cytaty z listów Lwa do ukochanej. Pomiędzy te fragmenty, reżyser wplata rozświetlone, pogodne zdjęcia rozkwitających roślin, leśnych zwierząt i skalistego wybrzeża. Całość zamyka się w jednej godzinie i bardziej niż autonomiczne dzieło przypomina narracyjne ćwiczenie pozbawione odpowiedniego ciężaru.
Co więc przyświecało Wisemanowi, zainteresowanemu od dekad światem publicznych instytucji, gdy rozpoczynał pracę nad scenariuszem? Z pewnością chęć wyróżnienia nieco zapomnianej, acz bardzo intrygującej postaci, która nadal tkwi w cieniu wybitnego małżonka. Zofia nie tylko kopiowała rękopisy najważniejszych powieści Tołstoja, ale koordynowała ich wydawanie i zadbała o ocalenie spuścizny artysty. Sama chętnie sięgała po pióro i tworzyła nader osobiste "Pamiętniki". Twórca "High School" umyślnie skupia całą uwagę na pełnych emocji i pasji refleksjach dojrzałej kobiety, by przywrócić jej utraconą podmiotowość i indywidualność. Zofia zwierza się nam z wielu prywatnych sekretów i szczerze relacjonuje trudy relacji ze sławnym prozaikiem. Nie boi się krytykować go za zdystansowanie, poczucie intelektualnej wyższości i znikome zaangażowanie w życie rodzinne. Wyznaje, ile zadał jej bólu swą chorobliwą zazdrością i zrzuceniem wszystkich obowiązków domowych na kobiece barki. Nawet jeśli spowiedź bohaterki nie pozostawia nas zupełnie obojętnymi i zaskakuje konkluzjami o wciąż tlącym się uczuciu, sprowadza się do smutnej prawdy o uzależnieniu stłamszonej osoby od partnera. Uzależnieniu emocjonalnym, nie ekonomicznym, bo Zofia posiadła więcej praktycznych umiejętności niż wiecznie zatopiony w świecie wyobraźni Lew. Wiseman nie przekazuje nam więc niczego szczególnie odkrywczego, zwłaszcza, że długoletni związek Tołstojów nie wydaje się w żadnym sensie wyjątkowy. Jest przecież charakterystycznym dla epoki przykładem ożenku dużo starszego i bardziej doświadczonego mężczyzny z wkraczającą w dorosłość dziewczyną. Reżyserowi nie udaje się też przeniknąć tajemnicy bezgranicznej miłości kobiety, którą ta zawarła na kartach pamiętnika. Wiseman brodzi po powierzchni kolejnych zapisków Tołstojowej, nie sięgając jednak głębiej i nie próbując postawić niewygodnych pytań czy sformułować prowokacyjnych tez.
W żywszym odbiorze "Un couple" nie pomaga jednostajne, powolne tempo, proste kompozycje kadrów z ustawioną frontalnie bohaterką, a także inscenizacyjna bierność autora. Wybitny dokumentalista postawił tu na mało atrakcyjny minimalizm, czego efektem jest zubożenie warstwy wizualnej i rosnące poczucie monotonii. Następujące po sobie monologi Zofii zlewają się w jeden, pełen zbędnych powtórzeń wywód, a służące za narracyjne pauzy ujęcia przyrody błyskawicznie przestają wzbudzać najdrobniejsze zainteresowanie. Choć idylliczne obrazki z opustoszałej wyspy funkcjonują częściowo jako uzupełnienie nostalgicznych wspominek postaci, nie przełamują wcale narracyjnego impasu. Film nie zmierza w konkretnym kierunku ani nie ewoluuje w bardziej rozbudowaną formę, zatrzymując się gdzieś pomiędzy feministyczną wypowiedzią a portretem wyalienowanej jednostki. Szkoda, że nie sprawdza się tak naprawdę w obu odsłonach i staje się dowodem autorskiej zachowawczości.
Pewien wpływ na kształt "Un couple" musiała wywrzeć Boutefeu, która jest współautorką scenariusza i odtwórczynią głównej roli. Obraz zamienia się wręcz w monodram francuskiej aktorki, ale jej poprawny, pozbawiony fajerwerków występ nie wznosi go na wyższy poziom. Chwilami można odnieść wrażenie, że ekspresję artystki znanej z "Sekretu Madeleine Collins" maksymalnie ograniczają przestrzelone, reżyserskie wybory. Boutefeu zostaje przecież niemal unieruchomiona w statycznych kadrach, wyłącznie deklamując zdania Zofii i przywdziewając kolejne kostiumy. Jeśli więc ktoś na poważnie zastanawiał się, czy Wiseman powinien wykraczać poza formułę dokumentu obserwacyjnego, jego nowy film daje jednoznacznie negatywną odpowiedź. Niewiele zaryzykuję stwierdzając, że "Un couple" zalicza się do jego najsłabszych osiągnięć, a od autora takich arcydzieł jak "Titicut Follies" i "Welfare" zwykliśmy oczekiwać o wiele, wiele więcej.