Recenzja filmu

Przemytnik (2018)
Clint Eastwood
Clint Eastwood
Bradley Cooper

Po przebaczenie

Magia kina polega między innymi na tym, że pewne fikcyjne postaci zapisały się w naszej świadomości równie trwale jak autentyczne. Niekiedy bywa jednak i tak, że nazwisko samego aktora zyskuje
Magia kina polega między innymi na tym, że pewne fikcyjne postaci zapisały się w naszej świadomości równie trwale, co autentycznie. Niekiedy bywa jednak i tak, że nazwisko samego aktora zyskuje porównywalnie legendarny status, co jego najsłynniejsze ekranowe inkarnacje, stając się tym samym symbolem przypisanego mu emploi. To zjawisko uwidacznia się szczególnie w przypadku odtwórców ról tzw. twardzieli, lecz pośród postawnych panów, o których angażach nie przesądzały raczej umiejętności stricte aktorskie, i którzy wskutek wtórności odtwarzanych bohaterów zostali ściśle zaszufladkowani, dumnie prezentują się również warsztatowo uzdolnieni artyści, chętnie wychodzący poza swoją zawodową strefę komfortu. Jednym z ludzi kina strzelanego rozprawiających się ze stereotypowym wizerunkiem swojej osoby w sposób równie bezlitosny, co z czarnymi charakterami jest niewątpliwie Clint Eastwood, a ostatnio mogliśmy podziwiać go w "Przemytniku".

Jest to pierwszy przypadek od czasów pamiętnego "Gran Torino", w którym Eastwood gra główną rolę we własnym filmie i w którym współpracuje on ze scenarzystą, Nickiem Schenkiem, co znajduje tu swoje odzwierciedlenie. Oba filmy opowiadają bowiem historię skłóconych ze swoimi rodzinami weteranów wojennych, którym jesień życia upływa raczej na samotnej i z pozoru spokojnej egzystencji. W przeciwieństwie jednak do inspirowanego życiorysem wielu ludzi, których Schenk miał okazję spotkać osobiście, i ziejącego w "Gran Torino" jadowitą nienawiścią do obcych ras i nacji Walta Kowalskiego, bohater "Przemytnika" to konkretna postać autentyczna. 

Grany przez Clinta Eastwooda Earl Stone w rzeczywistości nosił nazwisko Leo Sharp i zapisał się w raportach DEA jako najstarszy przemytnik narkotyków w historii Stanów Zjednoczonych. Walt Kowalski z pozoru wydawał się nietypową dla dorobku swojego odtwórcy postacią, lecz w rzeczywistości doskonale konweniował z filmografią jednego z najsłynniejszych kowbojów Hollywoodu, okazując się ostatecznie typem staruszka, któremu nie chcielibyśmy nadepnąć na odcisk. W "Przemytniku" Nick Schenk poszedł jednak na całość, kreując w oparciu o wydarzenia z życia wspomnianego narkotykowego kuriera postać niemal zupełnie wyzbytą cech podręcznikowego, cuchnącego testosteronem, amerykańskiego brutala.


Earl Stone to hodowca kwiatów, dla którego wojna w Korei to raczej mglista przeszłość, i który potrafi zajść za skórę już tylko swoim bliskim, opuszczając najważniejsze, celebrowane przez nich okazje i zaniedbując wszelkie relacje z nimi na rzecz zawodowej kariery. Tylko lub aż, bo mimo niesnasek z byłą żoną rodzina okazuje się przeciwnikiem, którego tak naprawdę nie chciał zranić. Gdy poczciwy dziadzio, będący mocno na bakier z nowymi technologiami, zostaje wygryziony z biznesu przez idących z duchem czasu konkurentów i traci dom, a w progach swoich krewnych boleśnie okazuje się być nieproszonym gościem, nadarza się okazja życia. 

Pewien młody obcokrajowiec proponuje mu dobrze płatną pracę i tym oto sposobem Stone zostaje przemytnikiem meksykańskiego kartelu narkotykowego. Ciesząc się opinią wzorowego kierowcy i nie budząc większych podejrzeń z uwagi na sędziwy wiek, przemierza starym pick upem drogi przecinające pustkowia stanu Illinois, wygrzebując się tym samym z problemów finansowych, spłacając długi, zmieniając samochód na nowy. Z czasem uświadamia sobie jednak, że pieniądze i kariera to nie wszystko, ale na nadrobienie tego, co zaniedbał, może być zwyczajnie za późno.



Imperial Entertainment zapewne nieprzypadkowo powierzyło realizację "Przemytnika" twórcom nieprzypadkowo wzmiankowanego w tej recenzji "Gran Torino", ale Earl Stone to w rozległym, aktorskim repertuarze Eastwooda kreacja ze wszech miar świeża. Podobnie, jak protagoniści obu filmów, twórca "Bez przebaczenia", mimo starczego wieku, potrafi stawiać czoła nowym wyzwaniom i uczyć się nowych rzeczy, czym, nie rzucając słów na wiatr, chwali się zresztą w wywiadach. Tytułowy przemytnik to Clint Eastwood, jakiego nie znaliśmy, a warto dodać, że wypada w tej roli naprawdę sugestywnie. Oprócz niego potwierdza tutaj jeszcze swoją klasę kilka rozpoznawalnych nazwisk. 

Naprawdę niezły w skórze względnie niepozornego gabarytowo, ale wyjątkowo zręcznego w walce wręcz agenta DEA, Colina Batesa, okazał się Bradley Cooper. Wcielający się w partnerującego mu agenta Treviño, Michael Peña to praktycznie charakterologiczny negatyw Michaela Peñy, z którego dowcipów śmialiśmy się w obu częściach "Ant-Mana". Prezentująca się w roli Mary – byłej żony głównego bohatera – Dianne Wiest, wnosi od siebie sporą część ogólnego dramatyzmu, pokazując, że znakomite role w filmach Woody'ego Allena nie wynikły z fartownej koniunktury. Wreszcie, naprawdę nieźle sprawdzili się w butach członków kartelu Ignacio Serricchio czy Noel Gugliemi, ani przez chwilę nie szarżując z przesadnym gangsterstwem i dorzucając swoje trzy grosze do realizmu ukazanych w "Przemytniku" wydarzeń. 


W swoim nowym filmie Clint Eastwood mistrzowsko żongluje atrybutami własnej legendy, ale kuponów od niej nie odcina. Widząc, na jak cienkiej krawędzi balansuje układający się z młodymi, kartelowymi drabami dziewięćdziesięcioletni weteran wojenny w wykonaniu kogoś, kto dawniej przeistaczał się przed kamerą w Brudnego Harry'ego, intuicyjnie wyczuwamy gęstniejącą z każdą chwilą aurę wiszącej w powietrzu katastrofy. Niezależnie od finału, do którego prowadzi intryga, jej mechanizm sprawdza się tu perfekcyjnie. Earl Stone ma więcej wspólnego z Robertem Kincaidem niż z Harrym Callahanem, ale wystarczy, że radosny uśmiech uroczego staruszka zastąpi nieuprzejmy wyraz twarzy, a wiadomo, że lada chwila może zrobić się gorąco. 

Eastwood rozsądnie utrzymuje jednak na wodzy wszelką kowbojską brawurę i, nie ulegając zgubnej pokusie uprawiania autoparodii, staje do walki innego rodzaju. Walki, której nie jest w stanie wygrać, ale którą musi podjąć. "Przemytnik" to szalenie stonowana, ale za to nieprawdopodobnie wydajna mikstura kina sensacyjnego i rodzinnego dramatu. Film zabierający głos w pozornie oczywistych, ale jakże trudnych dla nas kwestiach i czyniący to w sposób wiarygodny i rozbrajająco szczery. Wielu złośliwych na pewno powie, że utwór porusza banalną problematykę i nie będzie to zarzut pozbawiony słuszności, ale niejedna ręka odruchowo poszuka podczas seansu chusteczki, stąd po słowie "porusza" należałoby postawić kropkę. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dramat Clinta Eastwooda jest niezwykle intrygującym doświadczeniem, świetnie zamykającym przemianę... czytaj więcej
Broń palna, pościg, helikopter, kartel narkotykowy, bogata obsada. Umieszczając wszystkie te elementy w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones