"Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong" - tak główna bohaterka - Karen Blixen - zaczyna swoją opowieść. Historię zarówno bardzo wzruszającą, jak i przedstawiającą piękno Czarnego Lądu. Karen
"Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong" - tak główna bohaterka - Karen Blixen - zaczyna swoją opowieść. Historię zarówno bardzo wzruszającą, jak i przedstawiającą piękno Czarnego Lądu. Karen (Meryl Streep), wychodząc za mąż za swego przyjaciela, brata kochanka, już od początku wie, że małżeństwo to będzie jedynie dla zysku. Mimo iż gdzieś w jej sercu pojawia się myśl, że może będzie inaczej, każe wyprowadzić się Brorowi (Klaus Maria Brandauer) do miasta. Od tej pory pozostaje sama z całą grupą czarnoskórych ludzi i swoją plantacją kawy... To jednak dopiero początek wielkiej afrykańskiej przygody. W niesamowitej ekranizacji autobiograficznej powieści Karen na pierwszy plan wysuwa się wątek miłosny. Można wręcz powiedzieć, że "Pożegnanie z Afryką" to zwykły romans, w którym odnajdujemy obraz oczekiwania i nadziei. Nasza bohaterka bowiem, poznając w czasie drogi do Kenii Denysa (Robert Redford), z którym z czasem zaczyna łączyć ją uczucie, jest zmuszona pogodzić się z faktem, że jej wybranek często wyjeżdża i nie widują się przed dłuższy okres. Jednak jest mu wierna przez cały ten czas i za każdym razem przeszywa ją ból, gdy musi się żegnać. Film ten jednak ukazuje nie tylko miłość, w pewnym sensie na odległość, lecz także siłę kobiety pozostawionej samej sobie. Plantacja kawy, którą Karen zaczęła uprawiać jeszcze z Brorem przez tubylców pracujących dla małżeństwa Blixen, nie wróżyła świetlanej przyszłości. Wręcz przeciwnie - czarnoskórzy twierdzili, że kawa nie wyrośnie. Ale oto stał się cud. Karen ze swą upartością nie poddała się, gdy usłyszała, że dopiero za kilka lat może cokolwiek wyrosnąć. Ekranizacja bardzo różni się od oryginału. W powieści mamy do czynienia z wieloma opisami, które prezentują o wiele lepiej kulturę, ale także i naturę Afryki. Wraz z autorką odkrywamy tam wszelkie obyczaje, zachowania, jak również roślinność i przekleństwo plag. Wspominałam, iż wersja filmowa to jednak obraz niezwykłości Afryki. I tak jest, jednakże reżyser skupił się na osobie bohaterki, przy czym widz nie jest w stanie poznać Czarnego Lądu tak, jak z książki. Niemniej to nie minus. Być może powieść ze skrupulatną dokładnością przeniesiona na ekran stałaby się jedynie dokumentem, który już niewiele osób by zachwycił? Jedynego, czego tak naprawdę brakowało mi, tradycyjnej muzyki afrykańskiej - dźwięku bębnów i grzechotek. To element, który dopełniłby tę produkcję najlepiej. "Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong", lecz zbrodniczy ogień pożarł zarówno całe zbiory, jak i farmę. Nie pozostało nic. Blixen pozbawiona źródła dochodowego postanawia wrócić do Danii, kraju ojczystego. I tu następuje pożegnanie z Afryką. Ale nie tylko. To także pożegnanie z miłością - tak naprawdę tą jedyną, prawdziwą. Być może i pożegnanie z tymi wszystkimi wspomnieniami. Bo już nigdy na Czarny Ląd nie powróciła.